logo

logo uswps nazwa 3

Światowe media obiegła ostatnio wieść, że rząd szwedzki zamierza przygotować obywateli na wypadek wybuchu wojny. CNN, The Guardian czy New York Times podają, że specjalna broszura informacyjna ma trafić do 4,8 mln gospodarstw domowych i stanowi odpowiedź na m.in. napiętą sytuację w regionie bałtyckim i działania Rosji. Doniesienia odwołują się do takich haseł jak „zimna wojna”, „neutralność Szwecji” i okraszają całość najciekawszymi cytatami z broszury, np: „Gdy Szwecję zaatakuje inne państwo, nigdy się nie poddamy. Jakiekolwiek informacje o zaniechaniu oporu są fałszywe.”

Om kris och krig kiedyś i dziś

Wiosną ubiegłego roku rząd szwedzki zlecił MSB (szwedzki urząd ds. obrony cywilnej) przygotowanie broszury zawierającej informacje pomocne na wypadek wystąpienia sytuacji kryzysowych spowodowanych przez np. klęski żywiołowe, ataki terrorystyczne, cyberataki czy wręcz działania wojenne. Co podkreślają zarówno zagraniczne, jak i szwedzkie media, podobnego rodzaju materiały były regularnie dystrybuowane wśród ludności w latach 1943-1961, czyli w okresie II wojny światowej i zimnej wojny. Wprawdzie wydawano je aż do lat 80., lecz w ostatnich latach przekazywano je jedynie podmiotom lokalnym odpowiedzialnym za zwalczanie sytuacji kryzysowych. W zestawieniu z faktem, że Szwecja od ponad dwustu lat nie była zaangażowana w konflikty zbrojne na własnym terenie, ponowne wydanie takiej broszury powszechnie kojarzonej z zagrożeniami zimnej wojny, wywołało za granicą niemałą sensację. Dodatkowo zwraca się uwagę na to, że w Szwecji, po siedmiu latach przerwy, przywrócono obowiązek służby wojskowej, a idea szwedzkiego członkostwa w NATO zyskuje poparcie w społeczeństwie, choć na razie większość parlamentarna jest jej przeciwna.

Tak dużego zainteresowania zagranicznych mediów Szwecja zupełnie się nie spodziewała, choć broszura swoim tytułem „Om kris och krig kommer" (pol. gdy nadejdą kryzys i wojna) i formą rzeczywiście nawiązuje do wyżej wspomnianych publikacji zimnowojennych. Oryginalna publikacja z 1961 roku, zatytułowana jak wyżej wspomniana broszura, informuje o realnej groźbie wybuchu konfliktu zbrojnego. Podaje szczegółowe instrukcje dotyczące ewakuacji, zabezpieczenia mieszkania i przygotowania zapasów, zachowania na wypadek alarmów bombowych i zagrożenia promieniowaniem radioaktywnym oraz konieczności stawienia się we właściwych punktach na wezwanie armii czy obrony cywilnej. Znajduje się tu również pierwowzór tak chętnie cytowanego obecnie przez zagraniczne media apelu do ludności: „Szwecja chce się bronić, potrafi się bronić i będzie się bronić! Opór należy stawiać nieustannie i w każdej sytuacji. Wszystko zależy od Ciebie – od Twojego zaangażowania, Twojej determinacji, Twojej woli, by przeżyć. Nigdy się nie poddamy! Wszelkie informacje o zaniechaniu oporu są fałszywe”.

„Szwecja chce się bronić, potrafi się bronić i będzie się bronić! Opór należy stawiać nieustannie i w każdej sytuacji. Wszystko zależy od Ciebie – od Twojego zaangażowania, Twojej determinacji, Twojej woli, by przeżyć. Nigdy się nie poddamy! Wszelkie informacje o zaniechaniu oporu są fałszywe”

Po pierwsze – być czujnym

Jako powód ponownego wydania broszury w 2018 roku dyrektor MSB Dan Eliasson podaje nowe zagrożenia, na jakie wystawione jest nowoczesne społeczeństwo, związane z powszechną cyfryzacją, globalizacją i zmianami klimatu. Dlatego też na pierwszych stronach publikacji znajdują się ogólne instrukcje postępowania w sytuacjach kryzysowych i podczas ataków terrorystycznych oraz spis artykułów pierwszej potrzeby, które warto mieć w domu na wypadek np. klęski żywiołowej. Jednak dalej rzeczywiście mowa jest o systemach ostrzegania, alarmach przeciwlotniczych, schronach, a na liście możliwych zagrożeń, takich jak cyberataki na instytucje, sabotaż infrastruktury, terroryzm, próby wywierania nacisków na władze i obywateli Szwecji oraz braki w zaopatrzeniu, wprawdzie na ostatnim miejscu, ale jednak, wymienia się atak zbrojny. W dodatku szata graficzna broszury utrzymana jest w podobnej stylistyce jak ta wcześniejsza.

Istnieje jeszcze jeden element łączący obie broszury, choć przesłanki w każdym przypadku są nieco inne. W publikacji z 1961 roku, w rozdziale pt. „Duch oporu”, mowa jest o wojnie psychologicznej prowadzonej przez wroga poprzez propagandę w mediach. W tym miejscu powtarza się cytowany wcześniej apel: „Lecz pamiętaj: Wszelkie informacje o zaniechaniu oporu są fałszywe. Opór należy stawiać nieustannie i w każdej sytuacji.” Obywateli przestrzega się przed fałszywymi gazetami, ulotkami czy komunikatami radiowymi, a także zaleca kontrolowanie informacji i ich krytyczną ocenę. Broszura wzywa także do szczególnej ostrożności w stosunku do ewentualnych szpiegów, przypominając hasło z czasów II wojny światowej „Szwed milczy”.

Również broszura z 2018 roku zaleca ostrożność w stosunku do mediów. Wprawdzie nie mówi się tu o szpiegostwie, jednak autorzy zwracają uwagę na możliwość rozsiewania fałszywych informacji przez państwa czy organizacje, które mają na celu złamanie ducha oporu i woli walki. Zalecenia są zbieżne z założeniami współczesnej walki z tzw. fake newsami, które, jak się okazuje, mogą stać się narzędziem politycznym w dzisiejszym świecie. Broszura zaleca zatem odróżnianie faktów od opinii, kontrolę źródła, autora i wiarygodności publikacji, a także sprawdzenie jej aktualności i celu – np. dlaczego dana informacja pojawia się właśnie teraz. Tu jednak znowu autorzy niemal kopiują hasło z broszury z 1961 roku: „Nie wierz fałszywym informacjom – korzystaj z wielu wiarygodnych źródeł, żeby potwierdzić informacje. Nie rozpowszechniaj fałszywych informacji. Jeśli informacja nie wydaje się wiarygodna, nie przekazuj jej dalej.”

Wydana właśnie przez MSB broszura przypomina więc w wielu aspektach te publikowane w okresie zimnej wojny. To, a także liczne napięcia w obecnej sytuacji międzynarodowej, mogło się przyczynić do tak dużego zainteresowania mediów zagranicznych tą publikacją i komentarzy utrzymanych w nieco sensacyjnym tonie. Jednak w Szwecji, jak to w Szwecji, nieczęsto coś odbywa się spontanicznie, zwłaszcza jeśli chodzi o działania władz. Broszura jest efektem co najmniej kilkuletniego procesu, w którym to na zlecenie parlamentarnej komisji obrony zbadano, w jaki sposób podmioty lokalne, odpowiedzialne za obronę cywilną, informują społeczeństwo o możliwych zagrożeniach. W raporcie komisji opublikowanym w sesji parlamentarnej 2015/2016 przedstawia się wyniki tych badań, wskazuje na potrzebę intensywnej edukacji obywateli w zakresie bezpieczeństwa, zwłaszcza w obliczu nowych zagrożeń, a także zaznacza konieczność przypominania o osobistej odpowiedzialności jednostki za bezpieczeństwo własne oraz swoich najbliższych, co w kraju, który przyzwyczaił swoich obywateli do państwowej opieki od kołyski aż po grób, ma niebagatelne znaczenie.

 

Rosinska Paulina

O autorce

mgr Paulina Rosińska – filolog szwedzki, literaturoznawca, tłumaczka literatury pięknej. Zajmuje się literaturą szwedzką. Interesują ją kultura Szwecji: zwyczaje i obyczaje, mentalność mieszkańców. Bada także, w jaki sposób Szwecja kreuje swój wizerunek i jak jest on odbierany w innych krajach europejskich. Przekłada literaturę szwedzką na język polski, tłumaczyła powieści m.in. Henninga Mankella, Stiega Larssona, Carla Johana-Vallgrena.

Fake news i postprawda – dwa słowa, które robią zawrotną karierę. Niestety, przykłady kłamliwych wiadomości, które zalały sieć w ostatnich miesiącach można mnożyć. „Papież Franciszek poparł Donalda Trumpa przed wyborami w USA”, „WikiLeaks potwierdza, że Hillary Clinton sprzedawała broń ISIS” – ilu z nas te wyssane z palca doniesienia wzięło za fakty? O zjawisku fake news opowie dziennikarz i kulturoznawca Marek Kacprzak.

Kłamliwe wiadomości mają przyciągać uwagę, szokować, dezinformować opinię publiczną. Często są wpuszczane do krwiobiegu informacyjnego, żeby zaszkodzić osobie czy instytucji. Z kolei wyrażenie postprawda opisuje świat, w którym trzymanie się obiektywnych faktów ma mniejsze znaczenie niż wyrażanie swoich emocji i osobistych przekonań. Każdy, kto tworzy własne media na portalach społecznościowych, bezwiednie może stać się powiernikiem tych, którym zależy na sianiu dezinformacji. Jak w szumie informacyjnym odróżnić fakt od opinii, prawdę od fałszu, informację od dezinformacji? Czy przed fake newsami można się w ogóle bronić?

 

Kacprzak Marek

O autorze

Marek Kacprzak – dziennikarz (Polsat News), kulturoznawca, wykładowca Uniwersytetu SWPS. Karierę dziennikarską rozpoczął w 1994 r. Od tej pory przez wiele lat był związany z Radiem Parada w Łodzi, następnie Radiem Classic (także w Łodzi), Radiem Echo w Nowym Sączu, aż w końcu z RMF FM. W 2003 r. rozpoczął karierę telewizyjną jako reporter magazynu „Uwaga” w TVN. Po roku rozpoczął pracę w redakcji TVN24 na stanowisku wydawcy. Od 2005 r., przez dwa lata, pracował w redakcji „Wydarzeń” w Polsacie na stanowisku wydawcy, a następnie prezentera. W 2007 r. odszedł z Polsatu i objął stanowisko szefa działu Kraj w „Polska The Times”. Po powstaniu kanału Polsat News w 2008 r. wrócił do stacji i rozpoczął pracę na stanowisku prowadzącego program poranny „Nowy dzień” w Polsat News. Od września 2012 r. zaczął prowadzić pasma popołudniowe i wieczorne oraz serwisy informacyjne w Polsat News. Od stycznia 2013 r. prowadzący „Wydarzenia Opinie Komentarze”.

O mediach społecznościowych powiedziano już w zasadzie wszystko. O ich ewidentnych zaletach, takich jak podtrzymywanie kontaktów międzyludzkich czy tworzeniu się nowych, o możliwości uczestniczenia w grupach, które łączy pasja, podobny styl życia czy podobne zainteresowania. Ale i o oczywistych wadach, jak choćby hejt, kreowanie rzeczywistości niezgodnej z prawdą, anonimowość. Powiedziano już wszystko, ale nie w taki sposób! Dyskutowali i awanturowali się na temat social media dr Dominik Lewińskidr Maurycy Graszewicz.

Dwóch ekspertów z branży komunikacji i brandingu rozmawiali o tym, dokąd prowadzą social media. Sprawdzą jak Facebook, Instagram i inne aplikacje wpływają na nasze życie. Czy mieli odmienne zdania? Czy zgadzali się w tym temacie?

 

someone

O prelegentach

dr Dominik Lewiński – zajmuje się teorią mediów i komunikacji, kreatywną komunikacją i storytellingiem, designem i komunikacją marki.

someone

 

dr Maurycy Graszewicz – teoretyk i praktyk brandingu i zarządzania wizerunkiem marki.

Reportaż dziennikarski jest dobry, jeśli jest dobry. Od pewnego czasu doświadczamy jednak, ci, którzy reportaże lubią i czytają, bardzo ciekawego zjawiska: reportaż jest lepszy. Z wiekiem dojrzewa, jak wino z nasłonecznionych winnic z dobrego rocznika. Przypomniane, odnalezione, odkryte na powrót - smakuje nie tylko pysznie, ale jeszcze przywołuje dawne czasy (dawne dobre lub po prostu: inne) – opowiada prof. Igor Borkowski, medioznawca i językoznawca z wrocławskiej filii Uniwersytetu SWPS.

Fenomen reportażu

Fenomen reportażu dziennikarskiego jest polskim znakiem towarowym, marką znaną i budzącą ciekawość poza granicami. I w kraju zainteresowanie reportażem nie mija, a sam gatunek trzyma się nieźle – zmienia, ale też wciąż w wielu wydaniach pozostaje klasyczną lekcją dobrej roboty reporterskiej, kreacyjnej i literackiej.

Bardzo zajmująca wydaje mi się właśnie lektura reportaży sprzed lat. Można do nich docierać na piechotę, szukając w bibliotekach, wynajdując gdzieś w domowych bibliotekach, gdyby były co do zbiorów datowane powiedzmy na lata 60. czy 70 minionego wieku. Ale od jakiegoś czasu dostajemy możliwość czytania tych dawnych tekstów w nowych wydaniach. Zasługa to w dużej mierze Faktycznego Domu Kultury (Wydawnictwo Dowody na Istnienie) i serii, którą opiekuje się Mariusz Szczygieł, dorzuca coś Wydawnictwo Czarne, czasem Znak lub Kultura Polityczna. Nie mam tu na myśli wcześniejszych aktualizacji reportażu dziennikarskiego: zbiorów podsumowujących reportersko XX-lecie wolnej Polski, pomnikowej trzytomowej antologii polskiego reportażu XX wieku, które przygotował Mariusz Szczygieł, wydanego pod redakcją Krzysztofa Tomasika przez Krytykę Polityczną zbioru „Mulat w pegeerze. Reportaże z czasów PRL” czy monograficznego wyboru tekstów Małgorzaty Szejnert „My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u”, które opublikował przed kilku laty krakowski Znak. Wszędzie tam bowiem mieliśmy do czynienia z pewną kolekcjonerską ingerencją redaktorów, mogliśmy też niejako zakładać, że selekcja tekstów ustawia je tematycznie, że dobiera się je – jak te „z PRL-u” w celach innych niż bezinteresowne przypomnienie pióra piszącego, świata bohaterów i gatunkowego smaku samego tekstu. Czasem to miała być ilustracja epoki, czasem wspominki, czasem zabawności niczym utopia-realność z filmów Stanisława Barei.

Powracające dzisiaj do nas teksty reportaży prasowych (lub zapomnianych reportaży przetworzonych w efekcie długiej pracy nad wielowątkowym tematem w książkę reporterską) mogą się stać niezwykłą lekcją warsztatu dziennikarskiego i estetyczną przygodą samą w sobie.

Praktyka czyni reportera

Jak już kiedyś pisałem: „Słuchanie jest też bardzo dobrym ćwiczeniem dla wszystkich, którzy do zawodu dziennikarskiego aspirują. Uczy wrażliwości na drugiego człowieka i szacunku do niego – gdy się cierpliwie słucha, czasem zupełnie nieciekawej historii, ale przecież takiej, która wypełnia czyjeś życie, gdy się zapamiętuje, co spotkany człowiek do nas mówi, gdy się stara go po ludzku zrozumieć w jego emocjonalnych małościach albo życiowych wyzwaniach, które stanowią szczyty nie do przebycia, choć tak naprawdę ich przebycie nie byłoby w naszej ocenie i z naszej perspektywy żadnym szczególnym osiągnięciem[…]. Czasem trzeba słuchać, zamilknąć i… cierpliwie milczeć. To milczenie może mieć kluczowe znaczenie dla zbieranego przez nas materiału”.

Jeśli zapytalibyśmy, a wciąż jeszcze jest to pytanie ważne i aktualne: kim jest dziennikarz, a precyzyjniej, kim jest reporter i czym jest reportaż, to reportażystka z porządnym dorobkiem, Ewa Owsiany odpowiedziałaby: „jest formą obecności w świecie. Tej obecności przekazem, wyrazem uczestniczenia w losie ludzi. Dziennikarz, którego sprawy ludzkie nie obchodzą, nie może być dobrym reportażystą, ba, nie może być dobrym dziennikarzem”.

Reportaż to wyzwanie. Czasem mierzenie się z nim skutkuje tak, jak w jednym z przypomnianych niedawno tekstów z gatunku reportażu sądowego (dziś w zasadzie martwej odmiany reportażu dziennikarskiego) pióra Barbary Seidler (Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe, Wydawnictwo Czarne). Tam wciąż kołacze pytanie wyrywające się spod palców piszącej, skierowane do jednego z bohaterów, tragicznie zmarłego: czy ja cię opuściłam, czy ja cię zawiodłam, czy ja czegoś na czas nie dostrzegłam? Nie ma w tych scenach, w tych wahaniach egzaltacji, to nie jest retoryczny popis. To w jakiejś mierze dowód nie tylko na autentyzm i postawę dziennikarską, ale i na zróżnicowanie niejednoznacznego czasu PRL.

Na marginesie tylko: czytane dziś teksty, które przywraca się zbiorowej pamięci i dostępności lekturowej, niejednokrotnie pozwalają dowodnie przekonać się, ile mimo ograniczeń cenzury i sprawnie działającego systemu kontroli przekazu można było i wtedy napisać. Ile można było – mniej lub bardziej ezopową frazą – przekazać.

Dobry reportaż przede wszystkim: ma się czytać. I to czytać zawsze. Wydaje się, że to niezwykle istotna lekcja z czytania dawnych reportaży: uczy pokory. Daje możliwość doświadczenia po latach mocy słów, obserwacji, koncepcji opisu świata, prowadzenia bohatera, uobecniania dziennikarza. Nie wietrzeje, ale trwa. Zakwestionowanie relacji celebryta, infuencer, youtuber – followersi jest doświadczeniem dzisiaj bezcennym warsztatowo. Najpierw – hierarchicznie – tekst trafia przed oczy tych, których uznajemy za kompetentnych, bardziej od nas zaawansowanych. To oni mają prawo i obowiązek krytyki koncepcji autora, mają przywilej darowania autorowi uwag, które tekst usprawnią, ulepszą, poprawią. Jest to lekcja nie do przecenienia. Nie ma w niej paternalizmu, nie ma rygoru wykonalności, jest uczenie otwartości na krytykę, jest trening umiejętności wchodzenia w dyskusję, bronienia swoich racji, przyjmowania uwag otoczenia, pochylania głowy przed argumentem, gdy jest słuszny.

Dobry reportaż przede wszystkim: ma się czytać. I to czytać zawsze. Wydaje się, że to niezwykle istotna lekcja z czytania dawnych reportaży: uczy pokory.

Kiedy reportaż jest dobry?

By powstał reportaż, trzeba znaleźć klucz, którym otworzy się drzwi rzeczywistości, odtworzy obrazy, które maluje świat doświadczenia, emocji, współodczuwania, rozumienia otaczającej dziennikarza rzeczywistości. Dla Ewy Owsiany „dobry reportaż powstaje ze zdziwienia. Albo z oczarowania jakimś człowiekiem czy splotem zdarzeń. Może być, że z protestu. Czyli dlatego, że dziennikarz potrafi przejmować się i to nie tylko sobą”.

Reportaż nie jest interwencją, nie skupia się na poszczególnych bohaterach w taki sposób, by całość historii spersonalizować, by opowiedzieć jedną i niepowtarzalną historię. Każda taka opowieść musi się w reportażu stawać punktem wyjścia do budowania uogólnień, ustalania pewnych prawd o szerszym zasięgu i dłuższej trwałości i aktualności. Pozwala to na zawarcie w tekście pewnego ponadczasowego przesłania, które nie przeminie nawet wtedy, gdy konwencja, język, przedstawione okoliczności sprawy będą już dawno w wyłącznym posiadaniu przeszłości. To one będą poruszać tak, że Juliannie Jonek, redaktorce Wydawnictwa Dowody na Istnienie, nie tylko będą płynęły łzy podczas lektury tekstu Andrzeja Mularczyka, ale nawet odcień błękitu okładki wyśni jej się po lekturze.

Wielką moc mają wszystkie dowody na powroty: do czasu, do miejsc, do bohaterów. Ryzykowne, ale pouczające jest wejście drugi raz do tej samej sprawy, które sobie, a potem czytelnikom, funduje Wiesław Łuka po dziesięcioleciach wracający na miejsce niezwykłej zbrodni, którą opisywał w pomniejszych tekstach, a później w poruszającym reportażu „Nie oświadczam się”. Mimo upływu lat: i on, i bohaterowie wydarzeń w jednej chwili stają tymi sprzed lat, wchodzą w role, eksplodują emocją wspomnień, ale i akcji tu i teraz. Warto te teksty czytać, warto smakować przetrawione czasem bukiety smaków.

Co ja tutaj robię?

Wysłowienie reporterskie wymaga autorefleksji, zastanowienia, podejmowania decyzji tak co do bohaterów, jak i co do powstającego tekstu oraz jego kształtu z naddatkiem samowiedzy. Dzięki niemu piszący umie nie tylko uzasadnić swoje wybory i decyzje, ale też wpisać w opowieść dziennikarską metatekstowe odniesienia warsztatowe. Czytelnik z ciekawością i zainteresowaniem śledzi samą opowieść i dukt swoistych dziennikarskich didaskaliów, z których dowiaduje się, jakie były motywacje, okoliczności podejmowanych decyzji, czasem poznaje reportera nie tylko jako tego, który wszystko od razu wie, potrafi, umie ocenić, ale też dowiaduje się o jego słabościach, wahaniach, wątpliwościach. Tę technikę opanowała do perfekcji Małgorzata Szejnert; zobaczymy jej realizację w jej wielkich książkach reporterskich (od pierwszej – „Borowiki przy ternpajku” z 1972 roku, po najnowszą – „Wyspę Węży” z roku 2018), widać ją też w przypomnianych reportażach z PRL. Kto ciekaw, niech sięgnie po reportaż – dziennikarskie śledztwo „Śród żywych duchów”. Znajdzie tam i praktyczną lekcję pracy dziennikarza w terenie (bez smartfona, GPS, googla czy choćby aplikacji lokalizujących poszczególne groby na cmentarzu), i wykład samoświadomości i samoograniczeń reporterki, która kolekcjonuje fakty, potwierdza u zaufanych źródeł, ma już wszystko, a później na naszych oczach całą tę układankę burzy, bo wątpliwości rozstrzyga na jej niekorzyść, nie widząc w niej oskarżonego, nie pracując jak Wysoki Sąd. To pouczające doświadczenia dla tych, którzy dzisiaj biorą się do pracy dziennikarskiej, śledczej, interwencyjnej.

Mamy w relacji nadawczo-odbiorczej tekstu reporterskiego przestrzeń na takie spotkanie: tu nadświadomy swoich zmagań ze światem reporter spotyka się z równie zaawansowanym kompetencyjnie czytelnikiem. O tym nam dowodnie przypominają wiekowe reportaże. Swoista wiwisekcja jest dla odbiorcy wartością dodaną, nie jest autokreacyjna, nie ma wartości egotycznej dominacji autorskiego punktu widzenia, który ciążąc nad światem przedstawionym zniekształca go i naznacza ekspresją piszącego. W wypadku tekstu reporterskiego ma raczej charakter znamionujący, że powstająca relacja jest poparta refleksją, przemyślana, że stawiane przez dziennikarza kroki wynikają z przyjętego wcześniej planu i są poddawane samokontroli. Takie podpatrywanie działań twórczych i decyzji może być dla odbiorcy reportażu przyjemnością samą w sobie, może być też okazją do odebrania lekcji dotyczącej powściągania własnych emocji, ocen, ferowania wyroków.

Fakty, fakty, tekst

Reportaż jest twórczą przygodą. Pozwala wyrazić w tekście pewną ponadczasowa prawdę w formie estetyzowanej relacji, zamierzonej, przemyślanej, samoświadomej. Wynika z umiejętnego stawiania pytań i jeszcze bardziej kompetentnego słuchania i rozumienia udzielanych na te pytania odpowiedzi. Całość tekstu: od tytułu poczynając, na zamknięciu tekstu kończąc, jest w efekcie wyzwaniem odbiorczym. Czy to jest literatura, jak zapyta wielu, którzy z reportażem nigdy wcześniej nie mieli do czynienia, czy to jest dziennikarstwo? Czy to jest fikcjonalna opowieść utalentowanego literata, czy respektująca prawidła warsztatu redaktorskiego relacja ze zdarzeń autentycznych, realnych, naocznie stwierdzonych? Naoczność – obecność na miejscu zdarzenia, bezpośrednie odniesienie do ludzi, miejsc, przebiegu wypadków – to wszystko jest fundamentem reportażu także wtedy, gdy w najmniejszym tylko stopniu będzie on się odnosił do zdarzenia, wydarzenia, newsa, do wiadomości o tym, co właśnie przed chwilą zaszło. Może nie zajść formalnie nic, a reportaż powstanie.

Nie ma już miejsc, ludzi, nie ma tych problemów, a przynajmniej tak się wydaje, gdy przystępuje się do lektury dawnych reportaży. Naraz okazuje się jednak, że są, że emocje, sprawy, wyzwania, że mierzenie się z życiem wcale nie minęło, nie zdezaktualizowało. Po prostu rozgrywa się dzisiaj w nowych dekoracjach.

Bohaterowie czekają, są wokół, tak jak wokół jest świat, który gdy umiejętnie obserwować, słuchać, wąchać, pytać, odbierać odpowiedzi na zadane pytania, będzie odkrywał swoje niejednoznaczne i niejednorodne oblicza. Bogactwo tych danych przekłada się na mozaikowość reporterskich ujęć. Daje ona też możliwość wykorzystania konwergentnych kanałów doświadczenia, pobudzania zmysłu wzroku, słuchu, powonienia, dotyku. Dlatego tak często reportażyści biorą do rąk aparat fotograficzny i doświadczenie obserwacji dokumentują materiałem fotograficznym. Zatrzymanie chwili w kadrze staje się nie tylko materiałem dowodowym potwierdzającym prawdę obserwacji i realność doświadczenia, ale też w świecie selfie i fotograficznego strumienia obrazów pozwala na zatrzymanie się i refleksję, kondensację w przestrzeni mediów, które dziś wcale nie wymagają syntezy, pozwalając, by rwąca rzeka ujęć, nie opowiadając niczego, dawała pozór archiwizującej pamięci wizualnej.

Reportaż opowiada. Archiwizuje. Jak wino, staje się lepszy, gdy jest starszy. Gdy jest dobry, z czasem będzie tylko lepszy. Czytajcie stare reportaże.

 

Znalezione obrazy dla zapytania igor borkowski

O autorze

dr hab. Igor Borkowski, prof. Uniwersytetu SWPS - medioznawca i językoznawca, profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie Wrocławskim oraz wrocławskiej filii Uniwersytetu SWPS. Specjalizuje w problematyce tanatologii, edukacji medialnej, języka współczesnej polityki i dyskursu publicznego oraz public relations. 

Fake newsy istniały od początku piśmiennictwa. Już w pierwszej „pra-gazecie” rzymskiego imperium „Acta Diurna”, rozprowadzanej w czasach panowania Juliusza Cezara i jego następców, pojawiały się wiadomości, które były nieprawdziwe. O tym, czym jest fake news, i jak się przed nim bronić opowiada dr Marek Palczewski, wykładowca kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna na Uniwersytecie SWPS.

Fake news i post-prawda – definicja pojęć

W ostatnich latach weszły na stałe do słownika pojęć medioznawczych terminy post-prawda i fake news. Pojęcie „post-prawda” (ang. post-truth) zostało słowem roku 2016 według Słownika Oksfordzkiego. Oznacza ono „okoliczności, w których obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej, niż odwoływanie się do emocji i osobistych przekonań”.

Z kolei fake news Wikipedia definiuje jako „wiadomość publikowaną z zamiarem wprowadzenia odbiorcy w błąd, w celu osiągnięcia korzyści finansowych i politycznych, często z sensacyjnymi, przesadnymi czy fałszywymi nagłówkami, które mają przyciągnąć uwagę”. Po wpisaniu wyrazów fake news do przeglądarki Google otrzymujemy ponad 73 miliony wyników, co świadczy o ogromnej popularności tego hasła.

Fake news – nowa nazwa, stare zjawisko

Fake newsy istniały od początku piśmiennictwa. Już w pierwszej „pra-gazecie” rzymskiego imperium „Acta Diurna”, rozprowadzanej w czasach panowania Juliusza Cezara i jego następców, pojawiały się wiadomości, które były nieprawdziwe. W historii dziennikarstwa amerykańskiego znajdujemy wiele zmyślonych i fałszywych wiadomości. Dotyczyły one m.in. konfliktu amerykańsko-hiszpańskiego z 1898 roku, wojny wietnamskiej czy dwóch ostatnich wojen, prowadzonych przez USA w Zatoce Perskiej z Irakiem. Fałszywe doniesienia na temat posiadania przez Irak tzw. broni masowego rażenia (WMD) posłużyły za pretekst do rozpoczęcia działań zbrojnych. W latach 1980-2005 odnotowano w Stanach Zjednoczonych kilka głośnych skandali związanych z wymyślaniem przez dziennikarzy, takich jak Janet Cooke, Stephen Glass, Jason Blair czy Peter Arnett, nieprawdziwych historii i fałszywych informacji.

W 2017 roku fałszywe newsy analizowano szczególnie w kontekście ostatnich wyborów w Stanach Zjednoczonych. Fake newsy były wówczas bardziej popularne niż prawdziwe wiadomości. „Informacja” o tym, że papież Franciszek poparł jednoznacznie kandydaturę Donalda Trumpa na urząd prezydenta została przeczytana na Facebooku przez milion ludzi.

Każdego dnia zalewają nas zmyślone lub tylko częściowo prawdziwe wiadomości. Do takiej kategorii należą np. zmanipulowane informacje o napadach muzułmanów na obywateli krajów Unii Europejskiej czy w USA, „ciekawostka” o zjedzonym przez krokodyle misjonarzu, który zdecydował się przejść przez rzekę po ich głowach, o domu publicznym w Danii specjalnie przygotowanym dla zoofilów czy – z polskiego podwórka – o sprzedaży stacji TVN w ręce Rosjan.

W 2017 roku fałszywe newsy analizowano szczególnie w kontekście ostatnich wyborów w Stanach Zjednoczonych. Fake newsy były wówczas bardziej popularne niż prawdziwe wiadomości.

Kategorie fake newsów

Na podstawie studiów wielu przypadków można wyodrębnić następujące kategorie fake newsa

  • nieprawdziwe, zmyślone opowieści
  • newsy wytworzone w celach propagandowych, politycznych lub komercyjnych, będące celowym kłamstwem (deliberate deception)
  • fake newsy oparte na częściowo prawdziwych informacjach, poddanych manipulacji
  • fake newsy użyte dla celów prowokacji dziennikarskiej. 
  • prawdziwe wiadomości uznawane za fake newsy przez osoby lub instytucje z powodu ich negatywnej dla tych osób lub instytucji zawartości.

Do fake newsów nie należą nieprawdziwe informacje, które stały się nimi w wyniku niezamierzonej pomyłki dziennikarskiej, później wyjaśnionej i sprostowanej.

Skala zagrożenia

Wprowadzenie fake newsów do sfery publicznej powoduje, że komunikacja staje się nieprzejrzysta i jest oparta na manipulacji. Odbiorca zostaje świadomie wprowadzony w błąd, oszukany i okłamany, co powoduje, że strony dialogu dysponują innym, nierównym zasobem informacji. W takiej sytuacji nie jest możliwy dyskurs społeczny, który powinien opierać się na prawdziwych przesłankach, albowiem fake newsy w sposób świadomy rozpowszechniają kłamstwa. Zanegowanie zostaje zasada prawdy, co oznacza negację dziennikarstwa w jego tradycyjnym rozumieniu i w konsekwencji może prowadzić do jego upadku. Jest to realna groźba, przed którą stoimy w świecie informacji opanowanej przez fake newsy.

Edukacja i fact-checking

Czy zatem jest możliwa walka z fake newsami? Medioznawca Paul Levinson uważa, iż musimy pogodzić się z tym, że fake news – podobnie jak choroba – stał się częścią naszego życia. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy wobec niego całkiem bezradni. Levinson proponuje następujące remedia:

  • weryfikację newsów i oznaczanie ich jako „prawdziwe”, „potwierdzone”
  • zwalczanie trolli i ograniczenie anonimowości w sieci
  • wprowadzenie szerokiego programu szkolnej edukacji, której ważnym elementem będzie nauczanie rozpoznawania fake newsów
  • wymóg, aby rządy i instytucje naukowe publikowały wyłącznie prawdziwe informacje.

Można wyrazić tylko nadzieję, że praktyka tzw. fact-checkingu (sprawdzania i oflagowywania wiadomości jako prawdziwe) będzie rozwijała się w codziennym dziennikarstwie i że dojdzie do stworzenia wszechstronnych, zaawansowanych programów zajęć edukacyjnych, które ograniczą wpływ fake newsów na kształtowanie świadomości odbiorców.

 

Znalezione obrazy dla zapytania igor borkowski

O autorze

dr Marek Palczewski – dziennikarz, przez 18 lat pracował w Telewizji Polskiej, obecnie redaktor „Forum Dziennikarzy" i współpracownik portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Na Uniwersytecie SWPS w Warszawie wykłada na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna.

Seriale ilustrują dość niepewny status współczesnej Polki tkwiącej w okowach stereotypu. Zanikanie różnic społecznych związanych z płcią nie ma w polskim serialu najmniejszych szans na jakąkolwiek reprezentację – mówi filmoznawca i kulturoznawca dr hab. Barbara Giza, prof. Uniwersytetu SWPS.

Kim jest serialowa Polka?

Telewizja, mimo rosnącego w silę internetu ma ciągle przemożny wpływ na styl życia, postawy, zachowania i przekonania odbiorców. Biorąc pod uwagę fakt, że europejskie stacje telewizyjne wykorzystują aż 32 proc. prime time'u na emisję seriali, z których aż 65 proc. to realizacje powstałe z myślą o lokalnych rynkach, trzeba mieć świadomość siły ich oddziaływania na widownię, a zwłaszcza prezentowanych w nich wyobrażeń ról społecznych. Odnosząc się do opinii Barbary Pietkiewicz, wyrażonej w książce „Portrety kobiet i mężczyzn", że „społeczeństwo tak postrzega kobiety, jak portretuje je telewizja" - zadajmy pytanie o to, kim jest serialowa Polka.

Jeszcze do niedawna uważano seriale za „kobiecą przyjemność" - miałką, banalną, wykpiwaną przez badaczy i krytyków, a nawet przez widzów. Oglądanie ich traktowano jako przyjemności „pozbawione winy", co wiązało się z kojarzeniem kobiety jako wykonawczyni domowych obowiązków, których niezrobienie miałoby generować poczucie winy. Seriale nazywano także wstydliwą przyjemnością, odnosząc ją do łatwych i płytkich wzruszeń, jakich doświadczali widzowie. Wreszcie mówiono też o fałszywych i płaskich przyjemnościach, jakie serial wytwarza. W opiniach tych powtarza się słowo „przyjemność", które - wiązane z kulturą popularną - definiowało ją jako pozbawioną dobrego smaku, niegodną ani poważnego namysłu, ani zainteresowania widzów (z których znaczna część z przyjemnością powtarzała, że nie ogląda seriali ze względu na ich miałkość).

Tymczasem fenomen serialu jako jednego z najważniejszych produktów wpływowego medium, oglądany przez masową widownię, wymaga życzliwej uwagi z kilku powodów. Z jednej strony etykieta kobiecości przyczynia się do pogłębiania stereotypów dotyczących płci osób oglądających seriale, tymczasem z badań wynika, że polskie seriale oglądają nie tylko kobiety: 4 z 10 osób oglądających „M jak miłość" to mężczyźni (najczęściej kobiety po 45-roku życia i mężczyźni po 60.). Z drugiej strony „kobiecość" serialu to przede wszystkim uwikłanie w stereotyp kobiecości, z którego polskie produkcje telewizyjne nie wychodzą, więcej nawet, utrwalają go w kolejnych serialowych wydaniach.

Chociaż da się zauważyć lekkie różnice pomiędzy obrazem kobiety w serialach emitowanych przez telewizję publiczną i komercyjne - w gruncie rzeczy jej portret jako istoty żyjącej emocjami związanymi z rodziną, mężem i dziećmi, jako wreszcie dosyć nieskomplikowanego obiektu seksualnego, pozostaje niezmienny.

Masowe reprodukcje kobiecości

Polski serial stanowi pod tym względem rezerwuar mitów, wytworzonych i reprodukowanych przez rodzimą kulturę, nadającą kobiecie od stuleci szczególną, centralną rolę matki (i żony). Nie bez znaczenia jest tu silny w Polsce wpływ katolicyzmu, kształtującego od wieków ideał macierzyństwa jako jedynej w gruncie rzeczy roli, która nadaje życiu kobiety znaczenie, generuje dla niej szacunek, społeczny podziw i uznanie. Mitologiczny, czyli tworzący sens, jest nadal także zbiór wyobrażeń ukształtowanych przez kulturę sarmacką, z centralnym w niej miejscem domu - dworu oraz rolą rodziny przywiązanej do tradycji, ziemi i języka. Także tutaj główną, archetypiczną rolę odgrywa matka. Jest to swoisty paradoks naszej kultury, uważanej przecież za patriarchalną.

Tak czy inaczej, archetyp ten, kreujący model rodziny koniecznie z dwójką dzieci, gdzie pracuje mężczyzna, a kobieta przebywa w domu lub pracuje z nudów, zderza się dzisiaj z rzeczywistością, w której 70 proc. kobiet pracuje z powodu konieczności zarobkowej, ale także aby realizować swoje ambicje. Widownia ta uważa fikcję serialową (oraz reklamową) za irytującą i nudną (ponad 70 proc.). Mamy zatem do czynienia z jednej strony z silną presją stereotypu, generującego przyjemność obcowania w serialem, z drugiej - z rzeczywistością, która od tego stereotypu coraz bardziej radykalnie odbiega. Gdyby spojrzeć na polski serial telewizyjny jako na teren negocjowania znaczeń w tym zakresie, można by wyciągnąć wniosek, że - jakkolwiek rysuje się podział pomiędzy telewizją publiczną a komercyjnymi - w gruncie rzeczy portret kobiety jako istoty żyjącej emocjami związanymi z rodziną, mężem i dziećmi, jako wreszcie dosyć nieskomplikowanego obiektu seksualnego, pozostaje w nich niezmienny.

Kobieta domowa, ale szcęśliwa

Analiza seriali telewizji publicznej pod kątem ról społecznych przypisanych postaciom pokazuje, że kobiet nie ma tam, gdzie toczy się życie zawodowe, gdzie podejmowane są ważne decyzje i gdzie zarabia się pieniądze. Jeżeli bohaterki kobiece tam są, to zawsze interesują się tylko swoimi sprawami osobistymi. Pod tym względem niemal wzorcowy jest serial „M jak miłość", przykład polskiej telesagi rodzinnej. Centralną postacią jest matka - nestorka rodu, prababcia, babcia, matka i żona. Ma silny charakter i reprezentuje określony, niezmienny system wartości. Zajmuje się domem, w którym każdy i o każdej porze dostanie coś dobrego do zjedzenia, widzimy ją głównie w kuchni lub pielęgnującą ogród, rzadko poza domem. Jej cała energia i uwaga skupia się na dzieciach (z których każde ma imię rozpoczynające się na „M", co podkreśla symbolicznie wagę tytułowej Miłości) oraz ich perypetiach. Dorosłe i niezależne córki znajdują się ciągle pod jej silnym wpływem, a burzliwe życie osobiste oraz brak zdecydowania, bycie „ani nowoczesną, ani tradycyjną", powodują, że nie potrafią one określić się w rzeczywistości.

Żadna z kobiet nie jest pokazana inaczej, aniżeli z perspektywy jej życia osobistego, wszystkie są matkami, żonami lub kochankami (te ostatnie to zawsze czarne charaktery, zagrażające stabilności rodziny), nawet jeżeli są prezentowane w miejscach pracy, gdzie często pełnią funkcje decyzyjne, kierownicze, to zawsze wykonywane akurat zadania nie są w ogóle ważne, a spełnienie zawodowe wiąże się z nieszczęśliwym życiem osobistym, rozwodem, samotnym macierzyństwem itp.

Kobieta szczęśliwa w tym serialu jest tylko kobietą domową, skupioną na rodzinie i swoich relacjach z mężczyzną, a te są idealne tylko wtedy, gdy nie wychodzi ona poza swoją społecznie określoną rolę. W innym popularnym serialu „Barwy szczęścia" w zasadzie obowiązuje ten sam model kobiety - bez względu na wiek oraz społeczny status, każda z bohaterek zaprezentowana jest jako istota tylko uczuciowa, borykająca się z problemami osobistymi, spełniająca się wyłącznie w relacji z mężczyzną, ale przede wszystkim jako matka. Zawodowy sukces również i w tym serialu wiąże się zawsze z nieudanym życiem prywatnym, samotnością, także z nałogami.

Pozornie odmienny wydaje się serial „Rodzinka.pl". Pozornie, ponieważ prezentuje kobietę, która pracuje zawodowo na kierowniczym stanowisku (o czym dowiadujemy się z jej skąpych i sporadycznych wypowiedzi na ten temat) i to ona, a nie jej maż, wyjeżdża codzienne rano do pracy - jednak jej życie zawodowe w nikły sposób przekłada się na ekranowy wizerunek. Jest bowiem przede wszystkim kobietą domową, matką i żoną, wykonującą nieustannie zadania związane z dbaniem o dom, dzieci i męża. Kiedy się temu nie oddaje, bo wyjeżdża służbowo lub - co gorsza - podejmuje studia, które wymagają zaangażowania czasu i uwagi, cała jej rodzina okazuje duże niezadowolenie. Zajmuje się rachunkami domowymi, odrabianiem lekcji z dziećmi, praniem i sprzątaniem, robi zakupy i dba o wspólne jedzenie przy stole, aby scalać rodzinę. Jest bardzo emocjonalna, czasem neurotyczna, często postrzegana przez synów jako nieżyciowa. Ojej statusie zawodowym świadczy jedynie dbałość wygląd zewnętrzny, siłą rzeczy w domu. Rzadko pokazywana jest w stroju służbowym (nigdy w biznesowym).

Pytanie, które musi paść przy analizie tej postaci, brzmi: na ile stanowi ona symboliczną rekompensatę zarówno wobec poczucia niższości kobiet, które nie osiągnęły zawodowo statusu pozwalającego na prezentowane w serialu wyobrażenie stylu życia polskiej klasy średniej (co prawda zarabia, ale i tak jest taką samą jak ja domową kobietą), jak i wobec poczucia wyższości tych, które taki status osiągnęły (praca zawodowa nie odebrała jej kobiecości rysu domowego). Tak czy inaczej, gra pomiędzy obiema sferami w „Rodzince.pl" skupia się na kwestii: jak udaje się jej łączyć obowiązki domowe z zawodowymi? Jej, bo przecież jemu takiego pytania nigdy i nikt by nie zadał.

Bezpieczne igranie ze stereotypem

Seriale prezentowane czy produkowane przez stacje komercyjne wprawdzie mniej stawiają na promowanie ekranowego wzorca kobiety domowej, zainteresowanej wyłącznie szczęściem męża i członków rodziny, ale są raczej próbą zastanowienia się nad stereotypem aniżeli jego odrzucenia. Ich bohaterki pozostają bowiem w sferze „bezpiecznych" wyobrażeń kobiecości jako domeny emocji, a nie intelektu, a spełnienie zawodowe - paradoksalnie - nieodmiennie wiąże się z samotnością nieudanym życiem prywatnym.

Przykładu dostarcza serial „Magda M." który odpowiedział na potrzeby rodzącej się ówcześnie i coraz silniej dochodzącej do głosu grupy singli. Tytułowa bohaterka to kobieta wykonująca trudny, wymagający zawód adwokata. Miała przyjaciół, interesującą pracę, ambicje i była singielką, ponieważ w jej życiu nie było miejsca na związki. Miłość, która się wtedy pojawiła, zmieniła ja samą oraz całą rzeczywistość wokół niej. Jest to bowiem historia tylko pozornie przedstawiająca niezależną singielkę z wyboru. W istocie mamy do czynienia z - ubranym w piękną wizję metropolitalnej Warszawy - mitem, powtarzaną w różnych wersjach opowieścią o śpiącej królewnie, która czeka na przebudzenie przez wybranka. Podobne schematy znajdziemy zarówno w „Prawie Agaty", jak i w „Przyjaciółkach".

Dla kontrastu - w serialu „Pakt" produkcji HBO kobieta pokazana jest nie przez pryzmat emocji, ale jako pełnoprawny uczestnik gry politycznej, której stawką jest fotel premiera. Nie jest przy tym karykaturą, jaką stworzyłby z niej stereotyp, przerysowując chociażby jej wygląd (krzykliwy makijaż, modliszkowaty charakter, udawanie mężczyzny).

Kobieta zaklęta w mit wydaje się nieodmiennym serialowym konstruktem w polskich serialach przeznaczonych dla masowej widowni. Nie ma w nich takich postaci jak np. Claire Underwood, bohaterka serialu „House of Cards". Kobieta nie jest tu skazana na katalog opcji budujących niemężczyznę, kobiecość i męskość nie odnoszą się tam do społecznych ani kulturowych opozycji, a postaci działają niejako poza ich kanonem.

Kobieta i mężczyzna działają w taki sam sposób, a motywy tych działań określane są przez przyjętą strategię oraz okoliczności zewnętrzne, a nie przez płeć. Brak takiej perspektywy w polskim serialu sprawia, że spora część kobiet ich nie ogląda, uznając je za nachalnie stereotypowe. Nie można też spodziewać się, że szybko znikną one z polskiej telewizji.

Jako produkt dostarczają bowiem przyjemności (wizualnej, paraspołecznej, moralnej, nawet rytualnej czy wynikającej z oporu wobec prezentowanych treści), która - dopóki jest - zapewnia producentowi miejsce na komercyjnym rynku medialnym.

 

NW psychologia 1 17

Artykuł był publikowany w styczniowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/17”. Czasopismo dostępne na stronie »

Znalezione obrazy dla zapytania barbara giza

O autorce

dr hab. Barbara Giza, prof. Uniwersytetu SWPS – filmoznawca i kulturoznawca, kierownik w Katedrze Dziennikarstwa. Zajmuje się historią i teorią filmu oraz dziennikarskimi przekazami multimedialnymi. Naukowo skupia się na sytuacji filmu we współczesnej kulturze audiowizualnej oraz pograniczach literatury i filmu, kwestiach autorstwa, adaptacji oraz scenariusza. Współredaktorka książek, m.in. „Post-soap. Nowa generacja seriali telewizyjnych a polska widownia” oraz „Polskie seriale telewizyjne”.

Polska tradycja muzyczna i nowoczesny styl aranżacji utworów — to określenia najlepiej oddające klimat płyty „Kołowrót” autorstwa tria Bastarda oraz Chóru Uniwersytetu SWPS. Obie formacje pod dyrekcją Ewy Mackiewicz stworzyły projekt muzyczny, który zabiera nas w fonograficzną podróż w głąb tradycji, obrzędowości oraz rytuałów związanych z porami roku. Płyta „Kołowrót” to dobra propozycja dla osób, które szczególnie cenią dźwięki inspirowane muzyką jazzową.

Projekt powstał z okazji 25-lecia założenia Uniwersytetu SWPS oraz 20-lecia istnienia Chóru. Patronat medialny nad albumem objęła Strefa Kultur Uniwersytetu SWPS. Więcej informacji znajdziesz tutaj>>.

25 kolowrot plyta choru 02

Scenariusz 93. ceremonii rozdania Oscarów podlega ciągłym modyfikacjom. Do końca nie wiadomo, w ilu miejscach będą znajdować się ludzie filmu, prezenterzy i zaproszeni goście. Nie wiadomo także, jakie oblicze pokaże nam Akademia. Czy będzie się zmieniać, podążając zeszłorocznym tropem? Czy raczej powróci do rutyny wcześniejszych schematów typowania zwycięzców? Na te i wiele innych pytań odpowiada dr Małgorzata Bulaszewska, kulturoznawczyni z Uniwersytetu SWPS.

Termin rozdania Oscarów ze względu na pandemię został wyznaczony na 25 kwietnia. Akademia liczyła, że do tego czasu świat upora się z wirusem i ceremonia odbędzie się w tradycyjny sposób w Dolby Theatre w Los Angeles. Ta opcja była podtrzymywana jeszcze w połowie marca. Dziś już wiadomo, że tej tradycyjnej formy „na żywo” nie da się utrzymać. W tej chwili rozważany jest wariant, w którym artyści nominowani do nagrody będą rotacyjnie wymieniać się w pomieszczeniach teatru. Pojawiła się opcja kolejnego miejsca – Union Station w Los Angeles, gdzie również podzieleni na grupy prezenterzy i ich goście również będą się rotacyjnie wymieniać. I na tym nie koniec. Rozważane są dwa specjalne centra w Londynie i Paryżu dla tych filmowców, którzy aktualnie przebywają poza Stanami Zjednoczonymi.

Kolejnym odstępstwem od tradycji jest miejsce premiery zgłaszanego obrazu, dotychczas było to kino. W tym roku zaakceptowano też te produkcje, których premiery odbywały się na platformach streamingowych. A skoro o nich mowa, to musimy zauważyć, że te ostatnie mają szansę na statuetkę dzięki imponującej liście filmów, tj.: Mank, Proces siódemki z Chicago oraz Nowiny ze świata z Netfliksa, który z 25 nominacjami jest niekwestionowanym liderem. Amazon Prime Video zdobył 6 nominacji i prezentuje takie filmy, jak: Kolejny film o Boracie lub Pewnej nocy w Miami.

93. Oscarowa gala – typowanie

Typowanie zwycięzców jest w tym roku niezwykle trudne ze względu na to, jakie filmy ze sobą konkurują. Łatwo zauważyć, że „nowa”, pokazana w zeszłym roku twarz Akademii mocno rywalizuje z tą tradycyjną, opisywaną jako twarz „białego dojrzałego mężczyzny”.

W kategorii najlepszy film zdecydowanym faworytem wydaje się Nomadland, realizacja oparta na bestsellerowej powieści Jessiki Bruder Nomadland. W drodze za pracą. Ekranizacja opisuje jeden z poważniejszych problemów współczesnej amerykańskiej cywilizacji i rozprawia się z mitem mówiącym, że jeśli ciężko pracujesz, to będzie ci lepiej niż innym. Tak się jednak nie dzieje, a emerytura nie wystarcza na zwykłe, proste życie, co wymusza podążanie za niskopłatnymi miejscami pracy. To właśnie współcześni nomadzi ekonomiczni – rzesze starzejących się ludzi jeżdżących za zarobkiem. Bardzo mocną stroną obrazu jest reżyseria – autorstwa Chloé Zhao, przedstawicielki – tak zwanej wśród Członków Akademii – mniejszości, ze względu na płeć i rasę, a także rola Frances McDormand, wcielającej się w rolę głównej bohaterki, Fern.

Kolejnym poważnym kandydatem jest Mank odwołujący się do Hollywood lat 30. XX wieku. Jako nieco mroczny i krytycznie nastawiony do środowiska producentów dawnego Hollywood, znakomicie wskazuje bolączki pracy wszystkich twórców filmowych. Ma w sobie trudny do zdefiniowania magnetyzm nie pozwalający na odejście od ekranu – dla jednych będzie to niezwykła postać wykreowana przez Gary Oldmana, dla innych sposób narracji lub po prostu brutalne zderzenie z dawnym Hollywood.

Jednak moim faworytem jest Proces siódemki z Chicago. Dotyczy jednego z najgłośniejszych procesów w historii USA. Pokojowy protest w 1968 r. podczas Krajowej Konwencji Demokratów przerodził się w starcie z Gwardia Narodową, która brutalnie potraktowała uczestników zgromadzenia. Jego organizatorów oskarżono o spisek, a proces, który był tego konsekwencją, stał się jednym z najsłynniejszych w USA ze względu na jawną stronniczość sędziego. Tak przeniesiony na końcówkę lat 60. XX wieku widz towarzyszy liderom protestów przeciwko wojny w Wietnamie, którzy dążyli do rewolucji kulturowej w czasach prezydentury Richarda Nixona. W filmie mierzymy się ze społecznymi problemami tamtego okresu, gdy pokojowe demonstracje brutalnie i krwawo tłumiono. Sam proces przybiera karykaturalną formę, ponieważ władzy zależy, żeby ukarać tytułową siódemkę z Chicago. Warto zwrócić uwagę, że historia sprzed lat wydaje się aktualna w świetle obecnych protestów i ruchu Black Lives Matter.

Typowanie zwycięzców jest w tym roku niezwykle trudne ze względu na to, jakie filmy ze sobą konkurują. Łatwo zauważyć, że „nowa”, pokazana w zeszłym roku twarz Akademii mocno rywalizuje z tą tradycyjną, opisywaną jako twarz „białego dojrzałego mężczyzny”.

Statuetkę za najlepszą reżyserię ma wielkie szanse otrzymać albo Chloé Zhao za film drogi w sensie dosłownym i jednocześnie metaforycznym. Drugim faworytem jest zdecydowanie David Fincher za mroczny obraz Hollywood, za wątki historyczne przeplatane autorefleksją na temat własnej twórczości, za skorzystanie z elementów stylu noir, za wielopłaszczyznowość odbioru.

W kategorii najlepsza pierwszoplanowa rola kobieca zdecydowaną faworytką zdaje się Frances McDormand, jednak sama gorąco kibicuję Vanessie Kirby za Cząstki kobiety. Kirby już w kolejnym obrazie (wcześniej w The Crown) w zupełnie niesztampowy sposób przedstawia bezradność w potwornej wprost samotności. A sposób radzenia sobie z powstałym bólem sprzeczny z oczekiwaniami społecznymi doprowadza bohaterkę do wewnętrznego rozedrgania, wzbudzając wielkie emocje.

W roli pierwszoplanowej męskiej bezkonkurencyjni są Anthony Hopkins (The Father) oraz Gary Oldman (Mank). Są to wspaniałe popisy gry aktorskiej pokazujące metamorfozę bohatera. Tej dwójce w paradę może wejść Riz Ahmed w roli Rubena (Sound of Metal) brawurowo przedstawiający, jak trudną trzeba przejść drogę, gdy walczy się z ograniczeniami własnego organizmu i ich destrukcyjnym wpływem na kondycję psychiczną.

Pewnym Oscara w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy wydaje się Sacha Baron Cohen za rolę w filmie Proces siódemki z Chicago. W kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa decyzja jest trudniejsza, gdyż wszystkie nominowane aktorki zagrały wyraziście. Mimo to stawiałabym na Olivię Colman, która w The Father przyćmiewa samego Hopkinsa.

Wątek polski

Za zdjęcia do filmu Nowiny ze świata nominację otrzymał Dariusz Wolski i trzeba przyznać, że rzetelnie zrealizował szerokie plany i zbliżenia nadające perspektywę osobistą. To jednak raczej na Oscara nie wystarczy, zwłaszcza w obliczu konkurencji w postaci Erika Messerschmidta (Mank) oraz Phedona Papamichaela (Proces siódemki z Chicago)

Czy Akademia podąży tropem wyznaczonym przez 92. galę oscarową, czy też nie? Dowiemy się już niebawem. Potwierdzeniem będą zwycięzcy. Jeśli statuetki trafią do rąk twórców będących mniejszością w Akademii (kobiety, przedstawiciele różnych grup etnicznych), to śmiało możemy oczekiwać, że Akademia dalej będzie się zmieniać. Ciekawe też, czy nadal będzie otwierać się na kino i twórców nieamerykańskich. Odpowiedzi poznamy już 25 kwietnia.

pokonaj odwlekanie

Artykuł pochodzi z Centrum Prasowego Uniwersytetu SWPS.
www.swps.pl/centrum-prasowe

„Eighth Grade” to film z 2018 r. w reżyserii Bo Burnhama. Główna bohaterka Kayla ma 13 lat, jest introwertyczką i nie ma zbyt wielu przyjaciół. Jej wirtualne życie bardzo różni się od prawdziwego – dziewczyna prowadzi kanał na YouTubie oraz bloga, na którym udziela porad innym osobom.

Bliskie spotkania 6. stopnia

Banan, gimnazjalna poezja i Gucci – tak podsumowują film „Eighth Grade” studentki Kulturoznawstwa na Uniwersytecie SWPS. Zapraszamy do wysłuchania, jak podczas rozmowy o filmie autorki podcastu podziwiają niezręczność i prawdziwość opowieści o byciu „prawie nastolatkiem”.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-21-eighth-grade/id1449650753?i=1000457238203&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/grade

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować przez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Sławne, samotne, wrażliwe. Malarki, poetki, diwy estrad – wielkie kobiety naszej epoki. To je portretuje w swoich książkach utytułowana pisarka i reportażystka Angelika Kuźniak. Jak się pisze opowieści o wspaniałych kobietach, jak Marlena Ditrich, Papusza, Ewa Demarczyk, Zofia Stryjeńska czy Olga Boznańska? Gdzie szukać takich bohaterek? Czy wpływają na życie autorki? Podczas spotkania online w Strefie Kultur o pisaniu biografii słynnych kobiet z Angeliką Kuźniak, autorką nowej książki „Boznańska. Non finito”, rozmawia dziennikarka i pisarka Patrycja Pustkowiak. 

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/kobiety-w-sztuce-biografie-i-reporta%C5%BCe-ku%C5%BAniak-bozna%C5%84ska/id1486199502?i=1000460145949
  • https://open.spotify.com/episode/5EptNUuy61SjMiZX1Mz3vE
  • https://lectonapp.com/pl/audiobook/a7af8b0b-f0e5-49bf-b70b-298f5efaf37f?_lst

 

258 Marta Nowicka

Angelika Kuźniak

Biografistka, reporterka. Autorka opowieści biograficzno-reporterskich: „Marlene” (2009), „Papusza” (2013), „Stryjeńska. Diabli nadali” (2015), współautorka z Eweliną Karpacz-Oboładze „Czarnego Anioła. O Ewie Demarczyk” (2014). Trzykrotnie uhonorowana nagrodą Grand Press, kilkakrotnie nominowana do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej. Za wywiad z Hertą Müller otrzymała w 2010 r. Nagrodę im. Barbary Łopieńskiej. „Za reportaże o powinności artysty, o obowiązku, jaki ma się wobec własnego talentu, wobec świata, wobec Tego, kto nam ten talent podarował” otrzymała nagrodę w kategorii Inspiracja Roku w Ogólnopolskim Konkursie Reportażystów Melchiory 2014. Za książkę „Stryjeńska. Diabli nadali” nominowana do Nagrody Nike. Autorka biografii słynnej malarki Olgi Boznańskiej „Boznańska. Non finito” (2019).

258 Marta Nowicka

Patrycja Pustkowiak
prowadząca

Pisarka i dziennikarka, absolwentka socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Debiutowała w 2013 r. głośną powieścią „Nocne zwierzęta”, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike i była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2016 r. otrzymała Nagrodę im. Adama Włodka przyznawaną przez Fundację Wisławy Szymborskiej. W 2018 r. wydała drugą powieść, „Maszkaron”, a rok później wywiad-rzekę z Manuelą Gretkowską „Trudno z miłości się podnieść”.

Rosja wybrała „Wysoką dziewczynę” Kantemira Bałagowa na swojego kandydata do Oscara. Film został już doceniony na festiwalu w Cannes nagrodą FIPRESCI oraz dla najlepszego reżysera Un Certain Regard. „Wysoka dziewczyna” to opowieść o dwóch przyjaciółkach z Leningradu, które pragną otrząsnąć się z wojennej traumy. Masza i Ilja, próbują nie tylko zapomnieć o tym, czego doświadczyły, ale także przypomnieć sobie, kim były, nim zardzewiały ich plany, emocje i uczucia. Zapraszamy na specjalne przedpremierowe pokazy filmu w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdyni. Towarzyszyć im będą spotkania z ekspertami – psychologami i psychoterapeutami z Uniwersytetu SWPS: dr Ewą Woydyłło-Osiatyńską, Jackiem Mądrym, prof. Jarosławem Michałowskimprof. Tomaszem Maruszewskimmgr Anną Hebenstreit-Maruszewską.

Dla naszych czytelników mamy po 10 wejściówek na seanse we Wrocławiu, Poznaniu i Gdyni. Uzupełnij formularz i prześlij do nas – pierwszych 10 osób zapisujących się na wybrany seans otrzyma od nas wejściówki.

Wydarzenie jest objęte patronatem Strefy Kultur.

30.09/2, 8.10
Warszawa, Wrocław, Poznań, Gdynia

Warszawa

  • 30.09, godz. 20.00, Kino Elektronik – specjalny przedpremierowy pokaz z gościnnym udziałem dr Ewy Woydyłło-Osiatyńskiej, psychoterapeutki z Uniwersytetu SWPS

Wrocław

  • 02.10, godz. 19.30, Kino Nowe Horyzonty – specjalny pokaz przedpremierowy z gościnnym udziałem psychoterapeuty Jacka Mądrego ZDOBĄDŹ WEJŚCIÓWKĘ

Poznań

  • 8.10, godz. 19.30, Kino Muza – specjalny pokaz przedpremierowy z gościnnym udziałem dr. hab. Jarosława Michałowskiego, prof. Uniwersytetu SWPS  ZDOBĄDŹ WEJŚCIÓWKĘ

Gdynia

  • 8.10, godz. 20.00, Gdyńskie Centrum Filmowe – specjalny pokaz przedpremierowy z gościnnym udziałem prof. dr. hab. Tomasza Maruszewskiego i mgr Anny Hebenstreit-Maruszewskiej ZDOBĄDŹ WEJŚCIÓWKĘ

Pokaz filmu „Wysoka dziewczyna”

Nagrodzona w Cannes „Wysoka dziewczyna” fantastycznie rekonstruuje realia i pełną napięcia atmosferę czasów tuż po II wojnie światowej. Euforia miesza się z żałobą, a na wciąż świeżych ruinach powoli kiełkuje nadzieja. W najnowszym filmie Kantemira Bałagowa, autora znakomitej „Bliskości”, poznajemy historię dwóch przyjaciółek, Maszy i Ilji, które próbują odnaleźć swoje miejsce w powojennym Leningradzie. Przygotowując scenariusz, Bałagow inspirował się słynnym reportażem noblistki Swietłany Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Reżyser nie skupia się na heroicznych czynach, lecz na nowo definiuje bohaterstwo: jako codzienne drobne zwycięstwa życia nad śmiercią, nadziei nad żałobą, młodości nad dramatycznymi doświadczeniami.

{ BreezingForms : 201910_StrefaKultur_Wroclaw }

Organizator

  • Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Współpraca

  • Strefa Kultur Uniwersytet SWPS
  • Wydawnictwo Czarne
  • Filmawka

Termin i miejsce

30 września, 2 i 8 października 2019 r.

  • Kino Elektronik, Warszawa
  • Kino Nowe Horyzonty, Wrocław
  • Kino Muza, Poznań
  • Gdyńskie Centrum Filmowe

Bilety

Bilety dostępne na stronach internetowych kin i w kasach.

 

Sen o wolności – bezwarunkowej i ostatecznej – śni ludzkość od zarania dziejów. Bywa pięknym marzeniem. Czasem jednak bliżej mu do nocnego koszmaru, podczas którego nie możemy dosięgnąć czegoś, co wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Uczucie to jest bliskie twórcy, który, jak nikt inny, mierzy się z paradoksem wolności: pragnąc wyrazić siebie, nadają własnemu doświadczeniu formę, a forma natychmiast owo JA zniewala. O konflikcie między życiem a formą opowie dr Mateusz Skrzeczkowski, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.

Forma dąży bowiem do stałości, niezmienności, pozostaje w konflikcie z płynnością charakteryzującą życie. Vincent van Gogh, Kazimierz Malewicz, Jackson Pollock to jedni z wielu bohaterów ekspresjonistycznego zwrotu w sztuce, którzy ponieśli piękne klęski w walce o przerzucenie siebie na białe prostokątne płótno.

 

258 mateusz skrzeczkowski

Prelegent

dr hab. Mateusz Skrzeczkowski – kulturoznawca, pełnomocnik dziekana Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych ds. jakości kształcenia na Uniwersytecie SWPS. Naukowo pracuje nad takimi zagadnieniami, jak: (est)etyczny wymiar świadectw Zagłady, nie-rzeczy-wisty język obrazów, ożywione-nie-ożywione jako posthumanistyczny motyw w literaturze i sztuce. Prowadzi m. in. zajęcia z estetyki, teorii i praktyk interpretacji, sztuki w przestrzeni publicznej czy transformacji nowoczesności. Współredaktor trzech książek oraz autor licznych artykułów naukowych i popularnonaukowych. Uczestnik badań poświęconych m.in. interwencjom artystycznym w przestrzeni publicznej. ŁÓŻKOTEKA to projekt PGNiG TRANSATLANTYK FESTIVAL zorganizowany we współpracy z firmami VOX, Porta oraz Concordią Design i Uniwersytetem SWPS. Poza plenerowymi projekcjami filmowymi, uczestnicy mogli w Łóżkotece wziąć udział w wykładach Uniwersytetu SWPS, skorzystać z czytelni filmowej zaopatrzonej przez Wydawnictwo PWSFTViT oraz Wydawnictwo Wojciech Marzec, zrelaksować się przy słuchowiskach ze zbiorów NIna i Audioteka.pl i posilić się daniami serwowanymi przez restaurację “Lokal”.

Film to opowieść. Opowieść to zapis zmian, jakie przechodzi bohater, aby na końcu okazało się, że choć wciąż jest tym samym człowiekiem, to jednak jest już jakby kimś innym. Od punktu wyjścia do punktu dojścia dzieją się procesy, które poddają go różnym, czasem bolesnym i okrutnym próbom, ale to właśnie dzięki nim toczy się fascynująca historia. O tym, jak napisać scenariusz filmowy opowie wykładowczyni z Katedry Dziennikarstwa Uniwersytetu SWPS dr Agnieszka Kamińska.

Siła schematu

Od sytuacji do sytuacji, od niebezpieczeństwa do śmiertelnej pułapki, a wszystko po to, by bohater zrozumiał kim jest, co jest dla niego ważne i co może z siebie dać światu. Innymi słowy – na końcu drogi zdobywa „nagrodę”, którą może być zarówno całkiem materialny skarb czy dar, jak i jakieś abstrakcyjne dobro, na przykład wyższy poziom samoświadomości, nowa tożsamość, czyjaś miłość.

Schemat budowy takiej historii jest bardzo prosty i – pozornie – łatwy do zastosowania. Jednak to od reżysera zależy, czy opowieść wciągnie widza i czy widz poczuje więź z bohaterem. Reżyser ma obowiązek stworzenia bohaterów „z krwi i kości”, obdarzenia ich cechami, z którymi widzowie się będą mogli zidentyfikować a tym samym – polubić filmowe postaci. To jednak nie wszystko, bo bohaterowie nie mogą trwać w miejscu, trudno bowiem identyfikować się z warzywami. Protagoniści muszą działać! Muszą coś robić! Cokolwiek jednakże by nie robili, musi to mieć sens, każdy ruch, każde słowo, każda decyzja – musi być konsekwencją poprzedniego wyboru. Skąd jednak ma rodzić się pierwsza decyzja, pierwszy ruch, który wprawi w ruch całą machinę zdarzeń? I tu przechodzimy do słynnej „Podróży autora”, książki Christophera Voglera, która zrewolucjonizowała hollywoodzką „fabrykę snów” i wstrząsnęła całym producenckim rynkiem filmowym.

„Podróż bohatera”

Przede wszystkim reżyser nigdy nie może zapomnieć o najważniejszym prawie, jakim rządzi się naprawdę dobry film (a więc taki, na który widzowie będę się ustawiać w kilometrowych kolejkach do kinowych kas). Tym prawem jest łańcuch motywacji i reakcji, których spoiwem są emocje.

Bohater, przechodząc proces zmian, popada z jednego stanu emocjonalnego w drugi i to emocje właśnie popychają go do działania. To one sprawiają, że podejmuje określone decyzje, uruchamiając lawinę zdarzeń. Tym samym pomiędzy punktem wyjścia bohatera a zakończeniem, akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Wydarzenia zewnętrzne (nazwijmy je „obiektywnymi”) prowadzą bohatera przez masę różnych konfrontacji z głównym przeciwnikiem aż do momentu, gdy któryś z nich nie zostanie pokonany. Jednocześnie bohater toczy walkę z samym sobą – to jest ta druga płaszczyzna (nazwijmy ją „subiektywną”), na której odbywa się ruch wewnętrzny, emocjonalny. Bohaterem targają uczucia, napięcia, szaleją w nim skrajne emocje, które obserwujemy albo w postaci introspekcji, albo też za pośrednictwem zewnętrznych objawów (miny, gesty, widoczne reakcje). To wszystko musi pokazać reżyser tak, by widz uwierzył w autentyczność bohatera, by nie wyczuł żadnego fałszu w pokazywanej grze napięć. Umiejętne balansowanie na granicy tych dwóch płaszczyzn jest dowodem reżyserskiego talentu. Jeden błąd w nakreśleniu motywacji czy emocjonalnych reakcji bohatera, pachnie scenariuszowym grafomaństwem.

Christopher Vogler sięgnął po pomysł Josepha Campbella i twórczo go rozwinął w schemat z powodzeniem wykorzystany w takich słynnych obrazach jak „Obcy”, „Pretty woman”, „Pani Doubtfire”, „Matrix”, „Pulp fiction”, „Leon – zawodowiec” czy „Gwiezdne wojny” i całej reszcie filmów, które zachwyciły miliony ludzi na całym świecie. Poniżej recepta na filmowy sukces w skrócie, która następnie zostanie omówiona na konkretnym przykładzie – filmie „Family Man”.

AKT I (zdarzenia dzieją się w „zwykłym” świecie)

  • Zwyczajny świat
  • Wezwanie do wyprawy
  • Sprzeciwianie się wezwaniu
  • Spotkanie z mentorem
  • Przekroczenie pierwszego progu

AKT II (zdarzenia dzieją się w „niezwykłym” świecie)

  • Sprawdziany, sprzymierzeńcy i wrogowie
  • Wejście do najgłębszej jaskini
  • Ostateczna próba
  • Nagroda

AKT III (zdarzenia dzieją się na powrót w „zwykłym” świecie)

  • Droga powrotna (na granicy „niezwykłego” i „zwykłego” świata)
  • Odrodzenie
  • Powrót z eliksirem.

Konstrukcja jest tylko umownie trzyaktowa. Podobnie można się „bawić” poszczególnymi etapami i archetypami, jakie stają na drodze bohatera. Ostatecznie i tak opowieść przybiera określoną linię dramaturgiczną, która zawsze będzie przypominała ów mityczny wzorzec.

„Family Man”. Case study

Vogler pierwszy etap opisuje tak: „Zanim pozbawicie rybę jej żywiołu, musicie pokazać ją w jej Zwyczajnym Świecie, by stworzyć wyraźny kontrast między nim a rzeczywistością, w którą zaraz ma wkroczyć”. Jack w pierwszych scenach filmu czuje się w swoim luksusowym biurze na Wall Street właśnie jak ryba w wodzie. Zbliża się Boże Narodzenie, ale Jack nie może o tym myśleć, nawet gdyby nie było mu to obojętne. Jest w przededniu podpisania „kontraktu życia” – liczy na niego cały zarząd, prezes i setki pracowników firmy, dla której pracuje. Codzienność jest wspaniała, a gdy późnym wieczorem, tuż po pracy, wsiada do swojego sportowego ferrari czuje, że niczego więcej do szczęścia mu nie potrzeba.

Pewnego dnia Jack wchodzi do sklepu. Chce kupić jakiś drobiazg. Do tego samego sklepu wchodzi czarny mężczyzna, wyglądający w sposób, który nie budzi wątpliwości, że za chwilę stanie się coś złego. Te sygnały to oczywiście gra z widzem – reżyser wie, że trzeba mu dać odczuć, że jest mądry i przenikliwy. Poza tym taki element doskonale buduje suspens.

Intruz zachowuje się agresywnie, żąda od sprzedawcy pieniędzy za nieważny kupon loteryjny. Sytuacja robi się niebezpieczna. Bohater (Jack) dokonuje tu pierwszego ważnego wyboru, który uruchamia lawinę zdarzeń. Jack proponuje ubicie interesu – odkupi los na loterię, choć i bez niego ma wszystko, czego zapragnie. To pierwszy punkt kulminacyjny w filmie: widz czuje, że od tego momentu już nic nie będzie takie, jak dawniej.

Rano Jack budzi się w cudzym życiu. Z Wall Street trafia do domu z dwójką małych dzieci i zwykłą żoną, która gotuje zwykłe obiady i ma zwykłe oczekiwania zwyczajnej gospodyni z przedmieścia. W niczym nie przypomina eleganckich businesswoman, które Jack zapraszał po ekskluzywnych przyjęciach do siebie. Dociera do niego, że stoi przed Wyzwaniem – musi zrobić wszystko, by wrócić do dawnego życia. Czuje panikę, nic nie rozumie. Jego pierwszą reakcją jest bunt, Sprzeciwienie się wezwaniu. Rzuca wszystko, choć w domu trwają w najlepsze przygotowania do Wigilii i jedzie do swojej firmy na Wall Street, żeby wszystko wyjaśnić. Ale nikt go tam nie poznaje, a ochrona wyrzuca za drzwi. Jedyną osobą, która go rozpoznaje jest ów intruz ze sklepu. Tym razem jednak wcale nie przypomina chuligana szukającego guza. Przeciwnie. Jest doskonale ubrany i siedzi za kierownicą luksusowego auta, które jeszcze wczoraj należało do Jacka. Widz przeczuwa, że jest on kimś specjalnym, kimś, kto ma pełną wiedzę o tym, co się dzieje z życiem bohatera. Mówiąc językiem Voglera – to jest właśnie owo Spotkanie z Mentorem. Mentor uświadamia Jackowi małość jego dotychczasowej egzystencji. Świetnie to rozumieją widzowie, ale nie sam bohater. Jack musi do tej wiedzy dojrzeć, iść dalej drogą, którą wyznacza mu jego Wezwanie. Jack wraca do domu na przedmieściach i idzie do nowej pracy jako sprzedawca opon. W ten sposób Przekracza pierwszy próg.

Od tej chwili napotyka codzienne trudności zwykłego życia: brak pieniędzy, przyjaciół bez większych ambicji, jest nawet kuszony romansem przez atrakcyjną żoną przyjaciela. Co wieczór kładzie dzieci spać, bawi się z małą, rezolutną córeczką (nota bene – tylko ona domyśla się, że Jack nie jest jej prawdziwym tatą), chodzi do pracy, której nie znosi. To wszystko dzieje się już w Akcie II, czyli w tak zwanym „niezwykłym” świecie, a to, co spotyka bohatera to są to właśnie owe Sprawdziany, sprzymierzeńcy i wrogowie ze schematu Voglera.

W końcu Jack Wchodzi do Najgłębszej Jaskini: pragnie kupić najwyższej klasy garnitur, na który rodziny w żadnym razie nie stać. Kiedy go mierzy, mówi: „Czuję się w nim, jakbym był lepszym człowiekiem”. Oskarża żonę, że to ona jest winna temu, kim się stali, że żyją na przedmieściach ledwo wiążąc koniec z końcem.

Pewnego dnia do zakładu oponiarskiego przyjeżdża prezes firmy, w której Jack pracował jeszcze przed tą dziwną zamianą. Teraz albo nigdy – Jack czuje, że nadeszła Ostateczna próba – przedstawia prezesowi swoją wizję rozwoju jego firmy, sprawiając, że ten od ręki chce go zatrudnić na stanowisku wiceprezesa. Jack dopiął swego – może wraz z rodziną żyć dawnym życiem. Ale tego właśnie nie chce Kate, żona Jacka. Dla niej ważniejsze są spokój ich dzieci, wspólne spędzanie czasu, bawienie się z dziećmi, rodzinne kolacje i święta. Na Wall Street nie będzie na to miejsca. Rozgoryczenie i rozczarowanie Kate jest oczywiste.

Widzowie załamują ręce. Wydaje się bowiem, że oto nadchodzi ostateczny rozłam, a bohater, czyli Jack, niczego się w tej podróży nie nauczył, że wszystkie sprawdziany i próby nie uświadomiły mu, co jest tak naprawdę ważne. Jack waha się, ale wreszcie dokonuje wyboru. Ostatecznie jest gotów zrezygnować z Wall Street na rzecz rodziny. Jednak Kate zmienia zdanie, zgadzając się na rewolucję w swoim życiu. Oboje dojrzeli – dla miłości i wspólnego życia są gotowi zrezygnować ze swoich oczekiwań. Oto Nagroda, jaka spotyka Jacka – dociera do niego, że pełnię szczęścia daje miłość i wzajemne poświęcenie.

Tu zaczyna się Akt III. Oto staje się cud – następnego ranka Jack budzi się w swoim dawnym życiu, w luksusowym apartamentowcu. Może wrócić do swojego świata. Ale on już tego nie chce – jest kimś innym, zapragnął tego, czego doświadczył w „poprzednim” życiu. Jack przeżywa swoje Odrodzenie. Szaleńczo próbuje zrobić coś, co przywróci mu choć namiastkę tamtego świata. Odnajduje prawdziwą Kate, ale ona po tylu latach rozłąki (w prawdziwym życiu Jack porzucił ją dla kariery) nie chce go znać. Jednak Jack nie daje za wygraną i w końcu podbija jej serce. Kate wybiera życie z Jackiem, rodzinę i – być może – dom na przedmieściach. W ten sposób bohater Powraca z Eliksirem, a jego życie – choć to samo – jest już zupełnie inne. Aby powrócić do domu, Jack musiał wyruszyć w daleką drogę. W końcu jest naprawdę szczęśliwy.

Everyman. Życie

Według powyższego schematu można zbudować każdą opowieść. Tak naprawdę, wcale nie musi być ona fabularna. Na podstawie życia każdego z nas można skonstruować scenariusz fascynującego filmu. Najlepsze historie to przecież te prawdziwe. Często życie pisze scenariusze, których nie wymyśliłby najbardziej wyrafinowany pisarz. Warto przeprowadzić taki eksperyment na własnym przykładzie. Któż to wie – może Twoja historia, to hollywoodzki hit? Powodzenia!

 

someone

O autorce

dr Agnieszka Kamińska – doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Katedrze Dziennikarstwa Uniwersytetu SWPS w Warszawie, oraz redaktor prowadzący w TVP i była Redaktor Naczelna Agencji Informacyjnej Pracodawców RP. Oprócz pracy w redakcji i na uczelni – prowadzi szkolenia medialne i kursy logopedii medialnej. Jako nauczyciel akademicki prowadzi zajęcia z dziennikarskich źródeł informacji dokumentu filmowego, konwersatoria i seminaria dziennikarskie, zajęcia z warsztatu dziennikarza telewizyjnego, wykłady z etyki dziennikarskiej oraz z publicystyki telewizyjnej. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku. Ukończyła Akademię Menedżerską SGH, seminarium producenckie Akademii Telewizyjnej TVP i PWSFTiT w Łodzi oraz logopedię na Uniwersytecie Warszawskim i Kształcenie Głosu i Mowy na Uniwersytecie SWPS.

„Pierwsza strona” to oparta na faktach historia Stephena Glassa, który w latach 90. XX w. zasłynął jako młody, błyskotliwy dziennikarz, publikujący w słynnych gazetach „New Republic” czy „Rolling Stone”. Traktowany jako objawienie współczesnego dziennikarstwa, niezwykle genialne dziecko epoki, szybko zostaje zdemaskowany, gdy okazuje się, że większość jego wywiadów i tekstów była fabrykowana, a przytaczane fakty – zmyślone. 

Zapraszamy do wysłuchania co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata Giera i Justyna Leszek - studiujące na naszym Uniwersytecie Kulturę Współczesną dziewczyny, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach podcastu, który współtworzą, a o którym same piszą tak:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielania się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/pierwsza-strona-shattered-glass-2003-bliskie-spotkania/id1449650753?i=1000430041847&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/pierwsza-strona-shattered-glass-2003-2-bliskie-spotkania-6-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

„Black Mirror: Bandersnatch” to historia programisty, Stefana Butlera, który pod wpływem kontrowersyjnej książki „Bandersnatch”, postanawia napisać na jej podstawie grę. Kiedy jego pomysł spotyka się z entuzjastycznym przyjęciem przez jednego z najsłynniejszych wydawców gier wideo, Stefan czuje, że to jego wielki moment.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu/serialu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata Giera i Justyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielania się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/black-mirror-bandersnatch-2018-bliskie-spotkania-sz%C3%B3stego/id1449650753?i=1000430041849&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/black-mirror-bandersnatch-2018-6-bliskie-spotkania-6-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Rok 2054 – świat, w którym nie ma przestępstw, przyszłość można przewidzieć, a winnych ukarać, zanim popełnią zbrodnię. Dowodów niedoszłych zbrodni dostarcza trójka jasnowidzów, która współpracuje z Agencją Prewencji Departamentu Sprawiedliwości. Nadzór nad jednostką sprawuje komisarz John Anderton (Tom Cruise). Jako pierwszy ogląda obrazy przekazywane przez jasnowidzów. Okazuje się, że za niespełna 36 godzin John Anderton zabije człowieka, którego nawet nie zna. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig z czasem. Anderton musi wykryć, kto próbuje go wciągnąć w intrygę i zniszczyć jego dobre imię.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata Giera i Justyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielania się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/raport-mniejszo%C5%9Bci-minority-report-2002-bliskie-spotkania/id1449650753?i=1000430414939
  • https://soundcloud.com/user-519952626/raport-mniejszosci-minority-report-2002-7-bliskie-spotkania-6-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Wizja przyszłości. Genetycznie wytworzone istoty – replikanci – przypominający fizycznie ludzi – są używani do niebezpiecznych zadań w pozaziemskich koloniach. W wyniku buntu z ich udziałem w jednej z takich kolonii, przebywanie replikantów na Ziemi zostaje uznane za nielegalne. Specjalne jednostki policji, zwane „łowcami androidów” (ang. „blade runners”), mają za zadanie łapać i eliminować nieposłuszne jednostki. Fabuła filmu skupia się na grupie replikantów, ukrywających się w Los Angeles oraz tropiącym ich podejrzliwym łowcy, Ricku Deckardzie.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata Giera i Justyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielania się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

O najnowszym odcinku w kilku słowach: „W ostatnim odcinku narzekałyśmy, że „Raport mniejszości” nie jest „Blade Runnerem”… Na tyle zatęskniłyśmy, że w tym odcinku omawiamy właśnie to dzieło Ridley Scotta z 1982 roku! Rozkminiamy multum wątków, w tym motyw Frankensteina, greckie mity, oraz (po raz kolejny) Donnę Haraway. Jesteśmy trochę okrutne i zastanawiamy się, kiedy skończył się Ridley Scott, więc żeby uzyskać odpowiedź na to pytanie włączajcie odcinek!”

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/łowca-androidów-blade-runner-1982-bliskie-spotkania/id1449650753?i=1000431835633
  • https://soundcloud.com/user-519952626/blade-runner

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

„Ostre psy” to komedia dla miłośników brytyjskiego humoru. Policjant z Londynu zostaje przeniesiony do małego miasta Somerset w „nagrodę” za swoją skuteczność. Nicholas Angel za wszelką cenę stara się odnaleźć w nowej sytuacji. Jego wspólnikiem zostaje Daniel Butterman, niezdarny młody policjant, który marzy o byciu Melem Gibsonem. Obaj panowie próbują wyjaśnić serię podejrzanych wypadków i zdarzeń.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata Giera i Justyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielania się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/hot-fuzz-2007-bliskie-spotkania-szóstego-stopnia/id1449650753?i=1000433882089
  • https://soundcloud.com/user-519952626/hot-fuzz-2007-9-bliskie-spotkania-szostego-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Niewielka irlandzka wioska. Film otwiera scena spowiedzi w konfesjonale. Ojciec James Lavell spowiada mężczyznę, który opowiada o tragicznych w skutkach wydarzeniach z dzieciństwa, kiedy to był molestowany przez księdza. Zapowiada, że w ramach kościelnej pokuty jego spowiednik, ojciec James, cieszący się nieposzlakowaną opinią wśród lokalnej społeczności, zostanie zabity. Wyznacza księdzu tydzień na załatwienie swoich spraw, a także miejsce ich następnego spotkania.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata Giera i Justyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielania się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/kalwaria-calvary-2014-bliskie-spotkania-szóstego-stopnia/id1449650753?i=1000439732815
  • https://soundcloud.com/user-519952626/kalwaria-calvary-2014-12-bliskie-spotkania-6-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

W pewnej stalowni w Sheffield, z powodu redukcji etatów, zostają zwolnieni dwaj koledzy po fachu. Zainspirowani podejrzanym przez nich występem zespołu striptizerów i entuzjazmem damskiej części publiczności, postanawiają razem z czterema kolegami, których też wyrzucono z pracy, założyć grupę chippendalesów. Mają świadomość, że i wiek i ich wygląd pozostawiają wiele do życzenia, ale z braku zatrudnienia i alternatywy, podejmują wyzwanie.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielania się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/goło-i-wesoło-full-monty-1997-bliskie-spotkania-szóstego/id1449650753?i=1000430041845
  • https://soundcloud.com/user-519952626/golo-i-wesolo-the-full-monty-1997-4-bliskie-spotkania-6-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Główna bohaterka Jess Bhamra pochodzi z tradycyjnej hinduskiej rodziny i właśnie wraz z rodzicami przeprowadziła się do Anglii. Dziewczyna wie, że oczekiwania wobec niej są oczywiste: ma zostać dobrą kucharką i poślubić miłego hinduskiego chłopca. Jess woli jednak grać w piłkę, a jej największym autorytetem jest David Beckham. Prawdziwym wyzwaniem dla niej jest wstąpienie do dziewczęcej drużyny futbolowej Hounslow Harriers. W dodatku i ona i jej przyjaciółka odkrywają, że trener ich drużyny nie jest im obojętny.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielenia się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/podkręć-jak-beckham-bend-it-like-beckham-2002-bliskie/id1449650753?i=1000435057940
  • https://soundcloud.com/user-519952626/podkrec-jak-beckham-bend-it-like-beckham-2002-bliskie-spotkania-szostego-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Danny pochodzi z żydowskiej rodziny. W pewnym momencie wyrzeka się swojej tradycji i buntuje się przeciwko Bogu, który według niego jest tyranem. Chłopak goli się na łyso i przyłącza się do grupy neonazistów, wśród których wyróżnia się nie tylko inteligencją i charyzmą, lecz także bezwzględnością. Nawołuje do eksterminacji Żydów, jednocześnie przeżywając głęboki konflikt tożsamości na tle światopoglądowym. 

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielenia się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem serwisów YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/fanatyk-believer-2001-bliskie-spotkania-szóstego-stopnia/id1449650753?i=1000430041846
  • https://soundcloud.com/user-519952626/fanatyk-the-believer-2001-3-bliskie-spotkania-6-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Antarktyda, rok 1982. W odciętej od świata stacji badawczej coś zaczyna zabijać naukowców. Przybysz z obcej planety zbudził się z lodowego snu, a do tego wszystkiego posiada umiejętność nieustannej zmiany kształtów. Ponieważ egzystuje wyłącznie we wnętrzu żywego organizmu, próbuje upodobnić się do swojego nosiciela. Zaczyna od psa, kończy na człowieku... 

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielenia się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem serwisów YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/coś-the-thing-1982-bliskie-spotkania-szóstego-stopnia/id1449650753?i=1000430041844
  • https://soundcloud.com/user-519952626/cos-the-thing-1982-1-bliskie-spotkania-6-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Nietypowy film grozy, z pewnością nie dla osób cierpiących na klaustrofobię. W nieokreślonym czasie grupka ludzi budzi się w tytułowym sześcianie, przypominającym ogromną kostkę Rubika. Szybko dowiadują się, że przestrzeń, w której się znaleźli, nie jest im przyjazna. Sześcian to bowiem olbrzymia machina wypełniona okrutnymi i morderczymi zasadzkami, przypominająca ruchomy labirynt. Bohaterowie nie tylko muszą się zmierzyć z czyhającymi na nich pułapkami, lecz także ze swoimi lękami i człowieczeństwem.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielenia się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem serwisów YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/cube-1997-bliskie-spotkania-szóstego-stopnia/id1449650753?i=1000437984983
  • https://soundcloud.com/user-519952626/cube-1997-bliskie-spotkania-szostego-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

David Rice w sytuacji zagrożenia życia odkrywa w sobie niezwykłe umiejętności teleportacji. Zaczyna wykorzystywać swój dar w niecodzienny sposób: pozoruje własną śmierć, opuszcza ojca i rozpoczyna nowe życie, raz na jakiś czas rabując jakiś bank. Zwraca na siebie uwagę Paladynów – członków organizacji, która od wielu wieków wyłapuje i likwiduje jumperów takich jak on.

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielenia się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem serwisów YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/jumper-2008-bliskie-spotkania-sz%C3%B3stego-stopnia/id1449650753?i=1000442572869&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/jumper-2008-bliskie-spotkania-szostego-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Słynne powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, szczególnie staje się nam bliskie, gdy podstawowa komórka społeczna, której jesteśmy częścią, doświadcza kryzysu. W rodzinie Tenenbaumów tych kryzysów nie brakuje: najpierw żonę Etheline i trójkę genialnych dzieci – Chasa, Richiego i Margot – porzuca ojciec Royal, potem pojawia się, by oświadczyć, że jest śmiertelnie chory i nie zostało mu wiele czasu. Royal prosi swoją byłą żonę, by zorganizowała rodzinne spotkanie, chce bowiem przed śmiercią pojednać się z dziećmi. Czy Tenebaumom uda się przezwyciężyć trudności?

Bliskie spotkania 6. stopnia

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielenia się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem serwisów YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/jumper-2008-bliskie-spotkania-sz%C3%B3stego-stopnia/id1449650753?i=1000442572869&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/jumper-2008-bliskie-spotkania-szostego-stopnia

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Jeśli jesteś fanem komiksów z uniwersum DC i spodziewasz się, że „Joker” Todda Phillipsa wpisuje się w konwencję wcześniejszych filmów poświęconych mniej lub bardziej mrocznym postaciom Gotham City, to się zawiedziesz. Historia Jokera opowiedziana jest inaczej, z perspektywy znacznie bliższej rzeczywistości niż kiedykolwiek. Kim Joker jest w istocie? Szaleńcem czy ofiarą systemu? Czy istnieje naprawdę? 

Bliskie spotkania 6. stopnia

Zapraszamy do wysłuchania, co na temat tego filmu do powiedzenia mają Paulina Borkowska, Małgorzata GieraJustyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które swoją pasją, wiedzą i opiniami postanowiły podzielić się ze światem w ramach tworzonego przez siebie podcastu. Piszą o nim w następujący sposób:

„Bliskie Spotkania 6. Stopnia – podcast o kulturze, ale głównie o zapomnianych, niezależnych i kultowych filmach. I o Kevinie Baconie (proszę nas nie pozywać, panie Kevinie, my tu tylko sprawdzamy teorię sześciu stopni).

Prowadzące: Paulina, Gosia i Justyna. Obdarzone wybitnym poczuciem humoru studentki kulturoznawstwa, pasjonatki popkultury i fanki Harry’ego Pottera. Reszty dowiecie się z podcastu.”

Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić do słuchania i podzielenia się własnymi wrażeniami, zarówno na temat filmu, jak i opinii Pauliny, Gosi i Justyny! Rozmowy możecie posłuchać za pośrednictwem serwisów YouTube, SoundCloud lub iTunes, do których linki znajdziecie poniżej.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-18-joker/id1449650753?i=1000452877511&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/spotkanie-18

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Pierwszy odcinek cyklu Strefy Kultur poświęcony był przede wszystkim najnowszemu zbiorowi opowiadań Pawła Sołtysa (Pablopavo) „Nieradość”. Pisarz i muzyk w jednej osobie opowiedział m.in. o swojej pracy nad drugą książką, o towarzyszących emocjach przy tworzeniu pierwszej, o łączeniu dwóch bliskich mu obszarów, którymi się zajmuje na co dzień: muzyce i pisaniu. Rozmowę poprowadziła dziennikarka i pisarka – Patrycja Pustkowiak.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/rozmowy-kulturalne-pawe%C5%82-so%C5%82tys-pablopavo-i-patrycja/id1486199502?i=1000455906755
  • https://open.spotify.com/episode/1Fz0aqfvUXbD14Qu1vKEbT

 

258 Marta Nowicka

Paweł Sołtys – gość

Muzyk, autor piosenek. Jako Pablopavo wydał kilkanaście płyt, zagrał około tysiąca koncertów. Studiował rusycystykę, ale studiów nie ukończył. Jego opowiadania ukazywały się w „Lampie”, „Ricie Baum”, „Studium”. Za prozatorski debiut „Mikrotyki” otrzymał Nagrodę Literacką im. Marka Nowakowskiego, Nagrodę Literacką Gdynia, znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike oraz był nominowany do Paszportu „Polityki”, Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida i Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.

258 Marta Nowicka

Patrycja Pustkowiak
prowadząca

Pisarka i dziennikarka. Debiutowała w 2013 roku głośną powieścią „Nocne zwierzęta”, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike i była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2016 roku otrzymała Nagrodę im. Adama Włodka przyznawaną przez Fundację Wisławy Szymborskiej. W 2018 roku wydała drugą powieść, „Maszkaron”, a rok później wywiad-rzekę z Manuelą Gretkowską „Trudno z miłości się podnieść”.

Drugi odcinek cyklu Strefy Kultur poświęcony był przede wszystkim książce „Seksuolożki. Sekrety gabinetów” Marty Szarejko. Autorka zapytała w niej polskie seksuolożki o to, czego się wstydzimy, czego boimy, jak zmieniały się nasze problemy intymne i język, jakim o nich mówimy? Publikacja to zapis czternastu rozmów, które prezentują intymny portret Polek. Rozmowę poprowadziła dziennikarka i pisarka – Patrycja Pustkowiak.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/strefa-kultur-uniwersytetu-swps/id1486199502
  • https://open.spotify.com/episode/3oP4s287vdLkbne6JBkwWH
  • https://lectonapp.com/pl/audiobook/f17f6440-3300-42cb-aa5f-9a89c71a32ad?_lst&shareSource=grid

 

258 Marta Nowicka

Marta Szarejko

Dziennikarka, reportażystka. Autorka książki o bezdomnych „Nie ma o czym mówić”, za którą została nominowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, zbioru reportaży o kompleksach osób z małych miejscowości mieszkających w dużych miastach „Zaduch oraz zbioru wywiadów „Seksuolożki. Sekrety gabinetów”. Publikowała w „Dużym Formacie”, „Dwutygodniku”, „Nowych Książkach”, „Kulturze Miasta”, „Chimerze”, „Elle”, „Pani”. Laureatka Konkursu Stypendialnego Fundacji im. Ryszarda Kapuścińskiego – Herodot.

258 Marta Nowicka

Patrycja Pustkowiak
prowadząca

Pisarka i dziennikarka. Debiutowała w 2013 r. głośną powieścią „Nocne zwierzęta”, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike i była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2016 r. otrzymała Nagrodę im. Adama Włodka przyznawaną przez Fundację Wisławy Szymborskiej. W 2018 r. wydała drugą powieść, „Maszkaron”, a rok później wywiad-rzekę z Manuelą Gretkowską „Trudno z miłości się podnieść”.

Kocha życie i chce je smakować. Nie wie, że czegoś nie da się zrobić, bo nikt jej o tym nie powiedział. Słucha głosu serca. O kim mowa? Hania Rani – nazywana największym muzycznym odkryciem ostatnich lat, pianistka i kompozytorka, autorka płyty „Esja”, która w 2019 r. została nominowana do Paszportów Polityki w dziedzinie muzyki popularnej – rozmawia z Ewą Gruszką-Dobrzyńską i Patrycją Pustkowiak. Zapraszamy do obejrzenia i wysłuchania tego wyjątkowego spotkania.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/muzyka-fortepianowa-i-podróże-hania-rani-ewa-gruszka/id1486199502?i=1000463941008
  • https://open.spotify.com/episode/7i1oOHPKagcvqtVmQ6RFQ8
  • https://lectonapp.com/pl/audiobook/5cd6d9c2-353e-4341-a38e-0ded709349e6?_lst

 

258 Marta Nowicka

Hania Rani

Pianistka, kompozytorka, autorka tekstów i wokalistka. W 2015 r. ukazała się nagrana wspólnie z wiolonczelistką Dobrawą Czocher płyta „Biała flaga”. W 2018 r. z Joanną Longić jako duet Tęskno opublikowały album „Mi” – w pełni autorski, z melancholijnymi piosenkami. Duet Tęskno został uhonorowany nagrodą im. Grzegorza Ciechowskiego, najlepszą płytą 2018 r. Radiowego Domu Kultury, był też nominowany do muzycznej nagrody „Fryderyk” w kategorii Debiut Roku. Przełomem w twórczości artystki była wydana w 2019 r. solowa płyta „Esja” nagrywana aż w trzech miejscach – Rejkiawiku, Warszawie i Amsterdamie, wydana przez prestiżową wytwórnię Gondwana Records. „Esja” okazała się sukcesem, a dziennikarze „Gazety Wyborczej” wybrali ją jednym z najlepszych albumów 2019 r. „Esja” przyniosła artystce wielki rozgłos, również poza granicami kraju. Hania Rani ma na swoim koncie występy w renomowanych salach koncertowych na całym świecie, m.in. we Funkhaus w Berlinie, londyńskim Roundhouse, ale również w Tokyo, Moskwie i Istambule. W 2019 r. została nominowana do Paszportów Polityki w kategorii Muzyka Popularna oraz nagrody Odkrycia Empiku 2019 w kategorii Muzyka. Artystka współpracuje z takimi artystami, jak m.in.: Christian Löffler (projekt „Nest”), Mela Koteluk, Hior Chronik, Kamp!, Igor Herbut i Misia Furtak (album „Co przyjdzie?”).

258 Marta Nowicka

Ewa Gruszka-Dobrzyńska
prowadząca

Ekonomistka i skrzypaczka. Ukończyła Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu (także studium doktoranckie), ponadto jest absolwentką klasy skrzypiec wybitnej polskiej wiolinistki – prof. Jadwigi Kaliszewskiej – na Wydziale Instrumentalnym Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego. Jest wykładowczynią Uniwersytetu SWPS (pracuje w Centrum Badań nad Gospodarką Kreatywną) i autorką publikacji naukowych z dziedziny ekonomiki kultury. Współautorka pierwszej polskiej monografii na temat rynku pracy artystów w Polsce. Menadżerka kompozytora Michała Dobrzyńskiego.

258 Marta Nowicka

Patrycja Pustkowiak
prowadząca

Pisarka i dziennikarka. Debiutowała w 2013 r. głośną powieścią „Nocne zwierzęta”, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike i była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. W 2016 r. otrzymała Nagrodę im. Adama Włodka przyznawaną przez Fundację Wisławy Szymborskiej. W 2018 r. wydała drugą powieść, „Maszkaron”, a rok później wywiad-rzekę z Manuelą Gretkowską „Trudno z miłości się podnieść”.

Matka, córka i morderstwo. W tym odcinku rozmawiamy o dokumencie „Kochana mamusia nie żyje” w reżyserii Erin Lee Carr, odkrywającym kulisy wstrząsającego i sensacyjnego morderstwa Dee Dee Blanchard. Zaplanowała je jej córka Gypsy Rose wraz ze swoim chłopakiem, który później go dokonał. Z pewnością nie byłaby to tak nietypowa i głośna sprawa, gdyby nie to, że po śmierci Dee Dee okazało się, że historia morderstwa nie jest jednak tak prosta, jak mogłoby się wydawać...

Bliskie spotkania 6. stopnia

Zapraszamy do wysłuchania, jak rozwinęła się historia Gypsy Rose i do jakich wniosków na ten temat dochodzą Paulina Borkowska, Małgorzata Giera i Justyna Leszek – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-15-kochana-mamusia-nie-%C5%BCyje-mommy-dead-dearest/id1449650753?i=1000449897289&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/spotkanie-15-kochana-mamusia-nie-zyje-mommy-dead-and-dearest-2017

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Memy intrygują i absorbują – to zdecydowanie coraz większa część naszego życia. Za pomocą obrazka okraszonego uszczypliwym komentarzem obśmiewamy rzeczywistość, dzielimy się emocjami albo po prostu dodajemy humoru codziennym sytuacjom.

Skąd się wzięły memy i po co nam one? Czy można powiedzieć, że cały świat stał się memem? Z Maciejem Kaczyńskim z Facecji oraz z dr. Karolem Jachymkiem, kulturoznawcą z Uniwersytetu SWPS, rozmawia Małgorzata Zmaczyńska.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/jak-%C5%9Bwiat-sta%C5%82-si%C4%99-memem-sk%C4%85d-si%C4%99-wzi%C4%99%C5%82y-i-po-co-nam/id1486199502?i=1000466845206
  • https://open.spotify.com/episode/0kXWJ2LglFcaC0kSH5opHf
  • https://lectonapp.com/pl/audiobook/a4b2657d-77e2-42e5-bf12-267aa45c07a5?_lst

 

258 Marta Nowicka

Maciej Kaczyński
gość

Razem z Patrykiem Brylińskim stworzył kultowy na Facebooku fanpage Facecje i wydał książkę „Facecje. Historia coachem życia“. Absolwent MISH UW i doktoranckiej Szkoły Nauk Społecznych w Polskiej Akademii Nauk. Autor sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych, humorysta kwartalnika Przekrój, aktor i improwizator teatralny, związany z warszawskim Resortem Komedii. Muzyk i wokalista zespołów Extra i Wszystko Będzie Dobrze.

Facecje – fanpage z zabawnymi rozmowami postaci znanych z historii i kultury, śledzony przez ponad 70 tys. osób. Facecje mają też swoją odsłonę książkową („Historia coachem życia“), newsową (portal Facecje.pl), filmową (klipy animowane i aktorskie pastisze, ostatnio – utwór „Pato Emigracja“) i radiową (cykliczne Radio Facecje na Audioteka.pl).

258 Marta Nowicka

dr Karol Jachymek
gość

Doktor kulturoznawstwa z Uniwersytetu SWPS, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.

258 Marta Nowicka

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz ZMACZNEGO. Od niedawna redaktor naczelna „SHEro” – magazynu pisanego przez dziewczyny i przede wszystkim dla dziewczyn. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

Błoto, penis i konkurs fryzur – tak o filmie Davida Michôd mówią Paulina Borkowska i Małgorzata Giera – studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS.

Bliskie spotkania 6. stopnia

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy – niektórzy być może zgodzą się z przedstawioną opinią na temat filmu, dla innych ocena studentek będzie dobrym zaczątkiem do dyskusji odnośnie tego świetnego obrazu.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-20-kr%C3%B3l-the-king/id1449650753?i=1000456694070&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/spotkanie-20-krol-the-king

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Serial „Euforia” miał premierę w 2019 r. Jego główną bohaterką jest grana przez piosenkarkę i modelkę Zendayę nastolatka Rue Bennett, która walczy z uzależnieniem od narkotyków. Po odwyku próbuje wrócić do normalnego życia, nie jest to jednak proste.

Bliskie spotkania 6. stopnia

Choć serial zdobył wiele prestiżowych nagród, zdecydowanie podzielił widownię. Różnicę zdań na temat serialu widać także w dyskusji Pauliny Borkowskiej i Justyny Leszek, studentek kulturoznawstwa na Uniwersytecie SWPS. Zapraszamy do wysłuchania podcastu!

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-17-euforia-euphoria/id1449650753?i=1000451818990&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/spotkanie-17-euforia-euphoria

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy o „Rewersie” z 2009 r. w reżyserii Borysa Lankosza. Akcja filmu rozgrywa się w dwóch planach czasowych – w latach 50. i współcześnie. Główną bohaterką jest Sabina grana przez Agatę Buzek, którą matka (Krystyna Janda) i babcia (Anna Polony) próbują wydać za mąż.

Bliskie spotkania 6. stopnia

Co się wydarza, kiedy dziewczyna poznaje przystojnego Bronisława, w którego postać wciela się Marcin Dorociński? Opowiedzą o tym studentki kulturoznawstwa na Uniwersytecie SWPS – Justyna Leszek i Małgorzata Giera. Zapraszamy do wysłuchania podcastu!

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-23-rewers/id1449650753?i=1000459893729&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/spotkanie-23-rewers

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Akcja filmu „Free Fire” z 2016 r. w reżyserii Bena Wheatleya rozgrywa się pod koniec lat 70. w opuszczonym magazynie w Bostonie. Dwie grupy przestępcze próbują dokonać transakcji zakupu broni. Bohaterom nie tylko broń nie jest obca – są również mistrzami ciętych ripost.

Bliskie spotkania 6. stopnia

Na studentkach kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS dyskutujących o filmie duże wrażenie zrobiła inscenizacja oraz rozmach, z jakim nakręcono ten obraz. Na co jeszcze warto zwrócić w nim uwagę? Zapraszamy do wysłuchania podcastu!

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-19-free-fire/id1449650753?i=1000455187691&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/spotkanie-19-free-fire

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Zapraszamy do wysłuchania podcastu o filmie Michała Marczaka „Wszystkie nieprzespane noce”. To szczery, niebanalny i oryginalny obraz o młodości. Główni bohaterowie – Michał i Krzysztof – snują się po warszawskich ulicach i klubach, uczestniczą w domowych imprezach, spotykają ludzi, rozmawiają. Ich życie toczy się w zasadzie tylko nocami, ranki ich zaskakują, dni nie istnieją.

Bliskie spotkania 6. stopnia

Studentki kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, które są autorkami podcastu, obraz skłonił do refleksji nad warszawskim nocnym życiem, filmami o młodości i nad tym, czym właściwie jest film dokumentalizowany. Przy okazji Justyna zdradza swoje osobiste koneksje z twórcami, ale... reszty jak zawsze dowiecie się z podcastu!

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/spotkanie-16-wszystkie-nieprzespane-noce/id1449650753?i=1000450875219&l=pl
  • https://soundcloud.com/user-519952626/noce

Z autorkami podcastu możecie się również kontaktować poprzez ich profile w mediach społecznościowych:

 

Internet to nie tylko system połączeń między komputerami, adresy IP, strony WWW, z których zasobów korzystamy. To też swoista przestrzeń, w której można zaobserwować zmiany, rodzące się w społeczeństwie – od pogłębiającego się indywidualizmu, przypominającego zamknięte i strzeżone miejskie osiedla, po łączenie się w grupy ludzi pod każdym względem odmiennych poza jedną łączącą ich sprawą. O relacjach między mediami, funkcjonowaniu społeczeństw w kontekstach analogowych i cyfrowych oraz badaniu „internetów” opowiada dr hab. Mirosław Filiciak, prof. Uniwersytetu SWPS w rozmowie z Andrzejem Tucholskim, blogerem lifestyle’owym i twórcą bloga AndrzejTucholski.pl 

Na ile rozmowa sprzed trzech lat jest aktualna dziś? Oceńcie sami!

 

258 miroslaw filiciak

O prelegencie

dr hab. Mirosław Filiciak, prof. Uniwersytetu SWPS – Medioznawca. Zajmuje się wpływem mediów cyfrowych na uczestnictwo w kulturze. Bada internet, gry komputerowe, przemiany telewizji oraz nieformalny obieg treści i kulturę współczesną.

Od lat współpracuje z publicznymi instytucjami kultury, organizacjami pozarządowymi i biznesem. Jest współtwórcą techno-kulturowego projektu Kultura 2.0, współtworzył też pierwszy polski Medialab – inicjatywę samokształceniową z pogranicza aktywizmu społecznego, sztuki i technologii. Kierował licznymi projektami badawczymi, takimi jak „Młodzi i media” , „Tajni kulturalni” czy „Obiegi kultury”. Autor książek: „Wirtualny plac zabaw. Gry sieciowe i przemiany kultury współczesnej” (2006), „Media, wersja beta” (2014) oraz wspólnie z Alkiem Tarkowskim „Dwa zero. Alfabet nowej kultury i inne teksty” (2015). Zastępca redaktora naczelnego kwartalnika „Kultura Popularna”.

Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z zakresu nowych mediów, popkultury i kultury audiowizualnej.

Słowo lincz („lynch”) w wielu językach i kulturach przypomina w swoim brzmieniu angielski pierwowzór. Pojęcie to jest często silnie kojarzone ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej, z której zresztą się wywodzi i stało się określeniem używanym do opisania szczególnych aktów przemocy. O zjawisku linczu w Stanach Zjednoczonych opowiada filolog anglista dr hab. Jerzy Sobieraj, profesor Uniwersytetu SWPS.

Złego złe początki

Lincz to rodzaj samosądu, pozaprawny sposób karania przestępców i wszelkiego rodzaju złoczyńców, rzeczywistych czy domniemanych, praktyka znana pod różnymi nazwami już w końcu wieku XVIII. Karę – najczęściej wymierzaną przez powieszenie – wykonywał zgromadzony tłum. Słowo „lynch” pojawia się w piśmiennictwie w roku 18181. Jedno z pierwszych zdarzeń określonych tym terminem miało miejsce na terytorium przyszłego stanu Iowa w roku 1834, kiedy to zgromadzeni obywatele wyznaczyli swoją „ławę przysięgłych”, aby przeprowadzić szybki proces mężczyzny oskarżonego o morderstwo. Delikwenta uznano winnym i wykonano „wyrok śmierci” przez powieszenie. Przypadki linczu przybrały na intensywności po Wojnie Secesyjnej.

O dość dokładnym monitorowaniu zjawiska linczu można mówić dopiero od przedostatniej dekady XIX wieku. Znana dzisiaj statystyka przypadków linczu obejmuje prawie pięć tysięcy ofiar. Większość z nich miała miejsce w stanach amerykańskiego Południa i ofiarami byli przede wszystkim Afroamerykanie. Lincz jako zjawisko zniknął przed rokiem 1970. Szczególna brutalizacja tego pozaprawnego sposobu okrutnego karania nastąpiła w okresie od końca wieku XIX do lat trzydziestych następnego stulecia.

Porządek okrutnego spektaklu

Najczęściej występujący scenariusz linczowania, przybierający formę rytuału, można przedstawić w sposób następujący:

  • Tłum uprowadza ofiarę z celi więziennej lub wprost z sali rozpraw.
  • Ofiara jest transportowana do wybranego wcześniej miejsca egzekucji.
  • Więzień jest często wcześniej torturowany.
  • Po powieszeniu ofiary jego/jej ciało zostaje podpalone. Bywa, że ciało ofiary jest podpalane kiedy ofiara jeszcze żyje.
  • Uczestnicy okrutnego widowiska starają się zdobyć trofea, najczęściej uszy, palce, nos, fragmenty liny, na której wieszano ofiarę.
  • Czasem zgromadzony tłum dogląda płonących zwłok, pilnując by ciało całkowicie spłonęło.
  • Lokalny fotograf robi zdjęcia linczu, by sprzedawać je następnie jako pocztówki.
  • Uczestnicy okrutnego spektaklu to także kobiety i dzieci, które niejednokrotnie bawią się i spożywają posiłek w trakcie linczu. Zdarza się, że miejscowi drobni przedsiębiorcy czy sklepikarze zwalniają pracowników, by ci mogli uczestniczyć w horrorze. Niekiedy, w dzień linczu, lokalna kolej dowozi gapiów stosując specjalne ulgowe taryfy. Lokalna prasa nie tylko opisuje lincz, czasem anonsuje go wcześniej2.

Żaden system nie działa jak ludzki mózg

Niewątpliwie dziwić może fakt, że rząd Stanów Zjednoczonych przez tak wiele lat zrobił tak niewiele, by zapobiec skutecznie przypadkom tych okrutnych aktów zbrodni. Nie udało się nigdy uchwalić żadnego prawa federalnego zakazującego tego okropnego procederu, nie mówiąc już o karaniu winnych. Znacznie więcej dokonali obywatele i organizacje społeczne. Największą zorganizowaną kampanię przeciw zbrodni linczu prowadziło, działające do dnia dzisiejszego, stowarzyszenie National Association for the Advancement of Colored People (NAACP). Członkowie stowarzyszenia protestowali przeciw linczom i monitorowali przypadki przemocy, szczególnie przemocy na tle rasowym, w wydawanym przez organizację magazynie „The Crisis”, słali listy i petycje do władz stanowych, docierali do lokalnej prasy, organizowali marsze przeciw przemocy, jak np. słynną nowojorską Silent Parade w roku 1917, a nawet wysyłali swoich przedstawicieli do miejsca linczu, by uzyskać więcej szczegółów na temat zbrodni. NAACP wspierało prace nad ustawą piętnującą lincz, tzw. Dyer Bill, która ostatecznie upadła przed uchwaleniem.

13 czerwca 2005 roku Senat Stanów Zjednoczonych przyznał się publicznie do porażki w uchwaleniu jakiegokolwiek prawa federalnego, które mogło przynieść kres tym okrutnym praktykom. Za każdym razem, kiedy prawo piętnujące lincz przechodziło pomyślnie przez Izbę Reprezentantów, było blokowane w Senacie. W treści tej rezolucji potępiającej lincz Senat Stanów Zjednoczonych wyraża ubolewanie i żal skierowane do ofiar linczu i ich rodzin, ofiar, które zostały pozbawione nie tylko życia, lecz także godności oraz konstytucyjnej ochrony przynależnej obywatelom Zjednoczonych Stanów. W uchwalonej rezolucji podkreślono także, iż należy wyciągnąć wnioski z historii, by praktyki te nigdy już się nie powtórzyły.

Zagadnienia związanie z linczem stanowią dzisiaj ważny obszar analizy i badań, także akademickich, w wymiarze społecznym, historycznym, prawnym, politycznym, kulturowym, literackim, a nawet psychologicznym.

 

someone

O autorze

Jerzy Sobieraj – specjalizuje się w historii literatury amerykańskiej, poświęcając szczególną uwagę dziejom i literaturze amerykańskiego Południa. Na jego dorobek składa się ok. 40 publikacji, książek, artykułów i recenzji publikowanych także za granicą. Jest autorem takich prac jak Samotność w literaturze amerykańskiego Południa, 1940-1950 (Katowice 1992), Conflict and Reconciliation: Reconstructing the South in the American Novel (Warszawa 2001), Ku Klux Klan (Warszawa 2004). Pod jego redakcją (wraz z Dariuszem Pestką) ukazał się tom Enjoying the Spectacle: Word, Image, Gesture (Toruń 2006). Jest stypendystą kilku amerykańskich fundacji naukowych: IREX w Princeton, ACLS w Nowym Jorku, Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku - dwukrotnie. Jest promotorem wielu prac magisterskich, opiekunem naukowym doktoranta, recenzentem rozpraw doktorskich. W roku 2005 prowadził cykl seminariów z zakresu literatury amerykańskiego Południa na uniwersytecie Jaume I w Hiszpanii. W latach 2001-2006 był kierownikiem Katedry Literatury Angielskiej i Amerykańskiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Studiów Amerykanistycznych, pełniąc w latach1999-2002 funkcję przewodniczącego komisji rewizyjnej.Obecnie pracuje nad monografią Collisions of Conflict: Studies in American Culture, 1820-1920 oraz nad projektem monografii "The House Divided": The Civil War Era.

Przypis

James Elbert Cutler: Lynch-Law: An Investigation into the History of Lynching in the United States.London and Bombay: Longmans, Green, and Co., 1905.
2 Jerzy Sobieraj: ”Spectacles of Horror: Afro-American Poets Speak up”. Enjoying the Spectacle: Word, Image, Gesture. red. Jerzy Sobieraj I Dariusz Pestka, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2006.

Prezentowanie gotowych potraw, a zarazem jedzenia jako momentu celebracji życia w mediach audiowizualnych i ikonicznych, mają długą historię. Sięga ona początków światowej kinematografii, czyli końca XIX wieku, kiedy to powstały pierwsze filmy Augusta Marie Louisa i Louisa Jean Lumière. „Obiad dziecka”1, film nakręcony wiosną 1895 roku w rodzinnym ogrodzie reżyserów, prezentuje Augusta, który pilnuje, żeby jego córeczka Andrée wszystko zjadła. Razem z żoną cieszą się wspólnymi chwilami przy rodzinnym stole. O jedzeniu w kinie i kulturze jedzenia opowiada socjolożka i kulturoznawczyni Patrycja Paczyńska-Jasińska.

Jedzenie – temat uniwersalny  

Mijają lata, a funkcja jedzenia jako elementu dobrobytu i szczęścia zakorzenia się we wszystkich powstających gatunkach filmowych. W 1919 roku melodramat „Złamana Lilia”2 w reżyserii Davida Griffitha w doskonały sposób pokazuje utopijność marzeń, jakimi są dobrobyt i szczęście. Bohaterem filmu jest Huan Cheng, młody chińczyk przybywający do Londynu w celu propagowania filozofii buddyjskiej. Powstrzymuje się przed nadmiernym spożywaniem posiłków, celebrując każdy kęs pożywienia. Pewnego dnia poznaje dziewczynę o imieniu Lucy, która pochodzi z patologicznego domu, gdzie ojciec bokser znęca się nad nią. Ze względu na status społeczny, dziewczyna często nie ma możliwości zjeść ciepłego posiłku, o którym marzy każdego dnia.

Przez kolejne dekady kina gatunki oraz nurty filmowe, sprowadzały funkcję jedzenia do określonych zasad: świętowania (wesela), wspominania bliskich (stypy), nieumiarkowania w jedzeniu i piciu (obżarstwa) czy diety.

Twórcy włoskiej kinematografii jak Federico Fellini w swoich obrazach „Słodkie życie” (1960), „Osiem i pół” (1963), Luchino Visconti w filmach „Lampart” (1963), „Zmierzch bogów” (1969) czy Marco Ferreri w „Wielkim żarciu” (1973) najdobitniej ukazywali spożywanie posiłków jako swoistą ucztę dla ciała i umysłu. Wspomniane obrazy oczarowują kompozycją, kolorem, grą świateł i przede wszystkim spojrzeniem na aspekt jedzenia. Dostrzegamy zarazem nienawiść i pożądanie, jasność i mrok, miłość i samotność. Z kolei Pier Paolo Pasolini w kontrowersyjnym obrazie „Salò, czyli 120 dni Sodomy” (1975)3 przedstawia „krąg karmienia jako nasycanie współczesnego człowieka produktami nie nadającymi się do konsumpcji, ale zachwalanymi jako „najlepsze dla jego zdrowia i samopoczucia” (Pasolini mówi tu wprost o jedzeniu, jakie przyswajane jest przez mieszkańca współczesnej, wielkomiejskiej aglomeracji, zwłaszcza dzieci, zmuszone do jedzenia sztucznego „gówna”)4.

Smakowanie uważności, czyli ewolucja kultury jedzenia

Jak zmieniały się postawy wobec jedzenia w ostatnich dziesięcioleciach? W przeciągu ostatniej dekady tempo życia zawrotnie przyśpieszyło. Nie jest to wyłącznie wpływ nowych technologii na funkcjonowanie człowieka, a zmiany w naszym rozumowaniu otaczającego świata. Andrzej Maryniarczyk5 zwraca uwagę, że wraz z rozwojem wiedzy o ludzkim życiu utraciliśmy filozoficzny i personalistyczny obraz człowieka. W związku z tym, jako jednostka, jesteśmy narażeni na choroby (w tym psychologiczne), różnego rodzaju uzależnienia oraz utratę sensu życia. W gąszczu rozmaitych form wiedzywspółczesny człowiek zatraca swoją tożsamość. Zachłanność i obsesyjny pośpiech owładnęły wszystkie dziedziny naszego życia. Na celebrowanie prostych przyjemności, delektowanie się potrawami i prowadzenie rodzinnych rozmów przy wspólnym stole coraz częściej nie starcza czasu. Doprowadzić to może do mechanicznego jedzenia, bez odczuwania smaku i zapachu potraw. Sięgamy po jedzenie automatycznie, nie zastanawiając się, czy jesteśmy głodni.

Jak sugeruje Maguelonne Toussaint-Samat „wraz z zorganizowaną cywilizacją zrodziło się pojęcie kuchni. To znaczy racjonalnego przygotowania artykułów spożywczych zgodnie z tradycją właściwą danej grupie społecznej czy etnicznej. Ta tradycja wynikała zarówno z lokalnych warunków, związanych z klimatem, glebą i fauną, jak i religijnych tabu, będących wyrazem troski o zdrowie lub zachowanie ustroju społeczeństwa. Ktoś powiedział, że z cywilizacją mamy do czynienia wtedy, gdy to, co do tej pory było niepotrzebne, okazuje się konieczne. Pożywienie stało się istotnym elementem i czynnikiem życia społecznego”6. Można zatem zadać sobie pytanie, czy jedzenie w dzisiejszych czasach, jak wspomniano powyżej, to wyłącznie mechaniczna czynność czy też filozofia życia? Z jednej strony obecny jest ów pęd życia, a z drugiej szeroko pojęta kultura spożywania posiłków. W dzisiejszych czasach rodzi się wiele zjawisk trendów czy definicji związanych z jedzeniem. Może mieć to związek z przemianami społeczno-kulturowymi i wyodrębnieniem nowej klasy średniej, która dzięki konsumowaniu buduje swoje współbrzmienie7.

Nowe pojęcia z angielskiego, na przykład Mindful Eating (uważne jedzenie) tylko potęguje nasze odczucia głodu i celebracji życia. Promowane jako styl życia ma pozwolić ludziom zmienić podejście do odżywiania, a co za tym idzie, egzystencji. Pojęcie to wywodzi się z buddyzmu i zostało zaadaptowane przez psychologów prowadzących badania nad stresem i depresją. Jedząc uważnie, nauczymy się też prawidłowo rozróżniać głód i sytość. Dzięki skupianiu się na jedzeniu kubki smakowe na nowo wyczuwają naturalne smaki”8. Ostatecznie wielokierunkowemu rozwojowi sfery kulinarnej we współczesnej kulturze towarzyszy powstawanie coraz to nowszych programów kulinarnych, szkół kucharskich oraz blogów zajmujących się tematyką estetyki i smaku. Również reżyserzy filmowi robią zwrot w kierunku sztuki przyrządzania potraw jako swoistej celebracji życia.  Stanowią bowiem one istotną perspektywę dla współczesnej refleksji nad kwestią sfery żywienia.

Kto kocha jeść – kocha życie

W tym miejscu należy się zastanowić nad relacjami zachodzącymi między jedzeniem, a celebracją życia. Zharmonizowanie pożywienia z instynktami, emocjami i uczuciami na określonych przykładach filmowych, pozwolą lepiej zrozumieć, jakie intencje kierowały autorami dzieł. Filmy takie jak „Smak curry”9 oraz „Kwiat wiśni i czerwona fasola”10, pokazują, że spożywanie posiłków służy w istocie nie tyle jedzeniu, co raczej demonstrowaniu afektów i instynktów. Przefiltrowane reakcje emocjonalne oraz ucieczki od wspomnień, podkreślają mediacyjną i sprawczą rolę jedzenia, zarówno w stosunku do innych ludzi, jak i samego podmiotu.

Smak życia

Filmy, podobnie jak wcześniej wynaleziona fotografia, zostały dostrzeżone jako użyteczne narzędzia do wywoływania często skrajnych emocji. Aleksandra Drzał-Sierocka spostrzega, że jedzenie i czynności z nim związane również niosą głęboki sens. Mogą stać się swoistym katharsis, funkcjonując na prawach symbolu i metafory. Spożywanie posiłków prowadzi do konstruowania tożsamości bohaterów. Filmowe jedzenie niekoniecznie jest życiodajne; może przygnębiać, fascynować, zmuszać do refleksji a także prowadzić do chęci zmian swojego życia. Na ekranie często bohaterowie poprzez zamiłowanie do gotowania i spożywania posiłków wyrażają siebie. Celebrują chwile konsumpcji i czasu spędzonego z najbliższymi11.

Jako materiał do analizy wybrałam dwa filmy, w których elementy kulinarne występują z różnym „natężeniem”. W doskonały sposób ukazują one styl życia bohaterów, wyznania, filozofię, pozycję społeczną, a przede wszystkim ich historię. Prezentowane filmy są wręcz przesycone jedzeniem oraz mechanizmami, dzięki którym funkcja spożywania posiłków staje się czynnikiem kreującym tożsamość bohaterów. Jak podkreśla Toussaint-Samat, „między pokarmem do zdobycia a odruchowo otwartymi ustami wkroczyły złożone manipulacje koordynowane przez myśl. Stworzenie, teraz już zdolne regulować swoje gesty zależnie od apetytu, uświadomiło sobie przyczynowo-skutkowy ciąg doznań: pobudzające poczucie głodu, podniecenie związane ze zdobyciem pożywienia, zaspokojenie potrzeby. Jedzenie, będące dotąd przyjemnością trzewi, stało się postępowaniem rozumnym”12. „Smak curry” oraz „Kwiat wiśni i czerwona fasola” ukazują, jak jedzenie może być sprowadzone do pozycji świętości oraz kultu pożywienia. Na uwagę widza zwraca fakt, w jaki sposób bohaterowie spożywają posiłki i jakie miejsce w ich życiu sprawuje celebracja smaku.

Dabbawala, czyli pudełko pyszności

Punktem wyjścia filmu „Smak curry” jest pojęcie Dabbawala, które w języku Marathi oznacza osobę, która niesie pudełko. Pomysł na biznes narodził się za rządów brytyjskich. System dostarczania posiłków, stworzonych w hinduskich domach, okazał się sukcesem na tyle, że do dnia dzisiejszego Dabbawalas dostarczają ponad 200 tys. domowych posiłków dziennie. Liczba środków transportu, wielkość dostaw i walka z czasem. A wszystko to po to, by obiad trafił na dany stół13. Trafnie dostrzegli to krytycy filmowy Magazynu Kulturalno-Kulinarnego: „Na naszych oczach maluje się piękny symboliczny obraz jedzenia jako wehikułu uczuć, oznaki troski i społecznej pozycji, bo im ktoś szczęśliwszy i bardziej „zaopiekowany”, tym piękniej, także dla współbiesiadników, pachnie jego obiad”14.

Smak curry
Smak curry, reż. Ritesh Batra, kadr z filmu, źródło: https://www.alekinoplus.pl/program/film/smak-curry_44046

Od przypadkowej pomyłki niosącego pudełko, los łączy samotnego wdowca Saajana Fernandesa i młodą mężatkę Ilae. Jedzenie nadaje znaczenia ich epistolograficznej znajomości. Hinduski reżyser Ritesh Batra pokazuje swój obraz przez pryzmat spożywania posiłków, bogatych w aromaty, smaki i kolory. Ila poprzez przyrządzanie coraz bardziej wyszukanych potraw, próbuje ratować oziębłe stosunki ze swoim mężem. Przypadkowy obiad trafia w ręce smutnego, odchodzącego na emeryturę Fernandesa. Wskutek kulinarnej pomyłki kuriera, losy dwojga niespodziewanie się splatają. Sposób, w jaki Saajan wącha i smakuje obiady dostarcza nam wiedzy o nim, ale i odzwierciedla jego emocje. A wszystko to za sprawą tajemniczych przypraw. „Nic nie przemawia bardziej do naszej podświadomości niż zapachy. Zapach symbolizuje również pamięć”15. Pierwszym punktem zwrotnym filmu jest otrzymanie karteczki z podziękowaniem od Saajana. Choć film jest silnie osadzony w specyficznej kulturze indyjskiej, to jego przesłanie pozostaje uniwersalne. Podczas tworzenia kolejnego obiadu dla męża IIla odpowiada: „Zrobiłam ten obiad dla męża, Jak menażka wróciła pusta to myślałam, że coś mi powie. Parę godzin myślałam, że do serca naprawdę można trafić przez żołądek. W podzięce przesyłam panir. Ulubione danie mojego męża. Illa”. Ta scena doskonale pokazuje, że smak jest jedynym zmysłem, który by móc funkcjonować, potrzebuje czterech pozostałych. Zapach pokarmu, smakowanie ustami, podziwianie kompozycji, aż wreszcie odczucia smakowe – to wszystko przekazywane jest do mózgu. Można śmiało stwierdzić, że delektowanie się potrawami to nie tylko fizyczne mechanizmy, ale i akt intelektualny, połączony ze złożonym procesem poznawczym.

Z każdym kolejnym posiłkiem relacje Saajana i Illi pogłębiają się. Pojawia się wymiana myśli, spostrzeżeń oraz nić porozumienia. Smakowe doznania splatają się w końcu z dramatem życia codziennego, który uosabia samotność. Aby temu zapobiec, bohaterowie postanawiają się spotkać. Do kumulacji uczuć jednak nie dochodzi, a rozżalony Saajan, po otrzymaniu pustych pojemników, postanawia wysłać kolejną wiadomość: „Droga IIla dostałem dzisiaj pustą menażkę. Zasłużyłem sobie. Wczoraj długo czekałaś na mnie w restauracji. Tamtego ranka zapomniałem czegoś w łazience i cofnąłem się. Pachniało tam dokładnie tak, jak po kąpieli mojego dziadka. Tak jakby tam był. Jego nie było, byłem ja. Tylko ja i zapach starego mężczyzny. Nie wiem, kiedy się zestarzałem. Może tamtego ranka, może kilka ranków wcześniej? Życie toczyło się dalej i usypiało mnie swoim rytmem. Przyszedłem do restauracji, w której czekałaś. Siedziałaś tam, bawiąc się torebką. Piłaś tyle wody. Chciałem podejść i powiedzieć ci to osobiście, ale tylko patrzyłem jak czekasz. Jesteś piękna i młoda. Możesz marzyć i przez chwilę mogłem marzyć z tobą…”. Jednocześnie tym, co w szczególny sposób charakteryzuje tę scenę jest idea marności. Nasz bohater odchodzi przegrany. Dziękuje za wszystko kobiecie, która w smakowity sposób odmieniła jego życie. Ostatnia scena, w której dowiadujemy się o śmierci ojca IIli, dobitnie pokazuje ulatujące uczucie. Jej matka opowiada, że na początku małżeństwa strasznie kochała męża. Potem czuła wyłącznie głód emocji, nowych wyzwań i obrzydzenie do wybranka. W „Smaku curry” przestrzeń jedzenia i czynności z nim związane często niosą głębokie, pozagastronomiczne przesłania. Na początku następuje celebracja życia, aby w końcowej scenie sprowadzić jedzenie do najgorszych odczuć, jak obrzydzenie czy wstręt.

Wszystko wina fasoli

Z kolei u Naomi Kawase, droga do zakamarków umysłu, prowadzi przez żołądek. „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, to przede wszystkim zachęta do celebracji codziennych, prostych przyjemności, do zwolnienia tempa i bacznego przyjrzenia się drugiemu człowiekowi oraz światu wokół nas. To zdecydowanie nie jest film, który można obejrzeć w biegu, będąc myślami gdzie indziej. Można go również okrasić prostym sformułowaniem: obraz o japońskim jedzeniu. Nic bardziej mylnego, bo w Japonii pokarm to kultura, sztuka i obyczaj.

W scenie otwierającej film jedzenie pojawia się w formie spożywanej przez człowieka. Bohaterem jest Sentaro, mężczyzna w średnim wieku, który prowadzi lokal gastronomiczny. Serwuje dorayaki – naleśniki o słodkim nadzieniu zwanym pastą „an”, która jest słodką masą z tytułowej czerwonej fasoli azuki. Biznes i zadowolenie klientów nie idą w parze, przez co nasz bohater popada w coraz poważniejsze problemy finansowe. W tym momencie pojawia się ona – staruszka o imieniu Tokue. Staje się symboliczną formą zapanowania nad poczuciem słabości i przytłaczającej pustki. Tokue pokazuje Sentaro, jak stworzyć odpowiednie an. Jest to swoista celebracja przygotowywanych posiłków. Selekcja najlepszych fasoli i pieszczotliwy dotyk warzywa sprawiają, że wzmaga się uczucie bohaterki jako znaczący obiekt obarczony emocjonalną nadwyżką. Wyzwala pamięć o uczuciach i chwilach utraconych. Wreszcie przywołuje tragiczne wspomnienia, które kończy monolog: „prawdopodobnie jestem chora na trąd”. Niespostrzeżenie Tokue, po stworzeniu pasty do dorayaki znika. Pozostawi list: „Szefie jak się masz? Martwię się, że podupadniesz na duchu. Kiedy gotuję an, zawsze słucham historii, które opowiadają ziarna fasoli. To kwestia wyobrażenia sobie deszczowych i słonecznych dni, które widziały ziarna. Wiatru wiejącego wśród strąków. Posłuchaj historii ich podróży. Wierzę, że wszystko na tym świecie ma swoją historię do opowiedzenia. Jestem pewna szefie, że kiedyś stworzysz swoje dorayaki, które spełnią twoją wizję. Musisz wierzyć w obraną drogę”.

Kwiat wiśni
„Kwiat wiśni i czerwona fasola”, reż. Naomi Kawase, kadr z filmu, źródło: http://hiro.pl/kwiat-wisni-czerwona-fasola/

Aleksandra Nowak w swojej recenzji filmowej zwraca uwagę na to, że, w filozofii życiowej wyznawanej przez Tokue, widać wyraźny wpływ tradycji shintoistycznej. Rodzima religia Japończyków zakłada szczególną bliskość z naturą, akceptację cykliczności pór roku i ludzkiego życia. Tokue, która jak później się okazuje, miała wiele powodów, by czuć się wykluczona ze społeczeństwa, wciąż pragnie być częścią większej całości. Radość odnajduje w obcowaniu z przyrodą i z ludźmi. Ale i smakowaniem życia poprzez swoją an”16. W filmie „Kwiat wiśni i czerwona fasola” jedzenie ulega uczłowieczeniu. Dorayaki symbolizuje skrajne natężenie cierpienia, połączonego z wykluczeniem społecznym, jakiego doświadczyła Tokue. Reżyserka splata metaforykę jedzenia i zdrowia w jeden wspólny wymiar egzystencjii spełnienia. Rozpina swoją historię wokół triady kulturowych pojęć: jedzenie/ smakowanie, celebracja, szczęście/spełnienie. W tym ujęciu pokazuje przemianę i ulotność chwili.

Jedzenie a relacje międzyludzkie

Bohaterowie omówionych filmów, usiłujący kompensować afektywne braki, jak również rozładowywać wewnętrzne napięcie przy użyciu jedzenia, uruchamiają w sobie szereg pozytywnych reakcji emocjonalnych. Często nie są w stanie nad nimi zapanować, w związku z czym pojawiają się łzy szczęścia i wspomnienia. Spożywanie pokarmów, będące składową ludzkiej intymności, sprawia, że widz na nowo może odkrywać funkcje, jakie daje przyrządzanie i smakowanie posiłków.

Zasiadanie do wspólnego stołu przez bohaterów ustanawia i charakteryzuje łączące ich relacje, a mikrokosmos kulinarnej sytuacji staje się zapowiedzią nadchodzących wydarzeń. Dlatego zazwyczaj sceny spożywania pokarmów są niezwykle naszpikowane emocjami. Zwracanie bowiem uwagi na codzienne czynności związane z jedzeniem (zapraszanie znajomych i rodziny na niedzielny obiad, wspólne wyjścia do restauracji, przygotowanie wyszukanych potraw czy wspólne gotowanie) może prowadzić do osiągnięcia szczęścia oraz celebracji chwili. Dzięki temu możemy osiągnąć równowagę nie tylko między naszym ciałem i umysłem ale również naszymi potrzebami i pragnieniami. Ostatecznie jedzenie staje się ceremonią, za pomocą której kształtujemy relacje z innymi ludźmi.

 

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

O autorce

Patrycja Paczyńska-Jasińska – rocznik 1987. Absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS - Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

Przypisy

1 „Obiad dziecka”, reż. Louis Lumière, Auguste Lumière, 1895.
2 „Złamana Lilia”, reż. David Llewelyn Wark Griffith, 1919.
3 „Salo, czyli 120 dni Sodomy”, reż. Pier Paolo Pasolini, 1975.
4 P. Kletowski, Ostatni film Pasoliniego (dostęp: 26.06.2017).
5 A. Maryniarczyk, Filozoficzny „obraz” człowieka a psychologia (dostęp: 26.07.2017).
6 M. Toussaint-Samat, Historia naturalna i moralna jedzenia, Warszawa 1989, s. 9.
7 A. Has-Tokarz, Książki kucharskie i (około)kulinarne dla dzieci i młodzieży w Polsce w latach 1945-1989 (dostęp: 28.06.2017).
8 Uważne jedzenie (Mindful Eating) – metoda odchudzająca czy styl życia? (dostęp: 28.05.2017).
9 „Smak curry”, reż. Ritesh Batra, 2013.
10 „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, reż. Naomi Kawase, 2015.
11 A. Drzał-Sierocka, Gotując siebie… Funkcje jedzenia w kreowaniu tożsamości bohaterów filmowych, w: Odsłony nowoczesności, red. A. Zeidler-Janiszewska, M.Skrzeczkowski, Gdańsk 2016, s. 575.
12 M. Toussaint-Samat, tamże, s. 7-8.
13 Dabbawala - perfekcyjny chaos (dostęp: 08.08.2017).
14 „Smak curry”, czyli jedzenie, które uszczęśliwia (dostęp: 08.08.2017).
15 M. Toussaint-Samat, tamże, s. 42.
16 A. Nowak, Kwiat wiśni i czerwona fasola (dostęp: 02.03.2018).

Według słownika symboli autorstwa Juana Eduarda Cirlota kobieta odpowiada biernej zasadzie natury. „Występuje ona często w trzech zasadniczych formach: jako syrena, lamia bądź stwór monstrualny rzuca czar, odwraca uwagę i zbija z drogi rozwoju”1. Femme fatale z języka francuskiego to kobieta fatalna. Często utożsamiana jest z tą, która przynosi mężczyźnie porażkę i zgubę. Femme fatale nie jest zwyczajną reprezentantką swojej płci – to bogini, która życie mężczyzny potrafi zamienić w tragedię i to na jego własne życzenie. Jest opisywana przez poetów i powieściopisarzy, staje się tematem wielu filmów. O kobiecie fatalnej na srebrnym ekranie opowie socjolożka i kulturoznawczyni Patrycja Paczyńska-Jasińska.

Femme fatale w kulturze i świadomości zbiorowej

Archetypów femme fatale istnieje wiele, a kultura popularna z roku na rok dodaje kolejne definicje. Najprawdopodobniej najbardziej znanym w naszym kręgu cywilizacyjnym jest biblijna Ewa. Kusicielka, przez którą ludzie zostali wygnani z raju. Sprzeciwiła się Bogu, jego zakazowi, zrywając jabłko z drzewa życia, ściągnęła przez to karę na Adama i na siebie.

Bardzo ciekawym przykładem femme fatale w kulturze i świadomości zbiorowej jest również postać Lilith, będąca uzupełnieniem archetypu Ewy. W Księdze Rodzaju czytamy: „I stworzył Bóg człowieka na wyobrażenie swoje, na wyobrażenie Boże stworzył go: mężczyznę i białogłowę stworzył je”2. W ten sposób Lilith stała się pierwszą towarzyszką Adama, zanim jeszcze pojawiła się jego prawowita małżonka, Ewa. Ze związku Adama i Lilith zrodził się Asmodeusz, a także inne demony, które nadal dręczą ludzkość. Para nie tworzyła udanego związku, nigdy też nie żyli ze sobą w zgodzie. Kiedy Adam przemocą próbował nakłonić ją do posłuszeństwa, ona rozwścieczona przywołała niewymawialne imię Jahwe i natychmiast otrzymała skrzydła. W ten sposób wzniosła się w powietrze i uciekła z raju.

Femme fatale odnajdujemy w dziełach literackich, plastycznych, a w szczególności filmowych. Wpisanie femme fatale w siatkę relacji kina noir pokazuje, że nie jest postacią, która łamie reguły świata i której destrukcja przywróci naruszony porządek. To skutek męskich fantazji i obsesji. Oprócz tego sama tworzy złudzenie. Złudzenie czegoś, co mężczyzna musi zdobyć natychmiast. W połączeniu z erotyzmem, dominacją i inteligencją wzbudza podziw i zazdrość wśród kobiet.

Tło kina noir i wizerunku femme fatale

Ze słownika wiedzy o filmie autorstwa Joanny Wonickiej dowiadujemy się, że na początku lat czterdziestych formuła kina gangsterskiego uległa zmianie, przekształcając się w specyficzny nurt określany mianem „filmu czarnego” lub z francuskiego – kinem noir. Takie określenie odnieść można zarówno do prezentowanych w tych obrazach opowieści, jak i do wizualnej stylistyki. „Film noir zaproponował również nowy typ postaci kobiecej, do której przypasowano określenie właśnie femme fatale. Kobiety pięknej, ale bardzo niebezpiecznej, często uwikłanej w zbrodnię, oddziałującej na mężczyzn świadomie używaną siłą erotyczną, prowadząc do ich zguby. Najsłynniejszą femme fatale w kinie noirowym była Elsa, którą grała Rita Hayworth w filmie swojego męża Olsona Wellesa pt. „Dama z Szanghaju”3. W filmie tym stworzyła wręcz wzorową postać kobiety pięknej, zagadkowej, która pod urodziwą maską skrywa zło i skłonność do zbrodni.

Dama z Szanghaju
Dama z Szanghaju, reż. Orson Welles, kadr z filmu, źródło: https://www.kinonh.pl/film.do?id=10900

Femme fatale w pierwszych filmach noir kreowana była na bohaterkę udręczoną, wyemancypowaną, zmuszoną do walki o własną godność i ekonomiczne bezpieczeństwo. Przyczyny tej tendencji są różnorodne i związane z czynnikami społeczno-kulturalnymi. Według dra hab. Rafała Syski i prof. dra hab. Tadeusza Lubelskiego „postaci femmes fatale stanowiły atrakcyjną metaforę mizoginicznych lęków, które nawiedzały wracających z frontów mężczyzn. Ci już w chwilach rozłąki fantazjowali na temat rozwiązłego zachowania żon, a po powrocie do domów z zaskoczeniem obserwowali naturalne dla czasów wojny usamodzielnienie się kobiet. Po drugie postać femmes fatale mogła silniej niż męski protagonista wyeksponować charakterystyczną dla kina noir postawę kontrkulturową i demitologizacyjną, właśnie kobiety bowiem naznaczano w tych filmach zimnym koniunkturalizmem, chciwością i pozbawiano skrupułów dążenia do celu – a więc zdegradowaną ideą amerykańskiego snu i protestanckiej etyki pracy. Wreszcie, po trzecie, wzrost popularności postaci femmes fatale wynikał z psychoanalitycznych inklinacji kina czarnego, eksponował skrajne stany emocjonalne, załamania nerwowe i zdolność do czynienia zła, która okazywała się immanentną cechą każdego człowieka, a nie tylko prymitywnych i zwyrodniałych mężczyzn. Przykłady takich zimnych i wyrafinowanych kobiet można byłoby mnożyć i chyba już nigdy kobiety w kinie nie będą równie pociągające erotycznie, a zarazem przebiegłe, niezależne i dominujące”4.

Analiza scen z filmów noir

Spojrzenie na postać femme fatale pozwala dostrzec w kinie noir krytykę tradycyjnych modeli i ról społecznych. Filmowe femme fatale to przede wszystkim Rita Hayworth, Ida Lupino i Barbara Stanwyck.

Poniżej przeanalizowano sceny z obrazów kina noir: „Bulwaru zachodzącego słońca” w reżyserii Billy’ego Wildera oraz „Sokoła maltańskiego” autorstwa Johna Hustona. Wykorzystano również kilka cytatów, aby bliżej przedstawić postać femme fatale.

Charakterystyczny dla kina noir jest brak szczęśliwych małżeństw. W „Sokole maltańskim” i „Bulwarze zachodzącego słońca” dobrzy mężczyźni nie są żonaci i zadowoleni z miłości. Keyes, Joe czy Sam Spade to postaci jednoznacznie dobre i ciepłe, opowiadają historie kobiet, z którymi wzięliby ślub, gdyby nie sprawdzili ich w przeszłości. W jednej z początkowych scen Sokoła maltańskiego Sam Spade odkrywa sekrety Brigid:

Sam: Nie jest pani tym, za kogo się podaje.
Brigid: Nie wiem, o co chodzi.
Sam: Ta maniera pensjonarki. Rumieni się pani.
Brigid: Miałam ciężkie życie, często byłam nieuczciwa.
Sam: To dobrze, bo gdyby była pani tak uczciwa, jak się wydaje, daleko byśmy nie zaszli.
Brigid: Nie będę już udawać niewinnej.

Siła podważania tradycyjnego modelu relacji pomiędzy płciami manifestuje się w obrazie powracającym w wielu filmach noir – obrazie starego i niedołężnego męża. W „Bulwarze...”, dowiadujemy się, że lokaj Normy – Max – w przeszłości był cenionym reżyserem oraz pierwszym mężem femme fatale.

Bulwar zachodzącego
Bulwar Zachodzącego Słońca, reż. Billy Wilder, kadr z filmu, źródło: https://www.alekinoplus.pl/program/film/bulwar-zachodzacego-slonca_17814

W warstwie wizualnej niezależność femme fatale jest często prezentowana jako narcyzm. Norma, wyblakła gwiazda kina niemego, na początku spotkania z Joe mówi: „Ja jestem wielka. To kino zrobiło się małe. Jest martwe. Jest skończone. Czułam się, jakbym miała we władaniu oczy całego świata”. Norma, jak niczego na świecie, pragnie powrócić na ekrany i chciałaby, żeby Joe, którego czyni swoim kochankiem, napisał scenariusz, umożliwiając powrót w wielkim stylu. W roli drapieżnej Salome, bo jak sama mówi:„Fani nie wybaczyli mi, że ich opuściłam”.

Femme fatale jest definiowana głównie przez swoją seksualność. Erotyzm jest jej bronią. Kobieta fatalna jest zawsze w centrum zainteresowania: pośrodku kadru, na pierwszym planie lub uwydatniona w tle przez głębię ostrości. Ma władzę nad ruchem kamery i kieruje ją, wraz ze wzrokiem mężczyzn i widza, na siebie. Femme fatale ściąga na siebie całą uwagę widza. Kobieta fatalna do samego końca gra i manipuluje mężczyznami. Przykładem niech będzie ostatnia rozmowa Sama Spade’a z Brigid O’Shaughnessy:

Sam: Jeżeli będziesz miała szczęście, to wyjdziesz za dwadzieścia lat. Będę na ciebie czekać. Może dostaniesz tylko dożywocie. Wiesz, gdzie mnie szukać, a jak cię powieszą, będę cię zawsze pamiętać. Nic z tego mała, tym razem się nie wywiniesz.
Bridget: Jak możesz mi to robić? Archer nie znaczył przecież dla ciebie tak wiele jak ja.
Sam: Nie mam powodów, aby ci ufać. Jak ci odpuszczę, to będziesz miała mnie w garści do końca życia. Nie mogę ryzykować.
Bridget: Naprawdę cię kochałam. Moje uczucia były szczere.
Sam: Nie dam ci się zwodzić chociażby dlatego, że jesteś zbyt pewna swego.

Brigid O’Shaughnessy to klasyczna femme fatale – kobieta, która wie, czego chce, wykorzystująca swoją seksualność i manipulującą seksualnością. Doprowadza wyłącznie do ruiny. Zniszczenie to zaczyna się od pokusy mężczyzny – Brigid, przychodząc już na początku do biura Spade’a, próbuje go uwieść i udaje się jej to. Sam Spade, pomimo dystansu do Brigid, dał się wciągnąć w jej intrygę i stał się podejrzanym o dwa morderstwa. Norma Desmond z kolei kiedyś wielka gwiazda kina niemego, obecnie femme fatale. Teraz, będąc samotną i bezradną, tworzy scenariusz dla siebie, aby w najbliższej przyszłości znów powrócić na ekrany. Sława, która przeminęła – to jest jej największy problem. Kobieta jest słaba psychicznie, potrzebuje akceptacji i uwielbienia, w przeciwnym razie skłonna jest odebrać sobie życie. Postępujące szaleństwo Normy zostało genialnie przedstawione na ekranie – szczególnie w ostatnich scenach widać prawdziwy obłęd w jej oczach.

Zmysłowa, tajemnicza, świadoma swej władzy nad mężczyznami. Wytrawna uwodzicielka, z bezwzględnością prowadząca mężczyzn do zguby. Filmy, które wybrałam, przedstawiają postaci femmes fatales i realizują klasyczny model w ujęciu Zbigniewa Pietra, opierający się na trzech elementach składowych: pokusie, katastrofie i zemście5.

Jak zauważa Piotr Jakubowski, analizując pod tym kątem kino noir: „bohaterki filmów, robiąc zawrotną karierę zawodową i uzyskując niezależność finansową od mężczyzn, przekraczają ową «niepisaną granicę» męskiego terytorium i dlatego w zakończeniu muszą być na powrót wtłoczone w ograniczające je ramy patriarchatu”6.

Figura femme fatale, do jakiej przyzwyczajono widza, to dość niezwykła kombinacja kobiety demonicznej i ofiary. Ciągle wzbudza emocje, fascynuje i pobudza wyobraźnię. To w końcu kobieta idealna: niewinna i waleczna jednocześnie. Kino noir wciąż jest kinem popularnym, choć oczywiście, nie tak, jak w latach swojej świetności. Nie zmienia to faktu, że klasyczne produkcje inspirują kolejne pokolenia twórców. Powstają remaki, np. „Przeciw wszystkim” (1984), „Człowiek z blizną” (1983), „Wielki sen (1978). Nie można również zapominać o określeniu „neo-noir”, definiującym produkcje w dużym stopniu bazujące na omawianym stylu, oferujące widzom niepowtarzalną atmosferę, klaustrofobiczne przestrzenie, intrygujące zagadki kryminalne i omawianą postać femme fatale w podrasowanej formie. Wśród najpopularniejszych produkcji warto wymienić: „Blade Runner” (1982), „Tajemnice Los Angeles” (1997), „Sin City” (2005), „Czarną Dalię” (2006) czy „Blade Runner 2049” (2017). Bez dwóch zdań kino noir oraz postać femme fatale na stałe wpisała się do kanonu światowej kinematografii i moim zdaniem przez kolejne dekady jej postać będzie oryginalnie eksploatowana.

 

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

O autorce

Patrycja Paczyńska-Jasińska – rocznik 1987. Absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS - Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

Przypisy

1 J. E. Cirlot, Słownik symboli, Kraków 2001, s. 181.
2 Księgi Rodzaju 1,27.
3 J. Wonicka, O. Katafisz, Słownik wiedzy o filmie, Warszawa-Bielsko-Biała 2009, s. 360-365.
4 Kino nieme. Historia kina, red. T. Lubelski, I. Sowińska, R. Syska, tom 1, Universitas 2014.
5 Z. Pitera, Diabeł jest kobietą, Warszawa 1989, s. 33.
6 P. Jakubowski, „Obrazy kobiet w filmie noir”, w: Gender-film-media, (red.) E. H. Oleksy, E. Ostrowska, Kraków 2001, s. 26.

Chęć życia inaczej, lepiej, mocniej, powiązana z brakiem wiary we własną niezależność, nadal nie prowadzi do życiowych zmian młodych kobiet z nieuprzywilejowanych grup społecznych. Kilka dekad temu opowiedział o nich Janusz Kondratiuk w kultowym filmie „Dziewczyny do wzięcia". O awansie społecznym i zjawisku „wannabes” dawniej i dziś opowie kulturoznawca oraz filmoznawca dr Karol Jachymek z Uniwersytetu SWPS.

Inaczej byśmy chciały

Jesień, zima lub bardzo wczesna wiosna. Trzy dziewczyny, ubrane w najlepsze stroje, biegną, śpiesząc się na pociąg, który za chwilę odjedzie do Warszawy. Chcą, podobnie jak inne dziewczęta, spędzić to sobotnie popołudnie w stolicy, by chociaż na moment oderwać się od sennej atmosfery rodzinnej miejscowości. „Na ostatniej stacji dużo dziewczyn wsiadło. Zawsze tak jest. Przyjeżdżają w sobotę po to, żeby się wyszumieć" – komentują. „Pucia, nie bądź taka, powiedz, jak tam będzie, co?" – pyta jedna z nich. „A co ty tam wiesz? Nic nie wiesz. Absolutnie bez żadnego porównania. Wcale!" – odpowiada po krótkiej dyskusji Pucka. W pociągu poprawiają makijaż, rozmawiają o tym, jak należy zachowywać się w Warszawie. Śpiewają modne piosenki o miłości. Prawdziwy cel ich podróży jest oczywisty. „Ja bym chciała zapoznać doktora. Albo kogoś â la w podobie" – wzdycha ta, która jedzie po raz pierwszy. W mieście jest przecież wiele możliwości. Zwłaszcza jeśli mówimy o mężczyznach na poziomie. 

Zapoznać kogoś, wszystko jedno kogo

Tak rozpoczynają się „Dziewczyny do wzięcia", kultowy film Janusza Kondratiuka z 1972 r. Młode mieszkanki niewielkiej miejscowości: urzędniczka pocztowa (Ewa Szykulska), Pucka (Ewa Pielach-Mierzyńska) oraz dziewczyna, która nie lubi kremu (Regina Regulska), przyjeżdżają na jeden dzień do Warszawy, żeby spędzić popołudnie w towarzystwie trzech mężczyzn. Umówiły się z nimi wcześniej, ale ci ostatecznie nie przychodzą w uzgodnione miejsce. Rozgoryczone dziewczyny postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. „Mam pomysł. Zapoznamy sobie lepszych chłopaków". „Ja bym chciała zapoznać doktora". „A ja inżyniera". „A ja kogoś na stanowisku, wszystko jedno kogo" – mówią i idą w miasto. Poszukiwania rozpoczynają od wizyty w kawiarni. To właśnie tutaj spotkają dwóch nieznajomych – rzekomego inżyniera i magistra, którzy za pomocą słodkich kłamstw i kremu sułtańskiego wkrótce zdobędą serca i zaufanie dziewcząt. Wspólnie spędzą całe popołudnie, odwiedzając kolejno najbardziej atrakcyjne w ich opinii miejsca stolicy (teatr, lokal ze striptizem, mieszkanie kolegi), by na koniec tej wędrówki dać się zwieść wizją ustabilizowanej przyszłości i dalszych, wspólnych perspektyw.

Popularna do dziś tragikomedia została zrealizowana na podstawie reportażu „Jeden dzień życia" Lecha Borskiego (28. nr „Kultury" z 1970 r.). Bohaterką tekstu jest Magda. Młoda dziewczyna, która rok wcześniej, w pewną niedzielę, przyjechała do Warszawy, by się rozerwać, i która w następstwie tej podróży „urodziła bękarta i wieś jej nie wyklęła". Historia rozpoczęła się niewinnie: Magdę nieśmiało zaczepia na dworcu spotkany przez nią przypadkowo starszy szeregowiec w lotniczym mundurze. Wyjmuje jej siatkę z ręki, uśmiecha się uroczo i Magda już wie, że on i ona spędzą ze sobą resztę tego letniego dnia. Za dziewięć miesięcy na świat przyjdzie chłopiec. Jego tata, po wspólnych chwilach w Lasku Bielańskim, zniknie z życia dziewczyny. „Czy ona, jeżdżąc do Warszawy, myślała o znalezieniu męża?" – zapyta Lech Borski. „To trudno powiedzieć. Jakby kto wtedy spytał, powiedziałabym, że nie. Ale u nas na wsi jest mało chłopaków. Kto może pcha się do miasta. Więc gdzie znaleźć męża? Do Warszawy nie tak daleko. (...) Tak, chyba trochę liczyłam" – odpowie.

Aby odtworzyć i – przy okazji – lepiej zrozumieć przebieg tego jednego, granicznego dnia, który zaważy na dalszym życiu Magdy, reporter postanowił wybrać się na Dworzec Wschodni w Warszawie. Dołączył tam do grupy trzech mężczyzn w różnym wieku, czekających jak co tydzień w tym samym miejscu na „pociągi z dziewczynami, pragnącymi spędzić w Warszawie zasłużoną tygodniową pracą niedzielę". Już za moment, jeszcze na peronie, uda im się nawiązać owocną – jak się wkrótce okaże – znajomość z młodymi dziewczynami, które, jak mówi jedna z nich, lubią prżać do stolicy, bo: „tu jest wesoło, (...) zawsze ruch i towarzystwo", mimo iż nie mogą sobie na to zbyt często pozwolić, gdyż „bilety kosztują, a rodzice nie dają (...) pieniędzy". W konsekwencji wszystkie nowo poznane pary spędzą ze sobą dalszą część dnia, a ich wspólnej przechadzce przez najmodniejsze punkty miasta towarzyszyć będzie smutna w gruncie rzeczy gra niemożliwych do spełnienia oczekiwań, wzajemnych kłamstw, przechwałek, udawania i pozorów. „Waldek powiedział, że pracuje w biurze projektów i projektuje nowe karoserie do samochodów. Dopiero wieczorem sprostował, że nie pracuje w biurze projektów, ale w hucie, i mieszka w hotelu robotniczym" – dowiemy się od Magdy. To właśnie ten wątek reportażu stanie się wkrótce główną inspiracją „Dziewczyn do wzięcia".

Wymarzone miejsce awansu społecznego

Zarówno film, jak i stanowiący jego podstawę reportaż opowiadają o rzeczywistym zjawisku społecznym z przełomu lat 60. i 70. Życie miejskie, migracje zawodowe, nierówności społeczne i związane z tym złe warunki egzystencji, przemiany obyczajowe oraz silnie obecny w mediach i kulturze popularnej trend promujący konieczne do naśladowania mody, przyczyniły się do tego, że dla wielu młodych kobiet pochodzących z niewielkich miejscowości to właśnie Warszawa (również inne wielkie polskie miasta) stała się wymarzonym i - w gruncie rzeczy - fantazmatycznym miejscem awansu społecznego. Pragnienie to zaczęło prowadzić do wielu patologii. „[Waldek] pytał mnie, czy chciałabym mieszkać w dużym domu, parkiet, gorąca woda, zsyp na śmieci i winda. Powiedziałam, że chciałabym" - opowiada Magda. „Powiedział, że mnie kocha. Ma mieszkanie, a więc widoki i perspektywy są wielkie przed nami. A tymczasem będziemy pisywali do siebie" - mówi jedna z filmowych dziewczyn do wzięcia. Chęć życia inaczej, lepiej, ciekawiej, mocniej, powiązana z łatwowiernością, zgodą na liczne ustępstwa i brakiem wiary we własną niezależność, prowadząca z reguły nie do upragnionego szczęścia, ale wprost do negatywnych konsekwencji, jest charakterystyczna nie tylko dla przywołanych bohaterek. Również dla wielu niewyróżniających się młodych dziewczyn z nieuprzywilejowanych grup społecznych, które nie do końca wiedzą, na czym miałoby polegać „życie inaczej" i skąd w ogóle mogłaby wypływać tak silna potrzeba życiowej metamorfozy. Nieumiejętność precyzyjnego zdefiniowania własnych tęsknot oraz bezrefleksyjna i niemal rozpaczliwa chęć natychmiastowej przemiany jest jednym z najważniejszych wątków filmu. „No, ale przecież my byśmy chciały inaczej. – Jak? – Inaczej byśmy chciały. – Jak byście chciały? – Inaczej. – Ale jak inaczej ? – Po prostu inaczej. – Ja dokładnie nie wiem jak, ale inaczej. – Inaczej, inaczej. Jak inaczej? – No inaczej, no inaczej. - Po prostu inaczej" – spierają się ze sobą bohaterowie po nieudanej próbie zalotów. Ten niby przypadkowy dialog, niechlujny, na pozór bezsensowny, stanowi sedno opisywanego stanu. I niesie więcej treści niż niejeden podręcznik psychologii czy opracowanie socjologiczne. Dialog obnaża marazm, z jakim dziewczyny codziennie muszą się mierzyć. Marazm spowodowany powtarzalnością, przymusem wiązania końca z końcem, utrudnionym dostępem do wielu dóbr i przywilejów czy licznymi innymi nierównościami. Jednak słowa te zdradzają też najgłębiej skrywane lęki i pragnienia bohaterek: silne poczucie wykluczenia, przekonanie o krzywdzie i niesprawiedliwości, brak wiary w siebie i własne sprawstwo, ale też wielką, choć destrukcyjną nadzieję, że tylko przyszłość, fantazmatyczna i bliżej nieokreślona, jest jedyną możliwą drogą ratunku. To m.in. ta diagnoza społeczna, niezmieniająca się od lat, sprawia, że film Kondratiuka pozostaje aktualny i ma współczesnych kontynuatorów (np. dokumenty Karoliny Bielawskiej i Julii Ruszkiewicz „Warszawa do wzięcia" z 2009 roku czy Ireny i Jerzego Morawskich „Czekając na sobotę" z 2010 r.).

Gwarancja lepszej egzystencji

W „Dziewczynach do wzięcia" sportretowane zostało uniwersalne i ciągle aktualne zjawisko społeczne. „Chęć życia inaczej" nie jest stanem charakterystycznym tylko dla tamtych czasów. W pułapkę złudzeń wpada wciąż wiele kobiet, które uwierzyły w to, że prawdziwe szczęście musi znajdować się gdzie indziej, poza nimi, poza ich codziennością. Jednym z ekstremalnych przykładów jest zjawisko tzw. wannabes - osób, które chcą za wszelką cenę zaistnieć w świecie medialnym i stać się częścią fantazmatycznej socjety. Inne to fenomen sponsoringu, galerianek czy wreszcie licznych uczestniczek popularnych reality shows z „Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy" na czele. Migracje do wielkich miast często postrzegane są jako stuprocentowa gwarancja lepszej egzystencji (jak w „Warszawie do wzięcia"). Stan konta, znane marki i liczba posiadanych przedmiotów są wyznacz nikiem statusu społecznego, a związek z mężczyzną zdaje się jedyną możliwą drogą prowadzącą do spełnienia i stabilizacji. Machinę wyobrażeń napędza z wielką siłą świat wykreowany na potrzeby mediów społecznościowych. To z takimi wyzwaniami muszą mierzyć się współczesne dziewczyny do wzięcia. Zarówno w przypadku dziewczyn do wzięcia sportretowanych przez Kondratiuka, jak i współczesnych, źródło problemu leży w tym samym miejscu. Poczucie niespełnienia wynika często ze źle rozumianej potrzeby awansu społecznego definiowanego z reguły przez stan posiadania, a nie przez świadome bycie. Dodatkowo, poczucie to wiąże się ze stereotypową rolą, jaką kulturowo przypisujemy kobiecości. Bo jakie są w naszej kulturze oczekiwania wobec kobiety, zwłaszcza młodej? Powinna być atrakcyjna, żeby przyciągać uwagę, ale jednocześnie skromna, by nie prowokować. Mieć sprecyzowane cele i myśleć o przyszłości, ale równocześnie podążać utartym szlakiem. A przede wszystkim powinna czekać. Na męża, na dzieci, na rodzinę, na lepsze jutro możliwe dzięki małżeństwu. Podporządkować się, dostosować własne życie do oczekiwań innych, a w konsekwencji dać się uwikłać w rozległą sieć zależności, zatracając tym samym własną podmiotowość i wartość. To właśnie ten zbiór z reguły przeciwstawnych sobie oczekiwań nieustannie wpływał i wciąż wpływa na tysiące młodych kobiet. Przyzwolenie społeczne na ten stan, również ze strony ich samych, uniemożliwia dziewczynom do wzięcia stać się po prostu dziewczynami. Indywidualnymi, niezależnymi osobami, które mają pełną kontrolę nad własnym życiem.

 

 

 

Artykuł był publikowany w lipcowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/17”. Czasopismo dostępne na stronie »

258 karol jachymek

O autorze

dr Karol Jachymek – doktor kulturoznawstwa, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.

„Siemano, tutaj Ela i chciałbym Wam powiedzieć dzisiaj jak to jestem głupia za to. Oddałam konto na NK i chcę teraz je zwrócić. Mieliśmy się tylko wymienić [...], a osoba... Powiedzieliśmy sobie loginy i hasła i ja powiedziałam prawdziwy, a on – fałszywy” – mówi przez łzy wyraźnie zdenerwowana Ela, ośmioletnia, początkująca youtuberka, autorka filmu „POMUSZCIE MI ODZYSKAĆ KONTO NA NK proszę”, który kilka lat temu, w 2014 roku, odbił się szerokim echem (nie tylko) w przestrzeni internetu. O jasnych, ciemnych i mrocznych stronach internetu opowie kulturoznawca oraz filmoznawca dr Karol Jachymek z Uniwersytetu SWPS.

„On się nazywa Kamil Fortuniak. Będę mówiła jego imię, bo on to gnój, pantoflarz, nierób, jełop. [...] Youtuberzy, proszę Was, pomóżcie mi. [...] Ja na tych grach miałam... Na pierwszej grze, w „Awatarii”, miałam piętnasty level. W „Wiewiórkach” miałam dziewiąty level. Na „Ostatecznej” to ja miałam jedenasty level, prawie bym miała dwunasty. [...] Strasznie zapracowałam, a tego nie chcę już stracić” – błaga.

Apel ośmioletniej Eli porusza w najprostszy z możliwych sposobów. Oto jesteśmy przecież świadkami ważnego momentu w życiu dziewczynki. Chwili, w której, jak można dojść do wniosku, dotąd rozpoznany przez nią świat prostych zasad i klarownych konsekwencji, uległ daleko idącemu przeformułowaniu. Młoda youtuberka sama ma zresztą tego całkowitą świadomość. „Na przykład dajecie login i hasło prawdziwe, a on daje fałszywe i co robicie? No co? Policja? No przecież sami chcieliście” – stwierdza rezolutnie Ela. „Tam są wszystkie moje dane. Moje sekrety. [...] I jeszcze jak on to ogląda, no to jest mi bardzo go żal. On jest jakimś gnojkiem. Ośmiolatkę oszukać? To jest wstyd!” – szlocha.

Tym, co najbardziej przeraża w zaistniałej sytuacji, nie jest jednak zachowanie wspomnianego przez dziewczynkę, rzekomego Kamila Fortuniaka (lat piętnaście), który, mówiąc najzupełniej wprost, zdecydował się oszukać dziecko. Wygłoszone w internecie, poruszające wyznanie ośmioletniej Eli spotkało się bowiem przede wszystkim z niewyobrażalną wręcz falą hejtu i niewybrednych opinii, jednocześnie prowokując powstawanie kolejnych parodii i przeróbek, chętnie tworzonych przez rozbawioną internetową publiczność. Pod reuploadem filmiku, oryginalny materiał został wszak usunięty ze stron serwisu YouTube, można więc przeczytać chociażby takie oto komentarze: „hahahahahahahahah beka hahahahahahah xDD” (Ola Brzozowska), „Kretynka i tyle” (Asia S.), „Dam ci rade pójdź do sklepu i KUP SOBIE MÓZG albo odwiedź dobrego lekarza” (VooFy), „Z cyklu dlaczego aborcja powinna być legalna ;)” (OesteerTM) czy „1. Idź do łazienki 2. Weź żyletkę 3. U lewej ręki przejedź mocno żyletką po żyle 4. Problem rozwiązany” (Painter)”.

Podobna sytuacja spotkała również dziesięcioletnią autorkę filmu „Jak zostać syreną? H2O”. Tym razem ta młoda youtuberka, fanka serialu „H2O”, ma zwykłe, dziecięce marzenie. Chciałaby zostać syrenką. Zupełnie jak bohaterki jej ulubionego programu. „Dzisiaj nawet chcę być syreną. To chyba niemożliwe, bo ja już próbowałam z internetu różne sposoby i żadna z nich się nie udała” – stwierdza zrozpaczona ku radości komentujących. „No nie wiem, co ze mną się dzieje. H2O, pomóżcie mi. Ja nie mogę nawet, ten, nie mogę być syreną. Ja już noszę go z rok, naszyjnik, prawie i już mi się oberwał. Ja nie mogę jakoś nie wiem. Pomóżcie mi, żeby być syreną. Proszę! Do redakcji to jest. Proszę!” – mówi zdenerwowana. „W H20 mają sztuczne ogony. I to chyba prawda. Bo ja nie mogę się nigdy stać. Czyli nie istniejecie chyba? Ale trochę w Was wierzę, powiem Wam szczerze. Przez Was najadłam się strachu” – powątpiewa w prawdziwość historii przedstawionej w jej ukochanym serialu. „Ja za chwilę na zawał zejdę. Mam dziesięć dopiero lat, a już się denerwuję. Co będzie za osiemdziesiąt?” – rozpacza na oczach kilkumilionowej publiczności.

Nie trzeba nawet dodawać, że także i w jej przypadku przestrzeń internetu nie okazała się najbardziej przyjaznym miejscem. Pod reuploadem oryginalnego filmiku, w maju 2018 roku materiał ten miał już ponad 1599000 obejrzeń, zupełnie przypadkowi użytkownicy sieci zdecydowali się więc na umieszczenie chociażby takich oto komentarzy: „Załóż kąpielówki i pływaj w misce xd Na pewno zadziała...” (Mrówka), „Zrobiłem to co mówiłaś i co? JESTEM KONIEM! KONIEM KURWA! WEŹ TO NAPRAW INACZEJ DO SĄDU!“ (HappyOrange), „Obetnij se nogi i przyłusz se ogon ryby“ (szara myszka MSP), „Ha ha ha ha ha :D Ona ma raka“ (Flotis F5) czy „Idź lepiej do psychola! Coś z głową masz nie tak“ (Niagara 221).

O hejcie w internecie

Hejt w internecie, zwłaszcza w serwisie YouTube, nie jest oczywiście jakkolwiek nowym zagadnieniem. Zjawisko to doczekało się bowiem niezliczonej wręcz liczby różnych opracowań, których autorzy próbowali zgłębić istotę tego fenomenu z punktu widzenia wielu dyscyplin. Mówiąc jednak w skrócie: hejt to nic innego, jak tylko mowa nienawiści mająca miejsce w przestrzeni internetu. Do jego głównych przyczyn można natomiast zaliczyć (pozorną) anonimowość i brak bezpośredniości, trudności w radzeniu sobie z własnymi emocjami i frustracjami, uprzedzenia i stereotypy nieustannie funkcjonujące w naszych umysłach, poczucie zagrożenia i chęć udowodnienia swojej pozycji społecznej, łatwość w przyjmowaniu różnego rodzaju ról, samą specyfikę komunikacji internetowej (często przecież jednostronnej i nienastawionej na dialog), a nawet, w gruncie rzeczy, najzwyklejszą w świecie zazdrość. Dlaczego jednak to właśnie dzieci umieszczające filmiki na portalu YouTube, nawet jeśli zupełnie przypadkowe i nieporadne, spotykają się z aż tak silną mową nienawiści?

„Badania pokazują konsekwentnie, że im więcej aktywności podejmuje dziecko, tym bardziej narażone jest na różnego rodzaju zagrożenia. W związku z tym, że nie aż tak wiele młodych osób dochodzi do tej drabiny umiejętności, żeby osiągnąć sukces na YouTube’ie, te, którym się to udało, tym częściej muszą mierzyć się z tego typu reakcjami. Choć trzeba podkreślić, że mimo iż wiele dzieci jest zagrożonych cyberprzemocą, nie wszystkie reagują na nią w taki sam sposób i ponoszą za nią takie same konsekwencje. Bardziej narażone są na nią dzieci, które trudniej radzą sobie z tego typu problemami również w życiu pozacyfrowym. Jednakże wszystkie z nich jednakowo muszą być przygotowane na taki właśnie scenariusz” – mówi Aldona Zdrodowska, psycholog mediów z Laboratorium Interaktywnych Technologii OPI PIB. „Proszę jednak pamiętać, że cyberagresja to po prostu agresja. W tym kontekście nie można mówić przecież tylko o wpływie technologii. Powinno mówić się przede wszystkim o nieprawidłowości w kontaktach społecznych, w relacjach pomiędzy ludźmi” – zaznacza.

Biznes, który sam się nakręca

Obecność dzieci i młodzieży w serwisie YouTube ma też jednak swoją inną, w pewnym sensie dużo bardziej pozytywną, a na pewno (dużo) mniej niebezpieczną stronę. Na portalu tym coraz większą oglądalność zyskują bowiem profesjonalne kanały kilku- i kilkunastoletnich youtuberów, które w ostatnich latach zaczynają cieszyć się ogromną wręcz popularnością pośród użytkowników serwisu, a ich prowadzący stają się idolami, (pozytywnymi) bohaterami dla swoich widzów i, jednocześnie, rówieśników (mimo iż, co oczywiste, w dalszym ciągu borykać się oni muszą z nieustannie spotykającym ich hejtem i mową nienawiści). Na swoich stronach recenzują oni zabawki, pokazują, jak tworzyć proste przedmioty, bawią się, grają w gry komputerowe, czy, zupełnie jak inni vlogerzy, opowiadają o swoim życiu codziennym. Realizowane przez nich materiały wideo zupełnie nie są jednak amatorskie. To w pełni przemyślany biznes. Wynika to m.in. stąd, że treści dla młodszych użytkowników stanowią współcześnie coraz szybciej rozwijający się i coraz bardziej profesjonalny segment serwisu YouTube, związany z ogromną strefą wpływów, niekłamanym sukcesem i, co chyba najważniejsze, sporymi zyskami. Dobrym tego przykładem jest chociażby kanał obecnie niespełna trzynastoletniego Evana – EvanTubeHD, prowadzony przez niego od września 2011 roku, który w maju 2018 roku osiągnął poziom 5,3 milionów subskrypcji, zdobywając przy tym wielomilionowe dochody (zarówno dzięki podejmowanym współpracom, jak i youtubowej oglądalności jako takiej)1.

Młodzi youtuberzy i youtuberki w Polsce

Warto zaznaczyć, że również w Polsce ten „YouTube dla najmłodszych” rozwija się całkiem prężnie (choć jeszcze, co oczywiste, nie można mówić o tak wielkiej skali, jaką udało się osiągnąć kanałowi Evana). Kilku- bądź kilkunastoletnimi idolami polskiego internetu są zatem m.in. czuuX (399 tysięcy subskrypcji), Hejka tu Lenka (372 tysiące subskrypcji), Cookie Mint (343 tysiące subskrypcji), Mela Modela (262 tysiące subskrypcji), PusheenGirl (252 tysiące subskrypcji), Milo Mazur (159 tysiące subskrypcji), ZwariowanyMarcin (132 tysiące subskrypcji), Mateo (129 tysięcy subskrypcji), Playson (109 tysięcy subskrypcji), Zabawy Euzebiusza (94 tysiące subskrypcji), Torcio (85 tysięcy subskrypcji), Marcel Mazur (62 tysiące subskrypcji) czy Marcelek (35 tysięcy subskrypcji). To oczywiście tylko niewielki wybór rodzimych kanałów prowadzonych przez młodych youtuberów i youtuberki. Ponadto na wszystkich z nich prezentowane są bardzo różnorodne treści – od radosnych relacji ze spotkań z przyjaciółki i daily vlogów, poprzez zapisy z gier wideo, po, dużo mniej pozytywne, pranki. Nie zmienia to jednak faktu, że ich obecności w internecie nie sposób już w żadnym razie zignorować. To rosnący w siłę, coraz bardziej widzialny segment polskiej vlogosfery, związany ze sporym kapitałem i dużą popularnością. Młode gwiazdy YouTube’a, często przy pomocy rodziny i rodziców, coraz bardziej świadomie budują więc swoje kariery, a do współpracy czy wspólnych rozmów coraz łatwiej udaje im się namówić ich „starszych kolegów” i „starsze koleżanki” z serwisu, jak choćby Krzysztofa Gonciarza, stylizacjeTV, Hejłobuzy czy Kameralnie. Dość powiedzieć, że bezpośrednią przyczyną tego wyraźnie zwiększającego się zainteresowania „starszyzny” młodszymi youtuberami jest chociażby fakt, że młodzi użytkownicy internetu stanowią współcześnie znaczną grupą odbiorców ich kanałów. Tego potencjału nie można więc ignorować.

Nie dziwi zatem, że na to ogromne zapotrzebowanie musiał odpowiedzieć także rodzimy rynek wydawniczy. W 2018 roku w polskich księgarniach, nakładem wydawnictwa HELION, ukazało się bowiem polskie tłumaczenie książki „Zostań gwiazdą YouTube’a. Twórz najlepsze filmy wideo! Dla młodych bystrzaków”2 autorstwa Nicka Willoughby – nauczyciela, jak głosi okładka, prowadzącego warsztaty produkcji filmowej dla młodzieży (książka w języku angielskim wydana została po raz pierwszy w 2015 roku). Na 128 stronach publikacji można więc dowiedzieć się m.in., jakiego sprzętu najlepiej używać do realizowania dobrej jakości filmików, jak efektywnie przygotować scenariusz, plan zdjęciowy i ustawić kamerę, jak odpowiednio zarządzać ekipą i być sprawnym reżyserem, co to znaczy dobry montaż, a także w jaki sposób udostępniać materiały wideo w sieci. „Chcesz zostać kolejną gwiazdą serwisu YouTube? Czy gdy oglądasz materiały wideo z tego serwisu, nie myślisz sobie: „Też mogę to zrobić!” lub: „Bardzo chcę zrobić coś takiego!”? Jeżeli tak, to wybrałeś właściwą książkę!” (s. 6) – jak czytamy we wstępie.

Szczególnie interesujące są jednak fotografie umieszczone na łamach wspomnianej publikacji. Uśmiechają się z nich bowiem mniej więcej jedenasto-, dwunastoletni modele i dwunastoletnie modelki – co oczywiste, przyszłe gwiazdy serwisu YouTube. Trzymają w rękach kamery, pozują na planie zdjęciowym, patrzą na nas z ekranów, mówiąc w skrócie – uczą profesjonalnej realizacji materiałów wideo. Mimo iż na pierwszy rzut oka ta selekcja zdjęć przedstawiających młodych filmowców i filmowczynie jest dość jednorodna, pod względem ich wieku trudno się temu wyborowi dziwić. To właśnie do tej grupy przede wszystkim skierowana jest książka. „Filmy udostępniane w serwisie YouTube są tworzone przez miliony ludzi na całym świecie. Możesz być jednym z nich! Wystarczy wykazać się odrobiną twórczego myślenia i nakręcić jakiś interesujący materiał wideo” – obiecuje Nick Willoughby (s. 6). „Czy chcesz zostać gwiazdą serwisu YouTube? Dzięki lekturze tej książki dowiesz się, jak realizować materiały wideo, udostępniać je w internecie. Filmuj swoim telefonem lub kamerą, montuj nagrane fragmenty, dodawaj efekty i zdobądź wielu fanów” – dodają wydawcy na tylnej okładce.

Fikcja vs. real

Warto więc zapytać, czy zostanie gwiazdą serwisu YouTube jest rzeczywiście aż tak bardzo proste? Czy każdemu naprawdę udaje się zdobyć prawdziwą rzeszę wiernych i oddanych fanów? „Nie ma prostego przepisu na sukces na YouTube. Obecnie, gdy mamy tak wiele popularnych kanałów, nowi twórcy mają znacznie trudniejsze zadanie. Muszą zaskoczyć widzów, pokazać coś nowego, świeżego, nie mogą być tylko kolejną kopią lubianych youtuberów. Na pewno kilka rzeczy może nam jednak pomóc, jeżeli chcemy dołączyć do grona gwiazd. Pierwsza z nich to naturalność. Trzeba robić to, co się naprawdę lubi, co wynika z zainteresowań, pasji, wrodzonego talentu. Wszystkie przejawy sztuczności czy grania pod publiczność będą zauważone przez odbiorców” – mówi Lidia Rudzińska-Sierakowska, medioznawczyni z Uniwersytetu SWPS. Dlatego właśnie tak wielka liczba profesjonalnych dziennikarzy, prezenterów, artystów i innych osobowości medialnych nie poradziła sobie w serwisie YouTube. „Ich kanały wcale nie zyskały popularności, mimo że mieli potrzebny warsztat, sprzęt i umiejętności. Brakowało im jednak właśnie serca do tego, co robią, traktowali kanał jak kolejny zawodowy projekt. Warto też uzbroić się w cierpliwość, nie można rezygnować po kilku filmach, których liczba wyświetleń będzie bliska zeru, regularne publikowanie i wysoki poziom każdego filmu pomoże zdobyć subskrybentów. Należy pamiętać także o tym, dla kogo robimy nasze filmy, starać się zbudować społeczność, nawiązywać relację z widzami i znaleźć oryginalny styl. Nie można chować się za kamerą, budować wokół siebie muru. Youtuber, nawet ten, który już zdobył popularność, musi być blisko swoich widzów” – stwierdza.

Co jednak spowodowało, że YouTube jest aż tak bardzo popularny wśród młodych widzów? Jedną z przyczyn tego ogromnego zainteresowania na pewno jest wspominana już przed momentem (często pozorna) bliskość i bezpośredniość, które niewątpliwie leżą u podstaw wizerunku konstruowanego przez chętnie oglądanych youtuberów. Jednakże czy tylko te aspekty są szczególnie istotne w przestrzeni serwisu? „YouTube jest atrakcyjny dla młodych, bo jest wszechstronny, każdy znajdzie tam coś dla siebie, niezależnie jak niszowe są jego zainteresowania lub jak oryginalne ma poczucie humoru. Nie ma tematów tabu, cenzury i politycznej poprawności. Dla wielu młodych widzów youtuberzy są przyjaciółmi, oferują wsparcie w trudnych chwilach – pozwalając za pomocą swoich filmików oderwać się od trudnej rzeczywistości. Są dostępni dla swoich widzów zawsze wtedy, gdy są potrzebni, bo regularnie publikują i trzymają kontakt ze swoją społecznością. Nie bez powodu popularne jest zdanie: „nie wszyscy superbohaterowie muszą nosić peleryny, niektórym wystarczą tylko słuchawki”, które odnosi się do twórców kanałów typu let’s play. Zdarza się, że mają oni wielki wpływ na swoich widzów i pomagają im właśnie przez to, że są zawsze, że są stałym elementem ich życia i tworzą wokół siebie społeczność, w której młodzi odbiorcy czują się zrozumiani” – tłumaczy medioznawczyni.

Nie ulega jednak wątpliwości, że ta siła autorytetu, którym cieszą się obecnie youtuberzy, często wydawać się może bardzo zaskakująca. Co bowiem buduje ich wiarygodność? Jakie mechanizmy odpowiadają za naszą skłonność do ulegania ich wpływowi? Po pierwsze może ona wynikać z efektu (pozornej) bliskości i (całkiem rzeczywistej!) sympatii, którą ich darzymy. Niczym inżynier Mamoń z filmowego „Rejsu” „lubimy melodie, które już raz słyszeliśmy”. Lubimy więc ludzi, którzy przez wiele godzin patrzyli nam w oczy i opowiadali z ekranu o swoim życiu, przynajmniej na pierwszy rzut oka, osobistym. Psychologia nazywa to efektem „czystej ekspozycji” – oceniamy pozytywnie to, co oswojone i bezpieczne. Skoro ktoś jest nam bliski, to jego poglądy zaczynają mieć dla nas znaczenie. Jest ono tym większe, że w sprawach, w których nie jesteśmy ekspertami, złożonych, trudnych i nieoczywistych, nie mamy narzędzi pozwalających nam na ocenienie wiarygodności źródła informacji. Substytutem oceny merytorycznej zaczyna być zatem ocena społeczna. Ja mogę się mylić, ale czy mogą mylić się tysiące czy miliony ludzi oglądających wraz ze mną ten sam kanał? Sława jest tanim i bardzo łatwo mierzalnym substytutem dla pomiaru kompetencji czy wiedzy.

Zasygnalizowana zmiana w myśleniu o autorytetach wyraźnie wpłynęła chociażby na współczesne modele komunikacji marketingowej. Dla przykładu nieprzerwanie rozwijającym się trendem jest obecnie tzw. influencer marketing, polegający na współpracy szeroko rozumianych firm z (popularnymi) blogerami, vlogerami, właścicielami poczytnych kont w mediach społecznościowych czy innymi gwiazdami internetu. Jest on szczególnie skuteczny w grupie najmłodszych konsumentów, a jego największą zaletą jest spora autentyczność i wiarygodność prowadzonej komunikacji (porównując na przykład do klasycznej reklamy). W konsekwencji wiąże się on przede wszystkim z dużo większym zaangażowaniem odbiorców, którzy ufają przecież swoim internetowym idolom. Z tego mechanizmu skrzętnie korzystają również najmłodsi youtuberzy, do których coraz częściej zgłaszają się firmy z prośbą o marketingową współpracę. Monetyzują oni zatem swoją popularność i reklamują w swoich filmikach m.in. zabawki, materiały piśmiennicze, żywność i wiele, wiele innych produktów czy usług. Na ile jest to jednak działanie w pełni etyczne? Czy wiążę się ono ze świadomym wyborem najmłodszych youtuberów? Kto w rezultacie odnosi na tym większą korzyść? To tylko część pytań, które pojawiają się w naszych głowach w kontekście tego tematu. Niemniej mimo wszystko także na tym przykładzie widać wyraźnie, choć to oczywiście wielki truizm, że internet rzeczywiście odgrywa współcześnie niebagatelną wręcz rolę w życiu młodych ludzi.

Świat młodych internetem podszyty

Według ogólnopolskiego badania „Nastolatki 3.0” przeprowadzonego we wrześniu 2016 roku przez instytut badawczy NASK, podległy pod Ministerstwo Cyfryzacji, na grupie młodzieży gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej aż 93,4 proc. badanych korzysta codziennie w domu z internetu, a 30 proc. nastolatków pozostaje w sieci niemal bez przerwy, będąc nieustająco on-line. 52,8 proc. ankietowanych nie używa w ogóle w domu komputera stacjonarnego, a do bycia w internecie wykorzystuje przede wszystkim telefony komórkowe, tablety i laptopy (31,3 proc. młodzieży odpowiedziało, że ze smartfonów korzysta ponad 5 godzin dziennie). 78,1 proc. nastolatków codziennie loguje się do mediów społecznościowych, 94,6 proc. z badanych osób ma na nich swoje profile (najczęściej publikowanymi przez nich treściami są własne zdjęcia oraz filmy), a jednymi z najbardziej popularnych stron internetowych w tej grupie są m.in. Wikipedia, Google oraz YouTube (na którą to stronę wchodzi codziennie 35,1 proc. uczniów). 82 proc. ankietowanych przyznaje się zaś do tego, że korzysta z internetu dłużej niż pierwotnie udało im się założyć, przede wszystkim komunikując się z jego pomocą ze znajomymi (68,7 proc. codziennie), słuchając muzyki i oglądając filmy (68,2 proc. oraz spędzając czas w serwisach społecznościowych (78,1 proc.).

Natomiast według badania Gemius/PBI pośród pięciu najczęściej odwiedzanych w Polsce domen, z których korzysta najwięcej (wszystkich) internautów w kwietniu 2018 roku znalazły się: 1. google.pl (25 591 028 internautów), 2. facebook.com (21 920 749 internautów), 3. google.com (21 269 217 internautów), 4. youtube.com (19 919 288 internautów) i 5. onet.pl (17 072 2014 internautów).

Jeszcze bardziej interesujące dane przyniosło badanie przeprowadzone pomiędzy 7 marca a 10 kwietnia 2018 roku przez Pew Research Center na reprezentatywnej próbie amerykańskich nastolatków powyżej trzynastego roku życia. Wynika z niego bowiem, że najpopularniejszą stroną internetową/aplikacją pośród badanej młodzieży jest YouTube. Korzysta z niego aż 85 proc. ankietowanych. Największe straty od 2015 roku odnosi natomiast portal społecznościowy Facebook. Obecnie używa go już tylko 51 proc. nastolatków, dla których znacznie bardziej atrakcyjnymi przestrzeniami w internecie są dziś już Instagram (72 proc.) oraz Snapchat (69 proc.). Ten dobry wynik serwisu YouTube powinno się uznać za niezwykle znaczący. Mimo iż strona ta nie należy do najnowszych, powstała już przecież kilkanaście lat temu, niewątpliwie i nieustająco stanowi swego rodzaju wyznacznik zachodzących wokół nas przemian medialnych, w dalszym ciągu oferując treści atrakcyjne dla młodych użytkowników (jak choćby kanały prowadzone przez lubianych przez nich youtuberów). Z przeprowadzonego badania wynika ponadto, że aż 45 proc. ankietowanych przebywa w Internecie nieustannie, 44 proc. zaś łączy się z nim kilkanaście razy dziennie. 95 proc. młodych ludzi ma zaś dostęp do smartfonów. Jakie pozytywne i negatywne skutki może nieść zatem ze sobą ta nieustająca wręcz obecność (nie tylko) dzieci i młodzieży w sieci?

Jasna i ciemna strona mocy

„Nie sposób jest wymienić wszystkich korzyści wynikających z dostępu do internetu. Wskazuje na to z resztą sam język – w internecie bardziej się „jest” niż się go „używa”. Staje się on uzupełnieniem czy też częścią rzeczywistości, w której uczymy się, spotykamy innych, rozmawiamy, poznajemy świat, szukamy rozrywki czy porad. Stwierdzenie to w równym stopniu, co dorosłych, dotyczy również dzieci i młodzieży. Oczywiście internet ma, podobnie jak rzeczywistość niecyfrowa, swoją bardziej mroczną stronę. Co istotne, sam fakt przebywania w sieci, nawet przez bardzo wiele godzin dziennie, nie stanowi żadnego niepokojącego sygnału. Problematyczne używanie internetu definiowane jest bowiem w kategoriach negatywnych konsekwencji: stresu, objawów „odstawienia”, obsesyjnego myślenia o aktywnościach online i, to często najbardziej niepokojący sygnał, tendencji eskapistycznych, czyli sytuacji, gdzie zanurzenie w rzeczywistości wirtualnej ma pozwolić stłumić czy też odciąć się od trudnych emocji” – komentuje dr Maksymilian Bielecki, psycholog z Centrum Innowacji Uniwersytetu SWPS.

O negatywnych aspektach serwisu YouTube i obecności młodych użytkowników w internecie jako takim w ostatnich miesiącach mówi się najwięcej bodaj w kontekście popularnych patostreamerów, czyli youtuberów transmitujących na żywo wulgarne, niecenzuralne, patologiczne i przesycone szeroko rozumianą przemocą treści. Gural, DanielMagical, Rafatus, Rafonix, Mahonek, Bystrzak TV – to m.in. tym kanałom prowadzonym przez tych właśnie twórców internetowych udało się zdobyć wielotysięczną oglądalność i olbrzymią popularność, w tym także pośród niezwykle młodej, publiczności. Wszystkie one odbiły się ponadto szerokim echem w polskiej debacie medialnej, stając się gorącym tematem dyskusji na temat ciemnych stron funkcjonowania i korzystania z sieci. Dlaczego jednak chcemy oglądać te, na pierwszy rzut oka, odpychające materiały filmowe (ukazujące chociażby libacje, kłótnie, wulgarny język, hejt czy różnego rodzaju przemocowe zachowania)? Co zatem powoduje, że kanały z patostreamami cieszą się tak ogromnym zainteresowaniem (nie tylko) młodych widzów w internecie?

Fenomen patostreamów

„Co skłania nas do oglądania tego rodzaju treści? Wszelkie uogólnienia będą tu pochopne. Patrzymy z perspektywy lepszego i mądrzejszego”, co pozwala nam poczuć się lepiej. Patrzymy z ciekawości – na to, co nieznane czy wręcz egzotyczne. Istotny jest też konformizm dodatkowo amplifikowany przez mechanizmy funkcjonowania platform takich jak YouTube czy Facebook. Algorytmy wybierają treści, które są popularne i oglądane przez naszych znajomych. Jeżeli zjawisko jest komentowane, to trzeba coś o nim wiedzieć. Więc klikamy i oglądamy – nawet jeżeli towarzyszy temu poczucie winy czy wręcz pewnego zażenowania” – tłumaczy dr Maksymilian Bielecki. Co jednak ważne, patostreamy stanowią przeniesienie do świata wirtualnego zjawisk, które obecne były w stosunkach rówieśniczych od zawsze. Anonimowość nasilająca agresję, wyśmiewanie, stereotypizacja czy bullying nie narodziły się w internecie. „Obarczanie technologii odpowiedzialnością za pojawianie się okrucieństwa (czy nawet zła) w życiu społecznym jest gestem kuszącym, ale w gruncie rzeczy infantylnym. Istotne jest tu raczej uświadomienie sobie specyfiki i lepsze zrozumienie natury tych procesów. Na przykład refleksja nad ich nieprzewidywalną, «wiralową» dynamiką i jej konsekwencjami” – dodaje psycholog.

Rzeczywiście, wielka popularność patostreamów obnażyła szereg ciemnych stron i atawizmów charakterystycznych dla naszego bycia w przestrzeni internetu (nie tylko zresztą najbardziej oczywistą w tym kontekście potrzebę podglądactwa i przekraczania obyczajowych granic). Warto jednak podkreślić, że w pewnym momencie zaczęły one również powszechnie funkcjonować jako swego rodzaju poświadczenie łatwości, z jaką można zbudować swoją karierę w serwisie YouTube, stając się chociażby dowodem na to, jak niewielki wysiłek trzeba włożyć, żeby zdobyć ogromną wręcz rzeszę wiernych widzów. Nie dziwi więc, że przeciwko patostreamom zaczęli protestować profesjonalni twórcy internetowi, przez lata świadomie budujący swoje kariery i mozolnie zdobywający rozgłos nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Bez wątpienia najgłośniejszym tego przykładem jest apel SA Wardęgi, jak dotąd najczęściej subskrybowanego polskiego youtubera, który publicznie i z całą stanowczością zaprotestował przeciwko działalności polskich patostreamerów. Protest SA Wardęgi sprowokowany został działaniami wspomnianego już Gurala, który podczas swoich streamów m.in. przekonywał swoje nastoletnie fanki do obnażania się i uprawiania z nim seksu, a także namawiał do nienawiści i przemocy ze względu na szeroko pojętą inność (jego ofiarą padł chociażby inny dość popularny youtuber – Gracjan Roztocki).3

„Większość z Was słyszała pewnie, że od roku na YouTube’ie bardzo dynamicznie rozwijają się kanały patologiczne, ludzie piją na nich alkohol, kłócą się i upadlają, a wszystko to dzieje się przy uciesze śledzących ich obserwatorów, bardzo często nieletnich. YouTube z nieznanych powodów nie banuje tych kanałów, a ich rosnąca popularność sprawiła, że algorytmy automatycznie wyświetlają ich transmisje live coraz większej ilości młodych ludzi. Jednak wraz ze wzrostem popularności rośnie również pycha i pewność siebie, a streamerom przesuwają się granicę, pokazując ich prawdziwą, mroczną stronę” – przekonywał SA Wardęga w filmiku, który zamieścił 18 marca 2018 roku na swoim fanepage’u na portalu społecznościowym Facebook. „PatoStreamerzy atakują niewinne osoby na videochatach, nakłaniają nieletnich do rajdów i wyzywania innych twórców, a po kilkugodzinnej transmisji live usuwają zapis z kanału i youtube nie widzi w tym wtedy żadnego problemu. Z drugiej strony yt nagminnie blokuje kanały, które mówią o polityce, problemach społecznych (np. uchodźcy) czy religii. Co się dzieje z tym portalem?“ – pytał w poście zamieszczonym pod materiałem.

Apel SA Wardęgi w konsekwencji odniósł jednak skutek. W marcu 2018 roku, po szerokiej dyskusji medialnej dotyczącej działalności patostreamerów, Gural został zatrzymany przez policję. Bezpośrednią przyczyną zatrzymania były, co oczywiste, jego skrajnie patologiczne transmisje, w których 21-letni streamer namawiał swoje nastoletnie widzki do kontaktów seksualnych za pieniądze oraz do rozbierania się przed kamerą, a także w których padały liczne groźby karalne. Warto jednak zauważyć, że słowa SA Wardęgi ujawniły jeszcze jedną, niezwykle palącą kwestię, szczególnie istotną w kontekście młodych użytkowników serwisu YouTube. Zwróciły one bowiem uwagę na swoistą „nieporadność” tego portalu względem umieszczanych w nim patostreamów, jak też na brak skutecznych i jednorodnych rozwiązań systemowych związanych z transmitowaniem tego typu treści. Co ciekawe, wątpliwości SA Wardęgi dotyczące funkcjonowania serwisu YouTube i braku konsekwentnie stosowanych, legislacyjnych regulacji nie były oczywiście odosobnione. Chociażby w 2017 roku Paweł Zastrzeżyński, m.in. dziennikarz Telewizji Republika, wystosował list otwarty do Premier Beaty Szydło. List ten był jego oddolną reakcją na jeden z popularnych patostreamów, którego (rzekomo) wielomilionowa publiczność, w tym liczna grupa uczestniczących w nim dzieci i młodzieży, wspólnie brała udział w swego rodzaju spektaklu wywoływania duchów, które to zachowanie, jak pisał, jego zdaniem szargało dobre imię prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wartości związane z tysiącletnią tradycją chrztu Polski, a także szydziło z katastrofy smoleńskiej.

„Należy przeciwdziałać temu zjawisku w chwili, gdy jest jeszcze ono na etapie rozwoju. Trzeba to przerwać! Można zrobić odniesienie do historii, gdy młodzież w Niemczech wybijała szyby i malowała swastyki, z tego wyrósł faszyzm. Dziś takim zagrożeniem i nowym zalążkiem trzeciego totalitaryzmu po faszyzmie i komunizmie może być bezpośrednio okultyzm i anarchia. Jesteśmy już świadkami tego w ostatnich wydarzeniach za naszą zachodnią granicą. Właśnie te postawy są wynikiem komunikacji, która rozlewa się w transmisjach nadawanych w internecie. Przekazach absolutnie pozbawionych kontroli, choćby takiej jakie piastuje KRRiT nad publicznymi nadawcami. Proszę rozważyć ten problem zwłaszcza w nowej ustawie dotyczącej Mediów Narodowych. W obecnej zupełnie dziewiczej sytuacji dla formy i przekazu treści, pominięcie przekazu internetowego zwłaszcza YouTubowego Streama byłoby zaniechaniem, które w młodym społeczeństwie miałoby nieodwracalne skutki“ – przekonywał w swoim liście Premier Beatę Szydło.

Przywołane powyżej słowa Pawła Zastrzeżyńskiego należy oczywiście uznać za mocno dyskusyjne. Wynikają one bowiem przede wszystkim z politycznych zapatrywań dziennikarza, w pierwszej kolejności zwracając uwagę swoją bezsprzecznie ideologiczną wymową. W zestawieniu z wypowiedzią SA Wardęgi apel ten ujawnia jednak szczególnie kluczowy problem, z jakim borykamy się w dzisiejszych czasach. Jest nim mianowicie w gruncie rzeczy brak wyraźnie zdefiniowanych i jednakowo egzekwowanych rozwiązań, które mogłyby uchronić (nie tylko) młodych użytkowników przed dostępem do patologicznych treści zamieszczanych w przestrzeni internetu. Warto wobec tego zapytać, czy systemowa ochrona przed patostreamami jest współcześnie jakkolwiek możliwa? A jeśli tak, to, co chyba jeszcze ważniejsze, czy nie zagrażałaby ona przy tym jednocześnie wolności słowa?

„Nigdy wolność słowa w żadnym medium nie była rozumiana w sposób absolutny. Internet jest pod tym względem bardzo ciekawym przykładem. O ile bowiem inne media są nieustająco kontrolowane pod tym kątem, o tyle sieć nie doczekała się precyzyjnych regulacji. Nie ze względu na kwestie techniczne. Dużo większym wyzwaniem jest chociażby to, że internet jest medium międzynarodowym, a prawo działa przecież w obrębie jednego państwa. Warto zaznaczyć, że prawo zna regulacje, które dość jasno definiują granice wolności słowa. Są nimi na przykład mowa nienawiści, naruszanie godności osobistej, nawoływanie do przestępstwa i inne tego typu zjawiska. Zatem patostreamerzy jako tacy nie są zupełnie bezkarni, co pokazuje zresztą casus Gurala – mówi Karolina Szczepaniak, edukatorka i koordynatorka projektów IT z Centrum Cyfrowego.

Prawdziwy problem leży jednak zupełnie gdzie indziej. Zanim zostaną uruchomione narzędzia prawne, patologiczne materiały wideo przez jakiś czas funkcjonują przecież w sieci i, tym samym, oddziałują na dzieci i młodzież. „To nie jest tak, że YouTube nie ma narzędzi, żeby zająć się tym problemem. Pojawia się jednak pytanie, czy ma w tym interes? Filmy z naruszeniem praw autorskich są przecież bardzo szybko usuwane ze stron serwisu, a publikujące je kanały, po kilku ostrzeżeniach, zawieszane. Dlaczego więc tego rodzaju mechanizmy nie mogą zostać uruchomione w kontekście kanałów patostreamerów i transmitowanych przez nich patologicznych treści. YouTube nie boi się podejmować natychmiastowych rozwiązań w przypadku łamania praw autorskich. Dlaczego zatem wciąż brak jednoznacznego scenariusza dotyczącego działalności patostreamerów? Cóż więc powiedzieć. Musi to być w gruncie rzeczy decyzja. Szeroko pojęta decyzja polityczna” – zauważa Szczepaniak.

Bezradność Youtube’a, czyli o kolosie na glinianych nogach

Należy oczywiście podkreślić, że patologiczne treści zamieszczane w serwisie YouTube to nie tylko wąsko rozumiane patostreamy. Znakomitym tego przykładem jest chociażby tzw. afera „Elsagate”, która z ogromną siłą wybuchła w mediach na całym świecie w drugiej połowie 2017 roku (choć jej początków bez trudu można doszukać się kilka lat wcześniej). Podobnie jak patostreamy obnażyła ona słabość funkcjonowania YouTube’a jako takiego, uwypuklając jednocześnie brak systemowych rozwiązań w kontrolowaniu dostępu do serwisu przez jego najmłodszych użytkowników. Tzw. afera „Elsagate” związana była bowiem z pozoru niewinnymi filmikami zamieszczanymi na stronie portalu. Na pierwszy rzut oka przypominały one zwyczajne materiały adresowane do najmłodszego odbiorcy, ukazywały ulubionych bohaterów filmowych (stąd właśnie wziął się człon „Elsa”, pojawiający się w nazwie „Elsagate”, będący imieniem jednej z głównych bohaterek popularnej wśród dzieci „Krainy lodu”), sprawiały wrażenie przefiltrowanych i nadających się dla kilkulatków. W rzeczywistości, m.in. pod płaszczykiem dosyć atrakcyjnych animacji, prezentowały one jednak szeroko definiowaną przemoc, pornografię i inne nieprzeznaczone dla młodych oczu treści, podszywając się tym samym pod materiały wideo ulubione przez najmłodszych użytkowników serwisu.

Co ważne, filmiki te bez trudu można było znaleźć również w przestrzeni YouTube Kids, czyli specjalnej aplikacji przygotowanej dla rodziców chcących uchronić swoje dzieci przed materiałami niewłaściwymi dla wieku ich pociech. Na YouTube Kids w założeniu miały bowiem znajdować się starannie wyselekcjonowane filmy, bezpieczne od przemocy i nieodpowiedniego contentu, a zatem, tym samym, niezagrażające chociażby rozwojowi psychicznemu młodych użytkowników. Algorytmy serwisu nie wyłapywały jednak wspomnianych patologicznych treści. W konsekwencji dzieci, trzymając tablet w rękach i wędrując w niekontrolowany sposób od filmiku do filmiku, mogły więc zobaczyć m.in. Spider-Mana uprawiającego seks z Elsą, Hitlera tańczącego z Myszką Mickey, porody, przebijanie dłoni gwoździami, spożywanie alkoholu, picie wody z toalety, aborcję, pissing, fekalia i wiele, wiele innych tego typu, najbardziej rozmaitych materiałów. Co więcej, wszystkie te treści, z racji ich nieustająco rosnącej popularności i zwiększającej się liczby obejrzeń, zaczęły zajmować coraz wyższe miejsca na listach polecanych, co tym bardziej rozszerzyło ich przerażające w gruncie rzeczy pole rażenia. Wprawdzie w rezultacie w kwietniu 2018 roku w aplikacji YouTube Kids został wprowadzony szereg zmian związanych z użytkowaniem serwisu, zakładający większą kontrolę rodziców nad prezentowanymi w nim treściami, niemniej nie ulega wątpliwości, że afera „Elsagate” mimo wszystko pozostanie jednym z bardziej wyrazistych przykładów tego, jak wiele trudnych do przewidzenia (jak również do rozwiązania) zagrożeń może spotkać nie tylko nas, ale także nasze dzieci w przestrzeni internetu.

Jak zatem chronić przed patostreamami? „Wielka w tym rola edukacji. Nie tylko zresztą szkolnej. Bez wątpienia bowiem to my sami, rodzice i opiekunowie, już od najmłodszych lat powinniśmy edukować nasze dzieci w obszarze tzw. digital skills. Najczęściej nie zastanawiamy się jednak nad tym, w jaki sposób trzylatek będzie reagować na reklamy. Nie dyskutujemy wspólnie na temat tego, czym jest „prywatność” w rzeczywistości cyfrowej i jak powinniśmy ją chronić. To ogromny błąd. Warto jednak pamiętać, że nawet jeśli sami nie posiadamy tego rodzaju kompetencji, to mimo wszystko w dalszym ciągu jesteśmy odpowiednimi osobami, by móc radzić sobie z takimi wyzwaniami. Możemy przecież rozmawiać z naszymi dziećmi o ich cyfrowym życiu. Możemy wprowadzać zakazy i ustalać granice, starając się nie pozostawiać ich sam na sam z technologią. Możemy też uczyć właściwych relacji z innymi ludźmi – zauważa Aldona Zdrodowska.

YouTube to niewątpliwie imponujące narzędzie. Serwis ten wpłynął bowiem nie tylko na współczesną komunikację, sposoby spędzania czasu wolnego czy przesunięcie granic prywatności. Przede wszystkim umożliwił on także tworzenie nowych modeli kariery czy form zarobkowania. Tym samym stał się on źródłem wiedzy oraz przestrzenią ekspresji i twórczych działań dla wielu ludzi na całym świecie. Pośród tych ludzi, co oczywiste, znajdują się również dzieci i młodzież, które każdego dnia korzystają z dobrodziejstw tego portalu. Korzystają zresztą na różne możliwe sposoby. Raz będąc biernym odbiorcą przekazywanych treści, raz aktywnym użytkownikiem prezentującym swoje poglądy na świat. Każda z tych perspektyw niesie z sobą jednak tyle samo szans, co zagrożeń. Przestrzeń serwisu YouTube, ale też internetu jako takiego, to bowiem nierozpoznane do końca pole nieustających wyzwań i stałej konieczności podejmowania coraz to kolejnych negocjacji. Jego popularność często usypia czujność, choć bywa też niezwykle pozytywną płaszczyzną rozwoju i jednostkowych zmian. Naszą podstawową rolą jest zatem w sposób jak najbardziej świadomy zdawać sobie sprawę z tej ambiwalencji.

 

258 karol jachymek

O autorze

dr Karol Jachymek – doktor kulturoznawstwa, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.

Przypisy

Imperium Evana jest zresztą znacznie większe. W serwisie YouTube działają bowiem inne (współ)prowadzone przez niego i przez jego rodzinę kanały, m.in. EvanTubeRaw (3,2 miliona subskrybentów), EvanTubeGaming (1,2 miliona subskrybentów) czy, strona jego siostry, JillianTubeHD (1,1 miliona subskrybentów) oraz ojca – DTSings (101 tysięcy subskrybentów).
2 Co ciekawe, w serii „Dla młodych bystrzaków” w 2017 roku wydana również została publikacja zatytułowana „Minecraft. Modyfikacje. Dla młodych bystrzaków” autorstwa Sarah Guthlas. W istocie świadczyć to może o polu zainteresowań współczesnych, młodych użytkowników internetu.
3 „Słuchaj, życzę Ci, żebyś zdechła, bo jesteś szmatą. I życzę Ci, że jak kiedyś będziesz szła po ulicy, żeby ktoś Cię chwycił, jakiś psychopata, i żeby Cię zgwałcił i poderżnął Ci gardło, rozumiesz? Żeby Cię zabił. Spierdalaj!” – jak mówił Gural w jednym ze swoich bardziej głośnych streamów.

9 września w Szwecji odbędą się wybory parlamentarne. Zapewne z tego powodu kraj znów znajdzie się w centrum zainteresowania. Z reguły w takich momentach prezentowany przez media wizerunek jest osobliwie przesadzony: Szwecja ukazywana jest bądź to jako kuszący raj bądź – przeciwnie – jako stanowiący przestrogę przykład. Co ciekawe, te wyobrażenia są starsze niż można sądzić, a przyglądając się ich historii, można dostrzec pewne prawidłowości towarzyszące tworzeniu wizerunku Szwecji. Można też lepiej zrozumieć, jaki kraj tak naprawdę kryje się za doniesieniami mediów. O wyborach w Szwecji opowie Gabriel Stille, lektor języka szwedzkiego w Katedrze Skandynawistyki Uniwersytetu SWPS. Tekst na język polski przetłumaczyła dr Małgorzata Kłos z Uniwersytetu SWPS.

No to co, że ze Szwecji

Szwecja to sąsiad Polski, wiele osób ma tam krewnych lub było tam na wakacjach. Niektórzy kiedyś tam pracowali lub znają kogoś, kto to robił. Śledząc wiadomości i komentarze z różnych źródeł, można więc dostrzec, na jak złożony obraz się składają; można też samemu zdecydować, które z elementów tego obrazu są prawdziwe. Jednak nawet w Polsce, której mieszkańcy mają możliwość, by wyrobić sobie całkiem realistyczne spojrzenie na swojego północnego sąsiada, można zauważyć, że wizerunek Szwecji jest wyjątkowo spolaryzowany.

Z jednej strony mamy „Dobrą Szwecję” – utopię, w której rządzi umiar i o której bajkowo piękną naturę dbają życzliwi, segregujący odpady obywatele. Panuje w niej dobrobyt, a innowacyjne przedsiębiorstwa współegzystują z rozbudowaną siecią opieki socjalnej. Wizerunek Dobrej Szwecji bazuje też na micie idyllicznej Skandynawii zamieszkałej przez Wikingów i elfy – mit ten przewija się nie tylko w kulturze wysokiej, ale i w literaturze dziecięcej czy podróżniczej. Z drugiej strony jawi się nam „Zła Szwecja” – kraj, w którym imigracja doprowadziła do załamania systemu, przemocy i degrengolady, na które reakcją jest szwedzka naiwność i poprawność polityczna. To, który z tych wizerunków wydaje się bardziej prawdopodobny (o ile którykolwiek), zależy oczywiście od odbiorcy, jego wiedzy o Szwecji i politycznych przekonań.

W tym kontekście nie można pominąć szwedzkich kryminałów, które zdają się kusić czytelników właśnie tym rażącym kontrastem pomiędzy idyllą a czyhającym w ukryciu niebezpieczeństwem. Ten chwyt od dawna należał do podstawowych składników sukcesu skandynawskiej literatury kryminalnej. Dobra Szwecja kusi, Zła – studzi zapał, i właśnie to jaskrawe zestawienie przyciąga. Nic dziwnego, że Północ dostarcza inspiracji pisarzom, ale i dziennikarze, komentatorzy i, rzecz jasna, politycy znajdują tam sporo dla siebie.

Dlaczego właśnie Szwecja? Dlaczego akurat ten kraj tak łatwo wykorzystuje się jako retoryczne exemplum? To pytanie zainteresowało też badaczy; zauważają oni, że walka o wizerunek Szwecji toczyła się – z przerwami – już od okresu międzywojennego. Niektóre motywy pojawiają się nieustannie, bez względu na to, czy Szwecji przyglądają się europejscy sąsiedzi czy Stany Zjednoczone. Można tu przywołać Donalda Trumpa, ale i jednego z jego republikańskich poprzedników – Dwighta D. Eisenhowera.

Wczoraj w nocy w Szwecji

18 lutego 2017 roku Donald Trump, przedstawiając na Florydzie swoją nową, surowszą politykę migracyjną, zapytał publiczność, czy wie, co wydarzyło się wczoraj w nocy w Szwecji:

You look at what's happening in Germany, you look at what's happening last night in Sweden. Sweden. Who would believe this? Sweden. They took in large numbers. They're having problems like they never thought possible. You look at what's happening in Brussels. You look at what's happening all over the world. Take a look at Nice. Take a look at Paris1.

Biorąc pod uwagę kontekst, wiele osób uznało, że chodzi o atak terrorystyczny, taki jednak nie miał wówczas miejsca. Reakcje były ostre: Szwecja złożyła do amerykańskiego Departamentu Stanu oficjalną prośbę o wyjaśnienie, zaś Carl Bildt, były premier i minister spraw zagranicznych Szwecji, zapytał wprost na Twitterze, czy „Donald Trump się ujarał”. W szwedzkich mediach społecznościowych zdziwienie mieszało się z humorem: użytkownicy dopytywali, o co właściwie chodziło. Po pewnym czasie Trump oznajmił, że odniósł się nie do konkretnego wydarzenia z poprzedniego wieczoru a do pokazanego przez Fox News nagrania, na które składał się też wywiad z Ami Horowitz dotyczący wyprodukowanego rok wcześniej dokumentu Sztokholm Syndrome. Całe to zajście oraz szereg konsekwencji, jakie wywołało, dokładnie opisał dziennikarz Paul Rapaciolis w książce: „Good Sweden, Bad Sweden: The Use and Abuse of Swedish Values in a Post-Truth World”.

Dla Donalda Trumpa i jego publiczności Szwecja była jedynie jednym z wielu przykładów wykorzystywanych w dyskusji o amerykańskiej polityce wewnętrznej. Ot, kolejne przemówienie. O dziwo jednak, jak wynika z badań Instytutu Szwedzkiego to właśnie to zdarzenie zaowocowało największą liczbą anglojęzycznych wzmianek o Szwecji w Internecie (w mediach społecznościowych, na forach i stronach z wiadomościami) w roku 20172.

Donald Trump wykorzystał pozytywne skojarzenia związane ze Szwecją („W Szwecji. Kto by w to uwierzył?”) i – o czym podobno, według Rapacioliego, wspominał wcześniej Ambasadorowi Szwecji, Björnowi Lyrwallowi – był świadomy szwedzkich „problemów z imigrantami”. W ten właśnie sposób wypracował swoją figurę retoryczną – Szwecję jako raj utracony.

Samobójstwa

Jeden z poprzedników Trumpa, wojenny bohater Dwight D. Eisenhower, republikański prezydent w latach 1953-1961, pod koniec swojej kadencji także wykorzystał Szwecję jako retoryczny, acz mało precyzyjny przykład. Sięgnął on do krążących wówczas, niezbyt przyjaznych Szwecji opinii mówiących, że w kraju tym samobójstwa są wyjątkowo powszechne:

Only in the few last weeks, I have been reading quite an article on the experiment of almost complete paternalism in a friendly European country. This country has a tremendous record for socialist operation... and the record shows that their rate of suicide has gone up almost unbelievable and I think they were almost the lowest nation in the world for that. Now, they have more than twice our rate. Drunkenness has gone up. Lack of ambition is discernible on all sides.3

Frederick Hale, historyk który opisał tło tej wypowiedzi Eisenhowera, wyjaśnia, że liczba samobójstw w Szwecji rzeczywiście rosła szybko w naznaczonym biedą dziewiętnastym wieku, później jednak ten wzrost znacząco się zmniejszył. W roku 1930, tuż przed tym, kiedy na poważnie ruszyły reformy socjaldemokratów, samobójstwo popełniało 15 na 100.000 osób rocznie. W kolejnych dekadach liczba ta raczej się nie zmieniała. Dla porównania w USA w roku 1932, za Wielkiego Kryzysu, statystyki wynosiły 17,5 na 100.000. W roku 1939, po wprowadzeniu Nowego Ładu Roosevelta – 14,1, natomiast po drugiej wojnie, w 1958 roku, a więc za czasów rosnącego dobrobytu, liczba ta osiągnęła najniższy wynik – 9,8.4 Słowa Eisenhowera miały więc, delikatnie mówiąc, słabe oparcie w faktach. Kiedy dwa lata później, po zakończonej kadencji odwiedził Szwecję, przeprosił za tę fałszywą wypowiedź.

Polityczny środek czy odstępstwo od normy?

Dlaczego jednak Eisenhower sięgnął po przykład Szwecji? Jakie miał on znaczenie? Swoim przemówieniem Eisenhower torował drogę do zwycięstwa w kolejnych wyborach prezydenckich swojemu zastępcy, Richardowi Nixonowi. Nixon miał się w nich zmierzyć z Johnem. F. Kennedym. Odnosząc się do Szwecji, Eisenhower chciał pokazać, jak niebezpieczny jest zwrot w lewo, tym samym kreując siebie oraz Nixona na zwolenników politycznego środka, tzw. „middle-of-the-road”. Dla postępowych Amerykanów Szwecja stanowiła godny naśladowania przykład już od okresu Nowego Ładu, czyli lat 30. Wtedy bowiem po raz pierwszy mówiono o niej jako o „kraju modelowym”. Powojennym republikanom zależało więc na tym, by pokazać, że amerykańska polityka bezpieczeństwa socjalnego z lat 30., pomimo popularnych reform, nie była czymś naturalnym i pożądanym, a jedynie wyjątkiem, zboczeniem z drogi, którą normalnie podążał ich kraj.

„Sweden: The Middle Way (1936)” – tak brzmiał też tytuł ważnej książki autorstwa Marquisa Childsa, zwolennika Roosevelta, który docenił szwedzki pragmatyzm, ducha dążenia do konsensusu oraz to, że Szwecja szukała własnej drogi; drogi, która wiodłaby między dysfunkcyjnym wariantem kapitalizmu naznaczonym krachami na giełdzie a totalną kontrolą państwa nad rynkiem.

Wypowiedź Eisenhowera miała miejsce w połowie pięćdziesięciolecia dzielącego początek lat 30. i koniec lat 70., w którym to okresie, według Davida Östlunda, historyka idei, „Szwedofile” robili wszystko, by rozpromować wszystkie sukcesy szwedzkiego społeczeństwa, podczas gdy „Szwedosceptycy” działali równie aktywnie, starając się obnażyć jego tragiczne błędy.5

Obie strony były jednak przekonane co do tego, że Szwecja to unikatowy przykład. Östlund sugeruje, że to niesamowity sukces gospodarczy sprawił, że ten mały, neutralny kraj prowadzący odmienną politykę znalazł się w tamtym czasie w kręgu zainteresowania. Fakt że to właśnie Szwecja, a nie żaden z pozostałych krajów skandynawskich, Östlund tłumaczy tym, że Szwecja wybijała się jako państwo silne przemysłowo, państwo, które pokonało biedę, przeszło modernizację i urbanizację. W ten sposób stało się symbolem tego, co nowoczesne. Już podczas wystawy w Sztokholmie w roku 1930 temu nowoczesnemu wizerunkowi w sukurs szło zainteresowanie szwedzkim designem i funkcjonalizmem. Zatem na długo przed kreowanym obecnie spolaryzowanym wizerunkiem pojawiały się przedstawienia Szwecji jako kraju, który zarówno kusił, jak i odstraszał wizją przyszłości jakby żywcem wyjętą z powieści Herberta Georga Wellsa.

Szwedzki grzech – kuszący i straszny

Wzór do naśladowania czy symbol upadku? – jak widać w Szwecji już od dawna doszukiwano się symbolu tego, co może przynieść przyszłość, a temat ten zdaje się regularnie powracać. Z politycznego punktu widzenia rozwój ekonomiczny i przemysłowy były bez wątpienia ciekawe, jednak dla zainteresowania Szwecją istotna była też fascynacja tzw. „szwedzkim grzechem”, innymi słowy powszechną rozwiązłością, która, jak sądzono, była następstwem rozwoju gospodarczego i modernizacji. Szwedzkie filmy fabularne ukazujące nagich, wyzwolonych seksualnie młodych ludzi pokazywano na całym świecie, a wzbudzały one zarówno moralne oburzenie, jak i zaciekawienie. Jednocześnie zapoczątkowany wówczas nurt kina szwedzkiego, którego jednym z czołowych przedstawicieli był Ingmar Bergman, sprawił, że świat zaczął patrzeć na Szwedów jako stroniących od siebie nawzajem melancholików. Zagraniczni widzowie sądzili, że tak właśnie wygląda życie na północy.

Spekulacje oparte na tej mieszance fascynacji i przerażenia widać aż nadto wyraźnie w amerykańskim trailerze filmu włoskiej produkcji zatytułowanego „Sweden: Heaven or Hell” z roku 1968.

Sweden: Heaven and Hell (1968) trailer źródło: https://www.youtube.com/watch?v=rDG_h9-oHBw

Współczesnym przykładem tego, jaką moc może mieć wykorzystywanie tego typu klisz, był przypadek pewnego radnego z niewielkiej mieściny Övertornea w północnej Szwecji. Zaproponował on, by godzinne zwolnienie przysługujące raz w tygodniu osobom zatrudnionym przez gminę na dbanie o zdrowie można było wykorzystać również na seks.6 Jego propozycja została odrzucona, zdążyła jednak sprowokować masę artykułów na całym świecie, zaś tekst „Szwecja wprowadza przerwy na seks w godzinach pracy” był jedną z trzech rosyjskojęzycznych publikacji najczęściej udostępnianych w sieci w roku 2017.7 Pomijając tego typu sensacje, trzeba zauważyć, że kwestie seksualności, gender, prokreacji i szeroko rozumianej polityki rodzinnej wciąż są mocno kojarzone ze Szwecją, która dla wielu zdaje się w nich odstawać od innych krajów. Również z tego powodu można się w Szwecji doszukiwać oznak obiecującej bądź strasznej przyszłości.

Polityka tylko wewnętrzna?

Politykom lub komentatorom z reguły łatwiej przemówić do wyobraźni słuchaczy, jeśli powołują się na przykład innego kraju. Frederick Hale, historyk opisujący wspomnianą już wypowiedź Eisenhowera, cytuje w tym kontekście pojęcie Eckarda Kehra: „prymat polityki wewnętrznej”.8 Motyw Szwecji, którą zaczęto postrzegać jako tak odmienną od reszty, to punkt odniesienia, który jest łakomym kąskiem dla polityków wszelkiej maści. Z tego powodu Szwedzi oraz inni, którzy znają Szwecję „od środka”, czują, że w tym tak ochoczo rozpowszechnianym wizerunku coś się nie zgadza. Mogą jednak zadać sobie pytanie: a co jeśli w tych przekazach jest trochę prawdy? Jak zauważa David Östund, kiedy Szwecja przechodziła kryzys ekonomiczny w latach 70., zainteresowanie świata tym krajem przygasło. Jednocześnie, podkreśla Östlund, problemy wywołały dyskusję w samej Szwecji – pojawiło się wiele głosów krytykujących słabe strony ducha modernizmu. Wtedy właśnie w szwedzkim dyskursie pojawiło się pojęcie „inżynierii społecznej”.9

Trzeba dodać, że Szwecja zależy od innych jako kraj mały, z nikim niezwiązany aliansami wojskowymi, o gospodarce bazującej na eksporcie (z którego pochodzi 44% PKB Szwecji).10 Stąd po części wynika duże – czasem podszyte lękiem – zainteresowanie Szwedów tym, co myślą o nich inni. Wbrew tym lękom okazuje się, że pozytywny wizerunek Szwecji, choć czasem podważany, ma się całkiem dobrze, co potwierdza opublikowany przez Instytut Szwedzki raport „Szwecja w nowym świetle”.

Szwedzki „eksperyment”?

Nieważne jak przekonujące są te pełne sprzeczności wizerunki, nieważne jak ciekawy i dynamiczny może się wydawać kontrast między nimi – ten, kto naprawdę chce się dowiedzieć czegoś o Szwecji, musi traktować je z dystansem. Postrzeganie Szwecji jako udanego bądź nie „eksperymentu” narzuca nam wizerunek społeczeństwa kreowanego w uproszczony sposób przez jednego tylko aktora, a taka perspektywa sprawia, że nie dostrzegamy, że historia tak naprawdę kształtuje się w natłoku przeróżnych czynników, w ramach polityki, na którą składają się tarcia między sprzecznymi potrzebami i interesami. I choć koncepcja zakrojonego na szeroką skalę eksperymentu może się wydawać kusząca, o ile tylko przedstawimy go jako udany, to sugeruje ona, że sytuacja w Szwecji podlega czyjejś ścisłej kontroli, a to już zakrawa nieco na teorię spiskową.

Nabranie dystansu do tego typu wizji wymaga wiedzy i pewnej wrażliwości. Nie wystarczy powiedzieć sobie „Nieważne, co mówią te przekazy, ale jak jest naprawdę?”. Owszem, fakty są na wyciągnięcie ręki, ten, kto chce wiedzieć więcej może je przestudiować. Kiedy jednak patrzymy z bliska na inny kraj, natykamy się na informacje, których nie da się zignorować. Łatwo więc nabrać wątpliwości. Jednak jeśli tylko uświadomimy sobie, że obrazy więcej mówią o tym, kto je kreuje, a nie o tym, co przedstawiają, będziemy mogli wraz z badaczami doszukiwać się w nich pewnych wzorców. W ten sposób będziemy mogli zobaczyć, co stoi za nimi, zrozumieć, jak na nas wpływają i w ten sposób wyrobić sobie bardziej kompleksowy wizerunek naszych sąsiadów.

someone

O autorze

Gabriel Stille – dziennikarz, lektor języka szwedzkiego w Katedrze Skandynawistyki Uniwersytetu SWPS mianowany przez Instytut Szwedzki. Na wielu ze swoich akademickich kursów omawia kwestie związane z wizerunkiem Szwecji. Zajmuje się też polsko-szwedzką współpracą kulturalną.

258 mklos

O tłumaczce

dr Małgorzata Kłos – anglistka i skandynawistka, tłumaczka. Naukowo zajmuje się przede wszystkim językoznawstwem historycznym, semantyką i leksyką oraz szeroko rozumianymi zależnościami między językiem i kulturą, w tym zwłaszcza kwestią tabuizacji i eufemizacji. Tłumaczy literaturę szwedzką, w tym m.in powieści Håkana Nessera. Na Uniwersytecie SWPS pełni funkcję p.o kierownika Katedry. Prowadzi zajęcia z gramatyki praktycznej, pisania i przekładu, tendencji rozwojowych języków skandynawskich.

Przypisy

1 Rapacioli (2018): Good Sweden, Bad Sweden: The Use and Abuse of Swedish Values in a Post-Truth World, s. 28.
2 Svenska institutet: Sverigebilden i ett nytt ljus, s 17 ( https://si.se/app/uploads/2018/06/si_sverige_i_ett_nytt_ljus_2018_1.pdf ) [på svenska].
3 Rapacioli (2018), s 33 (citatet ursprungligen från New York Times, 28 juli 1960).
4 Hale (2003): Challenging the Swedish Social Welfare State: The Case of Dwight David Eisenhower, s. 64.
5 Östlund (2014): Laissez-faire under a bell jar: Marquis Childs and the Sweden-fad of the Roosevelt Era.
6 "Swedish Town Rejects Proposal to Grant Sex Leave to Workers", New York Times, 18 maj 2017 ( https://www.nytimes.com/2017/05/18/world/europe/sweden-sex-leave-town.html )
Instytut Szwedzki, s. 21.
8 Hale (2003), s. 58.
9 Östlund (2007), Maskinmodernitet och dystopisk lycka: Den sociala ingenjörskonstens Sverige, upplaga Huntsford 1971.
10 Instytut Szwedzki, s. 4.

 

 

W filmie „Z-boczona historia kina”, zrealizowanym przez Sophie Fiennes w 2006 r., słoweński filozof Slavoj Žižek na wybranych przykładach wprowadza w problematykę wzajemnych związków filmu i psychoanalizy. O polskiej obyczajowości i seksualności w polskiej kulturze, zwłaszcza PRL-u opowie kulturoznawca oraz filmoznawca dr Karol Jachymek z Uniwersytetu SWPS.

Wystąpienie nie będzie wprawdzie odwoływać się bezpośrednio do teorii psychoanalitycznych, niemniej jego tematem staną się wszystkie te (pozornie) nieobecne już „duchy” i „demony”, które przez lata, zwłaszcza w okresie PRL-u, wpływały na współczesny kształt obyczajowości Polaków. Dlaczego V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń, który odbył się w Warszawie w 1955 r., często określany jest mianem „międzynarodowego tarła”? Do czego mógł służyć (w istocie i służył) produkowany w Polsce turystyczny aparat do masażu? Jaką wywrotową siłę niosły za sobą talie kart i ścienne kalendarze? Wreszcie, jakie czynniki przez lata wpływały na podejście Polaków do sfery seksu i seksualności?

 

258 karol jachymek

O autorze

dr Karol Jachymek – doktor kulturoznawstwa, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.

Pies towarzyszy człowiekowi kilkanaście tysięcy lat. Jak to dokładnie było z udomowieniem psa, naukowcy spierają się do dziś. Faktem jest, że psy na trwałe stały się towarzyszami ludzi. Jednak ich zadania w życiu domowym, funkcje psów na służbie i rola w kulturze zmieniała się na przestrzeni lat, podobnie jak postrzeganie psa i jego miejsca w życiu człowieka. O psach, ich roli w życiu człowieka, zmianie ich postrzegania i traktowania opowie dr Joanna Strojer-Polańska z Uniwersytetu SWPS.

Od wilka do pupilka

Pies, który kiedyś pełnił funkcję stróżującą, pilnując osady człowieka przed niebezpieczeństwami, dziś może być psem pilnowanym przez człowieka. Bo jest delikatny, wrażliwy, rzadki i drogi… Takie właśnie rasy zostały współcześnie przez człowieka wyhodowane. Niektóre psy „nowych i modnych ras” mają dużo problemów zdrowotnych, np. ze stawami albo z oddychaniem, stąd potrzeba ciągłego troszczenia się o zdrowie pupila.

Kiedyś pies pomagał w polowaniach i zjadał resztki po uczcie swego pana, a dziś bywa, że jest karmiony wegańskim jedzeniem (tak, tak, jest takie jedzenie dla psów…) ze względu na przekonania żywieniowe właściciela. Kiedyś pies był przywiązany przy budzie i jego zadaniem było pilnowanie domostwa, a do jedzenia dostawał ochłapy. A dziś są specjalne restauracje, które nie tylko pozwalają wprowadzać psy, ale i oferują specjalne menu dla czworonogów.

Kiedyś ludziom było wszystko jedno, jakiego psa posiadają – byle wyglądał jak pies. Współcześnie już nie jest takie oczywiste, jak typowy pies wygląda. Powstało bardzo dużo ras psów małych i dużych, z sierścią i bez sierści, psów z założenia łagodnych i agresywnych, a także różne mieszanki ras, czyli kundelki. Zaś w USA dostępna jest usługa sklonowania ukochanego pupila, żeby wyglądał tak samo, jak obecny, albo poprzedni, jeśli pies już odszedł. Właśnie – pies odchodzi, nie zdycha! Kiedyś psy były traktowane jako dodatek do domu czy dworu, dziś to dla psa kupuje się dodatki, psie gadżety – obroża z GPS, gustowna smycz albo ubranko… Coraz popularniejsze są place zabaw dla psów, plaże dla psów i dedykowane psom wybiegi.

I jak w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek? Na pewno powinno nas cieszyć, że następują zmiany społeczne. Wynikają one z potrzeb i oczekiwań współczesnego człowieka. Nie byłoby restauracji z menu dla psa, gdyby nie było ludzi, którzy chcą psa ze sobą do restauracji zabrać. Co więcej, powstają także restauracje dla zwierząt, gdzie nie ma jedzenia dla ludzi. Bo to miejsce dla zwierząt właśnie. Cóż, rynek odpowiada na potrzeby konsumentów.

Pies superbohater

W wielu filmach, które okazały się kinowym bądź serialowym hitem, bohaterem jest pies. Może to być serial kryminalny, gdzie zobaczymy super psa na służbie, albo film „wyciskacz łez”. Pies jako bohater dużego ekranu na pewno nie jest nam obcy, ale napisano także wiele książek o niezwykłych psach. Zwłaszcza że często filmy i książki inspirowane są prawdziwymi historiami, a główny bohater żył naprawę. Często ma także swój pomnik. Japoński Hachiko czy krakowski Dżok mogą być przykładem.

Wiek praw zwierząt

Współistnienie człowieka i psa opiera się na współpracy. Pies zyskuje wikt i opierunek, a człowiek towarzystwo, poczucie bezpieczeństwa, przyjaźń, a nawet miłość. To oferuje pies domowy. Często towarzysz naszego życia. Na przestrzeni lat zmieniło się postrzeganie psów i stosunek ludzi do zwierząt. Zmieniły się, a raczej powstały, przepisy dotyczące tego, jak traktować zwierzęta, żeby ich nie krzywdzić. Przepisy te wywołują wiele kontrowersji. Jedni twierdzą, że słabo chronią zwierzęta. Inni, że zdarzyły się już sytuacje, że za skrzywdzenie zwierzęcia kara była wyższa niż za skrzywdzenie człowieka.

Psy domowe i służbowe
okładka książki Psy domowe i służbowe, Joanna Stojer-Polańska, Joanna Pullit

Można usłyszeć, że XXI wiek to wiek praw zwierząt. Coraz częściej mówi się o tym, że zwierzęta są podmiotami prawa i nie mogą być traktowane przedmiotowo. I z tym należy się zgodzić. S. Pinker w „Zmierzchu przemocy” twierdzi, że ludzie stają się coraz lepsi. A przyznanie praw zwierzętom jest tego dowodem. Coraz więcej zachowań człowieka jest postrzeganych jako zachowania nieetyczne wobec zwierząt, a część z nich staje się czynami zabronionymi. Chyba też stajemy się coraz bardziej wrażliwi na krzywdę zwierząt, w szczególności tych domowych. Oczywiście, co chwilę media informują o wyjątkowo brutalnych zachowania wobec psów, kotów czy koni. Niestety, niektórzy ludzie nadal znęcają się nad zwierzętami. Jedni z premedytacją, inni uważają, że tak „było zawsze”. Rozważmy choćby kwestię trzymania psa na łańcuchu. Dziś to niedopuszczalne, aby pies był całe swoje życie przywiązany przy budzie. Wielu ludzi reaguje na widok psa z zrośniętą w skórę obrożą i zawiadamiają Policję. Wtedy jest szansa, że przestępstwa przeciwko zwierzętom nie pozostają w ciemnej liczbie, a sprawca poniesie karę.

Pies służbowy

Pies służbowy to taki, który został specjalnie przeszkolony do tego, żeby dbać o nasze bezpieczeństwo lub pomagać w sytuacjach kryzysowych. Pracuje wraz ze swoim przewodnikiem w służbach mundurowych, wojsku i grupach poszukiwawczych. Może być to pies tropiący albo patrolowy pracujący w Policji, pies ratowniczy ze Straży Pożarnej, pies wyspecjalizowany w wyszukiwaniu materiałów wybuchowych lub narkotyków na lotnisku w dyspozycji Straży Granicznej albo pies pracujący w laboratorium osmologicznym badający ślady zapachowe. Specjalizacji psów jest oczywiście więcej.

Pomimo rozwoju technologii i coraz powszechniejszym dostępie do nowych rozwiązań technicznych, psy są niezastąpione w wykonywaniu tych trudnych zadań! Wielokrotnie uratowały życie ludzkie. Pomogły przy rozwiązaniu spraw kryminalnych szukając przestępców albo ukrytych przedmiotów lub szczątków, a także zapewniły bezpieczeństwo podczas imprez masowych i miejsc, gdzie są duże skupiska ludzi. Zwykle są bardzo doceniane, zarówno przez funkcjonariuszy, jak i przez obywateli. 

Pieskie życie? Zakątek Weteranów

Skoro XXI wiek ma być czasem zwierząt, warto pomyśleć także o rozwiązaniach systemowych, które pomogą wspierać zwierzęta po służbie. No właśnie, co dzieje się ze zwierzętami na emeryturze? Niestety, nie dostają wtedy wsparcia finansowego ze służby mundurowej, w której działały. Zwykle przewodnik psa stara się go przygarnąć albo zapewnić mu dobre miejsce na spokojną starość. Niektóre zwierzęta po służbie mają szczęście, jak koń Don Camillo. Jego jeździec przeszedł na policyjną emeryturę i zbudował dla niego stajnię! Przepiękne miejsce!! Ale nie zawsze losy zwierząt po służbie toczą się pomyślnie.Jest takie miejsce w Polsce, gdzie ludzie o wielkim sercu stworzyli miejsce dla psich i końskich emerytów ze służb mundurowych, które nie mają się gdzie podziać. Zakątek Weteranów, bo to o nim mowa, znajduje się pod Poznaniem. W chwili obecnej znajdują się tam 3 psy i 4 konie. Miałam okazję spotkać konia o wdzięcznym imieniu Delfin parę lat temu, kiedy patrolował wraz z koniem Elbrusem plaże w okolicach Dąbek. Wspaniałe konie! Dziś Delfin potrzebuje naszego wsparcia. Warto wspierać taką inicjatywę, bo jako obywatele wszyscy korzystaliśmy z pracy zwierząt na służbie. 

O ile zwykle wzruszamy się widokiem szczeniąt, to nie zawsze stare psy trafiają do naszych serc i do naszej kieszeni. I nie zawsze znajdzie się ktoś, kto przygarnie starego psa. Także w tym obszarze liczymy na zmiany społeczne, i na to, że będzie więcej adopcji starszych psów. Ich opiekunowie chcą im zapewnić godną starość.

258 joanna stojer polanska

O autorce

dr Joanna Stojer-Polańska – kryminalistyk. Bada ciemną liczbę przestępstw – wykroczeń, które nie są objęte przez statystyki kryminalne wskutek nieujawnienia ich przez organy ścigania. Zajmuje się analizą przypadków zgonów, przy których możliwe są różne wersje śledcze: zabójstwo, samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek. W ramach konkursu eNgage Fundacji na rzecz Nauki Polskiej realizowała projekt „Kryminalistyka, czyli rzecz o szukaniu śladów oraz zwierzętach na służbie”. Jest współautorką interdyscyplinarnej publikacji „Samobójstwa. Stare problemy. Nowe rozwiązania” (2013). Na katowickim wydziale Uniwersytetu SWPS prowadzi zajęcia poświęcone aspektom kryminologicznym i kryminalistcznym ciemnej liczby przestępstw.

Na ulicy, w szkole, na uniwersytecie. W parlamencie, w sporcie i na scenie. Z parasolką, bez parasolki, z dzieckiem w chuście, w wózku, bez dziecka. Jest nas pełno. Nas – kobiet. Dzięki niezłomności sufrażystek dziś żyjemy w nieco innej rzeczywistości, a działania feministek dały przestrzeń dla rozmaitych aktywności kobiet, które chcą angażować się we wspólną sprawę na bardzo różne sposoby. Jak to z feminizmem w czasach popkultury jest? O tym opowie kulturoznawczyni i socjolożka dr Sandra Frydrysiak z Uniwersytetu SWPS.

Czy Beyoncé jest feministką? Czym jest popfeminizm? Co tak naprawdę oznacza dziś bycie feministką i feministą? Co podpowiadają nam kultura, sztuka i nauka? Dlaczego feminizm jest dzisiaj trendy? Na czym polega performatywność płci kulturowo-społecznej? Jaki jest związek pomiędzy płcią, rasą, klasą społeczną a seksualnością? A jaki pomiędzy gender, feminizmem a kapitalizmem? Podczas wykładu przyjrzeliśmy się działaniom, które można uznać za feministyczne, rozważyliśmy neoliberalne uwikłanie mainstreamowego aktywizmu, ale też powtórzyliśmy po krótce historię emancypacji kobiet.

 

Sandra Frydrysiak

O autorce

dr Sandra Frydrysiak – kulturoznawczyni i socjolożka pracująca naukowo w obszarach new media studies, dance studies oraz gender studies. Adiunktka w Katedrze Kulturoznawstwa SWPS Uniwersytetu Humanistycznospołecznego w Warszawie. Wykładowczyni m.in. Joint European Master’s Degree in Women’s and Gender Studies: GEMMA na Uniwersytecie Łódzkim. Autorka książki „Taniec w sprzężeniu nauk i technologii. Nowe perspektywy w badaniach tańca” (2017). Trenerka antydyskryminacyjna.

„Hannah Baker popełnia samobójstwo, a jej znajomy dostaje trzynaście nagrań magnetofonowych, na których dziewczyna nagrała powody odebrania sobie życia.” Taki zdawkowy opis serialu „Trzynaście powodów” przeczytamy na jednym z portali filmowych. Nie jest to pierwsza produkcja portretująca samobójstwo, nie najmocniej szokująca, ani też nie najbardziej wyrafinowana artystycznie. Jej wyjątkowości należy upatrywać gdzie indziej – serial ten jest bardzo popularny wśród nastolatków i szeroko komentowany przez psychologów. O PPF, czyli psychologicznej pracy z filmem opowie psycholog dr Agnieszka Skorupa.

PPF – psychologicznej pracy z filmem

Eksperci nie mogą dojść do porozumienia, czy to produkcja nader trafnie odzwierciedlająca zachowanie współczesnej młodzieży, prowokująca do myślenia i skłaniająca młodych ludzi (oraz ich rodziców) do korekty własnego zachowania, czy może niebezpieczna, przedstawiająca samobójstwo jako uzasadnione, niosąca zagrożenie powielenia portretowanego czynu? Warte podkreślenia jest jednak co innego: eksperci debatują, a młodzież w międzyczasie, czy tego chcemy, czy nie, ogląda i dokonuje własnej interpretacji. Wychodząc naprzeciw temu zjawisku, proponujemy wraz z dr. Michałem Brolem konkretną metodę wykorzystania filmu w szeroko rozumianej dydaktyce, profilaktyce i psychoedukacji – psychologiczną pracę z filmem (Brol, Skorupa, 2014).

Co do tego, czy film, w tym również seriale, stanowi powszechną rozrywkę, nie ma raczej wątpliwości. Być może sale kinowe nie przyciągają już widza tak tłumnie, jednak sposobów na odbiór obrazu jest znacznie więcej: od domowych telewizorów po zyskujące coraz większą popularność platformy internetowe. Do widza docierają różne jakościowo treści, które następnie poddaje, mniej lub bardziej świadomie, poznawczej obróbce. Uwzględniając skalę zjawiska, obecnie w publikacjach poświęconych zagadnieniom edukacji medialnej nie zadaje się pytanie „czy” używać mediów w procesie dydaktycznym, ale „jak” to zrobić najrozsądniej (Frania, 2012). Jedną z odpowiedzi na to pytanie jest właśnie psychologiczna praca z filmem (PPF).

PPF najkrócej można opisać jako: „umiejętność takiego projektowania warsztatów psychologicznych, żeby jak najefektywniej zrealizować ich cel, z uwzględnieniem specyfiki grupy odbiorców, wykorzystując jako główne narzędzie warsztatowe film (szczególnie popularny), który stanowi podstawę do zaprojektowania struktury warsztatu” (Skorupa, Brol, 2017).

Dzięki wykorzystaniu filmów popularnych, prowadzący zajęcia z jednej strony sięga po medium znane i lubiane, co zwiększa zainteresowanie uczestników warsztatu omawianym problemem. Z drugiej strony nie neguje faktu, że widz często ogląda filmy uznawane przez krytyków za mało ambitne, za to dla odbiorcy zapewniające rozrywkę i odprężenie, lub umożliwiające przeżycie emocji odległych jego codziennemu doświadczeniu. Z punktu widzenia modelowania zachowania filmy nie są złe, czy dobre, same w sobie – mogą je dopiero takimi uczynić reakcje widza, jego aktywność, jak i działania podejmowane np. przez nauczyciela czy opiekunów (por. Bałutowski, 2010). Podczas zajęć następuje swoista edukacja widza, język filmu zostaje przełożony na język psychologii, a uczestnik uczy się odróżniania zawartych w filmach faktów i mitów dotyczących zjawisk społecznych, czy lepszego rozumienia wpływu artystycznej wizji na tworzenie obrazu siebie i świata. Szczególnie cenne w PPF jest wykorzystanie filmów fabularnych, a nie, dajmy na to, dokumentów o wydźwięku edukacyjnym. Fabuła pozwala dostrzegać uwarunkowania, kontekst, otoczenie, co sprzyja uczeniu się krytycznego myślenia (Bluestone, 2000). Ponadto filmy mogą pozytywnie wpływać na zrozumienie omawianej tematyki zajęć i ułatwiać zmianę postawy, czyli stosowanie psychologicznej teorii poza klasą czy salą zajęć (Kirsh, 1998).

W myśl PPF, uczenie czy modelowanie postaw poprzez film będzie efektywne, jeśli przeżyciom emocjonalnym będą towarzyszyły procesy intelektualne (Okoń, 1968), a edukator będzie świadomy, że skuteczność oddziaływania filmu warunkuje nie tylko on sam, lecz również metodyka jego wykorzystania (Skrzypczak, 1985; Brol, Skorupa, 2017). W myśl PPF „uczestnik zajęć wykonuje „psychologiczną pracę” w rozumieniu zaangażowania nie tylko poznawczego, ale także emocjonalnego podczas warsztatów – te dwa elementy mogą wspierać proces zmiany postaw, a także uczenia się. Prowadzący warsztaty również angażuje się w „psychologiczną pracę” w rozumieniu stosowania metod właściwych projektowaniu zajęć psychologicznych oraz wykazuje postawę charakterystyczną dla psychologów pracujących z grupami” (Skorupa, Brol, 2017).

Więcej informacji, tak teoretycznych, jak aplikacyjnych, na temat PPF znajduje się w trzech książkach, do których lektury serdecznie zachęcam: „Psychologiczna Praca z Filmem” (Brol, Skorupa, 2014), „Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1” (Skorupa, Brol, Paczyńska-Jasińska, 2018) oraz „Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2” (Skorupa, Brol, Paczyńska-Jasińska, 2018). Natomiast dla tych z czytelników, którzy nie są do końca przekonani co do zasadności włączania filmów popularnych do dydaktyki i psychoedukacji, poniżej zostało umieszczone zestawienie przesłanek, które mogą skłonić, jeśli nie do zmiany zdania, to choć do pogłębionej refleksji na ten temat.

13 powodów do zastosowania psychologicznej pracy z filmem

1. „The Avengers” (2012), czyli masowa rozrywka

Filmy zyskujące dużą popularność u młodego widza mogą wydawać się edukatorom niedostatecznym nośnikiem wartości, tak żeby włączyć je do procesu dydaktycznego. Sięgając jednak po produkcje lubiane przez młodzież, można wykorzystać je do pracy warsztatowej na treściach „społecznie pożądanych”. Dla przykładu filmowy świat Marvela może być doskonałym punktem wyjścia do pracy nad postawą codziennego bohaterstwa.

2. „Za niebieskimi drzwiami” (2016), czyli nie film, a co z nim zrobimy

Produkcje wysoko oceniane przez krytyków i chętnie włączane do programów z edukacji filmowej same w sobie mogą nie mieć dostatecznej mocy zmiany postawy widza. Poruszanie tematów trudnych, takich jak strata, rozpad związku, konflikt w rodzinie, wymaga dużych kompetencji prowadzącego, szczególnie z zakresu psychologii, gdyż treści prezentowane na ekranie mogą bezpośrednio odwoływać się do zranień odbiorcy, przez co powodować w nim np. postawy obronne.

3. „300” (2006), czyli edukacja na skróty

Celem filmu fabularnego nie jest wierne odzwierciedlenie rzeczywistości, a raczej ukazanie pewnej wizji artystycznej. Na poziomie racjonalnym zgadzamy się z tym stwierdzeniem, jednocześnie przyjmujmy owe kreacje artystyczne jako zbiór danych na temat otaczającej nas rzeczywistości. Ta binarność ludzkiego umysłu może zostać wykorzystana jako okazja do nauki krytycznego myślenia, dzięki np. konfrontowaniu filmowych przedstawień historii z doniesieniami ze źródeł archeologicznych.

4. „Galerianki” (2009), czyli źródło norm i wartości

Widz, który dopiero kształtuje swój system wartości, sprawdza co jest zachowaniem, które chciałby powielać, a co zupełnie mu nie pasuje, może odnaleźć w filmach emocjonalny drogowskaz. Warto, żeby w swoich poszukiwaniach mógł liczyć nie tylko na sam obraz, który może być różnie interpretowany, ale również na wsparcie kompetentnego prowadzącego i przetestowanie swoich przekonań podczas bezpiecznej pracy warsztatowej.

5. „Przerwana lekcja muzyki” (1999), czyli stereotypizacja

Liczne produkcje nie są wolne od przedstawiania świata i ludzi w sposób stereotypowy. Jednym z bardziej jaskrawych przykładów są portrety osób chorych psychicznie i placówek zajmujących się leczeniem zdrowia psychicznego (a szczególnie stosowanych metod leczenia!). Brak krytycznej refleksji nad zjawiskami przedstawianymi w filmie może nie tylko prowadzić do społecznej legitymizacji stereotypu, ale wręcz do jego behawioralnego przejawu, czyli do dyskryminacji.

6. „Legalna Blondynka” (Legally Blonde, 2001), czyli tworzenie obrazu siebie

Pod wpływem filmowych obrazów wytwarzamy opinie przede wszystkim na temat innych ludzi, szczególnie reprezentujących grupy, z którymi nie mamy na co dzień styczności, ale również na temat samych siebie. O ile spektrum filmowych bohaterów jest szerokie, a w kinematografii jest miejsce na każdą fizjonomię i wszystkie przymioty oraz przywary charakteru, o tyle produkcje mainstreamowe dość jednoznacznie określają wartość człowieka przez pryzmat jego kanonicznie estetycznego wyglądu i znaczących zasobów materialnych.

7. „Jak stracić chłopaka w 10 dni” (2003), czyli edukacja w zakresie relacji interpersonalnych

Jedną z najbardziej istotnych dla młodego widza kwestii jest tworzenie związków intymnych. W przypadku niedoboru w otoczeniu wzorca poprawnej relacji oraz braku osoby znaczącej, z którą o tejże relacji można by otwarcie rozmawiać, naturalnym jest szukanie wsparcia w tym, co najbardziej dostępne, czyli w filmowych obrazach związków. Te niestety przede wszystkim koncentrują się na fazie inicjalnej relacji, nie przygotowując młodzieży do trudów, które pojawiają się w kolejnych etapach relacji. Rola psychologicznej pracy z filmem jest w tym momencie wręcz bezcenna.

PPF logo pion

8. „Dziewczyna na plusie” (2007), czyli mechanizm autoprzymusu

Nawet te z produkcji, które zostały stworzone w celu profilaktycznym i edukacyjnym pozostawione same sobie mogą wywołać u widza niepożądany społecznie efekt. Szczególnym przypadkiem jest otwarta dyskusja na temat seksualności, a zwłaszcza ukazywanie zażyłości intymnej nastolatków. Młody widz, u którego potrzeby seksualne nie zostały jeszcze rozwinięte, pod wpływem obrazu filmowego może odnieść wrażenie powszechności inicjacji seksualnej w swojej grupie wiekowej i rozważać podjęcie aktywności, która wcześniej nie była w jego polu zainteresowania.

9. „Pulp Fiction” (1994), czyli modelowanie postaw

Ryzyko powielania prezentowanych na ekranie zachowań wzrasta, gdy bohater, który dokonuje danych czynów, jest atrakcyjny dla widza. Dotyczy to np. stosowania używek takich jak alkohol czy narkotyki, ale przede wszystkim palenia wyrobów tytoniowych. Fakt ten doskonale wykorzystują koncerny tytoniowe, lokując w filmach papierosy, stanowiące atrybut głównych bohaterów. Co ciekawe, okazuje się, że nastolatkowie oglądający sceny palenia 2,5 razy częściej sięgają po papierosy niż ich rówieśnicy nie oglądający takich scen (Heydari i in., 2015).

10. „Jak wytresować smoka” (How to Train Your Dragon, 2010), czyli agresja

Kwestią prawdopodobnie najszerzej dyskutowaną w kontekście wpływu filmu na nastoletniego widza jest modelowanie agresji. Związek między scenami przemocy a przemocowym zachowaniem nie jest jednak tak prosty jak początkowo sądzono – powielanie agresywnych zachowań zależy przede wszystkim od wpływu środowiska i cech samego widza. Charakterystyki dzieła również nie pozostają bez znaczenia. Prawdopodobieństwo popełnienia aktu przemocy pod wpływem obrazu filmowego jest mniejsze, gdy sprawca czynu np. zostaje ukarany, nie jest dla widza najbardziej atrakcyjnym bohaterem, albo pokazane są konsekwencje podjętego zachowania. Należy mieć na uwadze (m.in.) te kryteria, wybierając film do psychologicznej pracy warsztatowej. Więcej na ten temat można przeczytać w rozdziale Skorupa, A., Brol, M. (2017). Idea psychologicznej pracy z filmem na przykładzie filmu animowanego „Jak wytresować smoka”. W: A. Ogonowska (red.), Kino, film, psychologia. Kraków: Wydawnictwo Edukacyjne.

11. „Dexter” (2006-2013), czyli agresja w odcinkach

Przypadek wart uwagi stanowią seriale, czyli upraszczając, filmy w odcinkach. Trud psychologicznej pracy z tą formą kinematograficzną polega na fragmentaryczności ukazywanych widzowi obrazów. Łuk przemiany serialowego bohatera rozłożony jest na kilka odcinków, a nawet sezonów, co utrudnia poznanie pełnej motywacji postaci. Na różnych etapach ekspozycja może sprzyjać lub nie modelowaniu zachowań społecznie pożądanych. Seriale stanowią szczególne wyzwanie w psychologicznej pracy z filmem.

12. „Mroczny rycerz” (The Dark Knight, 2008), czyli utożsamianie się z czarnym charakterem

Jednym z mechanizmów najsilniej wpływających na powielanie ukazanych na ekranie zachowań jest utożsamienie się widza z bohaterem. Osoba prowadząca warsztat powinna poprzez zastosowanie różnych struktur ćwiczeniowych ustalić, kto był dla młodego odbiorcy najbardziej interesującą postacią. Wbrew intencjom edukatorów, a i może samych twórców filmowych, nie zawsze tzw. pozytywny charakter staje się tym najbardziej atrakcyjnym dla widza.

13. „Trzynaście powodów” (Thirteen Reasons Why, 2017-w trakcie), czyli autoagresja

Zamykając listę powodów, dla których warto rozważyć prowadzenie warsztatów z zastosowaniem psychologicznej pracy z filmem, wróćmy na początek, czyli do „Trzynastu powodów”. Samobójstwo stanowi temat zajęć wymagający od prowadzącego szczególnej uważności i bardzo dobrego zorientowania w tematyce suicydologicznej. Unikanie poruszania tego tematu z młodzieżą może nakładać na zagadnienie dodatkowe tabu, które utrudnia radzenie sobie np. z samobójczą śmiercią najbliższych. Nieumiejętne zaś omawianie skłonności autodestrukcyjnych może spowodować niezdrową fascynację śmiercią, ukazywać śmierć jako jedyny sposób rozwiązania lub wręcz prowadzić do tzw. efektu Wertera. Kwestie te poruszone zostają w kolejnym odcinku specjalnym pt. „Nic nie dzieje się bez przyczyny” (Beyond the Reasons), który towarzyszy drugiemu sezonowi serialu. Na tym przykładzie widać chyba najlepiej, jak trudnym i zarazem jak wartościowym może być odpowiednie poprowadzenie zajęć z wykorzystaniem filmu.

 

258 Agnieszka Skorupa

O autorce

dr Agnieszka Skorupa – psycholog, pracuje w Instytucie Psychologii na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Naukowo zajmuje się szeroko rozumianymi różnicami indywidualnymi, a szczególnie zachowaniem człowieka w sytuacjach skrajnych i ekstremalnych. Jej praca doktorska dotyczyła adaptacji człowieka do warunków izolacji polarnej. Obok analizy sytuacji ekstremalnych jej wielka pasję stanowi dydaktyka psychologii poprzez film. Od ponad dziesięciu lat prowadzi różnorodne warsztaty skierowane do młodzieży i dorosłych. Wraz z Michałem Brolem opracowała autorski program psychologicznej pracy z filmem, który realizowany jest jako fakultet na kierunku psychologia. W myśli idei PPF prowadzone są również różnorodne zajęcia pozauniwersyteckie. Współredaktorka podręcznika „Psychologiczna Praca z Filmem”, książek „Film w edukacji i profilaktyce” i „Film w terapii i rozwoju” oraz publikacji „Człowiek wobec gór”. Przewodnicząca Komitetu Naukowego konferencji z cyklu „Filmowe Psycho-Tropy”, pomysłodawczyni i współautorka programu profilaktyki HIV/AIDS realizowanego na terenie województwa śląskiego. Członek Z-Teamu, wraz z którym wdraża w Polsce program Heroic Imagination Project (HIP).

Przypisy

1Bałutowski, D. (2010). Jak oglądać filmy z młodzieżą. Warszawa: Fraszka Edukacyjna.
2Bluestone, C. (2000). Feature films as a teaching tool. College Teaching, 48, 141-146.
3Brol, M., Skorupa, A. (2014). Psychologiczna praca z filmem. Katowice: Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego.
4Brol, M., Skorupa, A. (2017). Psychologiczna praca z filmem "W głowie się nie mieści" (Inside Out). Studia de Cultura, nr 2.
5Frania, M. (2012), Wybrane dylematy współczesnej edukacji w kontekście „zmediatyzowanej rzeczywistości”. Colloquium Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych AMW. Nr 3. Gdynia, s. 81-94.
6Kirsh, S., J. (1998), Using Animated Films to Teach Social and Personality Development, Teaching of psychology, vol. 25, No.1, s. 49-50.
7Okoń, W. (1968). Środki dydaktyczne i ich unowocześnienie. „Dydaktyka Szkoły Wyższej”, nr 1, s. 13—33.
8Skorupa, A., Brol, M. (2017). Idea psychologicznej pracy z filmem na przykładzie filmu animowanego „Jak wytresować smoka”. W: Agnieszka Ogonowska (red.), Kino, film, psychologia. Kraków: Wydawnictwo Edukacyjne.
9Skorupa, A., Brol, M., Paczyńska-Jasińska, P. (red.) (2018). Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1. Warszawa: Difin.
10Skorupa, A., Brol, M., Paczyńska-Jasińska, P. (red.) (2018). Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2. Warszawa: Difin.
11Skrzypczak, J. (1985), Film dydaktyczny w szkole wyższej. Zarys teorii, metodyka stosowania i technika realizacji. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.

Sztuka rozmaicie obchodzi się i obchodziła z tematem kobiecości. Kobiety przedstawiane są adekwatnie do epoki – czasem występują w roli subtelnych, efemerycznych nimf po to, by zaraz objawić się nam jako silne i przebiegłe hetery, żądne władzy i zemsty. Pewne jest, że mówienie o dwóch twarzach kobiecości w sztuce to niedocenienie istoty kobiecości. Tych twarzy są miliony. O różnych obliczach kobiet w sztuce opowie historyk sztuki prof. Jerzy Miziołek, wykładowca z Uniwersytetu SWPS.

Siła kobiet w sztuce

Łagodna, subtelna istota. Wrażliwa i dobroduszna. Czy rzeczywiście kobiety są tak delikatne, jak pozornie się wydaje? Ze sztuki wielu epok wyłania się obraz kobiety, która z kruchością ma niewiele wspólnego, a wewnętrznej siły mógłby jej pozazdrościć niejeden heros.

Wiele z nich potrafiło się okrutnie zemścić na niezbyt wiernym kochanku lub spłatać okrutnego figla. Według legendy Febila obiecała ugościć Wergiliusza, kazała mu dostać się do jej pokoju w koszu zawieszonym na linie, a potem odprawiła go z kwitkiem, nie szczędząc mu szyderstw. Z kolei Kampaspe miała dosiąść samego Arystotelesa niczym rumaka, obiecując mu słodkie pocałunki, których w rzeczywistości nie posmakował. Ale były też kobiety tak cnotliwe jak Lukrecja, rzymska heroina, która po gwałcie przez syna Tarkwiniusza Pysznego, chcąc ratować honor swój i męża, popełniła samobójstwo.

Wszystkie te postacie i kilka innych, o których będzie mowa w wykładzie, miały silne charaktery, była w nich moc i wewnętrzna siła pozwalająca na radzenie sobie z przeciwnościami losu. Co jeszcze powinniśmy wiedzieć o kobietach, które tworzą nasz kanon kulturowy?

 

someone

O autorze

prof. Jerzy Miziołek – wykładowca Uniwersytetu SWPS i Uniwersytetu Warszawskiego. Studiował historię sztuki i archeologię śródziemnomorską na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz w Pontificio Istituto di Archeologia Cristiana w Rzymie. Stypendysta m.in. The Getty Research Institute, Center for Advanced Study in the Visual Arts w Waszyngtonie, Instytutu Warburga w Londynie oraz Harvard University Center for Italian Renaissance Studies i Kunsthistorishes Institut we Florencji. Prowadzi interdyscyplinarne badania nad sztuką europejską. Współtwórca kilku filmów dokumentalnych, w których zostały zastosowane nowe technologie, m.in. 3D Studio Max 2009″; jeden z nich „Chopin wśród artystów i uczonych” doczekał się angielskiej i francuskiej wersji językowej. Autor przeszło stu pięćdziesięciu artykułów i dziewięciu książek.

Protesty społeczne mają długą tradycję i zawsze łączą się z jakimś rodzajem sprzeciwu, społecznej niezgody na działania władzy. Występują w różnym natężeniu i przybierają rozmaite formy. Trudno jest przewidzieć ich rezultat, pewne jest, że wprowadzają element chaosu, z którego najczęściej wyłania się nowy ład. Co protesty mówią o społeczeństwie? O tym opowie socjolog dr hab. Michał Wenzel, prof. Uniwersytetu SWPS.

Protesty społeczne mają w Polsce bogatą tradycję. PRL znacząco odróżniała się od pozostałych państw bloku wschodniego: społeczeństwo miało realny wpływ na władzę, protesty doprowadzały do zmiany ekip rządzących i polityki władz. Umiejętność mobilizacji, samoorganizacji została w społeczeństwie. W czasie transformacji ustrojowej były to często działania chaotyczne – mimo to protestujący wiele zmienili w przebiegu reform. Później punkt ciężkości przeniósł się na sprawy pozaekonomiczne – wolność, rządy prawa, prawa różnych grup społecznych (Czarny Protest, marsze KOD, protesty pod sądami). Wtedy i teraz – społeczeństwo nie jest bierne. Protesty zawsze są kontrowersyjne – ale nie pozwalają przejść obojętnie wobec zła.

 

Podobny obraz

O autorze

dr hab. Michał Wenzel, prof. Uniwersytetu SWPS – socjolog specjalizujący się w sondażach opinii publicznej i metodologii badań społecznych. Poprzednio był zatrudniony w CBOS, na Uniwersytecie Oksfordzkim oraz w administracji europejskiej. Odbył staże badawcze w Instytucie Maksa Plancka w Kolonii i w University of Michigan. Członek zespołu badawczego Demokratycznego Audytu Polski, działającego przy Centrum Studiów nad Demokracją Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Interesuje się protestami społecznymi i ich rolą w kształtowaniu polityki państwa. Wykładowca Uniwersytetu SWPS.

Film jest elementem aktywnym i działającym, który może pobudzić do zmiany sposobu myślenia oraz do działania zarówno w procesie jego tworzenia, jak i odbioru. Sam proces kreacji dzieła filmowego może stać się istotnym wyznacznikiem jego wartości. Poprzez praktyczno-terapeutyczną celowość działań, może zyskać swój unikalny wymiar, wpisując się w kontekst sztuki działającej na korzyść jej uczestnika. Film, stając się pretekstem do podjęcia rozmowy, umożliwia samopoznanie, uczy jak interpretować i nadawać sensy, jak komunikować się zachowując bezpieczny dystans. O terapeutycznej roli filmu opowie dr Iwona Morozow. 

Terapeutyczna rola filmu

Terapia sztuką, czy tzw. arterapia, w swych rozmaitych odmianach jest dość powszechnie stosowaną formą terapii uzupełniającej, ukierunkowanej na samorozwój jednostki. W jej obrębie można odnaleźć jedną z jej odmian, określanych jako filmoterapię lub kinoterapię. Filmoterapia, jak wskazywała Małgorzata Kozubek w książce o tym samym tytule, umożliwia badanie swoich problemów, zwiększenie umiejętności samozrozumienia i rozwijanie refleksyjności, otwierając tym samym szersze pole wyborów zarówno w kwestii zachowań jak i reakcji emocjonalnych. Rola filmu w tym procesie to forma aktywatora tych wszystkich procesów, asumpt do podjęcia rozmowy z pacjentem, wspólnej interpretacji, poszukiwania i nadawania sensów Tak określona filmoterapia przybiera rozmaite formy, w zależności od potrzeb pacjenta. Może stać się rodzajem resocjalizacji, terapii ogólnorozwojowej, pełniąc rolę profilaktyczną lub wychowawczą.

Jak wskazywała Małgorzata Kozubek, dla niektórych twórców kino przybiera formę osobistej terapii, pozwalając stawić czoło temu, czego się boimy dzięki filmowemu, zwierciadlanemu odbiciu. Niejako na potwierdzenie tej tezy przytoczony zostaje „Tarnation” Johnattana Caouette’a, w którym pokazane jest 19 lat z życia filmowca wyznającego, iż kino to nie tylko pasja, ale sposób na radzenie sobie z rzeczywistością. Caouette stwierdził: kamera była dla mnie rodzajem broni, która pomagała mi kontrolować otoczenie, ale także bronić się przed nim i odciąć się od otaczających mnie okropieństw. Odkąd pamiętam, zawsze chciałem kręcić filmy, a robienie tego z pewnością uratowało mi życie.

I „bezdomnych” uczestników produkcji

W podobnym kontekście o filmie wypowiada się Dariusz Dobrowolski – pomysłodawca i założyciel wrocławskiego zespołu filmowego Cinema Albert Production – podkreślając to, w jaki sposób kino zmieniło życie osób, biorących udział w projekcie, pozwalając zyskać o wiele więcej, niż satysfakcję z tworzenia samej sztuki dla sztuki: […] w tych naszych filmach, produkcjach, spotkaniach […] głównie chodzi o to, żeby przynajmniej spróbować, żeby poszukać jakiejś drogi, żeby odnaleźć jakby na nowo, poukładać te sprawy, które kiedyś się przekreśliło, poodnawiać kontakty, przynajmniej z dziećmi […]. No i to się udaje. Praktycznie przy każdym filmie, ktoś odnajduje tą swoją cząstkę.

Gdyby nie swoiście performatywny wymiar twórczości wrocławskiej grupy filmowej Cinema Albert Production (powstałej w schronisku dla bezdomnych mężczyzn, która na swoim koncie ma już osiem realizacji), ich filmy można by było wrzucić na półkę razem z innymi, nieprofesjonalnymi obrazami, przypinając im łatkę produkcji offowych, tworzonych przez amatorów z pasją i nieraz marzeniem otarcia się o panteon polskiej fabryki snów. Przeprowadzając analizę natomiast, uczciwie należałoby przyznać, iż te filmy są czasem aż nazbyt naiwne, niedoskonałe technicznie, z których bije zbyt duży sentymentalizm i dosłowność. O zespole filmowym Cinema Albert „nie można [na szczęście] mówić w sposób nudny”. Grupa jest bowiem zjawiskiem wyjątkowym i jedynym w swoim rodzaju. Osobliwością, która zwraca na siebie uwagę nie perfekcyjnością swoich realizacji, a pomysłowością i nowatorstwem w sposobie podchodzenia do bezdomności, wynikającym ze stworzonej im za pomocą medium szansy na samoreprezentację poprzez opowiadanie o problemach dla siebie istotnych (alkoholizm i inne nałogi, strata, marginalizacja, samotność, bezrobocie, choroba, wykluczenie, depresja); samoreprezentacji umożliwiającej wyjątkową formę socjalizacji.

Oddanie głosu dotychczasowym podmiotom stało się u nich możliwe dzięki współpracującemu modelowi tworzenia filmów. Mieszkańcy schroniska, wspierani przez profesjonalistów i opiekunów, uczestniczą w tworzeniu filmów na każdym etapie, które stają się w ten sposób efektem interpersonalnej, międzyśrodowiskowej dynamiki. Bezdomni są aktorami, scenografami, kostiumografami, charakteryzatorami, operatorami kamery, pomocnikami na planie ale przede wszystkim współautorami scenariuszy i zawartych w nich dialogów. Oglądane obrazy natomiast, w efekcie, wywołują poczucie wglądu w rzeczywistość bliską i zaskakująco odległą, proponując podróż po codzienności bezdomnych. Tematem jest sam człowiek – podmiot i komunikat, który poprzez swą narrację przybliża nam świat odbity w zwierciadle, o którym tak niewiele wiemy. Wraz z bohaterami wędrujemy wrocławskimi ulicami, oglądając znajome przestrzenie z perspektywy wykluczonego. Docieramy również do niezauważanych na co dzień zakamarków, które w ich punktu widzenia zmieniają swój wymiar, stając się miejscem wytchnienia i czasem jedynym świadkiem codziennych dramatów. Z dala od ludzkich oczu, wykluczony egzystuje na granicy człowieczeństwa, skazany na ciągłą obserwację świata, w którym nie tak dawno uczestniczył.

Spowiedź do kamery

To co jednak istotne w przywołanym na początku kontekście terapeutycznym, to korzyść płynąca z pracy nad obrazem. Proces, w którym – dzięki inscenizacji – wykluczony zachowuje dystans, mogąc jednocześnie wypowiedzieć się o sobie, dla siebie, przemawiając własnym „głosem” i snując własne opowieści. Spowiedzi dokonywane na ekranie, hipnotyczne powracanie do przeszłości, do nałogów i egzystowania w dzikiej bezdomności, niosą ze sobą wartość katarktyczną, a także stanowią zapis ogólnej refleksji, co doskonale podkreśla terapeutyczny wymiar pracy na planie. Improwizowane rozmowy zaskakują otwartością i odwagą, wyznaniami wypowiadanymi wprost do kamery, która w ten sposób staje się świadkiem publicznych deklaracji zmiany i próśb o przebaczenie. Atutem jest również poczucie sprawowania kontroli nad własną tożsamością, umożliwiającą im stworzenie innego, od dominującego wizerunku osoby bezdomnej, a dzięki ciągłemu dostępowi do medium również możliwość na renegocjację własnej tożsamości, której zmianę można zaobserwować u członków grupy w ramach kolejnych obrazów.

Oczywiście sam film jest tutaj zaledwie jednym z elementów. Ma wspomóc, utwierdzić, lecz czasami i zainicjować proces zmian. Bezdomni są i muszą być jednak w razie potrzeby wspierani przez terapeutę, który rozmawia z nimi na temat odczuć związanych z odgrywania np. pijanego na planie, dlatego działalność Cinema Albert Production obejmuje cały szereg aktywności mających służyć osobom zaangażowanym w projekt, oferujących im wsparcie psychologiczne i emocjonalne. Nie bez znaczenia jest również kształt relacji panujących wśród osób zaangażowanych w projekt – horyzontalny, przyjacielski, współpracujący, rzeczywiście pozwalający na porzucenie myślenia o sobie, jako o kimś gorszym, kimś „spoza”. Istotne jest aby w tym miejscu również podkreślić, iż nie na każdego tak skonstruowana forma terapii rzeczywiście oddziałuje. Zespół niechętnie mówi o porażkach, które jedynie potwierdzają brak uniwersalności metody.

Szansa na refleksję i zmianę

Dariusz Dobrowolski mówi, że typowe oblicze bezdomnego jest: brudne, zapijaczone, zdegradowane do granic wytrzymałości, opuchnięte, oplute i wyśmiane, cel to zamienić je na te, bardziej ludzkie. Nieżyjącemu już przyjacielowi Darka, byłemu podopiecznemu schroniska – Michałowi – którego los stał się impulsem do chwycenia za kamerę, udało się trafnie dokończyć myśl: trzeba to zmieniać, tak jak my się zmieniamy, naprawiamy nasze życie i wychodzimy na prostą. Zaskakująco to film stał się najważniejszym ćwiczeniem na drodze zmiany szablonów, przełamania bariery (samo)wykluczenia, umożliwiającego dla wielu rozpoczęcie dialogu i procesów służących określaniu własnych priorytetów.

Kiedy w 1997 roku w schronisku powstał „Klub interesującego filmu” (wyświetlający specjalnie dobrane dla podopiecznych filmy) nikt nie przypuszczał, że przygoda z „najważniejszą ze sztuk” będzie trwała tak długo, a nawet doczeka się praktycznego wymiaru jej kontynuacji. Dyskusje przestały wystarczać, nieruchome fotografie nie posiadały dostatecznej mocy, a teatr nie byłby w stanie spełnić projektowanych wymagań. Taśma początkowo rejestrująca jedynie wygłupy, dająca świadectwo istnienia, okazała się być doskonałym sprzymierzeńcem. Sytuację wspomógł przede wszystkim dzisiejszy, wielowymiarowy status filmu i jego opiniotwórczy potencjał. Współczesny, egalitarny format dostępu do medium, jego swoista amatoryzacja, a także istniejące drogi na dotarcie do odbiorcy właściwie bez posiadania budżetu, upowszechniły w nim zaś głos „oddolny”, odbijający wielogłosowość istniejących narracji, a tym samym jego społeczne znaczenie.

Efekt choć niedoskonały, wzbudza zainteresowanie; dla jednych jest dowodem na konieczność upowszechnienia antropologicznej perspektywy, promującej udzielanie głosu tym, którzy dotychczas byli przede wszystkim reprezentowani. Dla drugich to okazja do spotkania z innością; dla uwikłanych natomiast film jest kozetką, która oferuje bezpieczną możliwość zmierzenia się z własną przeszłością.

258 iwona morozow

O autorce

dr Iwona Morozow – wykładowca na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna we wrocławskiej filii Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się szeroko pojętą antropologią i ekonomią kina, antropologią wizualną oraz mediów. Interesuje ją szczególnie kontekst produkcyjny, dystrybucyjny oraz promocyjny dzieła filmowego, teoria i praktyka wykorzystywania metod etnograficznych w badaniach filmu, także współczesne kino i kultura filmowa.

Kto chociaż raz nie chciał zostać superbohaterem lub superbohaterką ręka do góry? Pragnienie bycia kimś lepszym wpisane jest w rozdziały wielkiej księgi ludzkości i z historii właśnie wiemy najlepiej, jakie to pragnienie wydało i wydaje plony. Czasem ikarowy lot, czasem piękne zwycięstwo dla dobra ogółu, a czasem zguba dla świata. Stan Lee, który w latach 1942-45 służył w US Army Signal Corps, doskonale diagnozował marzenia swoich kolegów z frontu, którzy w snach o potędze fantazjowali na temat nadprzyrodzonych mocy w walce ze złem. Po wojnie wydarzenia na arenie światowej zasadniczo te fantazmaty podtrzymywały, a i dziś nie braknie do ich podtrzymywania argumentów. Czy jednak wraz ze śmiercią twórcy Marvela nastąpi koniec epoki komiksowych bohaterów, czy przeciwnie – dzieło Lee będzie żyło w oderwaniu od twórcy? Komentarza na ten temat udzieli dr Emma Oki, filolożka i kulturoznawczyni z Uniwersytetu SWPS.

Supertalent w dobrych rękach

Bohaterów Stana Lee cechowały supermoce, jego samego – supertalent. Szybko odkryty i jeszcze szybciej doceniony – zaczął swoje pierwsze sukcesy osiągać przed wojną. Podczas II wojny światowej wykorzystał swoje pisarskie umiejętności i tworzył instrukcje filmów szkoleniowych oraz propagandowych. Po jej zakończeniu wrócił do wydawnictwa, w którym stawiał pierwsze kroki. Na początku lat 60., kiedy był niemal zdecydowany, że chce zakończyć swoją karierę w świecie komiksu, otrzymał polecenie od szefa, by stworzyć drużynę superbohaterów, która będzie konkurencją dla „Justice League off America” (DC Comics). I stało się. Powstała „Fantastyczna czwórka”, których problemy nie były całkowicie odrealnione, a ich tożsamość w stworzonym uniwersum skrzętnie pochowana. Stan Lee przekroczył pewne schematy obowiązujące w gatunku i eksperyment się udał.

Marvel rzeczywistością podszyty

Sukcesy Stana Lee szły już nierozerwalnie w parze z sukcesami wydawnictwa, które pod zmienioną nazwą – Marvel Comics – budowało coraz silniejszą pozycję na rynku. Uczłowieczenie bohaterów opłaciło się jego demiurgowi, a sukcesy kolejnych kreacji: Hulk, Iron Man, Thor, X-Men, Daredevil, Doctor Strange i najpopularniejszy super heros z uniwersum Marvela – Spider-Man wysunęły go na czołówkę twórców komiksów. Stan Lee uznał w pewnym momencie, że komiks, za który chwytają młodzi ludzie, może okazać się tubą dla propagowania zdrowych nawyków albo inaczej – unikania złych. Nie bał się więc zaangażować np. w walkę z narkotykami. Dlatego też w jednym z odcinków o Spider-Manie zamieścił historię kolegi Petera Parkera uzależnionego od tabletek.

komiks comics4

Ikona popkultury, czyli the incredible Stan Lee

Działania podejmowane przez Stana Lee i jemu i wydawnictwu przyniosły wielką popularność. Na tyle dużą, że twórca Hulka i Spider-Mana mógł przede wszystkim stać się twarzą firmy i reklamować markę. Robił to jak zwykle – po mistrzowsku. Pojawiał się w epizodycznych rolach komiksowych filmów, zapewniając sobie tym samym wieczne życie. Dla miłośników gatunku i fanów filmowych ekranizacji wystąpienia Stana Lee w filmach były jedyną pewną rzeczą, jaka ich czekała podczas seansu. Z pewnością jego śmierć oznacza koniec pewnej ery. Czy wieszczy ona początek nowej?

komiks comics3

Komentarz dr Emmy Oki z Uniwersytetu SWPS

Fani komiksu superbohaterskiego często dzielą się na zwolenników DC lub Marvela, spierając się o atrakcyjność czy oryginalność danych postaci i serii. Bez względu na osobiste preferencje czytelników wiadomość o śmierci Stana Lee niewątpliwie poruszyła niejednego z nich, albowiem odszedł jeden z najbardziej wpływowych twórców gatunku. Nieprzesadne jest twierdzenie, że Lee był geniuszem swoich czasów. Potrafił przemówić do masowego odbiorcy poprzez swoich superbohaterów, którym nadawał bardziej ludzki charakter. Postacie, które (współ)tworzył (m.in. z Jackiem Kirbym i Stevem Ditko) były bliższe zwykłym ludziom z uwagi na ich bogate życie wewnętrzne. Trzymając w ręku Marvelowski komiks, czytelnicy byli świadkami zmagań superbohaterów, nie tylko z niebezpiecznymi złoczyńcami, lecz także z własnymi życiowymi problemami, co czyniło lekturę bardziej wciągającym doświadczeniem. Miejsce akcji również miało znaczenie. Zamiast toczyć się w zupełnie innym świecie, wiele komiksów Marvelowskich osadzono w realiach Nowego Jorku. Co więcej, miasto to nie jest jedynie tłem poczynań zamieszkujących ich bohaterów. Jest również żywym organizmem, który zmienia się wraz z upływem czasu. Rok 2018 przejdzie do pamięci jako szczególny rok, albowiem w rocznicę 80. urodzin Supermana odeszli nie tylko Stan Lee, lecz również Steve Ditko. Niewątpliwie zakończył się pewien etap w historii komiksu i tym samym otworzył się nowy. Nowe przygody superbohaterskie nadal będą się pojawiać i odzwierciedlać czasy, w których ich stworzono.

 

emma oki

O komentatorce

dr Emma Oki – filolożka i kulturoznawczyni, wykładowczyni w Katedrze Anglistyki Uniwersytetu SWPS. Prowadzi zajęcia praktyczne oraz konwersatoria. Zajmuje się kulturą popularną i literaturą graficzną. Interesuje się przede wszystkim komiksem kobiecym oraz komiksem wielokulturowym.

Filmy bywają skomplikowane, trudne, artystyczne, mogą prezentować różne gatunki. Jedne bardziej łączą, drugie potrafią dzielić. Do tego pierwszego worka można wrzucić filmy świąteczne. Dlaczego tak się dzieje, że częściej łączą? Na czym polega fenomen kina świątecznego? Wreszcie – co wybrać, w zalewie propozycji oferowanej przez X muzę? O tym, że kino świąteczne to swoisty paradygmat relacji międzyludzkich opowie Patrycja Paczyńska-Jasińska, socjolożka i kulturoznawczyni. Zaproponuje subiektywny rankig pięciu filmów, z kategorii „must see” w nadchodzące święta. 

Król jest tylko jeden

Niekwestionowanym królem, „przed którym zasiadają” miliony Polaków rocznie jest „Kevin sam w domu”. Komedia w reżyserii Chrisa Columbusa, mimo że swoją pełnoletność osiągnęła 10 lat temu, nieprzerwanie cieszy się zainteresowaniem widzów. W przedświątecznej gonitwie, filmy christmasowe powstają jak grzyby po deszczu. Co jest ich fenomenem? Pozwalają na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości i wywołują często skrajne emocje. Kontinuum zmysłowo-intelektualno-uczuciowe podczas oglądania filmów ma w sobie nieodkryte tajemnice i warto o nich dyskutować. Warto też zaznaczyć, że wachlarz gatunkowy filmów świątecznych/ ze świętami w tle jest w zasadzie pełny. Mamy bożonarodzeniowe animacje z „Expresem polarnym” na czele, filmy kryminalne jak „Szklana pułapka” czy filmy obyczajowe w rodzaju „The Family Man”.

„Przesłanie, jakie płynie ze wszystkich bez wyjątku filmów bożonarodzeniowych, jest takie samo: żyjemy na najlepszym ze światów, który tylko czasem wypada z kolein. Ale wszystko da się naprawić, bo nawet w najgorszym draniu drzemie dobro, a każde złamane serce da się wyleczyć, choćby jego właściciela spotkała najgorsza tragedia. Cóż, wiemy doskonale, że życie wygląda zupełnie inaczej, ale ten świąteczny kicz mimo wszystko na nas działa. Prawdopodobnie dlatego, że dostarcza nam tego, co naszym przodkom oferowała religia. Przekonuje, że istnieje wyższy porządek czy, jak kto woli, transcendencja, dzięki czemu nasze życie ma sens. Tak właśnie wygląda „Odwet sacrum w kulturze świeckiej”, jak określił ów proces w tytule eseju Leszek Kołakowski. Filozof dowodził, że to sacrum pozwala nam „zaakceptować życie i zaakceptować je zarazem jako porażkę”. Zaś kiedy z kultury znika sens sakralny, znika sens w ogóle. A że sacrum może przyjmować formę kiczu à la Hollywood (choćby nawet produkowanego w Polsce jak „Listy do M.” czy w Anglii jak „To właśnie miłość”)? Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, nie jest to bardzo zaskakujące."1

Obcowanie z filmem wzbogaca obszar naszych doświadczeń, pozwala przeżyć sytuacje, które wykraczają poza znany nam obszar rzeczywistości. To poszerza granice naszego wewnętrznego świata. Mam cichą nadzieję, że poniższe pięć tytułów, pozwoli na chwilę zrozumieć i zastanowić się czym tak naprawdę kierujemy się w życiu.

Obywatel Kane

Święta Bożego Narodzenia to wyjątkowy czas. Czas, który powinniśmy spędzać z najbliższymi przy wspólnym stole i cieszyć się chwilą. A co jeżeli jesteśmy samotni na własne życzenie? Film „Obywatel Kane” z całą pewnością można określić jako najbardziej legendarny film w historii kina. Magnum opus Orsona Welessa z 1941 roku. Publiczność nie od razu go zrozumiała, a w USA wręcz ten film zwalczano. W Europie doceniono dopiero po II wojnie światowej.

Film opowiada o postaci Charlesa Fostera Kane`a, którego zagrał sam reżyser, ostentacyjnie inspirowanej legendą mediów, jaką był magnat prasowy i radiowy William Randolph Hearst, właściciel rozległego imperium. Życie bohatera poznajemy w retrospekcjach: jego dorastanie w biedzie, błyskotliwą karierę w imię ideałów służby publicznej, a w końcu rosnącą megalomanię i zamknięcie się w przepychu pałacu Xanadu.

Po pierwszej sekwencji, która wprowadza nas do rezydencji, wzniesionej po to, aby ukoronować swoje marzenia o wielkości, widzimy Kane'a na łożu śmierci. Konając, upuszcza szklaną kulę, w której znajduje się mały wiejski domek, i wypowiada tajemnicze słowo „Różyczka”. Widzowie, którzy znają film od razu skojarzą słowa z okresem świątecznym, tym którzy nie widzieli monumentalnego dzieła nie będę zdradzać fabuły. Słowo „Różyczka” jest istotnym tropem i skłania dziennikarzy do głębszego zbadania życia Kane`a.

Życie naszego bohatera było pełne ogromnych ambicji, śmiałych projektów, nieustannej i stanowczej afirmacji własnej osoby oraz ciągłego podejmowania nowych wyzwań w biznesie i polityce. Jednak jego prywatne życie przez samolubstwo, kończy się mało chwalebnie. Nasz bohater zostaje sam nie tylko w święta. Pod względem stylu jest to dzieło równie rewolucyjne jak wcześniejsze rosyjskie klasyki i niemieckie filmy ekspresjonistyczne oraz późniejsze dzieła włoskiego neorealizmu. Chyba najwyraźniej wartość tego filmu podkreśla fakt, że każdy może wysnuwać inne wnioski po jego obejrzeniu. I choćbyśmy oglądali go kilkanaście razy, to za każdym razem odnajdziemy w nim coś nowego.

To wspaniałe życie

Film jest samą doskonałością. To jeden z tych skrajnie rzadkich przypadków, gdy arcydzieło staje się równie niezwykle popularnym hitem, dostępnym da każdego widza. Jednocześnie zaś jest to najwspanialsze i najbardziej wierne przedstawienie amerykańskiej ideologii.

wonderful zaslpeka.35061.4

„To wspaniałe życie”, reż. Frank Capra, kadr z filmu, źródło: https://www.filmweb.pl/film/To+wspania%C5%82e+%C5%BCycie-1946-31793/photos/503296

W Wigilię Bożego Narodzenia George Bailey (James Stewart) czuje się niepotrzebny i zamierza popełnić samobójstwo. Jedyne, co może go uratować, to pomoc „z góry”. Bóg wyznacza do tego dostępnego anioła, który jeszcze nie zapracował na skrzydła. Film w doskonały sposób pokazuje, że każdy z nas boryka się z trudnymi momentami w życiu, jednakże większość stara się nie poddawać i żyć dalej, stawiając czoła przeznaczeniu i niejednokrotnie idąc pod wiatr. Reżyser operuje całą gamą emocji, niosąc ze sobą potężną dawkę emocji. W dzisiejszym zabieganym świecie, film oddziałuje chyba z jeszcze większą siłą niż 70 lat temu.

Morał tej historii jest taki: wiara liczy się bardziej, niż inteligencja, przebiegłość i podstępność. Zwłaszcza, jeśli jest to czysta, niezepsuta wiara dziecka.

W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju

W Kabarecie Starszych Panów, Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski śpiewali: „Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej ni ma samotnyś jak pies”. Poznajcie Griswoldów. Charyzmatyczna czwórka, która postanawia urządzić tradycyjne święta. Ci, którzy ich znają z poprzednich produkcji (1983 r: W krzywym zwierciadle: Wakacje, 1985 r.: W krzywym zwierciadle: Europejskie wakacje) zdają sobie sprawę, że to będą niezapomniane święta…

Nic nie idzie dobrze: ekscentryczna rodzina na karku, farsa, nieudane potrawy, zderzenie kultur, pościg, brak relacji i nadciągająca katastrofa. Jak żyć i co najważniejsze przeżyć tę świąteczną gonitwę, nie zatracając siebie?

To ciepła i serdeczna opowieść gwiazdkowa. Komedia, która wzrusza tak bardzo, że przepona pracuje przez 90 minut. Warto zwrócić uwagę, że to również prześmiewcza i bardzo inteligentna satyra na naiwne wyobrażenie świąt idealnych, których nie sposób zrealizować z dalszą rodziną na karku. „Do cna wyświechtany zwrot „wesołych świąt” zamienia się w bezlitosną, lecz na swój sposób pogodną kpinę ze wszystkich Griswoldów na świecie, którzy nie bacząc na ułomny czynnik ludzki, pragną przeżyć święta jak z kolorowego, prorodzinnego i często mamiącego fałszywą sielanką folderu. Albo jak z amerykańskiego filmu. Przecież mimo wszystko, Clark na końcu mówi „udało mi się”. Wesołych świąt!”.2

To właśnie miłość

Miłość wisi w powietrzu! Szczególnie w okresie bożonarodzeniowym. A w „Love actually” aż kipi z ekranu. Chyba żaden inny film świąteczny nie potrafi tak rozśmieszyć i wzruszyć jednocześnie. Wpisując w wyszukiwarkę: proponowane filmy na święta „To właśnie miłość" od lat wygrywa wszystkie rankingi. Nie ma się co dziwić: poczucie humoru, muzyka i inteligentny scenariusz sprawiają, że do filmu chce się wracać. Obowiązkowa pozycja przed/w trakcie/ po świętach.

to wlasnie milosc love actually 2003 1

„To właśńie miłość”, reż. Richard Curtis, kadr z filmu, źródło: http://filmowo.net/recenzja-filmu/wlasnie-milosc-love-actually-2009/

Poznajemy dziesięć historii, których łączy szybsze migotanie przedsionków. Komedię z 2003 roku kupujemy w całości, a to za sprawą plejady gwiazd: Colin Firth, Hugh Grant, Alan Rickman, Liam Neeson, Keira Knightley i Emma Thompson.

Zgadzam się z Barbarą Łukaszewicz, która uważa, że „<<To właśnie miłość>> nie podejmuje tematu miłości w odrealniony i drażniący sposób. Zawsze są to jednak jasne barwy. W „To właśnie miłość”, żeby osiągnąć sukces w miłości trzeba pokonać nie lada przeszkody, a czasem wystarczy odkryć, czego się w życiu tak naprawdę chce. Trudno nazwać tę produkcję komedią romantyczną – to raczej film o miłości, w którym znajdzie się zarówno miejsce na śmiech, jak i łzy. Przedświąteczne przygotowania, jakie towarzyszą głównym postaciom, wydają się być tylko tłem, może nawet pretekstem do opowiedzenia o miłości? Bo w końcu zgodnie z tradycją, w święta łatwiej mówić o uczuciach i je sobie wyznawać”.3

Cicha noc

Kolęda „Cicha noc" jest zdecydowanie najbardziej charakterystyczną pieśnią bożonarodzeniową, znaną na całym niemal świecie. Aby opowiedzieć jej historię, autor pieśni musi zacząć od tego, co pewnego razu zdarzyło się na dworze pruskiego króla. Król szukał najlepszych tekściarzy i muzykantów, by powstała wymarzona pieśń bożonarodzeniowa.

Podobnie było z Piotrem Domalewskim, 34-letnim reżyserem z Łomży. Debiutant (w roli reżysera i scenarzysty) długo poszukiwał odpowiedniej historii. Pieczołowicie dobierał kolejnych aktorów, aż powstała „Cicha noc" – opowieść gorzka, ale jakże prawdziwa.

Poznajemy Adama, który wraca z zagranicy do domu na Wigilię Bożego Narodzenia. To stanowi punkt wyjścia dla całej historii, która oscyluje wokół skrywanego motywu bohatera. Sęk w tym, że to jest jedynie rzecz napędzająca rozwój fabuły, bo tak naprawdę obserwujemy wydarzenia z życia wzięte. Wielopokoleniowa rodzina zasiadająca wspólnie do improwizowanej w pośpiechu wigilijnej wieczerzy stanowi kwintesencję zbiorowej klęski. Od dekad nic się nikomu w niej nie udawało. Ludzie harowali, by wyrwać się z biedy i wyjeżdżali za chlebem. 

Piotr Domalewski w swoim pełnometrażowym debiucie starał się opowiedzieć uniwersalną świąteczną historię. Jest to jednak opowieść, w której bożonarodzeniowa magia zostaje zastąpiona powszechnym fałszem, stereotypami i hektolitrami wódki. Z każdym kolejnym kieliszkiem, tajemnice rodzinne powoli wychodzą na wierzch.

W „Cichej nocy" twórcy zapewniają nam szaleńczy kulig przez wszystkie narodowe wypaczenia: narkomania, przemoc domowa, wstydliwa bieda, dulszczyzna czy kradzież.

Świąteczne filmy to nie tylko klimatyczne produkcje z przyjemną historią, magicznymi kadrami i pozytywnym zakończeniem. Powyższe tytuły to propozycja sięgnięcia głębiej. Za pomocą błyskotliwego scenariusza, wyrazistych postaci i odpowiedniego budowania napięcia, owe pięć tytułów pozwolą spojrzeć na podstawowe wartości i wzorce jakimi powinniśmy się kierować. Możemy zatem śmiało stwierdzić, że relacja filmu i psychologii jest mariażem bardzo owocnym, z czego czerpią nie tylko obie dziedziny, ale przede wszystkim widzowie.

 

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

O autorce

Patrycja Paczyńska-Jasińska – rocznik 1987. Absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS - Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

Przypisy

1 „Filmy na święta, czyli Boże Narodzenie kiczu” (dostęp: 11.12.2018)
2 https://film.org.pl/r/w-krzywym-zwierciadle-witaj-swiety-mikolaju-1989-136569/  (dostęp:11.12.2018)
http://filmowo.net/recenzja-filmu/wlasnie-milosc-love-actually-2009/ (dostęp: 11.12.2018)

Paweł Rak, stając się Popkiem Monsterem, zrobił 5 marketingowych kroków, które pozwoliły mu zostać Królem – Albanii, ale i YouTube. Zrobił to zapewne bardziej intuicyjnie niż planowo, ale za to z sukcesem! Wiedział, że nic tak nie porywa i angażuje odbiorców jak wiarygodna oraz ważna dla nich opowieść. Taka, która odwołuje się do uniwersalnych prawd i przez to trafia do wielu osób. A jeśli jeszcze opowieść odwołuje się do emocji, to sukces gwarantowany. Popek Monster świetnie się przy tym bawił, co natychmiast udzielało się jego fanom. Krótko mówiąc: Król Albanii do perfekcji opanował zasady nowoczesnego marketingu. Czego jeszcze mogą nauczyć się od Popka specjaliści budujący marki?

Spotkanie odbyło się w ramach udziału Uniwersytetu SWPS na Transatlantyk Festival 2017.

 

258 michal lutostanski

Prelegent

dr Michał Lutostański – socjolog. Zajmuje się badaniem młodzieży, subkultur oraz muzyki. Interesuje się różnicami międzypokoleniowymi oraz zróżnicowaniem wewnątrzpokoleniowym. Analizuje zachowania młodzieży na koncertach oraz wpływ muzyki na ich styl życia. Prowadzi badania konsumenckie. Współpracował z cenionymi czasopismami z zakresu marketingu i badań rynkowych. Autor publikacji „Brzydkie słowa, brudny dźwięk. Muzyka jako przekaz kształtujący styl życia subkultur młodzieżowych” (2015).

Obalmy pewne mity: depresja to nie lenistwo czy popadanie w melancholię. To ciężka choroba XXI wieku, której się nie wybiera. Stan permanentnego smutku, przygnębienia i braku chęci do działania to tylko niektóre skojarzenia, które łączymy z tym słowem. Osoby dotknięte depresją lub ich najbliżsi, udręczeni chorobą, ciągle szukają odpowiedzi na wiele gnębiących ich pytań. Podobnie jak twórcy światowej kinematografii. Wielokrotnie próbowali zmierzyć się z tematem depresji. Oczywiście z różnym skutkiem. O depresji w kinie opowie socjolożka i kulturoznawczyni, Patrycja Paczyńska-Jasińska, która zaprezentuje subiektywny przegląd filmów, poruszający tematykę depresji.

Reprise. Od początku raz jeszcze... (2006)

Wraz z nadejściem Nowego Roku, nasze postanowienia nabierają podwójnej mocy: „W przyszłym roku będę lepszym partnerem dla mojej kobiety”, „Nie będę bagatelizować skutków miłości”, „Nauczę się norweskiego”. A gdyby tak zapomnieć o tym, co przyniosło życie i „Reprise. Od początku, raz jeszcze…”? Dom, rodzina, praca, pasja, miłość – wszystko można zacząć od początku, pytanie tylko: Jak? Jak poradzić sobie, gdy dusza cierpi? Gdzie znaleźć rozwiązanie? Co zrobić, gdy przeżywam kryzys egzystencjalny?

Melancholijna opowieść o dojrzewaniu dwóch początkujących literatów intryguje wyrafinowaną formą. Philip i Eryk żyją w świecie ustawicznego rozpadu. Entropia przenika wszystkie wymiary ich egzystencji, dla której heroicznie i rozpaczliwie starają się odnaleźć porządek. Na początku filmu przyjmujemy, iż struktura fabularna jest identyczna z uporządkowanym w pewien sposób zbiorem wydarzeń przedstawionych w dziele filmowym. Jest sukces, jest kariera i nagle jest drżenie rąk, zamyślenie, frustracja i atak na własne życie…

Wiadomo, że Philip nie popełnia samobójstwa. Rozcięcie policzka oraz lewej ręki może oznaczać odcięcie się od starego Philipa. Przecięcie twarzy na pół – nowe życie. Pocięcie ręki może oznaczać, że główny bohater chciał okaleczyć „narzędzia”, które dają mu pieniądze i sławę – by nigdy więcej nie móc nic napisać. Rany na ciele to odcięcie się od tamtego świata, oszpecenie tamtego życia.

Bez melancholii i nostalgii trudno wyobrazić sobie skandynawską sztukę. Smutek przenika niemal każdy czarno-biały kadr. Ulice Oslo, nawet gdy rozświetla je wiosenne słońce, wydają się szare i ponure. Wizyta w Paryżu szybko zamienia się w ulotne wspomnienie, któremu patronuje nieokreślona tęsknota. Cały czas obraca się w tematyce: bólu, samotności, kryzysu egzystencjalnego czy rywalizacji.

Ponury, pesymistyczny klimat filmu buduje specyficzna „psychizacja krajobrazu” – kolejne stadia erozji przyjacielskich więzi i kolejne etapy wymykania się życia spod kontroli. Na szczęście samo zakończenie daje dużo do myślenia i napawa pozytywną energią. W końcu zawsze można zacząć wszystko od początku, raz jeszcze…

Tajemnice Bridgend (2015)

Bridgend w południowej Walii, zaledwie 40-tysięczne miasteczko, tylko z pozoru jest spokojnym miejscem do życia. Zostało wyklęte przez międzynarodową prasę. W latach: 2007-2012 życie odebrało sobie tutaj blisko 80 nastolatków. Wszelkie niepowodzenia, kłopoty w szkole, brak wyrozumiałości ze strony rodziców czy okres buntu rozwiązywali w ten sam sposób – przez powieszenie.

Do dnia dzisiejszego motyw oraz czynniki sprzyjające samobójstwom nie do końca są wyjaśnione. Zaczęło się od Dala Crole'a, 18-latka, który powiesił się w opuszczonym magazynie. Tydzień później w ten sposób zmarł jego najlepszy przyjaciel, 19-letni David Dilling. Tak nakręciła się spirala samobójstw. Niektórzy rodzice ofiar winą obarczyli media, twierdząc, że ich dzieci, cierpiące na depresję, mogły być popchnięte do ostateczności przez niepotrzebne rozdmuchiwanie informacji o samobójstwach. Według innej teorii za plagą samobójstw mógł stać jakiś kult samobójców, motywowany efektem Wertera, zgodnie z którym jedno samobójstwo prowadzi do drugiego, zwłaszcza w małych społecznościach lub rodzinach. Nie wyjaśnia to jednak faktu, że ofiary prawie za każdym razem wybierały powieszenie zamiast innych metod odebrania sobie życia.

W mieście zapanowała psychoza rodem z filmów Hitchcocka. Rodzice i nauczyciele przestali ufać podopiecznym. Kilka minut spóźnienia dziecka ze szkoły pobudzało wyobraźnię dorosłych. Najczęściej pojawiało się pytanie „dlaczego?”.

Odpowiedzi poszukiwał Jeppe Rønde. Nie jest on jednak pierwszym filmowcem, który zmierzył się z tematem Bridgend. Wcześniej tematem zainteresował się amerykański dokumentalista John Michael Williams, którego obraz – również zatytułowany „Bridgend” – miał swoją premierę w 2013 roku. W filmie obejrzeć można wiele rozmów z mieszkańcami, znajomymi i przyjaciółki zmarłych. Williams ukazał poważny problem, który został zlekceważony przez policję i lokalne władze.

Klimat filmu od samego początku napawa niepokojem. Pierwsza scena ukazuje psa, który węsząc w poszukiwaniu swojego pana, natrafia na wisielca. Z każdą kolejną minutą film staje się coraz cięższy. Oto grupka dzieciaków spędza wolny czas nad rzeką – rozmawiają, coś popijają, bawią się. W pewnym momencie wskakują do wody, lecz nie tyle pływają, co po prostu unoszą się na powierzchni, przypominając… topielców. Po chwili wstają ubierają się i niczym wilki, wyją do księżyca, wykrzykując imiona zmarłych kolegów – czczą ich.

Film Rønde’a nie daje jednak gotowych odpowiedzi, raczej serię niezwykle sugestywnych scen, przy dźwiękach niepokojącej muzyki, sugeruje i podpowiada, a wyciągnięcie wniosków pozostawia widzowi.

Manchester by the Sea (2016)

Od dawna reżyserzy przykładają wagę do tematu rozłąki i śmierci, żaloby i radzenia sobie ze stratą. „Manchester by the Sea” kręci się wokół poczucia winy i atmosfery funeralnej.

Lee Chandlera (Casey Affleck) poznajemy w klaustrofobicznych pomieszczeniach, gdzie przykręca śruby, montuje półki i irytuje się zachowaniem lokatorów. Nie odpowiada na powitania, a jego zachowanie i podejście do świata może drażnić. Wraz z rozwojem wydarzeń i kolejnymi retrospekcjami rozumiemy już, dlaczego ma taki stosunek do świata. Pewnego dnia dostaje telefon z informacją o śmierci brata. Wraca do rodzinnego miasteczka i musi poradzić sobie z nową-starą sytuacją. Na domiar „złego”, brat zapisał w testamencie opiekę nad swoim 16-letnim synem. Jak łatwo się domyśleć nasz bohater zostaje przyparty do muru. Powrót w rodzinne strony przywołuje tragiczne wspomnienia, które na trwałe zmieniły Lee i odebrały szansę na szczęście… To film o miłości, ale też i opowieść o rozpaczy, tak dojmującej, że łzy to za mało. Pozbawiona banału historia, dzięki znakomitemu scenariuszowi Lonergana, zakotwicza się w pamięci i sprawia, że jednocześnie chcemy o niej zapomnieć i chcemy pamiętać. Reżyser/scenarzysta w inteligentny sposób pokazuje, jak duchy przeszłości wpływają nie tylko na bezpośrednio zainteresowanych, ale również na ich najbliższych.

Nasze życie naznaczone jest tragediami, mniejszymi lub większymi, po których zazwyczaj się podnosimy. Często staje się jednak odwrotnie. Doszukując się własnej winy, karmimy się izolacją, za którą idzie całkowite odwyknięcie od prostych, codziennych spraw. Film Lonergana to pochwała codzienności. Obok zwyczajnych sytuacji, biegnie druga linia: emocji, trudna do okiełznania.

Ostatnia rodzina (2016)

Czy Beksińscy byli wyzwoleni? Zapewne tak. Wolne ptaki? Jakżeby inaczej. Dzieliło ich wiele. Poczynając od filozofii, muzyki, spojrzenia na cielesność czy politykę. Łączyło jedno: rozmowa. Potrafili godzinami kłócić się, płakać, śmiać i krzyczeć. Zawsze na poziomie i z klasą. Można powiedzieć, że rodzina z wyższych sfer, ale z takimi samymi problemach jak my wszyscy.

Boom na Beksińskiego w polskiej i światowej popkulturze zrodził się w 2005 roku. Po tragicznej śmierci malarza, młodzież dowiedziała się, kim był artysta z Sanoka. To ogromna strata dla sztuki – mówili jedni. To rodzina przeklęta i jakieś fatum nad nimi wisiało – dopowiadali drudzy.

Za film o niezwykłym, pełnym ciepła człowieku i jego synu, który może się wydawać – zawsze był w cieniu ojca, zabrał się Jan Matuszyński. Miał ułatwione zadanie, bo Beksiński pozostawił po sobie niezliczoną liczbę materiałów w formie listów, zapisu na taśmach, kasetach magnetofonowych czy video. Prowadził też od 1993 roku dziennik komputerowy. Prace nad filmem trwały lata, ale warto było czekać.

„Ostatnia rodzina” to film kompletny. Bardzo prywatny, spokojny i stonowany obraz. Reżyser świadomie chciał, abyśmy poczuli zapach ugotowanych ziemniaków, przełączali kolejne piosenki i uchylili okno gdy było duszno. To dramat osobisty, ale i świetna szkoła życia.

Jak mówimy o depresji, to zwróćmy uwagę na postać Tomasza Beksińskiego, bo to postać niezwykła. Osoba o co najmniej dziesięciu obliczach. Nie należy do osób „normalnych” w prostym słowa znaczeniu. Od momentu przyjścia na świat chce się zabić. Jego psychoza maniakalno-depresyjna szokowała. Odtwarzane na Youtubie wywiady z Tomkiem Beksińskim obnażają postawe Tomka do świata, a w jego ironii pobrzmiewa wołanie o pomoc. Tomasz był rozpieszczonym dzieckiem i to również da się zauważyć w filmie.

Doszukałam się w zapiskach Zdzisława Beksińskiego wspomnień tuż po śmierci syna: „Nad ranem o godzinie 7:10 przyśnił mi się Tomek. Wychodziłem z kuchni i skręcałem w stronę pracowni, a Zosia była w łazience. I nagle naprzeciw stoi Tomek. Radość: a wiec żyje! I nagle widzę, że nie ma oczu, nosa i ust. Rzucam się do tyłu i padam na wznak na podłogę. Tupię nogami. Chcę wydać wrzask rozpaczy? Strachu? Czyżby to była prosta reminiscencja?” Rodzice kochali Tomka nad życie i to się czuje w tym obrazie. Czasami jednak nie wszystko kończy się happy endem, a depresja i to przenoszona od lat i nieleczona, okazała się silniejsza od woli życia.

Frank (2014)

Film produkcji brytyjsko-irlandzkiej opowiada historię dwudziestokilkuletniego Jona, który w wyniku pewnych zaskakujących wydarzeń trafia do zespołu muzycznego pełnego osobistości. To muzycy, którzy niedawno opuścili psychiatryk i każdy na swój sposób układa życie od nowa. Na czele bandu stoi tytułowy Frank, którego podejście do twórczości i muzyki fascynuje nie mniej niż jego sztuczna głowa.

Podczas tego filmu następuje swoista edukacja widza, język filmu zostaje przełożony na język psychologii, a uczestnik seansu uczy się odróżniania zawartych w medium faktów i mitów dotyczących zjawisk społecznych, czy lepszego rozumienia wpływu artystycznej wizji na tworzenie obrazu siebie i świata.

Liczne produkcje filmowe nie są wolne od przedstawiania świata i ludzi w sposób stereotypowy. Jednym z bardziej jaskrawych przykładów są portrety osób chorych psychicznie. Brak krytycznej refleksji nad zjawiskami przedstawianymi w filmie może nie tylko prowadzić do społecznej legitymizacji stereotypu, ale wręcz do jego behawioralnego przejawu, czyli do dyskryminacji. Na szczęście inteligentny zabieg reżysera w 3/4 filmu sprawia, że „Franka” nie zaliczamy do tego samego, filmowego worka. Jego problemy są rozłożone na czynniki pierwsze, a emocje aż kipią z ekranu.

„Frank” urósł do rangi filmu o szeroko rozumianej wirtualności, próbie wyjścia poza ograniczenia tu i teraz i przekroczeniu ustalonych granic. To klasyczne ciepłe i wzruszające niezależne kino o złamanych przez los outsiderach, o cierpieniu i bezbronności oraz uzdrawiającej sile muzyki. Niekoniecznie takiej, która podbija listy przebojów.

 

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

O autorce

Patrycja Paczyńska-Jasińska – rocznik 1987. Absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS - Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

Taka sytuacja: Wielka Brytania, lata 80. XX wieku. Uniwersytet. Do gabinetu profesora literatury angielskiej Franka Bryanta (Michael Caine) przychodzi młoda fryzjerka Rita (Julie Walters) i chce dowiedzieć się, czy została przyjęta na kurs z literatury. Marzy o tym, by nauczyć się sztuki interpretacji tekstów kultury, bo wierzy, że dzięki temu jej nudne, bezbarwne życie u boku męża robotnika stanie się bardziej wartościowe. I tak oto rozpoczyna się „Edukacja Rity”, film, który niemal w całości poświęcony jest rozwojowi osobistemu. Żyjemy w czasach, gdy rozwój osobisty wyskakuje z lodówki, z szafki ze słodyczami, z kanapy. Chwyta nas za rękę i prowadzi do szkół, na studia, szkolenia i na rower. My jesteśmy jak ta Rita, Rozwój Osobisty to nasz profesor. Jaki jest stosunek współczesnej kultury do paradygmatu nieustannej przemiany? Czy człowieka stać jest na ciągłe stawanie się? Komentarza do tekstu udzieli dr Małgorzata Bulaszewska, kulturoznawca i filmoznawca z Uniwersytetu SWPS.

Rozpoczęcie: Ty też jesteś jak Rita, czyli obietnica

W momencie, gdy Rita uświadamia sobie, że świat, który do tej pory budowała, nie jest jej światem, że został narzucony jej przez rodzinę, partnera, normy, słowem – determinanty środowiskowe, już wie, że zmienić musi się wszystko. Kultura uwielbia takie historie. Przytoczmy mit o Odyseuszu, który jest historią wewnętrznej metamorfozy, szekspirowskiego Hamleta, rodzimego Jacka Soplicę aka księdza Robaka. Widzimy po imionach, że przemiana w sztuce dotyczyła przede wszystkim mężczyzn. Dziś jest inaczej. Przemiana to głównie domena kobiet, a na potwierdzenie tych kulturowych spostrzeżeń z pomocą przychodzi nam nauka zakończona żeńską końcówką – statystyka. Przeprowadzane badania szacują, że to kobiety się kształcą, to one więcej czytają, to one coraz szybciej awansują. To one też – stety, niestety – są głównymi adresatami kampanii reklamowych marek odzieżowych, produktów, takich jak kosmetyki czy suplementy diet. Wychodząc od przekazu „girl power”, „siła jest kobietą”, wielkie koncerny zachęcają do zakupu, namawiają nas do ryzyka, zapraszają do świata obietnic możliwych do zrealizowania, chociaż często iluzorycznych. Rita też ulega. Czarowi literatury. Inny nośnik kulturowy, ale oddziaływanie to samo.

Rita, krok pierwszy i drugi. Rozwinięcie

Rita wie, że musi coś ze sobą zrobić. Odważnie i bez skrępowania przychodzi do profesora Franka Bryanta: blond włos, szpilka, wyzywający ciuch. Ten zdziwiony jej bezpośredniością i prostolinijnością, wyjmuje esej podpisany Rita S. Pyta się, skąd to „s”, na co Rita tłumaczy się, że to skrót od Suzanne, którą nie chce już być. A imię Rita wzięła od autorki książek, zapewne nie najlepszych, skoro profesor nie rozpoznaje ani nazwiska pisarki ani tytułu jej „dzieła”. Rozbrojony jej szczerością, pyta o motywy złożenia swojej pracy na kurs literatury. Na co Rita odpowiada, że chce odkryć siebie. Już w samej zmianie imienia, widzimy zapowiedź metamorfozy, a dążenie do niej jest niczym innym, jak rozwojem par exellance. Bez znaczenia jest więc, że książki, które do tej pory znała Rita przynależą najprawdopodobniej do literatury gorszego sortu. Książki zbójeckie to właśnie wszak te, które popychają do wewnętrznej rewolucji. Rita dąży do zmiany. I to właśnie większość z nas robi. Dążymy do uzyskania tytułu magistra, doktoratu, dobrego stanowiska, świetnej figury, muskularnej sylwetki. Czasami dążymy do tego, by wyrwać się ze społecznych nizin, toksycznych relacji, środowisk, które nie są gotowe na nasze wybicie się na niepodległość. Krokiem pierwszym jest chęć. Drugim – rozpoczęcie działań.

Trzeci stopień wtajemniczenia, czyli ciąg dalszy środka

Rita przechodzi do kolejnego etapu: wdrażania. Zaczytuje się książkami, które rekomenduje jej profesor. Rozmawia z nim godzinami, coraz lepiej je interpretuje i każdego dnia dokonuje się w niej zmiana w skali mikro. Dociera do niej, że nie może już odnaleźć się w tych schematach, w których funkcjonowała do tej pory. Drażni ją jej mąż, który przestaje ją rozumieć i który nie czuje w sobie motywacji do zmiany. Drażni ją jej rodzina. Scena, w której Rita siedzi w gronie bliskich na obiedzie i patrzy na nich na poły z niesmakiem, na poły z niedowierzaniem, że wywodzi się z tego zaklętego kręgu, uświadamia jej, że powrotu do nich już nie ma. Wyszła ze swojej strefy komfortu. I my też ją opuszczamy. Gdy robimy trzeci krok, musimy zdawać sobie sprawę, że dotarliśmy do momentu, gdy zmiana się konstytuuje, i że rozhulaliśmy się na dobre z tym całym rozwojem. Dlatego też nie opuszczamy konferencji przed uzyskaniem certyfikatu, nie rezygnujemy ze studiów na czwartym roku, nie zatrzymujemy samolotu, gdy jesteśmy w połowie trasy do nowego miejsca, w którym zaczniemy nowe życie. Rozwój zobowiązuje.

Krok czwarty, czyli zrzucenie skóry. Koniec

Nasza nie tylko sympatyczna już, lecz także odmieniona bohaterka, musi udowodnić sobie i innym, że jej wysiłek się opłacił. Nim jednak do tego dojdzie, musi uregulować pewne sprawy w życiu osobistym. Porzuca męża, nie jest w stanie już udawać, że może z nim cokolwiek budować. Musiałaby oszukać siebie, a gdy pojawia się chęć szczera do zmiany – dysonansem by było funkcjonowanie w kłamstwie. Rita zmienia także swój wygląd – już nie jest jasną blondynką w kusych sukienkach. Widzimy kobietę, która nie potrzebuje zwracać na siebie uwagi wyglądem. Chce być doceniana za intelekt. Za rozwojem często idzie zmiana charakteryzacji. Nie jest to istotne, czy robimy to mniej lub bardziej skromnie i konwencjonalnie. Nasz wygląd to zazwyczaj rodzaj manifestu: szaleństwa i ekstrawagancji, piękna i harmonii, normalności i dystansu. Tyjemy, chudniemy, zmieniamy kolor włosów. Zrzucamy skórę, by odrzucić starą tożsamość i wejść w nową/nowego siebie.

Koniec końców, czyli nowy początek

Koniec końców Ricie udaje się przystąpić do egzaminów, które, wiemy, pójdą jej naprawdę dobrze. Profesor poświęcił jej wiele czasu, przekazał wiedzę, która trafiła na podatny grunt. Przy okazji Ricie udało się dokonać czegoś więcej: wpłynęła swoją osobowością na Bryanta. Pokazała mu, że i on, a może on tym bardziej, ma szansę z poradzeniem sobie z nałogiem. Mamy tu klasyczną realizację przysłowia: uczeń przerósł mistrza. W tym wypadku to uczennica przerosła mistrza. Profesor musi symbolicznie opuścić pole, które zaanektowała Rita. Koniec końców – nastał nowy początek i nowy porządek. Kultura męska – w historii o Ricie i profesorze – ustępuje nieco kulturze kobieciej. 

Film z 1983 nawiązuje do mitu o Pigmalionie i Galatei. Nie jest jednak pełną realizacją toposu, który przez wieki przewijał się a to w dziełach literackich, a to w malarstwie. Nowa Galatea odrzuciła swoją przedmiotowość, o czym Ricie nie trzeba już przypominać.

Według Słownika Języka Polskiego PWN rozwój to proces przechodzenia do stanów lub form bardziej złożonych lub pod pewnym względem doskonalszych. Czasy, w których żyjemy, dbają o to, byśmy nie poprzestawali na kształtach i genach danych nam w pakiecie od rodziców i w dziedzictwie po przodkach. Te dane są już dziś niewystarczające. Mamy możliwość na ciągłe stawanie się, udoskonalanie, jak w definicji, jak to zrobiła Rita. Koniec końców, dlaczego mielibyśmy nie skorzystać?

Komentarz dr Małgorzaty Bulaszewskiej

Sztuka filmowa jest tym środkiem wyrazu, w którym przemiany bohaterek są widoczne od razu. Czasami mamy do czynienia z małymi krokami, jak choćby w filmie „Olbrzym”(1956) , w którym jedna z bohaterek – Leslie (Elisabeth Taylor) nie chce być tylko żoną bogatego hodowcy koni z Teksasu. Leslie zaczyna od rzeczy prozaicznej, a mianowicie to ona, zostając panią domu, chce decydować, jak mają wyglądać jej śniadania. Następnie poszerza wpływy, oddając się działaniom społecznym w odległych rejonach rancza zamieszkiwanych przez biednych pracowników męża i ich rodziny. Co robi? Zapewnia im opiekę lekarską. Kluczowym momentem jest udział Leslie w rozmowie mężczyzn na tematy polityczne, rozmowa ta odbywa się w jej własnym salonie, lecz tradycyjnie kobiety w tego typu rozmowach nie uczestniczyły. Innym przykładem są dwie świetne zagrane przez Julię Robetrs role. W „Pretty Woman” (1990), grając prostytutkę, potrafi stawiać granice prywatności, nie wszystko jest na sprzedaż. Zaczyna kiełkować w niej potrzeba zmiany własnego życia. Ostatecznie postanawia wrócić do szkoły i się wykształcić. Jednocześnie to właśnie postępowanie Vivian jest przyczynkiem do zmian zachodzących w głównym bohaterze. W „Erin Brockovich” (2000) Roberts gra samotną matkę, źle wykształconą, bez pracy. To w jaki sposób walczy o pracę, a po jej otrzymaniu, jak dojrzewa i rozwija się, jakiej przemiany dokonuje, jest imponujące. Egzemplifikacji wspaniałych przemian kobiecych, ich rozwoju podyktowanego wewnętrzną potrzebą, w kinie jest wiele, choć oczywiście coraz więcej we współczesnych produkcjach. Przytoczone filmy i główne bohaterki mają na celu zwrócenie uwagi właśnie na to, że nie jest to domena ostatniej dekady. A mimo to, jeśli mówimy o rozwoju człowieka, w kulturze zwykle mnożone są przykłady męskich bohaterów. Być może zbyt rzadko w mediach powołujemy się na żeńskie bohaterki.

 

258 Malgorzata Bulaszewska

O komentatorze

dr Małgorzata Bulaszewska – kulturoznawca, filmoznawca i medioznawca. Bada popkulturowe zachowania i działania internautów ze szczególnym uwzględnieniem użytkowników polskiej blogosfery o tematyce lifestylowej. W ramach swojej pracy naukowej zajmuje się również tematyką mody w kulturze oraz trendami społecznymi. Interesuje się filmem w kontekście historycznym oraz archetypami w popkulturze. Autorka wielu artykułów naukowych: „Blog to … blog. Analiza pojęcia w kilku wybranych perspektywach badawczych” (2015), „Zasiedlenie polskiej blogosfery przez digital imigrants. O cyfrowych aktywnościach popkulturowych” (2015), „Sieć narzędziem przemocy w rękach digitals native. Popkulturowe aktywności digital imigrants w polskiej blogosferze” (2015), „Wybrane problemy i wyzwania społeczne. Filozofia – psychologia – socjologia – demografia – ekonomia społeczna (2016), „Rola błazna w kulturze. Przedstawiciele archetypu w polskiej przestrzeni medialnej początku XXI wieku (2016).

Tekst: Marta Nizio z Redakcji Uniwersytetu SWPS

Luty 2019 roku okazał szczególnie ciekawym miesiącem dla miłośników X muzy. Oczywiście przede wszystkim dlatego, że odbyły się premiery filmów nominowanych do najważniejszych nagród filmowych. Ciekawe i nieoczywiste werdykty światowych festiwali ożywiły dyskusje toczące się wokół trendów w sztuce filmowej. Był to miesiąc pełen wzruszeń, triumfów, porażek. Jesteście na bieżąco? Podsumowanie miesiąca  przygotowała kulturoznawczyni, Patrycja Paczyńska-Jasińska.

48. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Rotterdamie: od 23 stycznia do 3 lutego 2019

Do Holandii ściągnęli młodzi twórcy i łowcy talentów. To święto entuzjastów kina niezależnego, eksperymentalnego i tekstów kultury, które niezmiennie wywołuje wiele emocji. Prócz premier i pokazów filmowych odbywały się ciekawe dyskusje, spotkania muzyczne i warsztaty. Nie zabrakło również targów filmowych oraz polskich akcentów. Widzowie mieli okazję zobaczyć „Acid Rain” (reż. Tomek Popakula) i koprodukcję „Rzeka” (reż. Emir Baigazin).

„Organizatorzy MFF w Rotterdamie, włącznie z obecną dyrektor festiwalu, Marjan van der Haar, od długiego czasu zwracają szczególną uwagę na kinematografię państw Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Zgłębiają tym samym teorie i zjawiska postkolonializmu w różnych częściach świata, co również jest związane z autorefleksją nad przeszłością samego Rotterdamu i historią Holandii jako imperium kolonialnego. Nagrodzony Tiger Award „Present. Perfect (2019, Chiny) wskazuje na obiecujący rozwój kariery Zhu Shengze. Tym razem reżyserka odchodzi od slow cinema i kina dokumentalnego, pokrewnego stylowi twórczości Wang Binga, w stronę techniki found footage i materiałów z niezgłębionej przestrzeni chińskiego internetu. „Present. Perfect" ma wydźwięk bardziej optymistyczny i humanistyczny. Ukazani w dokumencie gospodarze osobistych kanałów live streamingowych zarabiają grosze jako pracownicy fizyczni w fabryce czy na budowie lub mają ograniczone możliwości zatrudnienia z powodu kalectwa. Live streaming jest sposobem na zarabianie pieniędzy i większą niezależność, jak również powolny powrót do życia w społeczeństwie.”1

69. Berlinale – Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie: od 7 do 17 lutego 2019

To była moja pierwsza wizyta na festiwalu w Berlinie. Czerwony dywan, przepiękna wizualizacja i blichtr. A co z wartościami artystycznymi? Zapraszam na krótkie podsumowanie.

Po raz trzeci w Konkursie Głównym swój film zaprezentowała Agnieszka Holland. Jej „Obywatel Jones”, przedstawiający życie walijskiego dziennikarza, podzielił krytyków. Film, oprócz tragedii ukraińskiego Wielkiego Głodu, pokazał również proces podejmowania decyzji politycznych w imię nadrzędnych celów. Niestety, zbyt mocna konkurencja „weteranów” imprezy, nie przyniosła naszej reżyserce nawet wyróżnienia.

Ostatecznie Złoty Niedźwiedź trafił w ręce izraelskiego filmu „Synonimy” w reż. Nadava Lapida. Twórca zaprosił nas do świata imigranta z Izraela, który przybywa do Paryża. Poczucie obcości, zaprzeczenie własnej tożsamości i próba odnalezienia się na nowo, to najważniejsze motywy w filmie. Sporo w obrazie autobiograficznych odwołań. Reżyser na konferencji prasowej wspominał, że sam postanowił zapomnieć o kraju pochodzenia, i wynajął w stolicy Francji zapyziałą kawalerkę, na poddaszu zalewaną przez każdy deszcz: – „Nie znałem ludzi, języka, a dla mieszkańców miasta byłem przezroczysty. Nie udało mi się znaleźć żadnej furtki, aby wejść w ten świat i stać się jego częścią. Ale wszystko jest w życiu po coś: właśnie w Paryżu odkryłem kino”.

41. Sundance Film Festival: od 24 stycznia do 3 lutego 2019

Największy coroczny festiwal filmów niezależnych w Stanach Zjednoczonych przyciągnął nie tylko poszukiwaczy nowych nurtów, ale również miłośników seriali i filmów dokumentalnych. Nagroda Jury powędrowała do filmu „Clemency” w reż. Chinonye Chukwu. Historia naczelniczki więzienia, która zaczyna kwestionować praktykę egzekucji otrzymała owacje na stojąco. To mocny obraz, o konfrontacji się z psychologicznymi i emocjonalnymi demonami, które niekiedy tworzy nasza praca. Czy im się poddamy, czy można żyć w takim stanie zawieszenia? Mam cichą nadzieję, że film niedługo trafi na ekrany polskich kin.

Zwycięzcą konkursu międzynarodowego okazał się natomiast film „The Souvenir” w reż. Joanny Hogg z Tildą Swinton, który miałam okazję zobaczyć podczas Berlinale. Nie mogłabym nie wspomnieć o ważnym i miłym akcentem dla polskiej kinematografii. Specjalna Nagroda Aktorska trafiła w ręce Krystyny Jandy, która została wyróżniona za występ w „Słodkim końcu dnia" Jacka Borcucha. Niestety data polskiej premiery nie jest jeszcze znana.

Oscary

Bezapelacyjnie najważniejszym komercyjnym świętem kina są coroczne Nagrody Akademii Filmowej. Statuetka przedstawiająca rycerza opierającego się na dwuręcznym mieczu, stojącego na rolce filmu posiadającej pięć szprych jest marzeniem każdego przedstawiciela przemysłu filmowego. W nocy z 24 na 25 lutego poznaliśmy laureatów 91. ceremonii.

Pokładaliśmy ogromne nadzieje w ponownym triumfie Pawła Pawlikowskiego. Jego „Zimna wojna”, film opowiadający o nieszczęśliwej miłości dwójki artystów w czasach powojennych, podbił nie tylko nasze serca, lecz także zagranicznych krytyków filmowych i widzów na całym świecie. Obraz otrzymał aż trzy nominacje. Trzymaliśmy mocno kciuki za polskiego kandydata, chociaż konkurencja była naprawdę silna. Bukmacherzy zacierali ręce, a my musieliśmy obejść się smakiem. „Zimna wojna” przegrała z „Romą” Alfonso Cuaróna we wszystkich kategoriach: najlepszy film nieanglojęzyczny, najlepsze zdjęcia oraz najlepsza reżyseria.

Filmem roku został „Green Book” Petera Farrelly'ego, a nagrody aktorskie trafiły do: Olivii Colman, Ramiego Maleka, Reginy King i Mahershali Alego. Warto też wspomnieć, że po raz pierwszy od 1989 roku gala odbyła się bez prowadzącego i określana została jako blamaż. Kto okazał się największym przegranym Gali? „Faworyta” (jedenaście nominacji) „Vice” i „Narodziny gwiazdy” (po dziesięć nominacji). 91. ceremonia to triumf kobiet. Na 24 kategorie – pomijając dwie aktorskie, w siedmiu po statuetki sięgnęła płeć piękna.

Filmy

A jak już o filmach mowa, to kinowe premiery lutego zdominowały oscarowe nominacje:

  • „Green Book” – piękna opowieść o walce z dyskryminacją, obronie słabszych i pięknej, bardzo nieoczywistej przyjaźni. Do tego popisowa rola Viggo Mortensena.
  • Dramat „Gdyby ulica Beale umiała mówić” w reż. Barriego Jenkinsa
  • Nasz konkurent w walce o statuetkę dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego – libański „Kafarnaum” w reż. Nadine Labaki
  • Moim zdaniem na szczególną uwagę zasługuje wielka przegrana gali „Faworyta” z trzema świetnymi rolami kobiecymi. Szukacie doskonale napisanej czarnej komedii, z wieloma trafnymi puentami i zapadającymi w pamięć dialogami? Dobrze trafiliście! „Faworyta” jest naszpikowana całym wachlarzem emocji i do samego końca nie wiesz co się jeszcze może wydarzyć (a wydarza się mnóstwo!) Moja cała recenzja tutaj 

Dodatkowo na uwagę zasłużył dramat koprodukcji hiszpańsko-brazylijskiej „Anioł” w reż. Luisa Ortegi. Reżyser zabiera nas w podróż do współczesnej baśni opowiadającej o bezwzględnym mordercy w skórze androgynicznego anioła. Liryczne kino zafascynowane wolnością, młodością, estetyką przemocy i nieoczywistą seksualnością. Obraz wpisuje się tym samym w tradycje francuskiej Nowej Fali, zachowując tym samym powiew świeżości i oryginalność.

Na koniec światowych premier – powrócił Robert Rodriquez z filmem „Alita: Battle Angel”. „To, co widać na ekranie, szczególnie tym największym, oferowanym przez kina IMAX, zwyczajnie wyrywa z fotela, wciąga i angażuje. Bawi i zachwyca. Przy tym czyni to w tak bezpretensjonalny sposób, serwując znane, ograne i wciąż wykorzystywane schematy oraz motywy, że bez większych oporów kupujemy tę bajkę i trzymamy kciuki za waleczną Alitę.”2

A jak wyglądało rodzime podwórko? Niestety, w lutym nie mieliśmy czym się pochwalić. Powróciła „Planeta singli”. Większość z nas nie zdążyła jeszcze zobaczyć sequela, a twórcy już zapraszają nas na ponoć ostatnią cześć. Fabuła rodem z „American Pie: Wesele”. Ania i Tomek mają stanąć na ślubnym kobiercu. Oczywiście nie obejdzie się bez wpadek, ironicznych dialogów i niezapowiedzianych gości. 

Druga połowa lutego to wreszcie popis kreatywności Patryka Vegi. Wchodzące na ekrany kin „Kobiety mafii 2”, na długo przed premierą były na ustach wszystkich. Krytycy nie pozostawili suchej nitki, widzowie płaczą ze śmiechu, a obsada staje murem za reżyserem. Show must go on! „Czego my tu nie mamy! Narcos, ISIS, kartele, Blackhawki i nawet Janusze z Biedry molestujące kobiety. Patryk Vega trzyma poziom swojej popitbullowej trylogii. Świetnie się sam bawi, przenosząc w vegański sposób na ekran swoje filmowe fascynacje”3

Seriale

W lutym odbyły się trzy premiery:

  • komediowi „Cudotwórcy” z Danielem Radcliffem i Stevem Buscemi w rolach głównych. Motywem serialu jest odwrócenie biblijnego stwierdzenia, że człowiek został stworzony na podobieństwo Boga. Dwaj aniołowie próbują przekonać wszechmogącego, by mniszył Ziemię, a nas skazał na zagładę. Czy im się uda?
  • Komediowy „Russian Doll” można nazwać współczesnym „Dniem świstaka”. Bohaterka Nadia umiera, ale nie do końca. Wpada w pętlę czasową, odżywa znowu i pojawia się w tym samym momencie podczas swoich urodzin. Co z tego wyniknie? Widzowie czekają na więcej!
  • Najnowszy hit Netflixa „The Umbrella Academy" już po trzech odcinkach cieszył się olbrzymią popularnością, a fani zacierają ręce na drugi sezon. O co tyle hałasu? Serial opowiada o dysfunkcyjnej rodzinie superbohaterów. Pokazanie herosów w nieco krzywym zwierciadle z dość dużą dozą rodzinnego dramatu, może stać się okazją do przyjrzenia się, w którą stronę ewoluują przygody o protagonistach.

 

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

O autorce

Patrycja Paczyńska-Jasińska – absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS - Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

Przypisy

https://blog.piecsmakow.pl/?p=2483
2 https://film.interia.pl/recenzje/news-alita-battle-angel-recenzja-serce-cyborga,nId,2823779,nId,2823779
3 https://wpolityce.pl/kultura/435134-kobiety-mafii-2-rasowe-kino-klasy-b-recenzja

Spłycana przez takie programy jak „Trudne sprawy” i „Dlaczego ja”, przytaczana w telewizjach śniadaniowych. Depresja. Kto jej nie doświadczył, ten nie wie, jaka jest jej natura, a kto się z nią zmagał, ten dopuszcza ewentualność, że choroba nie jedno ma oblicze. Strefa Kultur nie będzie rywalizować ze Strefą Psyche. Ustępuje jej pola. Nie przytoczy statystyk, nie rozłoży na czynniki pierwsze, nie dociecze przyczyn. Depresja potrzebuje, by o niej mówiono na serio. Strefa Kultur rozprawi się z tematem po swojemu, odwołując się do fantazmatu świata bez depresji, świata bez choroby. Literatury bez depresji. Poezji bez depresji. Filmu bez niej. Co jej wyjdzie? Komentarza udzieli dr Karol Jachymek, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.

Wcale nie tak dawno temu, w XIX wieku…

Weltschmerz, jaskółczy niepokój, ból istnienia, melancholia, spleen. Wszystko to było, wszystko jest bliskie, chociaż odległe w czasie. Te określenia to wykwit kultury nowożytnej, XIX i początku XX wieku, gdy przemieszczał się nurt zainteresowań. Oświeceniowy optymizm przekazywał pałeczkę w sztafecie romantyczno-modernistycznym tendencjom, które były odległe od „żyjemy na najlepszym ze światów”.

Współcześnie mamy mniej wysublimowanego doła. Parafrazując reklamę: „Janek ma doła, Olek mam doła, Jola ma doła. Wszyscy mają doła. Mam i ja”. Ale dół i depresja to nie to samo. Doła ma niemal każdy, jak w parafrazie. Raz na jakiś czas, okazjonalnie, od przypadku do przypadku. Mieć doła jest w dobrym tonie, wiarygodnie. Inaczej jest z depresją. To choroba, która dotyka co dziesiątego mieszkańca Ziemi. Jest egalitarna. Dostaje się tobie, wam, nam, cierpiał na nią Charles Baudelaire, Lovecraft, Stephen King i dla parytetu – też pisarki: dziś popularne i przywoływane przez współczesną kulturę – Virginia Woolf i Sylvia Plath. Wyobraźmy sobie teraz, że wyżej wymienione osobowości nie chorują. Czy „To” by powstało? O czym byłby „Szklany klosz”? I jaki stosunek mielibyśmy do „Pani Dalloway”? Strefa Kultur odpowie bez długiego namysłu: „nie, o niczym, żaden”. No właśnie.

„Spleen”, czyli śledziona

„I długie karawany bez dźwięku muzyki,/ Z wolna suną w mej duszy. /Nadzieja w cmentarną/ Noc pada we łzach. Zimnej Rozpaczy duch dziki,/ Nad czołem mym zawiesza swą chorągiew czarną.” Tak pisał o stanie podmiotu lirycznego Charles Baudelaire w tomiku pt. „Kwiaty zła”. Przytoczone wersy z wiersza „Spleen” nie napawają radością. Spleen, czyli uczucie przygnębienia, w czasach modernizmu, a więc pod koniec XIX wieku i u progu XX, był częstym tematem poruszanym przez ówczesnych twórców. Dandysi i bohema pławili się w dekadenckich i ponurych, schyłkowych i turpistycznych klimatach. Z angielskiego ‘spleen’ to śledziona. W XIX wieku to z tym organem łączono stan dojmującego smutku, apatii i chandry. Biografowie Baudelaira przywoływali depresję jako jedną z chorób, na którą cierpiał poeta. Radził sobie z nią najlepiej, jak potrafił – pisząc. „Kwiaty zła” popchnęły poezję na nowe tory. Ich fluidy dotarły zresztą nie tylko tam. Znaczenia nabrała wreszcie brzydota, bo przecież świat, gdyby tak trochę przeczesać go grzebieniem, nie składa się wyłącznie z akademickiej symetrii i harmonii.

Wszystkiemu winna macica

Rok 1895. Umiera matka 12-letniej wówczas Virginii Woolf. Mała Virginia przeżywa swoje pierwsze poważne załamanie psychiczne. W późniejszym czasie tych załamań będzie jeszcze kilka, aż znajdą tragiczny finał w samobójczej śmierci. Pisarka doczekała się kilku biografów, którzy dostrzegali w niej, jej dziełach, dziennikach i listach, skłonności do depresji, przytaczali dokumentacje szpitalną z różnych okresów, gdzie padało „magiczne” słowo: histeria.

Histeria jako jednostka chorobowa nie jest wytworem francuskiego neurologa Jeana-Martina Charcota, a więc nie jest pojęciem relatywnie młodym. Przywołuje ją już starożytny Egipt. Samo pojęcie wywodzi się od greckiego ‘hystera’, czyli macica. Przez wieki to wyłącznie kobietom przypisywano skłonność do histerii, czyli melancholijnych humorów, stanów apatycznych i zrywów epileptycznych. Dziś pojęcie histerii, dawniej stygmatyzujące najczęściej kobiety, wypierane jest przez pojęcie dysocjacji. Załamania nerwowe i powracające stany depresyjne Woolf odnajdywały swoje odbicie w bohaterach jej dzieł. Na smutek i przygnębienie cierpieli m.in. Klarysa Dalloway („Pani Dalloway”), Susan, Jinny, Rhoda, Louis, Neville i Bernard („Fale”). „Pani Dalloway” i „Fale” to utwory pisane techniką strumienia świadomości – podwaliny dla powieści awangardowych. Dziękujemy Ci, Virginio Woolf.

Cierpiący umysł

Czasami choroby nie widać, czasami depresja ukrywa się za fasadą. Większość z nas ociera łzy śmiechu na filmach z Jimem Carreyem i Robinem Williamsem, nawet jeśli nie jest fanem ani jednego ani drugiego. Tymczasem dowiadujemy się, że obaj chorują na depresję. Pierwszy z nich mówi o niej dość otwarcie, o chorobie drugiego dowiadujemy się już po jego śmierci. A przecież większość z nas do dziś świetnie się bawi na filmie „Ace Ventura”, w którym Carrey prezentuje całe spektrum swoich zdolności mimicznych. „Pani Doubtfire” z Robinem Williamsem śmieszy i wzrusza.

Depresji czasami nie widać, a za chorobą nie stoi wyłącznie śledziona. Za chorobą, taką jak depresja, stoi zbolały umysł. Medialny coming out sportsmenki, Justyny Kowalczyk, która znana jest ze swojego uśmiechu i radosnej ekspresji, a która w 2014 roku oświadczyła, że cierpi na depresję, przyczynił się do przybliżenia i oswojenia społeczeństwa na temat skutków choroby.

Choroba jako metafora

Susan Sontag, amerykańska eseistka i krytyczka, wiele lat temu opublikowała dwa eseje: „Choroba jako metafora” (1978) oraz „AIDS i jego metafory” (1988). Analizując źródła naukowe i utwory literackie, Sontag rozprawiła się ze sposobem prezentowania choroby jako takiej od czasów starożytnych po współczesne. W swoim tekście przytoczyła nazwiska wielkich twórców, zrekonstruowała mitologię gruźlicy i chorób nowotworowych. Przy okazji pokazała, jak niezwykle często społeczeństwo potrafiło (i potrafi) skazywać na ostracyzm chorych, niezależnie od tego, co sobą prezentowali. Cierpiący na różnego rodzaju zaburzenia psychiczne van Gogh, wytykany palcami za krzywy kręgosłup Kierkegaard, alienujący się z powodu gruźlicy Franz Kafka – to tylko przykłady osobowości, które dziś cenimy i którym wiele zawdzięczamy, choć nie zawsze spotykali się ze zrozumieniem i życzliwością za życia.

Esej Sontag o AIDS, opublikowany w czasach, w których choroba zbierała największe żniwa, rozprawiał się z licznymi mitami, przekłamaniami, niedomówieniami. O chorobie spekulowały media, rozmawiali ludzie na ulicach, debatowali działacze na politycznych szczytach. Dziś takich esejów powstaje bez liku. Choroby są nieodłącznym elementem nie tylko życia ludzkiego i społecznego. Znajdują także odwzorowanie w tworach kultury. Na szczęście sztuka nie stygmatyzuje.

Komentarz dr. Karola Jachymka

Virginia Woolf, Sylvia Plath, James Joyce i inni wielcy intelektualiści, którzy doświadczyli choroby, na trwałe przeszli do kultury pop. Nie tylko dzięki swojej twórczości, lecz także, a może przede wszystkim, dzięki osobistym doświadczeniom. Chociażby już na samym poziomie edukacji widać, że zainteresowanie znanymi postaciami najłatwiej wzbudzić nie poprzez pryzmat samej ich twórczości, lecz opowiadając o nich ciekawe anegdoty. W ten sposób stają się dużo bardziej rzeczywiste. Choroba jest rodzajem anegdoty, ciekawostki, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Gdy słyszymy w mediach, że Jim Carrey choruje na depresję, z jednej strony współczujemy mu, z drugiej czujemy, że dzięki niej staje się bardziej rzeczywisty, więc bliższy nam. Na poziomie ogólnoludzkim jest to doświadczenie przypominające katharsis, na poziomie kulturowym jest to spotkanie sacrum i profanum, gdzie sztuka przynależy do sfery sacrum, a życie, ze wszystkimi jego złożonościami i statusem: to skomplikowane, do sfery profanum.

 

258 karol jachymek

O komentatorze

dr Karol Jachymek – doktor kulturoznawstwa, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.

Tekst: Marta Nizio z Redakcji Uniwersytetu SWPS

Czy kino jest odbiciem naszego życia i może mieć wpływ na nasze indywidualne historie? Od dziesięcioleci zarówno badacze, jak i teoretycy filmu próbują znaleźć odpowiedź na to frapujące pytanie. Ponad stuletnia historia X muzy pokazuje, że niezależnie od nurtu, gatunku i nakładu pracy ekipy filmowej, każdy seans może cieszyć nie tylko wzrok, serce, ale i… nasz mózg. O mózgu w filmie opowiada kulturoznawczyni, Patrycja Paczyńska-Jasińska, która przygotwała subiektywny przegląd pięciu filmów poświęconych tematowi naszego wewnętrznego centrum dowodzenia.

Mózg jako narząd odpowiedzialny za wszystkie procesy dziejące się w człowieku, wchłania jak gąbka wydarzenia, które są naszym udziałem. Największą przeszkodą dla większości ludzi są ograniczenia ich własnego mózgu, czyli nasze na pozór niezmienne połączenia neuronowe, za sprawą których jedne nasze doznania i działania sprawiają nam przyjemność, inne zaś dyskomfort.

Materia filmu bardzo silnie wkracza do naszego wnętrza i niejedna teoria mówi o tym, że człowiek żyje w różnych kontekstach i intertekstach. Filmy docierają do naszych mózgów, nie dziwi więc fakt, że mózg stał się częstym motywem poruszanym w filmie. Powstało kilkadziesiąt świetnych obrazów, które z różnej perspektywy podchodzą do tematu emocji, zaangażowania czy przeżywania świata. Na potrzeby poniższego artykułu, wyselekcjonowałam pięć subiektywnych filmów, które w ciekawy sposób pokazują mechanizmy funkcjonowania mózgu.

Uciekajmy przed stresem: Fuga (2018)

Agnieszka Smoczyńska powróciła! Po znakomitych „Córkach dancingu” oczekiwania wobec jej twórczości niewyobrażalnie wzrosły i zarówno krytycy, jak i media z napięciem czekali na „Fugę”. Z doświadczenia wiemy, że wielu twórców postanawia iść za ciosem, ponawiając tropy, mnożąc chwyty i kując autorski styl. Agnieszka daje nam pstryczka w nos i decyduje się na zmianę klimatu. Sięga po dramat psychologiczny o byciu sobą/kimś obcym i poszukiwaniu tożsamości. Ten obraz hipnotyzuje, obdzierając nas z marzeń i wiary w podstawową komórkę społeczną jaką jest rodzina.

Poznajmy Alicję/Kingę, która cierpi na fugę dysocjacyjną. Dysocjacją ogólnie nazywamy proces psychologiczny, który zachodzi w świadomości, w wyniku ciężkich doświadczeń i przeżyć. Traumatyczne treści zostają oddzielone od świadomości przy pomocy klasycznego mechanizmu obronnego. Nie oznacza to jednak, że znikają bezpowrotnie, znajdują się bowiem nadal w podświadomości i w chwili stresu mogą przejąć kontrolę nad postępowaniem jako tak zwane automatyzmy psychiczne.

Ile razy w życiu pragnęliśmy zapomnieć o przeszłości, ile razy pragnęliśmy cofnąć czas… Wyobraźcie sobie, że któregoś dnia wychodzicie ze swojego domu do pracy, dzień jak co dzień, i niespodziewanie nie udajecie się pod znajomy adres, ale jedziecie w nieznane. Stwarzacie sobie nową rzeczywistość, nową tożsamość. Z takimi problemami boryka się rewelacyjna Gabriela Muskała, w roli Alicji/Kingi.

Dysocjacja stanowi zresztą najważniejszy temat „Fugi” – nie tylko kliniczny przypadek tożsamości Alicji/Kingi, ale reżyserka swoim obrazem stara się również wymazać znaczenia utrwalonych wartości, takich jak rodzina czy miłość. Robi swoje kino. Wolne i bezkompromisowe. Bardzo kobiece.

Czy można czuć bliskość z osobą, którą się zapomniało? Czy można wrócić do domu rodzinnego, gdy nie pamięta się, kto w nim mieszka? I czy można na nowo się zakochać w kimś zapomnianym? Ta dwoistość daje okazję do fantastycznego popisu Gabrieli Moskale, która również jest autorką scenariusza. Alicja/Kinga to zbiór sprzecznych cech, emocji i postaw. Każdy od niej czegoś wymaga, oczekuje i czeka na podjęcie przez nią pewnych kroków. A jak są one wbrew woli nowej tożsamości?

Reżyserka w każdym kadrze dowodzi, że jest dojrzałą artystką, która doskonale wie, co chce powiedzieć. Nie grając ani razu na fałszywych nutach, precyzyjnie prowadzi widza po najciemniejszych zakamarkach ludzkiej psychiki. „Fuga” to film nie tylko pięknie sfotografowany przez Jakuba Kijowskiego (monochromatyczna paleta barw, klaustrofobiczne ujęcia, budowanie napięcia), ale naznaczony pasją tworzenia. Nie jest to żadna banalna opowiastka o „szukaniu siebie”. Ten obraz chwyci widza za gardło i nie puści do końcowych napisów a sądzę, że jeszcze dłużej!

Nieustannie panujący półmrok, gęsta atmosfera i oczekiwanie, co się wydarzy w kolejnych kadrach. Godnym pochwały jest również zabieg percypowania świata z perspektywy bohaterki, która wie o nim dokładnie tyle, co my – czyli praktycznie nic. Wraz z Alicją/Kingą odkrywamy kolejne elementy układanki, a finał będzie niezwykle zaskakujący.

Historia zabierze Was w podróż ku zrozumieniu zagadki ludzkiego umysłu. Dlaczego czasem lubimy się bać, mimo iż strach to uczucie, którego zazwyczaj unikamy? Czy istnieje „przyjemny strach” i czym różni się od „nieprzyjemnego”? Czy strach jest tożsamy z lękiem? A gdzie w tym wszystkim znajdują się fobie? I jak sobie z tym wszystkim poradzić?

Nasz plastyczny mózg: Blask (2017)

Obraz filmowy dociera najpierw na siatkówkę i nerwami wzrokowymi trafia do struktur we wzgórzu, gdzie jest przetwarzany w ciele kolankowatym bocznym. Później trafia do kory wzrokowej, odpowiedzialnej za widzenie i następuje odzwierciedlenie obrazu z siatkówki oka. Tam przetwarzamy obraz od najprostszych elementów, jak kontury obrazu czy kolory. Te wszystkie informacje muszą dojść jeszcze do kory asocjacyjnej, gdzie zostaną powiązane z naszą wiedzą i wspomnieniami, zapisanymi w hipokampie i korze węchowej1.

Dokładna liczba osób, które utraciły wzrok, nie jest znana, jednak według szacunków Polskiego Związku Niewidomych można mówić o około 250 tysiącach przypadków w naszym kraju. Mimo skali zjawiska nasza wiedza o ociemniałych jest znikoma. Nie zapraszają nas do swojego świata – świata marzeń.

Dla osób ze zdrowym wzrokiem oczywistym jest, że sny traktuje się jako zjawisko głównie wizualne. Choć w co drugim śnie spotykamy się również z wrażeniami dźwiękowymi. Ponoć niektórzy śnią także o bodźcach smakowych, dotykowych lub węchowych. A co podczas snu „widzi” osoba niewidoma…? Na to pytanie, w swoim przedostatnim filmie „Blask” z 2017 roku, próbuje odpowiedzieć Naomi Kawase. W przepiękny sposób snuje opowieść o tym, że nie liczy się to, co można zobaczyć.

Chodzi o to, w jaki sposób można nauczyć się widzieć i odczuwać „inaczej”. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ten temat (siły wyobraźni i podążania za marzeniami), przewijał się chociażby w „Imagine” A. Jakimowskiego czy w „Motylu i skafandrze” Schnabla. Tym razem dochodzi jeszcze jeden motyw: paradoksu kina. Czy film bez obrazu jest możliwy? Co widzą w kinie niewidomi? Czy obraz filmowy staje się wówczas ekwiwalentem literatury – otwartym polem dla nieposkromionej wyobraźni?

Zrozum i wybacz: Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham (2016)

Swoją przygodę z filmami Łozińskiego rozpoczęłam filmem „Mój spis z natury we wsi Leźno Małe”. Następnie przyszedł czas na nadrobienie zaległości: „Miejsce urodzenia” i „Siostry”. Od początku doceniam każdy jego obraz (podobnie jak jego ojca: Marcela Łozińskiego), który nie jest kolejnym filmem dokumentalnym. Podobnie jest z najnowszym, gdzie Ewa, Hanna oraz znakomity Bogdan de Barbaro wyruszają w podróż ku polepszeniu relacji.

Nie było łatwo. Były łzy, wnikanie w głąb siebie i długie przemyślenia. Oglądałam ten film w napięciu, które nie słabnie do zaskakującego końca. „Ten film jest dla mnie dekonstrukcją słowa „miłość”, zajrzeniem pod spód i wydrapaniem tego, co może się pod nim kryć. „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham” jest moją odpowiedzią na film, który zrobiłem przed trzema laty – „Ojciec i syn”. Zafundowaliśmy sobie wtedy z ojcem reżyserem rodzaj amatorskiej, domowej psychoterapii w postaci szczerej, brutalnej rozmowy. Czuliśmy się wszechmocni, pewni, że załatwimy nasze problemy między sobą, jak bogowie, bez udziału i pomocy trzeciej osoby. Brak pokory. Nie mogło się udać” – powiedział w rozmowie z Tomaszem Sobolewskim reżyser.

Bohaterkami są tu dwie kobiety. Dwudziestopięcioletnia Hania, która obarcza matkę winą za brak relacji, ciągłe awantury, rozwód rodziców w końcu wyrzucenie z gniazda. Z kolei matka – Ewa nie może dojść do siebie i przez całe życie towarzyszy jej uczucie osamotnienia. Pośrednikiem w procesie naprawiania stosunków jest krakowski wybitny profesor de Barbaro, który od momentu pojawienia się na ekranie od razu kradnie bezgraniczne zaufanie widza.

Łoziński rejestruje cykl pięciu sesji na przestrzeni miesięcy, które ostatecznie prowadzą do mniej lub bardziej skutecznego pojednania. Widz ma natomiast możliwość podejrzenia czegoś, co zazwyczaj dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Pytanie brzmi: czy jestem tylko obserwatorem czy mnie ta rozmowa w bliższym lub dalszym stopniu też dotyczy?

To film dający do myślenia. Łatwo zranić najbliższe osoby, czasem trudno stwierdzić, dlaczego one nasze pomocne działania rozumieją jako atak. Mistrzowsko poprowadzone kino, zbudowane prostymi środkami, a przy tym po prostu ważne. „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” to nostalgiczna kronika przemijania, zapisana prostymi sentencjami i bez wzniosłych haseł. Gorąco polecam!

Prawdziwe pigułki szczęścia: W głowie się nie mieści (2015)

Pomysł zobrazowania popularnej metafory o małych ludzikach sterujących ludzkim organizmem ma już swoje lata. Przypomnijcie sobie choćby kultowy serial „Było sobie życie”. „W głowie się nie mieści” wykorzystuje ten sprawdzony schemat w znakomity sposób. Poznajemy umysł 11-letniej Riley, w którym gnieździ się pięć elementarnych emocji: Radość, Smutek, Gniew, Strach i Odraza.

Zachowania szalonych ludzików-emocji, połączone z reakcjami zewnętrznymi i odpowiedzią otoczenia sprawiają, że jesteśmy świadkami zabawnych sytuacji. Większość splotów akcji wiążą się też z celnymi obserwacjami działania mechanizmów ludzkiej psychiki i mają niewątpliwy walor edukacyjny.

„W głowie się nie mieści” doskonale łączy inteligentny humor, dynamiczną akcję i siłę wyobraźni. Nie zapominajmy również o uczuciach i poszukiwaniu zrozumienia. Riley jest dziewczynką, która ma wszystko: szczęśliwe dzieciństwo, kochających rodziców, przyjaciół i hobby. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wstępuje w okres dojrzewania, a co za tym idzie emocje i hormony zaczynają buzować. Emocje wyruszają w intrygującą podróż, by na nowo odbudować zachwiane relacje. Czy im się uda?

O tym, jak kształtuje się osobowość i co się na nią składa, twórcy opowiadają w mądry i przezabawny sposób. Ukazują ludzką głowę niczym wielką serwerownię, w której pieczołowicie magazynowane są kolejne wspomnienia, a każdej emocji odpowiada inny kolor. Od zdominowanego przez żółty (radość) dzieciństwa po stopniowe dorastanie zobrazowane, dosłownie, wszystkimi kolorami tęczy. We wzruszający sposób Docter mówi o tym momencie, w którym traci się dziecięcą niewinność, kiedy zaczynają się pojawiać pierwsze problemy. W filmie wiąże się to z przeprowadzką rodziny z ukochanej Minnesoty do San Francisco, gdzie – jak się okazuje – nawet pizzę można zepsuć2.

Film porusza więc tematy najistotniejsze z punktu widzenia zdrowia psychicznego i jakości naszego życia. Mówi o naszej umiejętności doświadczania całego spektrum towarzyszących nam emocji, o przekonaniach, które nam to utrudniają, o roli uważności wychowawców jako tych, którzy akceptują lub czasem mimowolnie odrzucają nasze emocje, pozwalając nam na autentyczność w wyrażaniu emocji lub wzmagając w nas niemożność ich pokazania. Każda informacja, która do nas dociera, obojętnie czy to jest wydarzenie z naszego realnego życia, czy treść, którą oglądamy w filmie, ma znaczenia dla kształtowania się mózgu, bo jest przez niego przetwarzana i zapamiętywana.  

Zdrowe starzenie się mózgu: Mr. Nobody (2009)

Nemo, Nobody, podwójnie „Pan Nikt” przede wszystkim stanowi dowód nieograniczonych możliwości materii filmowej. Sam scenariusz powstawał prawie siedem lat. Jest stworzony na kanwie melodramatu i przedstawia dosyć zawikłaną, wielopłaszczyznową historię. Podczas seansu obserwujemy retrospekcje ukazujące różne wcielenia z życia Nemo. W zależności od podjętego wyboru, zaczyna przybierać inne formy: głowy rodziny, zakochanego nastolatka czy mężczyzny, który stara się być oparciem dla żony chorującej na depresję.

Siłą dzieła Van Dormaela jest sam akt opowiadania historii. Mr. Nemo jawi się nam jako mędrzec kultywujący tradycję ustnego przekazu. Jest w tym pewien zapomniany urok. Szczęśliwe i nieszczęśliwe przypadki życia traktuje jak gagi.

Kino nie lubi pytań, jakie podejmowane w „Mr. Nobody", bo trudno je zwizualizować. Bo jak ubrać w atrakcyjną dla widza formę rozważania na temat teorii prawdopodobieństwa z całą jej zawiłością? Albo jak skupić uwagę publiczności na takich tematach, jak: los, przypadek, wolna wola, wybór, śmierć, pamięć, czas, nieśmiertelność?3

„Mr Nobody" to także film o miłości i funkcjonowaniu naszego mózgu, gdy dochodzi do zauroczenia. Różnych postaciach, kiedy dwoje ludzi kocha się wzajemnie, kiedy on kocha ją, a ona nie potrafi odwzajemnić uczucia, i kiedy ona jest zaangażowana, a on jest obojętny. Z każdą z kobiet życie bohatera wygląda inaczej, a o spotkaniu dwojga ludzi decydują zarówno przypadki, jak i mniej lub bardziej świadome wybory.

Nemo, ostatni żyjący śmiertelnik, ma 130 lat i jedyne, co mu zostało, to pamięć. A jak wiadomo bywa ona wybiórcza i subiektywna. Dobrze, że reżyser ułatwia widzowi orientację w tym labiryncie uczuć. Mózg jest jednym z organów naszego ciała, kluczowym, ponieważ odpowiada za tożsamość, człowieczeństwo. Skoro starzeją się wszystkie komórki i tkanki człowieka, dotyczy to także mózgu. Reżyser zadaje pytanie: czy możemy umierać, nie starzejąc się? Nawet w filmie science fiction starzenie jest wpisane w nasze życie, tak jak w życie organizmów innych gatunków. Ostatecznie uzmysławia, że zasadniczo – wszystko, co nowe, odmładza mózg, gdyż wpływa na tworzenie nowych neuronów oraz połączeń między nimi. Każde nowe zadanie, doznanie, ćwiczenie czy książka podtrzymuje mózg w dobrej kondycji. Również wspomnienia… Starzy jesteśmy wtedy, gdy starzy się czujemy. Nie ilość zmarszczek i tempo chodu o tym decydują, ale fakt, jak długo nam się chce.

 

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

O autorce

Patrycja Paczyńska-Jasińska – absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS - Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

Przypisy

http://kinoterapia.pl/2012/10/29/mozg-w-kinie/
2 https://archiwum.stopklatka.pl/artykul/w-glowie-sie-nie-miesci-recenzja
https://www.filmweb.pl/film/Mr.+Nobody-2009-269102/discussion/Rozmowa+z+re%C5%BCyserem+Jaco+van+Dormaelem+-+pomoc+w+zrozumieniu+zamys%C5%82u+i+konwencji+filmu.+%28wywiad+zamieszczony+w+Gazecie+Wyborczej%29,1527576

Zapytani o to, czy psychologia pozwala lepiej zrozumieć film, odpowiedzielibyśmy, że w tym pytaniu kryje się pewna pułapka. Można by przecież zapytać również odwrotnie, czy to produkcje filmowe pozwalają lepiej zrozumieć psychologię? Nie ma tu jednej odpowiedzi, są za to różne wątki, które warto poruszyć niczym w scenariuszu dobrego filmu czy serialu. Film i psychologia mają już bowiem całkiem spory staż związku, a ich relacja jest jak najbardziej dwustronna i trudno byłoby ją sprowadzić jedynie do służebnej roli jednej dziedziny wobec drugiej. O związku filmu i psychologii opowiedzą: Patrycja Paczyńska-Jasińska i Michał Brol.

Relacja psychologii i filmu

Tym, co mimo swojej banalności wydaje się kluczowe, jest zwrócenie uwagi na fakt, że filmy przedstawiają różne zachowania, emocje, sposoby myślenia czy relacje. Z kolei najprostsza definicja psychologii mówi, że jest to nauka o zachowaniu człowieka i jego procesach psychicznych. Nie oznacza to jednak, że w każdym filmie można odnaleźć naukowe podejście i wierne odwzorowanie zjawisk (często będzie dokładnie odwrotnie), lecz raczej, iż odwołanie się do psychologii może pozwolić lepiej zrozumieć przedstawiane zachowania, ich uwarunkowania czy nadać szerszy kontekst przedstawianym wydarzeniom. Jest to jednak tylko jedno z możliwych spojrzeń na psychologiczno-filmowy duet.

Relację psychologii i filmu systematyzują bowiem cztery obszary, które określić można jako psychologię w filmie, psychologię widza filmowego, psychologię filmowców i psychologię (w) pracy z filmem.1 Psychologia w filmie to nie tylko obrazowanie chorób i zaburzeń psychicznych, wizerunek psychologa czy instytucji leczenia, ale także różne zjawiska psychologiczne. Możemy je obserwować właściwie w każdym filmie, choć oczywiście w różnym natężeniu i ukazane z rozmaitą trafnością. Ze względu na trudność postawienia granicy, niełatwo byłoby zatem wskazać, który film jest „jeszcze psychologiczny”, a który już takim nie jest. Przykładowo, jeden z portali filmowych słynnych 12 gniewnych ludzi Sidney’a Lumeta nie uznaje za film psychologiczny, choć jest to studium psychologii społecznej często przedstawiane studentom różnych kierunków. Przyczyna braku włączenia tego obrazu do grupy filmów psychologicznych tkwi być może właśnie w tym, że przedstawia on wiele zjawisk psychologii społecznej, a nie klinicznej. Określenie „film psychologiczny” przypisuje się bowiem często wyłącznie produkcjom obrazującym choroby czy zaburzenia psychiczne, co być może jest pokłosiem potocznego utożsamiania psychologii jedynie z psychologią kliniczną i terapią. Można zatem przyznać rację ekspertom, którzy zwracają uwagę na fakt, że nie istnieje taki gatunek, jak film psychologiczny2, ale warto też pochylić się nad innym, interesującym tropem. Spotyka się również rozumienie filmu psychologicznego jako takiego, który oddziałuje na psychikę widza bardziej niż inne (wzbudza więcej refleksji? silniej działa emocjonalnie? pozostaje na dłużej w pamięci?). Ponownie jednak należałoby zapytać o granice takiego pojęcia, bo przecież ten sam film może być „psychologiczny” dla jednej osoby, a dla innej wcale nie albo oddziaływać na tego samego widza inaczej na różnych etapach jego życia. A zatem należy ponownie stwierdzić, że w takim rozumieniu każdy film może być psychologiczny, a psychologię odnajdziemy w różnych dziełach.

Obszar określony jako psychologia w filmie obejmuje wspomniane już choroby i zaburzenia psychiczne, które przykuwają uwagę wielu widzów i stanowić mogą kanwę całej filmowej opowieści. Jak się okazało, film może oddziaływać w tej kwestii nie tylko na postawy szerokiej widowni, ale również na opinie osób kształcących się w dziedzinie ochrony zdrowia. Na przykład studenci medycyny zmieniali postawę na negatywną (choć stoi to w sprzeczności z wiedzą medyczną) wobec leczenia elektrowstrząsami po tym, jak zobaczyli Jacka Nicholsona poddanego takiej terapii w filmie Lot nad kukułczym gniazdem Miloša Formana.3 Kontrowersje wzbudzają też wizerunki terapeutów. Autorzy książki Kino i choroby psychiczne4 przeanalizowali filmowe obrazy psychoterapeutów, wyróżniając 23 portrety wyważone oraz aż 28 portretów niewyważonych. Negatywny sposób prezentowania w filmie postaci terapeutów rodzi obawy o jego wpływ na opinie widzów, a co za tym idzie ich gotowość do korzystania z profesjonalnej pomocy psychologicznej.

Gdy mowa o oddziaływaniu filmu na postawy odbiorców, warto przytoczyć postulat skierowany do środowiska psychologów, mówiący o tym, że „psychologowie mają moralny, jeśli nie etyczny obowiązek, aby pomóc zmienić publiczne błędne wyobrażenia na temat osób chorych psychicznie”5. Przykładowo, film Psychoza Alfreda Hitchcocka (1960) podtrzymuje błędne utożsamianie schizofrenii z dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości (tymczasem schizofrenia to nie rozszczepienie osobowości!). Z kolei film Egzorcysta Williama Friedkina (1973), sugeruje równoważność między chorobą psychiczną a opętaniem przez diabła. Niektóre filmy mogą częściowo odpowiadać za stygmatyzację osób chorych psychicznie, co może prowadzić do braku uzyskiwania faktycznego wsparcia przez te osoby6. Sformułowanie „psychologia w filmie” trzeba w tym kontekście rozumieć również jako przekonanie samych odbiorców, że oto mają do czynienia z psychologią czy po prostu mechanizmami psychologicznymi, choć sama psychologia jako nauka może kwestionować zawarte w danym filmie treści. Warto jednocześnie pamiętać, że film niejednokrotnie stanowić będzie doświadczenie zastępcze. Alternatywne dla kontaktu z prawdziwą osobą, ale też zastępcze wobec kontaktu np. z wiedzą z rzetelnego źródła.

W książce 50 wielkich mitów psychologii popularnej7 autorzy przywołują liczne filmowe przykłady przekłamań czy też popularyzowania mitów zamiast faktów. Opisują mniej i bardziej znaczące dla relacji społecznych czy naszego własnego życia i rozwoju nieprawdy, np. mit przyciągających się przeciwieństw, co stanowi podstawę wielu komedii romantycznych, czy też mit o rzekomym wykorzystywaniu jedynie 10% możliwości mózgu. Przykładem odwołania się do tego ostatniego był sposób promocji jednego z filmów plakatami z napisem niemal „żywcem” wyjętym ze spisu treści (będącego zarazem listą mitów) podręcznika wyżej wspomnianych autorów: „przeciętny człowiek wykorzystuje 10% mózgu”. Premiera filmu Lucy Luca Bessona sprowokowała wówczas popularyzatorów nauki (np. poprzez portale filmowe) i dziennikarzy do komentarzy — jeden z bardziej prześmiewczych i wyjątkowo złośliwych tytułów brzmiał „Dlaczego Luc Besson użył tylko 10 procent swojego mózgu do napisania scenariusza Lucy?”8.

Psychologia widza filmowego

Drugim z wymienionych obszarów związku psychologii i filmu jest psychologia widza filmowego. W sferze jej zainteresowań znajdują się pytania o to, kto ogląda dane filmy, jakie tytuły są wybierane, w jakich okolicznościach dana osoba staje się widzem. Ten obszar odnosi się również do samego momentu oglądania, a zatem do tego, co dzieje się w nas podczas seansu i jak staramy się filmy zrozumieć, jakie emocje w nas wyzwalają oraz pytań o to, co dzieje się po filmie. Niniejszy zakres problemowy można sprowadzić do ogólnej myśli, o tym, co „film z nami robi”. Jej wyrazem mogą być słowa Tadeusza Sobolewskiego, że „europejskie kino festiwalowe często zostawia widza bezradnego wobec zła świata. Kino amerykańskie — także niezależne — pomaga widzowi się podnieść, jak po przebytej chorobie. Nie musimy czekać, aż świat się zmieni — on przechodzi symboliczną przemianę już na ekranie”.9

Obszar psychologii widza filmowego to również pytanie o skutki oddziaływania filmu — w kręgu zainteresowania psychologów znajduje się np. zmiana nastroju, zachowań i postaw. Zdarza się, że oddziaływanie filmu czy, szerzej, mediów, jest przeceniane w jednych, a niedoceniane w innych aspektach albo też wzbudza kontrowersje. Przykładem takiego przeszacowania jest mit o widzach uciekających z kina przed lokomotywą podczas historycznego pokazu filmów braci Lumière.10 Bardzo często przywoływaną historią (także w podręcznikach!) dla zobrazowania siły oddziaływania mediów jest opis paniki panującej pośród słuchaczy sugestywnej audycji radiowej Wojna światów w reż. O Wellesa (adaptacji powieści H.G. Wellsa). Problemem jest jednak to, że takowa panika nie miała miejsca, zaś cała historia jawi się jako manipulacja.11

Kontrowersje związane z oddziaływaniem filmów dotyczą również łączenia przemocy ekranowej z tą mającą miejsce w realnym życiu. Pojedyncze analizy podejmujące ten temat, jakie pojawiały się na przestrzeni lat, dostarczały różnych wyników. Christopher J. Ferguson i Joanne Savage12 dokonali analizy badań nad telewizyjnymi obrazami przemocy zebranych na przestrzeni pięćdziesięciu lat i zwrócili uwagę na istotne uchybienia metodologiczne, wśród których wymieniają: pomijanie cech widza, rodzaju i czasu oglądania określonych treści, przyjmowanie wartościujących i nieprecyzyjnych definicji oraz generalizacje mimo np. różnic pomiędzy zachowaniami w odizolowanym laboratorium a agresją w realnym świecie. Tymczasem pomijane cechy widza mogą mieć kluczowe znaczenie — np. osoby (także dzieci) zdiagnozowane jako agresywne chętniej wybierają filmy zawierające sceny przemocy.13 Obserwowanie przemocy może skutkować jej wyzwoleniem u widza, jednak trafniejszym predyktorem przemocy młodzieży są inne czynniki: depresja, przestępczość w grupie rówieśniczej, osobowość antyspołeczna i przemoc w rodzinie.14 Problematykę ekranowej agresji omówiliśmy na przykładzie w artykule Idea psychologicznej pracy z filmem na przykładzie filmu animowanego „Jak wytresować smoka”, który można odnaleźć w sieci.

Jednym z częstych uproszczeń jest traktowanie badań w zakresie oddziaływania filmu na widza jako wpływu na oglądających. Tymczasem może chodzić tylko o korelacje, czyli współwystępowanie pewnych zjawisk, co do których nie wykazano związków przyczynowo-skutkowych. W takiej sytuacji używanie określenia wpływ może być nadużyciem lub co najmniej nieporozumieniem.

Psychologia filmowców

Trzecim obszarem godnym zainteresowania jest psychologia filmowców, która obejmuje analizę filmu jako odbicia psychiki twórcy oraz wykorzystywanie psychologii w świecie filmu. W tym ujęciu psychologia może wyjaśniać znaczenie dzieł filmowych oraz ich poszczególnych elementów, nawiązując także do biografii reżysera czy aktorów. Jednocześnie wiedza i umiejętności psychologa stają się przydatne już na etapie tworzenia filmów czy seriali. Przykładem takiego zaangażowania psychologów jest praca nad animacją W głowie się nie mieści [Inside Out]. Reżyser, Pete Docter, zaprosił do współpracy specjalistów w dziedzinie emocji, profesorów psychologii Dachera Keltnera oraz jego mentora Paula Ekmana.15 Profesor Ekman był też naukowym konsultantem serialu Magia kłamstwa [Lie to Me], w którym to m.in. już w drugim odcinku zobrazowano zawodność tzw. wykrywacza kłamstw (wariografu). Poza konsultowaniem treści i formy samego filmu, rolą psychologa może być też wsparcie dla zespołów pracujących nad filmami i serialami.

Psychologia (w) pracy z filmem

Czwarty z obszarów porządkujących relację psychologii i filmu, czyli psychologia (w) pracy z filmem akcentuje rolę psychologii zarówno w aspekcie wiedzy, jak i umiejętności przydatnych czy wręcz koniecznych dla projektowania i prowadzenia zajęć z wykorzystaniem filmu. Film usprawnia proces uczenia się, dając różnorodne możliwości niedostępne dla innych mediów: może służyć jako swego rodzaju narzędzie do rozwiązywania problemów, studium przypadku, pozwala przybliżyć wydarzenia historyczne wraz z ich kontekstem, ukazuje metafory, umożliwia komunikowanie się w sposób symboliczny. Z punktu widzenia edukacyjnego istotne jest także to, że film pozwala na zrozumienie abstrakcyjnych pojęć oraz umożliwia tzw. doświadczanie czegoś w sposób zastępczy. Przedstawianie różnych kwestii, zagadnień, tematów poprzez sceny z filmów daje szansę obserwacji ich zastosowania w odmiennych sytuacjach.16

Różnego rodzaju oddziaływania edukacyjne, profilaktyczne i terapeutyczne wraz z przykładami i scenariuszami zajęć przedstawione zostały w dwóch książkach Film w terapii i rozwoju oraz Film w edukacji i profilaktyce, które ukazały się nakładem wydawnictwa Difin jako dwie części publikacji Na tropach psychologii w filmie. Problematyka ewaluacji skuteczności oddziaływań profilaktycznych z wykorzystaniem filmu omówiona została w jednym z rozdziałów.17

Przyjrzeliśmy się związkowi filmu i psychologii od strony teorii oraz prowadzonych badań, mamy też doświadczenia praktyczne w tym zakresie i do poszerzonej refleksji na ten temat zaprosiliśmy wszystkich zainteresowanych podczas organizowanej przez nas ogólnopolskiej konferencji naukowej. W ramach dwóch edycji tego wydarzenia z cyklu „Filmowe Psycho-Tropy”, staraliśmy się udowodnić, że psychologia pomaga zrozumieć film w co najmniej czterech omówionych w tym tekście obszarach, czyli w ramach psychologii w filmie, psychologii widza filmowego, psychologii filmowców oraz zastosowania psychologii (w) pracy z filmem. Przedstawiciele różnych dziedzin i profesji, będący uczestnikami konferencji (m.in. psychologowie, filmoznawcy, pedagodzy szkolni, wychowawcy, nauczyciele), wykorzystują film w działaniach edukacyjnych i profilaktyce, a także w terapii. Czynią to podczas warsztatów oraz szkoleń, a psychologowie — również w ramach psychoedukacji. Wspomniane wydarzenie służyło też integracji środowiska praktyków i badaczy. Jak pokazuje praktyka, kino może być odbiciem ludzkiego życia, ale też krzywym zwierciadłem; może powielać mity i upowszechniać stereotypy albo edukować i uczyć empatii, ukazywać nieznane nam zjawiska. Filmy mogą stanowić inspirację i źródło wielu refleksji. Podczas pierwszej edycji konferencji odbył się panel dyskusyjny pt. „Czy film może leczyć?”. Do rozmowy zaprosiliśmy praktyków i teoretyków, osoby na co dzień zajmujące się filmem, edukacją filmową i filmoterapią oraz terapeutów sięgających po to medium w konkretnych sytuacjach. Z początkowego wielogłosu wyłonił się ostatecznie wspólny głos: choć film może oddziaływać na widza w sposób ewidentny, co możemy mierzyć nawet na poziomie fizjologicznym, to jednak jego ewentualne działanie terapeutyczne stanowi odrębną kwestię. W terapii film może stanowić narzędzie wspomagające, wyzwalające rozmowę na dany temat, jednakże czynnikiem leczącym jest relacja terapeutyczna. Co istotne, filmoterapia nie stanowi sama w sobie metody psychoterapeutycznej, jak można by mylnie wnioskować z jej nazwy. Nie umniejsza to jednak jej roli w oddziaływaniu na człowieka.

Z kolei podczas II edycji konferencji poszukiwano m.in. bohaterów filmowych, którzy stanowią wzorce i antywzorce. Czy wiedza psychologiczna przydaje się twórcom filmowym, a reżyserzy, scenarzyści i aktorzy chętnie do niej sięgają? Jak się mają wyniki badań naukowych do tego, co sami myślą o sobie i swoich dziełach „ludzie filmu”? Czy na planie filmowym jest miejsce dla psychologa? Odpowiedzi na te i inne pytania z pogranicza filmu oraz psychologii mieliśmy okazję poszukiwać podczas kolejnego panelu dyskusyjnego.

Gośćmi dyskusji prowadzonej przez Magdę Miśkę-Jackowską (RMF Classic) byli reżyserzy: Anna Jadowska i Mariusz Palej oraz psycholożki — naukowcy i praktycy: dr hab., prof. UO Barbara Mróz, Aleksandra Zienowicz-Wielebska i Ewa Serwotka. Słuchacze panelu mieli przyjemność poznać kulisy pracy nad filmem Za niebieskimi drzwiami i docenić odpowiedzialność, z jaką Mariusz Palej podchodzi do swoich dzieł, a przede wszystkim do aktorów, z którymi pracuje. Anna Jadowska, reżyserka Dzikich róż, podzieliła się m.in. refleksją dotyczącą pozycji kobiet w branży filmowej, przyznała też, że sięganie do specjalistycznej wiedzy psychologicznej w celu wydobycia realizmu bohatera nie jest jej obce.

Aleksandra Zenowicz-Wielbska i Ewa Serwotka, autorki książki Psychologia osiągnięć dla twórców filmowych, wskazywały na wyzwania psychologiczne związane z pracą w branży filmowej oraz możliwości szkolenia pracowników różnych „pionów” filmowych. Natomiast prof. Barbara Mróz podzieliła się wnioskami ze swoich unikatowych badań polskich aktorów (Sztuka aktorska w badaniach psychologicznych i refleksji estetycznej; 20 lat później. Osobowość i hierarchia wartości wybitnych aktorów polskich). Wszyscy zgodnie uznali, że warto wspierać wykorzystywanie filmu w szkole, tym bardziej że liczne produkcje filmowe i telewizyjne w sposób interesujący poruszają tematy trudne i niewygodne, mogąc stanowić dobry punkt wyjścia do pracy z młodzieżą. Możemy zatem śmiało stwierdzić, że relacja filmu i psychologii jest związkiem bardzo owocnym, z czego czerpią nie tylko obie dziedziny, ale przede wszystkim widzowie.  

Artykuł ukazał się na stronie www.edukacjafilmowa.pl

film okladki2 Publikacje „Na tropach psychologii w filmie” to efekt poprzednich dwóch edycji Konferencji Filmowe Psycho-Tropy. W książkach znalazły się teksty, które udowadniają, że filmy mogą być wykorzystane w edukacji i profilaktyce, a także w kształceniu psychologów i terapeutów. Partnerem merytorycznym wydania jest Uniwersytet SWPS. Więcej na temat publikacji »

 

O autorach

258 Michał Brol

 

dr Michał Brol – wykładowca akademicki w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pasjonat filmu i entuzjasta dydaktyki akademickiej, w efekcie czego opracował wraz z dr Agnieszką Skorupą program psychologicznej pracy z filmem, który realizowany jest m.in. jako fakultet na kierunku psychologia. Autor ponad dwudziestu artykułów naukowych nt. związku psychologii i filmu, pod jego redakcją ukazały się m.in. [LINK: https://wydawnictwo.us.edu.pl/node/9592] Psychologiczna Praca z Filmem, Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2. Pomysłodawca i organizator Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej w cyklu "Filmowe Psycho-Tropy". Popularyzator nauki, autor licznych warsztatów dedykowanych szerokiemu gronu odbiorców, szczególnie młodzieży. Działania edukacyjne i profilaktyczne z zastosowaniem filmu prowadził w ramach różnych grantów i projektów, m.in. współpracował z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim.

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

 

Patrycja Paczyńska-Jasińska – absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS - Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

Przypisy

1 S.D. Young, Psychology at the Movies, John Wiley & Sons 2012.
M. Brol, A. Skorupa, Znaczenie filmu dla psychologów i terapeutów, w: A. Skorupa, M. Brol, P. Paczyńska-Jasińska (red.), Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2, Warszawa 2018, ss. 207-228.
2 A. Helman i A. Pitrus, Podstawy wiedzy o filmie, Gdańsk 2008.
3 S. Packer, Movies and the Modern Psyche, Greenwood Publishing Group 2007.
4 D. Wedding, M.A. Boyd, R.M. Niemiec, Kino i choroby psychiczne. Filmy, które pomagają zrozumieć zaburzenia psychiczne, Warszawa 2014.
5 L.E.A. Walker, M. Robinson, R.L. Duros, J. Henle, J. Caverly, S. Mignone, E.R. Zimmerman i B. Apple (2010). The Myth of Mental Illness in the Movies and Its Impact on Forensic Psychology [w:] The Cinematic Mirror for Psychology and Life Coaching, New York 2010, ss. 171-192.
6 D. Wedding, M.A. Boyd, R.M. Niemiec, Kino i choroby psychiczne, op. cit.
7 S.O. Lilienfeld, S.J. Lynn, J. Ruscio, B.L. Beyerstein,50 wielkich mitów psychologii popularnej, tłum. D. Sagan, P. Szwajcer, Wydawnictwo „Znak” 2011.
8 P. Stanisławski, Dlaczego Luc Besson użył tylko 10 procent swojego mózgu do napisania scenariusza Lucy?,138228,16515703,Dlaczego_Luc_Besson_uzyl_tylko_10_procent_swojego.html (dostęp: 10.09.2018).
9 T. Sobolewski, Oscary 2018. Amerykanie umieją pokazać happy end. Tęsknię za takim kinem ,143363,23103982,oscary-2018-amerykanie-umieja-pokazac-happy-end-tesknie-za.html (dostęp: 10.09.2018).
10 M. Miśka-Jackowska, O roli filmu w życiu człowieka [w:] A. Skorupa, M. Brol, P. Paczyńska-Jasińska (red.), Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2, Warszawa 2018, ss. 19-31.
11 J. Campbell, The Halloween Myth of the War of the Worlds Panic). (dostęp: 10.09.2018).
12 C.J. Ferguson, J. Savage, Have recent studies addressed methodological issues raised by five decades of television violence research? A critical review [w:] Aggression and Violent Behavior, nr 17, 2012, ss. 129-139.
13 B. Niżankowska-Półtorak, M. Półtorak, Poziom agresywności dzieci i ich percepcja przemocy w filmach [w:] W. Walc (red.), Przemoc. Konteksty społeczno-kulturowe. Tom II. Kulturowe i edukacyjne aspekty zjawiska, Rzeszów 2007.
14 C. J. Ferguson, C. San Miguel, R. D. Hartley, A multivariate analysis of youth violence and aggression: the influence of family, peers, depression, and media violence [w:] The Journal of pediatrics, nr 155 (6), 2009, ss. 904-908.
15 M. Brol, A. Skorupa, Psychologiczna praca z filmem „W głowie się nie mieści” [Inside Out], „Studia de Cultura” 2017, nr 2.
16 J.E. Champoux, Film as a Teaching Resource, „Journal of Management Inquiry” 1999, 8 (2), ss. 206-217.
17 M. Brol, A. Skorupa, Znaczenie filmu…, ss. 207-228.

Marzec 2019 roku, po obfitym w wydarzenia lutym, okazał się mimo wszystko miesiącem interesującym. Dużo premier filmowo-serialowych, dużo wydarzeń, kilka pozytywnych zaskoczeń, parę rozczarowań. Gotowi na dawkę prawdziwej kultury? Jesteście na bieżąco? Podsumowanie miesiąca przygotowała kulturoznawczyni, Patrycja Paczyńska-Jasińska.

7. Ogólnopolski Festiwal Animacji: od 1 marca do 2 kwietnia 2019

Święto i promocja polskiej animacji, techniki, która w naszym kraju swoją świetność obchodziła w latach 60-tych i 70-tych XX wieku. Zjawisko zwane Polską Szkołą Animacji, było jedną z najlepiej rozpoznawalnych na świecie marek polskiej sztuki, a liczba sprzedanych za granicą licencji zapewniła polskiemu filmowi animowanemu pozycję najlepszego artystycznego towaru eksportowego. Prężnie działające studia rysunkowe w Bielsku-Białej, Krakowie, Łodzi, Poznaniu i Warszawie wiodły prym na arenie międzynarodowej.

Z biegiem czasu animacja traciła zainteresowanie widzów. Na ratunek przybyli twórcy O!PLI, czyli Ogólnopolskiego Festiwalu Animacji. Od ponad pięciu lat sukcesywnie realizują swój cel: (od)budowy relacji Artysta-Widz-Artysta. Od samego początku ambicją festiwalu było docieranie ze sztuką animacji nie tylko do dużych, lecz także do mniejszych ośrodków w kraju. Tegoroczna edycja dotarła do ponad 90. miejscowości w Polsce.

Short Waves Festival

To międzynarodowy festiwal filmów krótkometrażowych, który odbywa się corocznie w Poznaniu. Festiwal ma miejsce zwykle w ponad trzydziestu polskich oraz kilku zagranicznych miastach. Imprezie towarzyszą nie tylko pokazy filmowe, ale również spotkania z twórcami, branżowe i warsztaty. Z roku na rok zauważam coraz większe zainteresowanie filmami krótkometrażowymi. Tegoroczna edycja krążyła wokół takich tematów jak: kondycja społeczeństwa, kultura alternatywna, taniec i muzyka, z uwzględnieniem zachodzących w nich przemian.

Filmy

Marzec obfitował w bardzo ciekawe premiery filmowe. Fani każdego z gatunków mogli znaleźć coś dla siebie. „Kapitan Marvel” – oscarowa Brie Larson („Pokój”) trafiła do świata Sci-Fi. Ekranizacja komiksu Roya Thomasa i Gene'a Colana to przede wszystkim opowieść o emancypacji młodej kobiety. Bohaterka filmu od dzieciństwa musiała stawiać czoła świecie mężczyzn, udowadniając że też potrafi być świetnym kompanem w niesamowitych przygodach. To pierwsza produkcja studia Marvel z kobietą w roli głównej. „Pionierski wymiar przedsięwzięcia sprawił, że twórcy poczuli się w obowiązku, by nie tylko bawić, ale również edukować widownię. Dać milionom dziewczynek wzór do naśladowania, napiętnować negatywne zjawiska, wskazać światło w tunelu. Obdarzona filuternym uśmiechem Brie Larson jest charyzmatyczna, ale nie pomnikowa, waleczna, lecz niepozbawiona słabości, pewna siebie, a zarazem zagubiona. Mówiąc krótko: superdziewczyna z sąsiedztwa”.1

Szczególnie polecam film „Szczęśliwy Lazzaro”, którego scenariusz otrzymał nagrodę w Cannes. Alice Rohrwacher zabiera nas do świata tytułowego Lazzaro, który jest wcieleniem najszlachetniejszej dobroci. Jego dobroć zostanie wystawiona na wielką próbę. Obraz świetnie uświadamia nam jak nasze oczekiwania z dnia na dzień maleją. Ta smutna diagnoza polityczno-społeczna ma jednak też pozytywny cel: pokazać nam, że możemy bardziej, mocniej i więcej – bez szukania winnych. W poetyckiej, burleskowej formie Alice Rohrwacher rozpoznaje wciąż aktualne problemy, z dużym poczuciem humoru, pokazując konieczność ciągłego cwaniakowania, kombinowania oraz niewiarę we wsparcie socjalne. Ta smutna diagnoza polityczno-społeczna ma również za cel uświadomienie nam, że możemy bardziej, mocniej i więcej – bez szukania winnych. W poetyckiej, burleskowej formie Alice Rohrwacher rozpoznaje wciąż aktualne problemy, z dużym poczuciem humoru, pokazując konieczność ciągłego cwaniakowania, kombinowania oraz niewiarę we wsparcie socjalne. Mieszają się w tym filmie: włoski neorealizm, realizm magiczny i czarna komedia.

„Brudny Harry” za kamerą, czyli Clint Eastwood i jego „Przemytnik”. Nie wiem jak Wy, ale ja wolę jak aktor pozostawia przestrzeń młodszym kolegom, a sam zasiada na stołku reżysera. Tym razem w podwójnej roli, ramię w ramę z Bradleyem Cooperem, Andym Garcią oraz Laurencem Fishburnem, wymierza sprawiedliwość. Dramat opowiada historię 80-letniego Stone’a, który będąc na granicy bankructwa, zostaje tytułowym przemytnikiem narkotyków na usługach meksykańskiego kartelu. Eastwood potrafi i wzruszyć i rozśmieszyć. Bez skrupułów ignoruje moralne implikacje zachowań protagonisty. Nie boi się ckliwości i naiwności, wierząc, że sympatyczne postacie z ciekawie pokazanymi interakcjami zneutralizują wszelkie negatywne skutki przesadnych uproszczeń.

Powraca również „najgorętsze” irańskie nazwisko – Asghar Farhadi. Tym razem filmem „Wszyscy wiedzą”, reżyser zabiera nas na południe Europy, gdzie rozegra się dramat z love story w tle. Twórca zmienia język, miasto i kulturowe konteksty,Tym razem filmem „Wszyscy wiedzą” zabiera nas na południe Europy, gdzie rozegra się dramat z love story w tle. Reżyser zmienia języki, miasta i kulturowe konteksty, ale wciąż opowiada o komunikacyjnym impasie, społecznym rozwarstwieniu oraz problemach, które łatwiej przemilczeć, niż rozwiązać. Film nie został dobrze przyjęty przez krytykę, ale zaskarbił sobie serca publiczności. Wszystko za sprawą hipnotyzującej pary (w życiu i na ekranie). Laura (Penelope Cruz) powraca do Hiszpanii na wesele siostry. Tańce, wspominki oraz wymiany czułych spojrzeń pomiędzy nią, a jej dawnym kochankiem Paco (Javier Bardem) kończą się w momencie, gdy córka Laury zostaje porwana. Rozpoczyna się dramat jednostki oraz pranie brudów z przeszłości. Fabuła, w której znalazło się miejsce na porwanie dla okupu, starcie panów z chłopami oraz miłość przypieczętowaną na szczycie dzwonnicy, trąci, kiczem, a i tak chcemy zobaczyć jak zakończy się ta historia.Bezapelacyjne najważniejszą premierą marca był belgijski dramat „Girl” w reżyserii Lukasa Dhonta. Wszyscy chcemy gdzieś pasować. Być akceptowani. Należeć do stada. Według amerykańskiego psychologa Abrahama Maslowa, właśnie w ten sposób realizujemy podstawową potrzebę przynależności. „Co okazuje się największą przeszkodą w życiu Lary? Jej chłopięce ciało. A dokładnie penis, którego chciałaby się pozbyć. Codziennie rano podwiązuje swoje krocze, co sprawia jej olbrzymi ból. Ma nadzieję, że nikt nie zauważy. Lara to piętnastoletnia transgenderowa dziewczyna, której recepta na szczęście „chcę być sobą” wydaje jej się prosta. Hormony i mniej więcej siedem godzin operacji. Nie może uwierzyć, że już jest tą dziewczyną, którą tak bardzo chce być. A właściwie dopiero się nią staje”.2

Jak wyglądało rodzime podwórko? W marcu mieliśmy cztery premiery filmowe. Nadworny reżyser kina akcji Władysław Pasikowski stworzył „Kuriera”, opowieść o Janie Nowaku-Jezioranskim. Nie zabrakło hollywoodzkich scen rodem z Jamesa Bonda, intryg i fragmentów trzymających w napięciu. Opowieść o Janie Nowaku-Jezioranskim. Film Władysława Pasikowskiego opowiadający o powrocie bohatera z Londynu do okupowanej Polski. Nie zabrakło hollywoodzkich scen rodem z Jamesa Bonda, intryg i fragmentów trzymających w napięciu. To letnie kino historyczne, w którym bohaterów z krwi i kości zastępują figury z patriotycznej czytanki, niezłe role giną pod nawałem scenariopisarskich banałów, a umiejętnie budowane napięcie rozładowane jest w fatalnych scenach akcji.

Wzbraniam się przed filmami o sportowcach, jak tylko mogę. Z prostego powodu: więcej razy mnie zawiodły, niż przyniosły audiowizualne doznania. Ile można oglądać, że ktoś się stara, poddaje, trener pokazuje lepsze życie i w końcu osiąga sukces? „Córka trenera” to zupełnie inne kino. Sport jest tylko tłem do pokazania relacji. Relacji, które od samego początku skazane są na niepowodzenie. Od wielu lat są tylko we dwoje, zawsze razem. Ona jest jego oczkiem w głowie, córeczką tatusia i jego wielką chlubą. On jest dla niej całym światem. Pewnego dnia obydwoje kogoś poznają. Maciej, będąc przez tyle lat samotnym, w końcu otworzy się na nową znajomość? Film drogi, ale jakże istotny kawałek do przejścia… Moja pełna recenzja oraz wywiad z twórcami tutaj.

Powraca Borys Lankosz. Po świetnym „Ziarnie prawdy”, kazał na siebie czekać aż cztery lata. Niestety rozczarowuje kryminałem „Ciemno, prawie noc” z Magdaleną Cielecką i Marcinem Dorocińskim w rolach głównych.

Powolne wycofywanie się matki, brak męskiego wzorca, pierwsza miłość, utrata przyjaciela czy brak siły, aby stawić czoła kolejnym kochankom w rodzinie. To lato nie oszczędza Piotrka, a kamera umiejętnie stara się uchwycić te ważne momenty. Zapraszamy do refleksji, bowiem wrażliwość nie jest związana z metryką, a bardziej z doświadczeniem. Sądzę, że każdy odnajdzie siebie w filmie „Wspomnienie lata”. Adam Guziński zabiera nas do emocjonalnych stanów bohaterów. Właściwie nic nie zostaje tu wypowiedziane na głos: romans matki, świadomość, że jej syn o wszystkim wie, uczucie chłopaka do przyjezdnej dziewczyny, przemoc seksualna. Wszystko, co najważniejsze wybrzmiewa między słowami: w najdrobniejszych gestach, nieoczywistych zbitkach montażowych, rekwizytach i piosenkach. Miałam przyjemność rozmawiać z twórcami filmu. Wywiad oraz recenzja tutaj.

Seriale

W marcu odbyło się aż sześć serialowych premier. „The Order” - horror amerykański, produkcji Netflixa z pewnością trafi do nastolatków. Głównym bohaterem jest Jack Morton, młodzieniec wychowywany przez dziadka. Świeżo upieczony student dowiaduje się, że na swoim uniwersytecie od zarania dziejów działa tajemne stowarzyszenie – Bractwo błękitnej róży. Postanawia, że za wszelką cenę stanie się członkiem bractwa. Skąd tak silna obsesja Jacka na punkcie tajemniczego stowarzyszenia?

„Formuła 1: Jazda o życie” „Jeśli wydawało się komuś, że dokumenty o konkretnej dziedzinie sportu są dedykowane tylko jej fanom, to był w błędzie. Idealnym zaprzeczeniem tej teorii jest serial Netflixa "Formula 1: Jazda o życie". To dokument dla każdego laika. Jego widz nie musi znać się na budowie bolidu, żeby znaleźć w nim coś ciekawego dla siebie. A lista tych "cosiów" wyglada całkiem imponująco”.3

„Miłość, śmierć i roboty”, to krótkie, niepowiązane ze sobą osiemnaście animacji, z których każda opowiada inną historię i zrealizowana jest w inny sposób. Mają jednak jeden element wspólny – kręcą się wokół fantasy, science-fiction, cyberpunku i horroru, czasem sięgając po jakieś komediowe akcenty.

Netflix stworzył również serial o muzykach i tylko dla muzyków...? „Turn Up Charlie” okaże się sukcesem? Tytułowy Charlie (w tej roli Idris Elba, co zabawne prywatnie również działający jako DJ) zabłysnął hitem jednego sezonu, jednak życie szybko zweryfikowało jego plany. Po latach, na fali tęsknoty za latami 90., pojawia się pomysł powrotu na scenę z remiksem jego dawnego przeboju.

Na koniec dwa mini seriale, oparte na faktach: „Zaginięcie Madeleine McCann” składa się z ośmiu odcinków. Skupia się przede wszystkim na relacjach świadków oraz śledczych, którzy brali udział w próbach rozwiązania zagadki zaginięcia trzyletniej Madeleine McCann. Wydarzenia z 2007 roku, które wstrząsnęło światem.

Z kolei „The Act” opowiada historię, którą odkryto w 2015 roku. Psychicznie pokiereszowane bohaterki, toksyczne i dramatycznie pogmatwane relacje między matką i córką. I czy, mimo ewidentnego i okrutnego morderstwa, współczucie widza skierowane będzie ku matkobójczyni? HBO GO przygotował siedmioodcinkowy serial o Claudine „Dee Dee” Blanchard i jej córce Gypsy Rose.

 

setoci2

Więcej tekstów autorki na blogu
setoci.com

258 sPatrycja Paczyńska Jasińska blog

O autorce

Patrycja Paczyńska-Jasińska – absolwentka socjologii (specjalność: komunikacja społeczna) na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz kulturoznawstwa (specjalność: filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, na kierunku socjologia. Obecnie pracuje na Uniwersytecie SWPS w Katowicach, gdzie jest koordynatorką ds. marketingu oraz pełni funkcję opiekuna naukowego Koła Naukowego Psychointerpretacje. Działa również społecznie na rzecz rozwoju dzieci i młodzieży w ramach projektów: Strefa Młodzieży i Strefa Psyche. Współpracuje również z "Warsztaty Realizatora Filmowego i TV" w Bielsku-Białej gdzie edukuje społeczność lokalną z zakresu historii i analizy filmu. Jest organizatorką Ogólnopolskiej Konferencji Filmowej pt. "Filmowe Psycho-Tropy" oraz inicjatorką projekt filmowego o tym samym tytule, który od lat z sukcesem prowadzi w katowickim KINIE KOSMOS – Centrum Sztuki Filmowej. Autorka bloga filmowego Se Točí. Współautorka książek Film w edukacji i profilaktyce. Na tropach psychologii w filmie. Część 1 oraz Film w terapii i rozwoju. Na tropach psychologii w filmie. Część 2.

Przypisy

1 https://www.filmweb.pl/review/Supermenka-22296
2 http://filmoterapia.pl/jak-byc-soba/
3 https://natemat.pl/266725,formula-1-jazda-o-zycie-ten-serial-netflixa-jest-nie-tylko-dla-fanow-f1

W roku 1901. w sztokholmskim wydawnictwie Wahlström&Widstrand ukazała się książka obrazkowa pod tytułem Puttes äventyr i blåbärsskogen (Przygody Puttego w jagodowym lesie). Jej autorka, Elsa Beskow, zadebiutowała kilka lat wcześniej, najpierw jako ilustratorka, potem również pisarka. Opowiedziana wierszem i opatrzona całostronicowymi ilustracjami historia o chłopcu, który chcąc zrobić mamie imieninową niespodziankę, wyrusza do lasu na jagody, przyniosła autorce ogromny rozgłos. Finlandia ma „Muminki”, Anglia Beatrix Potter, Szwecja zaś Elsę Beskow. O początkach transferu szwedzkiej literatury dziecięcej na polski opowie tłumaczka i skandynawistka Agnieszka Stóżyk.

Na jagodach w szwedzkim lesie.

Uważa się, że tak dziś popularna i ceniona przez krytyków szwedzka książka dla dzieci po raz pierwszy zyskała zainteresowanie zagranicy właśnie dzięki utworom Beskow. Książki obrazkowe tej autorki należą do klasyki. Napisała i zilustrowała aż czterdzieści tytułów, z których najpopularniejsze do dziś są regularnie wznawiane. Motywy zaczerpnięte z powstałych przed ponad stu laty ilustracji znaleźć można na kartkach pocztowych, w kalendarzach, na kubkach, sztućcach, tkaninach, serwetkach… wszędzie. 

urodzin Elsy BeskowGoogle. 11 lut 2013, 139 rocznica urodzin Elsy Beskow

Pierwszym słowom rymowanej historii o tytułowym Puttem „I skogen gick Putte med korgar två…” (Przez las szedł Putte z dwoma koszykami…) towarzyszy taka oto ilustracja:
 chłopiec na jagodach

Chłopiec, który wyrusza do lasu na jagody… Czy to nie brzmi znajomo? Dla podpowiedzi cytat: „Kapelusik wziął czerwony, / Żeby się go bały wrony, / A choć serce mu kołata,/ Nic nie pyta! kawał chwata!/ – Na bok tarnie i wikliny!/ Dziś są mamy imieniny (…)”.

Dwa lata po ukazaniu się szwedzkiego oryginału (1903) niewielka warszawska oficyna Justyny Lisowskiej wydała książkę dla dzieci zatytułowaną „Na jagody! Książeczka leśna” z tekstem Marii Konopnickiej. To właśnie „Na jagody!” Okładka polskiego wydania jest identyczna z niemiecką, z tego samego roku, i przedstawia nieco zmodyfikowaną (wystarczy spojrzeć na las) pierwszą ilustrację szwedzkiego oryginału – tę samą, której przyglądaliśmy się przed chwilą, a tak naprawdę jej lustrzane odbicie. W niedługim czasie tytuł dwukrotnie wznowiono kolejno u Gebethnera i Wolffa (1909) i M. Arcta (1913). Warto też dodać, że wszystkie następne polskie wydania tekstu Konopnickiej, aż do roku 1948, ukazywały się właśnie z ilustracjami Elsy Beskow.

chłopiec na jagodach2

chłopiec na jakogdach1

chłopiec na jagodach3

Poza zmianą okładki w polskim wydaniu wykorzystano wszystkie oryginalne ilustracje i to w tej samej, co w oryginale kolejności. Nigdzie jednak nie znajdziemy tropów zdradzających szwedzkie pochodzenie utworu. Tekst wyszedł spod pióra Konopnickiej, autorstwo ilustracji pozostaje zagadką (ilustracje pozbawione są inicjałów). Ponieważ jednak Konopnicka się „rozpisała” – jej wiersz jest dwa i pół raza dłuższy – wydawca zmuszony został dołożyć jedną kartę i zadrukować lewe stronice wszystkich rozkładówek. O tym, że Konopnicka pisząc „Na jagody!” miała w rękach pierwsze szwedzkie wydanie tytułu i że podstawę transferu stanowiły ilustracje, świadczyć mogą tropy ukryte w rozbudowanym wstępie wiersza polskiej pisarki, ujawniające silne związki z ilustracją na okładce szwedzkiego oryginału.

Okładka pierwszego szwedzkiego wydaniaOkładka pierwszego szwedzkiego wydania „Puttes äventyr i blåbärsskogen” (1901)

U Konopnickiej czytamy: Żeby tylko, chowaj Boże,/ Nie napotkać gdzie ślimaka…(…)/ A nad nimi lecą osy,/ Grają, trąbią wniebogłosy, (…)/ A tam siedzi we fortecy/ Pająk co ma krzyż przez plecy. (…)/ Gąsienice w poprzek drogi; (…)/ Adiutanty złotem świecą,/ Na motylich szkrzydłach lecą.

Konopnicka przenosi jagodowy las nad wody Bugu i wplata do tekstu wiele elementów, które mocno osadzają go w rodzimej kulturze. Nie może jednak zupełnie uciec od ilustracji… Te z czasem, choć jak wspomniałam, dość późno, znikają z polskich wydań. Kolejne edycje ukazują się z ilustracjami m.in. Zofii Fijałkowskiej i Anny Stylo-Ginter, co prowadzi do zatarcia się szwedzkiego pochodzenia baśni o Janku i Jagodowym królu. Do czasu.

W 1972 roku w Przeglądzie Humanistycznym opublikowano tekst Ch. Haugaarda pod nośnym tytułem „Czy Maria Konopnicka popełniła plagiat utowru szwedzkiej pisarki Elsy Beskow”1, według którego oryginalne wydanie książki Beskow miało trafić do rąk Konopnickiej za pośdrednictewm Gudrun, szwagierki Przybyszewskiego. Rozpętała się długolenia dyskusja, której echa i dziś zdarza się jeszcze słyszeć. Nie ma jednak wątpliwości, że „Na jagody!” to przykład typowej dla swoich czasów adaptacji.

Druga połowa XIX w., okres, w którym ponad pięćdziesięcioletnia już i sławna Konopnicka debiutuje jako pisarka dla dzieci cechuje ogromna liczba publikacji tworzonych do obcych ilustracji. Praktyka pisania pod obrazki, głównie niemieckie chromolitografie, i drukowania książek w wyspecjalozowanych niemieckich zakładach była powszechna, z czasem zaczęto ją nawet nazywać plagą. Przyczyny tego zjawiska są różne. Ich opis wymagałby osobnego tekstu. Podobno zdarzało się, że niemal jednocześnie w tym samym języku ukazywały się różne teksty do identycznych ilustracji. W „Książeczkach dla grzecznych i niegrzecznych dzieci” J. Dunina czytamy: „Czasem kupowano same ilustracje, które wklejano do krajowych książek, innym razem nabywano ryciny w arkuszach i wdrukowywano w puste miejsca polskie teksty lub powierzano wykonanie całości obcym firmom. Obrazki obcego pochodzenia najczęściej nie były sygnowane, zdradzały je realia – bohaterowie noszący w tekście polskie imiona mieli na sobie np. tyrolskie stroje.”2

Pierwsze utwory Konopnickiej dla dzieci powstają według takiej właśnie metody.

wesołe chwile1

wesołe chwile2Wesołe chwile (All round the Clock) 1891r. Tekst Konopnickiej do ilustracji angielskiej akwarelistki Harriett M. Bennett.3

O tym, jak swobodny bywał związek oryginalego i dopisanego tekstu, świadczyć może następujący przykład:

sierotki

U Konopnickiej ta ilustracja została oparzona nagłówkiem „Sierotki”, a w miejscu angielskiego „Pretty little mother”, czytamy: Mamo droga! Mamo miła! Nie zapomnim nigdy Ciebie. W sercu naszym będziesz żyła. Tak, jak żyjesz teraz w niebie.4 Autorka rymów do niemieckiego wydania opisuje zaś scenę, w której jedna z dziewczynek, wyjaśnia drugiej, że laleczka z obrazka, to Elschen, gdy była małym dzieckiem. Obrazek ten sam. Interpretacje różne.5

W tym, że Konopnicka pisząc „Na jagody!” posłużyła się obcą ilustracją nie było nic nadzwyczajnego. To, że litografie przygotowujące książki do druku „gubiły” inicjały twórców, też nie należało do rzadkości. Ani to, że utwory w różnych językach dodrukowywano na wychodzących z jednej, często niemieckiej drukarnii arkuszach względnie dostarczano zamawiającemu arkusze z ilustracjami, pozostawiając na nich puste pola na tekst. „Na jagody!” jest jednak książką wyjątkową. Wiercińska wymienia ją jako pierwszą polską książkę Nowej fali6, stylistyki wywodzącej się w prostej linii od angielskich prerafaelitów oraz postulującego zespolenie sztuk ruchu Arts and Crafts, który zaowocował m.in. powstaniem nowoczesnej i szeroko dostępnej książki obrazkowej. Naturalizm sentymentalny chromolitografii drugiej połowy XIX w. musiał z czasem ustąpić pola nowej estetyce, giętkiemu secesyjnemu konturowi i nasyconej płaskiej plamie. „Na jagody!” z ilustracjami Beskow utorowało drogę tym wpływom. Takich szwedzkich forpoczt było zresztą więcej.
(cdn.)

Wydania „Na jagody! książeczka leśna” z lat 1924, 1925, 1946 z ilustracjami Elsy Beskow dostępne na:
https://polona.pl/search/?query=Na_jagody&filters=public:1
[dostęp 13.02.2018]

 

someone

O autorce

Agnieszka Stróżyk – tłumaczka szwedzkiego, skandynawistka z Uniwersytetu SWPS.

Przypisy

1 [za] E.Teodorowicz-Hellman, Svensk-polska litterära möten. Tema: Barnlitteratur, Svenska Institutet, Edsbruk, 1999, str. 37.
2 J. Dunin, Książeczki dla grzecznych i niegrzecznych dzieci, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, 1991, str. 82.
3 Ilustracja z reprintu wyd. Graf_ika, 2011. http://zeta-ars.pl/wesole-chwile-maria-konopnicka.html [dostęp 13.2.2018].
4 J. Dunin, op. cit., str. 86.
5 Ibidem, str. 88.
6 J. Wiercińska, Sztuka i książka, Państwowe wydawnictwo naukowe, Warszawa, 1986, str. 93.

Ostatni zwrot w stronę prostego życia, propagowany przez orędowników the tiny house movement, jest prawdopodobnie w dużym stopniu wynikiem amerykańskiego kryzysu gospodarczego z 2008 roku. Jednak już sto pięćdziesiąt lat wcześniej Henry David Thoreau przeprowadził się do własnoręcznie zbudowanej chaty nieopodal Concord w stanie Massachusetts i napisał: „Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie”. „Walden” to tytuł zbioru jego esejów, nazwa stawu, nieopodal którego stanął dom Thoreau i gra komputerowa stworzona w 2017 roku przez Game Innovation Lab. O metaforze małego domku, pod którą kryje się ograniczenie wokół siebie przedmiotów i grze komputerowej, która powstała na podstawie idei „życia świadomego”, opowie amerykanistka i tłumaczka dr Anna Warso z Uniwersytetu SWPS.

Większość potrzeb została nam wmówiona

Właściciele małych domków podkreślają niskie koszty życia w niewielkim, przyjaznym naturze budynku, ale przede wszystkim idącą za tym wyborem wolność: od hipoteki i nadmiaru przedmiotów. Tiny houses bywają w dodatku na tyle małe, że dają się przewozić na platformach z miejsca na miejsce. Jednak kiedy Thoreau pisze, że „łatwiej się nam to wszystko nabywa, anieżeli można się tego pozbyć”, ma na myśli nie tylko faktycznie otaczające nas rzeczy, ale przede wszystkim przyzwyczajenie do nich i pragnienie posiadania.

Mówiąc lapidarnie, Thoreau uważa, że daliśmy się nabrać: większość potrzeb została nam wmówiona. Próbując je zaspokoić prowadzimy „życie, które nim nie jest”, „życie w cichej rozpaczy”, a co gorsza, wtłaczamy w ten schemat kolejne pokolenia. W pierwszym rozdziale „Waldena” pisze o absurdalnej sytuacji, w której nawet ubogich studentów naucza się ekonomii politycznej zamiast „ekonomiki życia jednoznaczej z filozofią”, w wyniku czego student czyta Adama Smitha, a jego ojciec pogrąża się w długach, żeby za to zapłacić. Stają się w ten sposób, w efekcie własnej decyzji, ofiarami tyranii ekonomicznej. „Nie urodziłem się po to, aby ktoś mnie zniewalał”, oświadcza Thoreau w słynnym eseju o nieposłuszeństwie obywatelskim.

Dla jasności: autor „Waldena” wcale nie był takim pustelnikiem i ascetą, za jakiego może uchodzić wśród miłośników inspiracyjnych cytatów. Przeprowadzka do lasu była rodzajem trwającego dwa lata eksperymentu, w tym czasie filozof odwiedzał zarówno mieszkających niedaleko przyjaciół, jak i bar w pobliskim miasteczku. Liczbę otaczających go przedmiotów ograniczył jednak do kilku podstawowych sprzętów i narzędzi („ludziom zajętym nauką potrzebna jest lampa, materiały piśmienne i dostęp do kilku książek”), a większość czasu mijała mu na kontemplowaniu natury, czytaniu i robieniu zapisków do „Waldena”. Uprawiał też ogród, z którego pochodziła część jego pożywienia, a czasem najmował się do różnych zajęć, żeby zarobić pieniądze na kupno tego, czego sam nie potrafił wyhodować lub zbudować.

Mówiąc lapidarnie, Thoreau uważa, że daliśmy się nabrać: większość potrzeb została nam wmówiona. Próbując je zaspokoić prowadzimy „życie, które nim nie jest”, „życie w cichej rozpaczy”, a co gorsza, wtłaczamy w ten schemat kolejne pokolenia.

Gra komputerowa „Walden”

Do tego, z grubsza, sprowadza się granie w „Walden, a game”, reklamowanej hasłem play deliberately, w której podążając śladami Thoreau zamieszkujemy na rok w wirtualnym lesie, aby jak on „żyć świadomie”. Każdy dzień to 15-minutowy odcinek, a zadaniem gracza jest eksplorowanie lasu wokół chaty, odkrywanie nowych ścieżek, badanie roślin i zwierząt, przetrwanie zimy w Nowej Anglii oraz różnego rodzaju próby uwagi.

Thoreau twierdzi – i taka deklaracja może się dzisiaj wydawać zupełnie nieprawdopodobna – że pracując około sześciu tygodni w roku był w stanie sprostać wszystkim swoim koniecznym wydatkom: „Całe zimy, jak również większość miesięcy letnich miałem wolne na lekturę”. Chodzi tu jednak nie tyle o sposób na życie dla kogoś, kto naprawdę bardzo lubi czytać, ile o świadomą decyzję związaną z tym, co jest w danym momencie ważne, jakim kosztem jest się to gotowym osiągnąć i co w imię tego poświęcić – „ekonomika życia, która jest jednoznaczna z filozofią” jest więc nauką ważenia potrzeb. Wymaga odwagi, ale to dzięki odwadze można „dokonać innego wyboru niż zdobywanie nadmiaru.”

Jakkolwiek idealistyczna taka perspektywa może się wydawać, ostatnia fala popularności książek o leczniczej mocy sprzątania i fetyszyzacji przedmiotów użytkowych pokazują, że na przekór relatywnemu dostatkowi, na jakimś poziomie nadal nie umiemy sobie poradzić z potrzebami, przedmiotami i desperacko szukamy podpowiedzi, jak prowadzić dobre życie. Pewnym paradoksem jest, że rozwiązania próbuje nam dostarczać to samo źródło, które przyczynia się do powstawania problemu – kiedy Thoreau powtarza „prostota, prostota i jeszcze raz prostota” nie chodzi mu o zakup duńskiego kubka czy minimalistycznej kanapy. W eseju „Sztuka chodzenia”, który po angielsku zatytułowany jest po prostu „Walking”, zwykła przechadzka wśród drzew staje się praktyką filozoficzną, formą namysłu umożliwiającego autorefleksję, a zatem również próbę odpowiedzi na pytanie, co to znaczy być szczęśliwym. Warunkiem koniecznym dla tego namysłu jest wolność – Thoreau zamieszkał w lesie 4 lipca 1845 roku, w dniu, w którym Amerykanie obchodzą Dzień Niepodległości, i ta data ma oczywiście znaczenie symboliczne.

Chociaż Thoreau pozostaje jednym z ważniejszych amerykańskich myślicieli, nie brakuje krytyków zarzucających mu przesadny optymizm, pewną niedojrzałość, a nawet hipokryzję. Chatę wybudował w końcu nie w dzikiej głuszy, ale na ziemi należącej do przyjaciela, Ralpha Waldo Emersona, i nawet jeśli sam był potomkiem skromnych imigrantów, jako biały mężczyzna i absolwent Harvardu dysponował niejako na wejściu wolnością niedostępną całej rzeszy innych Amerykanów. Dzisiejsi właściciele małych domków to również osoby obdarzone zwykle kapitałem kulturowym niedostępnym dla wszystkich, a pozwalającym świadomie podejmować pewne decyzje i planować działania. W tym kontekście trudno pominąć na przykład klasowy kontekst amerykańskich trailer parks, których mieszkańcy często żyją w „małych domkach” na kółkach zupełnie nie z wyboru.

„Walden” jest jednak bardziej drogowskazem niż podręcznikiem, podobnie jak oparta na tej książce gra nie stanowi ekwiwalentu, a jakiegoś rodzaju medytację nad prostym życiem albo wręcz marzeniem o prostym życiu. Thoreau uważa zresztą, że starzy niewiele potrafią młodych nauczyć i podkreśla znaczenie samodzielnie zdobywanych doświadczeń: „W dzisiejszych czasach istnieją profesorowie filozofii, a nie filozofowie (...) wykłady godne są podziwu, jeśli kiedyś godne podziwu było życie. Być filozofem to nie tyle oddawać się wyrafinowanym rozmyślaniom ani nawet stworzyć nowy system, ile tak kochać mądrość, aby zgodnie z jej nakazaniami prowadzić życie proste, niezależne, wielkoduszne i ufne.”

„Walden, a game” kosztuje na serwisie itch.com około 18 dolarów, ale „Walden, czyli życie w lesie” stoi na półce w co drugiej bibliotece miejskiej.

 

258 anna warso

O autorce

dr Anna Warso – amerykanistka i tłumaczka, wykłada w Katedrze Anglistyki Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się literaturą amerykańską, kulturą popularną i science fiction. Pisze przede wszystkim o dwudziestowiecznej prozie i poezji (John Berryman, Elizabeth Bishop, John Ashbery, Chuck Palahniuk, Cormac McCarthy, Toni Morrison). W 2018 roku ukażą się dwa współredagowane przez nią zbiory esejów: „Culture(s) and Authenticity: The Politics of Translation and the Poetics of Imitation” oraz „Interpreting Authenticity: Translation and Its Others”. W tym roku prowadzi zajęcia o potworach, poezji i przekładzie.

„Mindhunter”, „Z archiwum X”, „CSI” czy „The Killing” serwują garść informacji na temat pracy w laboratorium kryminalistycznym, ale nie do końca wiernych faktom. Oczywiście, celem seriali kryminalnych jest dostarczenie świetnej rozrywki, a fałszywe wyobrażenia na temat pracy w laboratorium kryminalistycznym to efekt uboczny, ale pod ich wpływem od organów ścigania oczekuje się zebrania materiału dowodowego w błyskawicznym tempie i wyników badań najlepiej w 45 minut. O tym, jak rzeczywiście wygląda praca w laboratorium kryminalistycznym, piszą mgr Beata Wójcikdr Joanna Kabzińska, wykładowczynie na kierunku psychokryminalistyka Uniwersytetu SWPS w Katowicach.

Praca w laboratorium kryminalistycznym – co jest prawdą, a co fałszem

Co prawda Sherlock Holmes ze swoją inteligencją i umiejętnością dedukcji do dzisiaj budzi respekt i uznanie czytelników powieści Arthura Conana Doyle’a, ale to śledczy spod znaku CSI są bohaterami naszych czasów. Komputery o niespotykanej prędkości, wirtualne ekrany czy też hologramy w służbie nauki i wymiaru sprawiedliwości to mariaż, który budzi zaciekawienie widzów na całym świecie.

Podglądanie pracy laboratorium kryminalistycznego przez szklany ekran z jednej strony wyzwala emocje, bo utwierdza nas, odbiorców w przekonaniu, że nie ma zbrodni doskonałej (najdrobniejszy pyłek, zapach czy mikroskopijna kropla krwi zawsze zdradzają prawdziwego złoczyńcę). Z drugiej jednak strony zniekształca to, co stanowi prozę życia służb śledczych.

Podglądanie pracy laboratorium kryminalistycznego przez szklany ekran z jednej strony wyzwala emocje, bo utwierdza nas, odbiorców w przekonaniu, że nie ma zbrodni doskonałej (najdrobniejszy pyłek, zapach czy mikroskopijna kropla krwi zawsze zdradzają prawdziwego złoczyńcę). Z drugiej jednak strony zniekształca to, co stanowi prozę życia służb śledczych.

 

W rzeczywistości, w prawdziwych laboratoriach kryminalistycznych, sprzęt, jakkolwiek skomplikowany i niejednokrotnie równie skuteczny, nie jest aż tak spektakularny, laboratoria nie są tak obszerne, a ekipy kryminalistyków nie wdają się w przesłuchania podejrzanych. To, co niewątpliwie łączy laboratoria, te rzeczywiste i te serialowe, to ludzie – z ich inteligencją, spostrzegawczością i determinacją w analizowaniu każdego śladu.

Co wiemy o laboratoriach kryminalistycznych? Wydaje się, że wszystko. Obecnie laboratoria kryminalistyczne zdają się nie mieć dla postronnych żadnych tajemnic. A przynajmniej tak nam się wydaje. Dlaczego? Otóż media serwują nam coraz to więcej seriali, które szeroko przedstawiają pracę „kryminalistyków”. Serial „CSI: Kryminalne zagadki…” czy rodzime „W11” i „Detektywi” „wprowadzają” nas w arkana techniki kryminalistycznej. Kształtują one nasze wyobrażenie o możliwościach technicznych, wiedzy ekspertów czy też warunkach pracy. Wyobrażenia te odbiegają niejednokrotnie od rzeczywistości, tworząc pewne mity na temat kryminalistyki i pracy laboratoriów.

MIT I – materiał dowodowy można zebrać w błyskawicznym tempie

Jeszcze kilkanaście lat temu daktyloskopia i genetyka dostarczały kluczowego materiału dowodowego w toczących się postępowaniach karnych. Aby jednak ślady linii papilarnych lub materiał genetyczny mogły posłużyć jako dowód w procesie, konieczne jest wytypowanie osoby podejrzanej, z której odciskami palców lub materiałem genetycznym można było porównać ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia. Wytypowanie osoby podejrzanej wymagało jednak od policjantów podejmowania bardzo wielu, wymagających nakładu czasu i siły działań wykrywczych (np. rozpytań, przesłuchań, obserwacji itd.). 

Obecnie nieoceniony – dzięki bazom danych  AFIS i GENOM – jest udział tych dziedzin kryminalistyki również w fazie wykrywczej. Nauka, technika i wiedza kryminalistyków w znacznym  stopniu przyczyniają się do wzrostu wykrywalności sprawców przestępstw. Współcześnie policja nie zawsze musi prowadzić żmudne działania wykrywcze, aby wytypować osobę podejrzaną. Wystarczy ślady daktyloskopijne lub biologiczne zabezpieczone na miejscu zdarzenia wprowadzić do bazy śladów linii papilarnych lub bazy profili genetycznych, aby sprawdzić, czy sprawca nie znalazł się już wcześniej w kręgu zainteresowań policji lub nie popełnił uprzednio innego przestępstwa. Zabieg ten nie jest jednak tak spektakularny jak w serialach.

W CSI porównanie materiału dowodowego z bazą danych trwa kilkanaście sekund i zawsze bezbłędnie prowadzi śledczych do podejrzanego i jego obszernej kartoteki. W praktyce baza śladów linii papilarnych AFIS dostarcza operatorowi listę kilkunastu potencjalnych „trafień” i dopiero biegły z zakresu daktyloskopii dokonuje całościowej analizy śladów i ocenia, czy są one tożsame.

MIT II – wyniki badań dostępne w 45 minut 

Śledząc ulubione seriale kryminalne, można odnieść wrażenie, że praca eksperta z zakresu kryminalistyki jest szybka, łatwa i przyjemna. Nic w tym dziwnego, skoro w ciągu 45 minut dochodzi do popełnienia przestępstwa, przeprowadzone zostają ekspresowe oględziny miejsca zdarzenia, wiele innych czynności w toku śledztwa, badania laboratoryjne, a w finale sprawca zostaje ujęty. Różnice? Bez wątpienia występują. I wbrew pozorom nie polegają one jedynie na stronie wizualnej. 

Oględziny miejsca zdarzenia nawet niewielkiego pomieszczenia trwają od kilku do kilkunastu godzin. Są czynnością niepowtarzalną – ślady, których nie uda się ujawnić i zabezpieczyć w ich trakcie, z dużym prawdopodobieństwem przepadną, a od skrupulatności techników kryminalistycznych pracujących na miejscu zdarzenia zależy, czy sprawca przestępstwa stanie przed sądem, ale także to, czy nie trafi tam osoba niewinna.

Badania laboratoryjne też wymagają czasu. Ułudą jest przekonanie, że zespół laboratorium wyczekuje kolejnych zleceń. W praktyce, każde policyjne laboratorium kryminalistyczne w Polsce zajmuje się ogromną liczbą spraw i badań, co wydłuża czas prowadzonych analiz. Badania laboratoryjne muszą być wykonywane zgodnie z obowiązującymi przepisami i zachowaniem procedur, których przestrzeganie wydłuża ich czas. 

MIT III – technik kryminalistyk 

W serialach spod znaku CSI pracownicy laboratorium kryminalistycznego odgrywają wiele różnych ról: prowadzą oględziny na miejscu zdarzenia, pobierają materiał porównawczy od osób podejrzanych, przesłuchują świadków, zatrzymują podejrzanych, realizują rozmaite czynności procesowe (np. okazania, przeszukania) i operacyjno-rozpoznawcze (np. prowadzą obserwację).

W praktyce udział i zaangażowanie w sprawę zarówno biegłego, jak i technika  kryminalistyki są zdeterminowane  przepisami prawa. Żaden z nich nie może wykraczać poza swoje kompetencje określone wyraźnie w Kodeksie postępowania karnego i innych aktach prawnych. Tak jak policjanci dochodzeniowo-śledczy nie badają śladów traseologicznych w laboratorium, tak biegli i technicy kryminalistyczni – choć z reguły są policjantami – nie przesłuchują podejrzanych i z bronią w ręku nie dokonują ich zatrzymań.

MIT IV – praca laboratorium kryminalistycznego przebiega szybko, sprawnie i bez biurokracji 

Praca w kryminalistyce to ciągła analiza wspomagana sprzętem badawczym oraz systemami komputerowymi. Można odnieść wrażenie – śledząc seriale kryminalne – że zmora współczesności, jaką jest narastająca biurokracja, biegłych w laboratorium kryminalistycznym nie dotyka. Rzeczywistość jednak jest inna – praca policji, w tym także ta w laboratorium, to setki dokumentów, podpisów, potwierdzeń, pieczątek.

Rozbudowana dokumentacja wszystkich czynności jest z jednej strony zdeterminowana obowiązującymi przepisami prawa, z drugiej zaś konieczna ze względu na wagę podejmowanych działań – podejmowane w laboratorium analizy dotyczą materiałów, które mogą stanowić dowód winy lub niewinności człowieka. Pocieszające jest jednak to, że i w tym obszarze obserwujemy pewne zmiany.

Dla przykładu, w Laboratorium Kryminalistycznym Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach został wdrożony system informatyczny do zarządzania laboratorium, który nie tylko znacznie ograniczył biurokrację, lecz także wspomaga na bieżąco pracę biegłych i techników laboratoryjnych.Polskie laboratoria kryminalistyczne są jednostkami, które na bieżąco wykorzystują najnowocześniejszy sprzęt badawczy, niejednokrotnie taki sam, jakim dysponują  eksperci kryminalistyki w innych krajach.

Niewątpliwe przyczyniła się do tego współpraca w ramach Unii Europejskiej. Wymiana danych oraz wspólne działania krajów Unii nie tylko poszerzają możliwości badawcze, lecz także mają istotny wpływ na wykorzystanie w kryminalistyce najnowocześniejszego sprzętu badawczego, w takich wysoko wyspecjalizowanych dziedzinach jak chemia czy genetyka. 

Jedno jest pewne – w ciągu ostatnich 30 lat laboratoria kryminalistyczne stały się, w znakomitej większości, instytucjami, posiadającymi najnowocześniejszy sprzęt badawczy. Ich personel dysponuje wiedzą, która umożliwia w pełni wykorzystanie posiadanych zasobów oraz wdrażanie wciąż nowych metod badawczych. Za spektakularnymi sukcesami działających w policji zespołów zwanych Archiwum X stoją nie tylko umiejętność analizy i kojarzenia faktów przez policjantów, lecz także rozwijające się możliwości kryminalistyki.

 

someone

O autorce

mgr Beata Wójcik – biegła z zakresu badań daktyloskopijnych, wizualizacji śladów, badań struktury materiałów i rękawiczek. Operator i koordynator systemów AFIS. Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Podinspektor Policji w st. sp. Przez 14 lat była zastępcą naczelnika Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach i jednoczenie kierownikiem jakości zgodnie z normą 17025.

258 joanna kabzinska 1

O autorce

dr Joanna Kabzińska – doktor nauk prawnych o specjalności kryminalistyka i magister psychologii. Na Wydziale Zamiejscowym w Katowicach Uniwersytetu SWPS pełni funkcję kierownika kierunku psychokryminalistyka oraz jest członkiem uniwersyteckiej komisji dyscyplinarnej do spraw studentów Uniwersytetu SWPS na lata 2017-2020. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki na styku psychologii i prawa, w tym w szczególności psychologii zeznań świadków, psychologii podejmowania decyzji w postępowaniu sądowym, opiniowania sądowo-psychologicznego w sprawach rodzinnych i opiekuńczych, pomyłek sądowych, psychologii policyjnej. Interesuje się również problematyką strachu przed przestępczością, jego przyczyn i konsekwencji. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z psychologii zeznań świadków i wyjaśnień podejrzanych, prawa rodzinnego i opiekuńczego oraz kryminalistyki.

Coś różowo-szarego, miękkiego, pofałdowanego. Mieszka w nim czas i przestrzeń, myśl i pamięć, świadome „Ja” i nieuświadomione pragnienia. Mózg. Maszyna doskonała w formie, chociaż niedoskonała w treści. Byt powstały na drodze ewolucji, który posiada swoje osobnicze zdolności kreacyjne. Gdy myślimy o nim, to wiemy, że myślimy dzięki niemu. Gdy idziemy, biegniemy, oddychamy, to to też jest jego zasługą. A gdy tworzymy – to używamy swojego języka oraz kodu kulturowego, który jest zrozumiały w określonych środowiskach i nurtach. Na czym polega ta współczesna koniunkcja umysłu i mózgu? Dlaczego dawniej w przekazach kulturowych tak rzadko mówiono o mózgu w ogóle? Komentarza udzieli dr Joanna Jeśman, kulturoznawczyni ze School of Ideas Uniwersytetu SWPS.

Monstrum Frankensteina i nomenklatura

Nawet, jeśli nie czytaliśmy (a warto), to większość z nas doskonale kojarzy historię naukowca-filozofa Wiktora Frankensteina, który – doświadczywszy wielu rodzinnych tragedii – próbuje rozwiązać zagadkę śmierci i ożywić nieżywą już materię. Przepis na sukces wydaje się banalny: pozbierać trochę kości, narządów, dodać tzw. pierwiastek życia i tadam!1 Ostatecznie jednak demiurg nie jest zadowolony ze swojego dzieła stworzenia – okazuje się monstrualne, koślawe, pełne defektów. W dodatku to niemota: „Otworzył usta i wymruczał kilka nieartykułowanych dźwięków…”. W toku lektury poznajemy wersję samego monstrum, które – dzięki oddziedziczonemu mózgowi, zawierającemu pamięć z poprzedniego życia – powoli na nowo przyswaja sobie umiejętności mówienia, przeżywania rozmaitych emocji, wyrażania potrzeb.

W powieści Mary Shelley, której dokładny tytuł brzmi: „Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz”, słowo mózg pada raz, umysł – ponad 50. To ciekawa statystyka, zważywszy na zainteresowania doktora Frankensteina, który w swojej konfesji zwierzał się, że „Jednym ze zjawisk, które wyjątkowo mocno pochłaniały mą uwagę, była budowa cielesnej powłoki człowieka, a także każdego stworzenia obdarzonego życiem”. Monstrum posiadające mózg ze wszelkimi przymiotami, które się z tym wiążą, a zatem zdolnością komunikowania się oraz współodczuwania, nie doczekało się imienia od swojego stwórcy. Dopiero kultura pop zrobiła psikusa: dzięki wielokrotnym ekranizacjom powieści utożsamiła Wiktora Frankensteina z samym monstrum. Mózg i umysł przez wiele wieków funkcjonowały w relacji sobowtórowej, dokładnie takiej jak monstrum i Wiktor Frankenstein.

Umyślne metafory

Jeśli nawet przez stulecia temat mózgu jako narządu tak istotnego dla człowieka był rzadziej poruszany, to nie zapominano o umyśle, który bez wątpienia, według różnych wyobrażeń, umieszczano w głowie. Słynna XVII-wieczna metafora umysłu2 pokazuje, że w głowie znajduje się wszystko, co charakteryzuje istotę ludzką: zmysły, wyobraźnia, racja i ‘mens’, czyli z łaciny: umysł, myśl, duch… Nad mensem są już tylko istoty pozaziemskie, takie jak aniołowie i Bóg. Umysł zatem funkcjonował synonimicznie względem duszy, przynajmniej w paradygmacie religii chrześcijańskiej, która dominuje w naszym kręgu kulturowym.

Głowę postrzegano jako fizyczną, materialną ochronę dla ‘mens’ i dzięki swojej kulistości nadawano jej dużo większe znaczenie niż nieszczególnie wyględnemu narządowi, jakim był mózg. Głowa jako figura przestrzenna jest zbliżona kształtem do kuli, posługując się jednak figurą geometryczną przypomina koło, czyli kształt już przez starożytnych uznany za doskonały. To z głowy Zeusa wyskakuje Atena, jego nieślubna córka, córka doskonała, bogini mądrości. A największą karą i jednocześnie publicznym poniżeniem wiele stuleci później jest dekapitacja.

Kultura pełna dualizmów

Przed erą nowożytną ciało traktowano jako siedlisko grzechu, nietrwałe i psujące się naczynie dla duszy, która ulatuje do światów symbolicznych. To właśnie niecielesnym formom nadawano ogromną rangę, a jeśli już poruszano kwestię organów wewnętrznych, to raczej odwoływano się do serca, wątroby, nerek czy śledziony. Przez wieki wykształciło się wiele zabawnych poglądów na temat roli mózgu w ciele człowieka. Arystoteles uważał na przykład, że jedyną funkcją mózgu jest ochładzanie krwi. Kartezjusz zaś w mózgu dostrzegał maszynę, która pośredniczy w procesach umysłowych. Może, gdyby wiedział, jak jest naprawdę, toby ostatecznie stwierdził: „Mam mózg, więc jestem”. Dopiero w drugiej połowie XX wieku ten najważniejszy organ w człowieku okrzyknięto wartym poznania. Już nie tylko umysł, a właśnie mózg stał się interesujący dla większości dyscyplin, w tym również tych o profilu humanistycznym. Wszak nic co ludzkie, nie jest nam obce.

Statek, kapitan i ster

Współcześnie mózg traktowany jest jako centrum dowodzenia. To od jego sprawności zależy sprawność tak ciała, jak i umysłu. Gdybyśmy mieli powrócić do figury koła, moglibyśmy wyobrazić sobie mózg jako ogromne koło zębate, które steruje to większymi, to mniejszymi procesami zachodzącymi w ludzkim organizmie. Tak oto kultura dokonała ogromnej volty: od kulistości ziemi, przeszła przez człowieka witruwiańskiego, opisanego w kole, aż do głowy-synonimu kuli i mózgu, który dziś budzi powszechną fascynację. Krąg zainteresowań wciąż się zawęża. Dziś prężnie rozwijająca się neurokognitywistyka wyjaśnia, w jaki sposób aktywność mózgu w reakcji na ciało i otoczenie fizyczno-społeczne wpływa na umysł. Wszystko to nie pozostaje bez wpływu na kulturę, która ocenia kondycję ludzką w szerszym kontekście.

Komentarz dr Joanny Jeśman

Nie możemy zapomnieć, że we współczesnej medycynie mózg jest absolutnie kluczowym organem. To na podstawie jego aktywności lub jej braku podejmuje się decyzję o życiu lub śmierci pacjenta. Do XVIII wieku rolę tę odgrywały serce (krążenie) i oddech. Dopiero w XX wieku, ze względu na rozwój wiedzy i technologii, trzeba było stworzyć kryteria pozwalające lekarzom na podjęcie decyzji. „Nieodwracalne, trwałe ustanie czynności mózgu” to jedna ze współczesnych definicji tak zwanej „śmierci mózgu”, która pozwala na odłączenie pacjenta od aparatury podtrzymującej życie, na pobranie organów do przeszczepów. Skoro jednak patrzymy na mózg z perspektywy historycznej to być może warto wybiec nieco w przyszłość i zastanowić się, jak będzie wyglądał mózg. Zdaniem Raya Kurzweila, autora słynnej już książki „Nadchodzi osobliwość, kiedy człowiek przekroczy granice biologii”, osobliwość (ang. singularity) to możliwość cyfrowego zapisu całej zawartości ludzkiego mózgu. Czy czeka nas zatem przyszłość podobna do tej przedstawionej w serialu Netflixa „Altered Carbon”? Czy będziemy wymieniać jedynie biologiczne powłoki i żyć wiecznie? Jak dokładnie będziemy definiować człowieczeństwo, jeśli postawimy znak równości między mózgiem a człowiekiem?

258 joanna jesman

O autorce

dr Joanna Jeśman – kulturoznawczyni, wykłada na School of Ideas Uniwersytetu SWPS – nowoczesnym kierunku poświęconym projektowaniu innowacji. Prowadzi badania na pograniczu humanistyki i nauk o życiu w perspektywie posthumanistyki, studiów nad nauką i humanistyki medycznej. Zajmuje się też działaniami upowszechniającymi i popularyzującymi naukę oraz komunikacją naukową.

Przypisy

1 „Zbierałem kości po kostnicach, ręką profana gwałciłem straszliwe tajnie człowieczego ciała”, M. Shelley, Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz
https://pl.wikipedia.org/wiki/Umys%C5%82#/media/File:RobertFuddBewusstsein17Jh.png:RobertFuddBewusstsein17Jh.png

Tekst: Marta Nizio z Redakcji Uniwersytetu SWPS

Dzisiejsze działy marketingu aż trzęsą się w posadach, gdy zabierają się do pracy nad najbardziej wyjątkową kampanią w dziejach reklamy. W oszklonym pomieszczeniu, w którym mucha nie siada, powietrze oczyszczane jest ozonem, a najnowszej generacji robot Rosie przynosi w ekokubkach kawę bez cukru, za to z ksylitolem, spotyka się zespół super wykwalifikowanych specjalistów w dziedzinie budowania więzi z marką. Dzięki tym burzom mózgów powstają wspaniałe reklamy, które opowiadają wzruszające historie o miłości, pomaganiu, tęsknocie. Aby zrozumieć znaczenie języka w naszym życiu, zacznijmy od końca: od popularnego dziś zjawiska, jakim jest storytelling. Komentarza do artykułu udzieli dr Karina Stasiuk-Krajewska, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS.

Siła narracji

Na co dzień rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę z wielkiej roli opowieści. Nie ma w tym niczego dziwnego, to typowa reakcja na to, co jest w naszych egzystencjach stałe i niezmienne. Do tej kategorii wrzucamy powietrze, którym oddychamy, przemianę nocy w dzień, czy fakt, że po prostu jesteśmy tu i teraz. Ano właśnie. Opowieści są dla nas czymś constans, jeśli sami ich nie snujemy, to snują je ludzie z naszego bliższego lub dalszego kręgu, a to na ulicy, a to w środkach komunikacji miejskiej. Wszędzie jest jakaś historia do opowiedzenia i ludzie chętni do ich mnożenia, zawsze znajdą się też ci, którzy lubią ich słuchać.

Świat reklamy od kilku lat podchwyca tę powszechną ludzką skłonność i kreuje kampanie, które budują napięcie, budzą zainteresowanie, bazują na emocjach. Wystarczą trzy słowa: dziadek, wnuczka i Allegro i mamy przed oczami tę piękną historię, dzięki której niejednemu z nas serce stopniało, a oczy zawilgotniały. Storytelling to dziś najbardziej pożądana forma budowania więzi z marką. Nie dziwne – narracja w ostatnich latach jest przedmiotem badań humanistyki. W obszarze humanistyki znajduje się także psychologia, a ta obecna jest wszędzie. Pokochał ją świat reklamy, a reklamy działają na ludzi. Rachunek jest prosty, skoro już mowa o ekonomii…

Small talk i teoria komunikatu

Żyjemy w ogromnym komforcie mówienia o sobie w dowolny sposób i na dowolny temat. Jest to oczywiście pokłosie XX-wiecznego rozluźnienia obyczajowości, przewartościowania wartości, odejścia od pewnych reguł społecznych, które konstytuowane były przez wyznawane dawniej konwenanse. Gdyby jednak tę lupę badawczą jeszcze bardziej przybliżyć do zjawiska, poza kwestiami społeczno-historycznymi warunkującymi podniesienie rangi „ja” vs. reszta świata, zauważylibyśmy, że wraz z nimi zmieniało się też podejście do komunikatu, a więc m.in. rozmowy, która nawet, gdy jest o niczym (small talk), jest o czymś.

Wiek XX, skoro o nim mowa, okazał się dla języka niezwykle hojny, bo to właśnie w tym stuleciu rozwinęły się badania nad nim na szerszą skalę. Pamiętamy zapewne ze szkoły słynną teorię komunikatu, wyrysowaną na, zdawałoby się, dziecinnie prostym schemacie komunikacyjnym. Twórca teorii, Roman Jakobson, przedstawił model komunikacji językowej, dokonując przy tym typologii funkcji języka. Można ją przedstawić następująco: przychodzi Kasia do Zosi i opowiada jej w emocjonujący i pełen zaangażowania sposób o bójce w szkole, której Zosia już nie widziała, bo mama odebrała ją wcześniej ze szkoły. Kasia posługuje się sformułowaniem „solówa w budzie”, a Zosia wie, co jej koleżanka ma na myśli. Do tego wszystkiego Kasia trzyma Zosię za dłonie, a Zosia kiwa głową na znak, że wszystko rozumie.

Legenda: Kasia (nadawca) – szkoła (kontekst) – wszystko, co Kasia przekazała Zosi (komunikat) – trzymanie za dłonie i kiwanie głową (kontakt) – właściwy dziewczynkom język, np. solówa, buda (kod) i oczywiście Zosia (odbiorca), która Kasię zrozumiała.

John Austin i John Searle kontynuowali w podobnym duchu teorię dość zbliżoną do stworzonej przez Jakobsona. Skupili się jednak na aktach mowy, włączając w to intencjonalność czy emocjonalne reakcje. Nagle okazało się, że prosta czynność, jaką jest mowa, i język, którym się posługujemy, mogą znacząco wpłynąć na ludzkie życie. Dosłownie! Przykład: „Nie zabijaj” mówi o tym, żeby nie zabijać. „Nie, zabijaj” (przy odpowiedniej intonacji, a w piśmie z przecinkiem) mówi o tym, by zabić. Jest różnica? Jest!

Się kompetencje ma, się mówi

Kompetencja językowa to pojęcie zaczerpnięte z gramatyki generatywnej, w której oczywiście palce maczał Noam Chomsky. Wszyscy posiadamy kompetencję językową, bo znamy swój język, poznajemy go od niemowlęctwa. Jest to jednak znajomość nieuświadomiona. To właśnie dzięki niej budujemy zdania, parafrazujemy, i co ciekawe – oceniamy cudze wypowiedzi. Nauką, która od lat 70. XX wieku doskonale łączy komunikację, umysł, poznanie, język są kognitywistyka i neurokogniwistyka, które badają percepcję świadomość, pamięć, rozumienie, wnioskowanie, zdolności językowe itp. Wszystko jest produktem naszych mózgów, umysłów, a jeśli o tym już mowa, to idźmy dalej.

Powrót do źródeł, czyli podstawy logopedii

Na nic ta cała wiedza dotycząca komunikatu i języka by się nie zdała, gdyby nie ośrodek Broki, który mieści się w mózgu i odpowiedzialny jest m.in. za generowanie mowy, rozumienie jej, interpretację gestu (stąd wielka popularność w ostatnich latach terapii ręki w logopedii). Paul Broca, XIX-wieczny chirurg i do tego antropolog, w 1861 roku odkrył w mózgu ośrodek mowy artykułowanej po tym, jak zgłosiło się do niego dwóch pacjentów (całkiem niedawno zidentyfikowani jako Leborgne, cierpiący na padaczkę i Lelong, którego afazja była wynikiem udaru), którzy utracili zdolność komunikowania się werbalnego w wyniku urazu tylnej części zakrętu czołowego dolnego. Poza ośrodkiem Broki istnieje szereg innych ważnych miejsc w mózgu odpowiedzialnych za mowę, a ich dysfunkcje mogą powodować zaburzenia mowy lub nawet całkowicie pozbawić daną osobę posługiwania się nią.

Gdy czytamy lub słyszymy więc zdania o tym, że to tylko człowiek posiada zdolność mówienia, od strony ewolucyjnej są one jak najbardziej zasadne i żaden 24 grudnia naszym kochanym kotom i psom w uzyskaniu tej umiejętności nie pomoże.

Mowa. Srebrna asystentka, chociaż złota tak naprawdę

„Na początku było słowo”, głosi Ewangelia wg św. Jana, i tak oto od słowa zaczyna się początek świata. Słynna zaś opowieść o wieży Babel z Księgi Rodzaju, przy budowie której Bóg, aby nie stracić wiernych, pomieszał ludziom języki, jest metaforą świetnie obrazującą rozmaitość narodów i systemów znaków zrozumiałych przez konkretne nacje.

Przez wiele wieków koncepcja logosu natchnionego przez Boga, w wyniku którego powstaje życie na Ziemi, towarzyszyła człowiekowi, a Biblia stanowiła nie tylko źródło wiary, lecz także źródło wiedzy. Dziś o języku i mowie wiemy o wiele więcej. Mariaż mowy i języka trwa od dziesiątek tysięcy lat. Opowieści biblijne dawniej, współcześnie zaś storytelling, a wniosek z tego płynie taki: jesteśmy uzależnieni od komunikacji, jaka by ona nie była.

Komentarz dr Kariny Stasiuk-Krajewskiej

Warto pamiętać o jeszcze jednym istotnym nurcie w badaniu języka i komunikacji, mianowicie o semiotyce i semiologii. Tutaj komunikacja nie jest relacją nadawca – odbiorca (to popularne i pozornie oczywiste, choć dzisiaj już teoretycznie nie najsilniejsze ujęcie), ale negocjowaniem znaczeń, budowaniem wspólnej interpretacji rzeczywistości. To bardzo ważne stwierdzenie. Trzeba bowiem pamiętać, że język nie opisuje po prostu świata, ale go konstruuje, tworzy to, jak ten świat rozumiem, narzuca mi pewną jego wizję. Ostatecznie, jak pisał Roland Barthes, systemy znakowe przechodzą w mity lub też, jak ujmuje to inna, bardzo ważna, tradycja w badaniach komunikacji – dyskursy, a więc sposoby mówienie/myślenia o zjawiskach społecznych. Dyskursy konstruują naszą interpretacje tego, czym jest męskość, a czym kobiecość, na czym polega dzieciństwo, czym różni się człowiek szczęśliwy od nieszczęśliwego. Przyjmujemy te narracje za oczywiste, bezpośrednio odnoszące się do świata, w rzeczywistości jednak – jak podkreślał Michel Foucault – są one tylko historycznie ukształtowanymi sposobami myślenia, za którymi – pierwotnie – stoi komunikacja. Ucząc się więc danego języka, przyswajamy jednocześnie pewną interpretację rzeczywistości, jest to interpretacja, którą przyjmujemy za oczywistą i prawdziwą, jednak w rzeczywistości wykreowana jest przez system semantyczny. W interpretacji tej przyswajamy także pewne uprzedzenia, stereotypy i dyskryminacje, czego doskonałym przykładem jest słowo niepełnosprawny, które konotuje niepełność, brak czegoś.

258 stasiuk krajewska

O komentatorce

dr Karina Stasiuk-Krajewska – zajmuje się etyką w dziennikarstwie, public relations i reklamie, a także budowaniem wizerunku, teorią komunikacji i mediów oraz kulturą popularną. Interesuje się rolą odbiorców i interpretacją przez nich tekstów kultury popularnej. Na wrocławskim wydziale Uniwersytetu SWPS prowadzi zajęcia z zakresu nauki o komunikowaniu, kultury popularnej, public relations, etyki reklamy i PR.Tekst: Marta Nizio z Redakcji Uniwersytetu SWPS

Tekst: Marta Nizio, Redakcja Uniwersytetu SWPS

Dzisiaj każdy może wyrazić swoje zdanie i każdy jest narażony na komentarze. Wokół dawnych autorytetów i nowych bohaterów pojawiają się opinie podważające ich status. Sami więc działamy na rzecz tego, żeby autorytet w takim kształcie, w jakim do niego tęsknimy, nie miał szans nawet się wykluć, bo od razu jest ściągany z ewentualnego piedestału. Prawdopodobnie będziemy używali tego pojęcia już tylko w czasie przeszłym – mówi prof. dr hab. Wojciech Burszta antropolog i kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.

Wywiad przeprowadziła Iwona Zabielska-Stadnik, redaktor naczelna „Newsweeka Psychologii”.

Czy potrzebujemy autorytetów?

Wojciech Burszta: Będziemy znowu narzekać, że nie ma dzisiaj autorytetów?

Newsweek Psychologia: A są? Czy my ich w ogóle potrzebujemy?

Zależy, z której strony spojrzeć. Ale trudno sobie wyobrazić właściwie funkcjonowanie jakiegokolwiek społeczeństwa, czy to będą badane przez antropologów wspólnoty zbieracko-łowieckie, tradycyjne, czy społeczeństwa nowoczesne, które by nie znały tak czy inaczej rozumianego autorytetu. Czyli takich osób bądź instytucji, którym się w jakiś sposób zawierza, które stanowią rękojmię prawomocności, i których autorytet wynika z tego, że reprezentują pewien zestaw wartości niepodważalnych, wzorcotwórczych.

Czyli autorytet to ktoś niekwestionowany bez względu na to, jakie są nasze indywidualne poglądy, i jak układają się stosunki społeczne?

To jest sprawa bardziej skomplikowana. Mianowicie każde społeczeństwo ma tendencje do traktowania siebie jako głównego punktu odniesienia, więc jeśli ten autorytet ma charakter lokalny, to zakładamy, że wartości, które reprezentuje nasza kultura, nasze społeczeństwo są najważniejsze.

Oczywiście kultura polska wpisuje się w kulturę europejską, ta - powiedzmy - w euroatlantycką, więc mamy pewne wzory uniwersalne, wypracowane od czasów renesansu.

W nowoczesnym społeczeństwie, autorytety mogą być świeckie, albo religijne. Można mówić, że istnieją autorytety uniwersalne ale niekoniecznie ktoś, kogo generalnie uznaje się za autorytet, będzie nim dla konkretnej osoby.

Autorytet uniwersalny?

Tak jak w przypadku papieży? Każdy Polak powie, że Jan Paweł II jest autorytetem, ale niekoniecznie dla niego?

Tak. Możemy nie zgadzać się z jego stanowiskiem w tej czy innej sprawie, natomiast nie podważamy niewątpliwych jego walorów, prawości, tego, że był postacią w pełni etyczną. I – co też ważne – jego osoba przynosi sławę polskiemu społeczeństwu. Każdy autorytet jest odczytywany zawsze w kategoriach kultury narodowej.

A kiedy staje się ikoną uniwersalną?

To zależy, na ile ta lokalność ma jednak cechy uniwersalności. Możemy nie poważać autorytetów, które są ważne dla nacjonalistów, ale jednak dla pewnej grupy społeczeństwa są one niewątpliwe, np. Dmowski. Mimo to trudno byłoby mu nadać cechy autorytetu uniwersalnego. Jak wszystkim zresztą postaciom, które wiążą się z tak mocno określonymi ideologiami.

Ale my dzisiaj nie myślimy już takimi kategoriami. Słowo ‘autorytet’ znika z języka codziennego, chyba że pojawia się w kontekście tęsknoty za poprzednim stanem kultury, kiedy autorytety były właśnie nieodwoływalne. To się wiąże z kryzysem tradycyjnej koncepcji społeczeństwa, które zawierza takim instytucjom jak rodzina, kościół, państwo, nauka. One wszystkie - mówiąc brzydko -  produkowały pewne typy autorytetów. Były wzorcotwórcze. Dzisiaj nie są już w stanie zyskać takiego statusu.

Autorytet, z istoty swojej, nie może być odwoływalny. To wzorzec, postać niedostępna, bohaterska, uważana za kogoś nie z tej ziemi. Nie może mieć statusu eksperta, którym dzisiaj się go próbuje zastąpić, bo eksperci są wymienialni.

Nowe technologie a podważanie autorytetu

Czyli jednak będziemy narzekać na brak autorytetów…

Mówienie o braku autorytetów stało się już codziennym szlagwortem. A jednocześnie na co dzień postępujemy w sposób, który doskonale pokazuje, że wypracowanie jakiejkolwiek koncepcji autorytetu, takiego, który byłby niepodważalny, jest właściwie niemożliwe.

Dlatego, że świat współczesny, dostęp do wiedzy o nim, wymiana informacji, mobilność powodują, że pojęcie autorytetu musiało stać się „elastyczne”?

Oczywiście, tak. Pojęcie autorytetu zawsze zasadzało się na pewnej niedostępności postaci czy instytucji. Nie mieliśmy do nich bezpośredniego dostępu, informacji o nim, a przede wszystkim nie mogliśmy ich na bieżąco komentować, więc w jakiś sposób sobie je mitologizowaliśmy. Niektórzy twierdzą, że poprzez rozwój elektronicznych środków komunikacji, zrealizowała się w pełni koncepcja demokracji ludowej. Każdy może wyrazić swoje zdanie. Jedną z konsekwencji jest to, że również każdy jest narażony na nieustające, rozmaite komentarze. A więc i te postaci, które wydawały się nie do ruszenia przez dziesiątki lat. Dzisiaj wokół dawnych autorytetów albo osób, które kreuje się na autorytet teraz, natychmiast wyrastają komentarze podważające ten ich status. A więc sami działamy na rzecz tego, żeby autorytet w takim kształcie, w jakim do autorytetów tęsknimy, nie miał szans nawet w zalążkowej formie się wykluć, bo jest ściągany z ewentualnego piedestału.

Ekspert a autorytet

A jednak, skoro wszyscy narzekamy na brak autorytetów, to prawdopodobnie potrzeba posiadania ich, tęsknota za tym, żeby mieć się do czego odwoływać jest chyba wciąż bardzo silna?

Zastanowiłbym się nad tym, czy nie jest to już jednak kwestia pokoleniowa. Czy te młodsze pokolenia w ogóle w takich kategoriach rozumują. Tym wątkiem zajmował się m.in. prof. Bauman. Twierdził, że pojęcie autorytetu w znaczeniu czegoś nieodwoływalnego jest dzisiaj niemożliwe ponieważ wszystko w naszym życiu jest tak naprawdę do odwołania. A autorytet, z istoty swojej, nie może być odwoływalny. Nie może mieć statusu eksperta. A dzisiaj autorytety zastępują eksperci. Mówiła pani o elastyczności. To eksperci są elastyczni. Dziś są nimi od tego, jutro od czegoś innego. Dzisiaj korzystamy z tych, jutro z innych.

Bo ekspert to kompetencje.

No więc właśnie. To konkretne kompetencje. Ale można je podważyć. Można pójść do innego eksperta, który ma kompetencje zbliżone albo konkurencyjne. Natomiast autorytet tak nie funkcjonował. To była postać niedostępna, mityczna, bohaterska, w pewnym sensie uważana za kogoś nie z tej ziemi. Wzorzec.

A drugi nurt ewolucji, a właściwie destrukcji tego tradycyjnego pojęcia autorytetu, mówi o idolach. Prof. Bauman sporo uwagi poświęcił tym osobom, którym przypisujemy ważne cechy, do których chcemy aspirować. Ale oczywiście idole, podobnie jak eksperci, są wymienialni i - właśnie pokoleniowi.

Młode pokolenie i ich rozumienie autorytetu

Czy to znaczy, że jeszcze się nie dokonała, i może nigdy się nie dokona, redefinicja tego pojęcia?

Nie dokonała się i myślę, że będziemy używali tego pojęcia już tylko w czasie przeszłym. Tak jak ono się zresztą z przeszłości wywodzi. W starożytnym Rzymie występowali mędrcy reprezentujący albo wymiar sprawiedliwości, czyli sędziowie, albo posłowie, senatorowie. Reprezentowali instytucję szanującą prawo i byli wzorcotwórczy. Potem rozpisało się to w kulturze nowoczesnej na różne dziedziny, ale ta wzorcotwórczość, nieodwoływalność tkwiła w naszej mentalności. Skoro ta instytucja albo ta osoba tak mówi, to przyjmijmy, że tak jest. Dzisiaj nic nie jest przyjmowane i jest to cecha współczesnego świata, który prof. Bauman nazywał światem płynnym, bo „żywi się” zmiennymi wartościami, konkurencyjnymi i rywalizującymi ze sobą.

Starsze pokolenie wytyka młodym, że nie mają autorytetów, nie uznają ich, nie szanują. Nie mają bo ich nie potrzebują, czy potrzebują, ale wzorców brakuje, ponieważ wszystko stało się tak relatywne i względne, że nie ma się o co oprzeć?

A ja bym powiedział jeszcze inaczej. Młodzi ludzie mają swoje autorytety, tylko nie wolno używać przy nich słowa ‘autorytet’. Nie używają tego języka, bo wyraża on podległość, podporządkowanie się pewnej osobie, sposobowi myślenia. A młodość chce być wolna i niezależna.

To jak o nich mówią?

Oni bardziej pokazują swoimi działaniami, poglądami, gdzie te źródła autorytetu tkwią, bo każdy z nas oczywiście takie źródła ma. Możemy to sobie uświadamiać w mniejszym lub w większym stopniu, bezpośrednio do tego się odwoływać, albo wynika to bezpośrednio z tego, do jakich wartości się tak naprawdę odwołujemy. Nawet jeśli wszystko jest dzisiaj płynne, to sfera wartości czy pewnych wskazówek jest uregulowana kulturowo.

Na razie wciąż jeszcze raczej się ukłonimy drugiej osobie na ulicy, niż napadniemy na nią, bo przestrzegamy pewnych norm zachowania, i dzięki temu społeczeństwo jako całość funkcjonuje. Nie musimy sobie na co dzień tych norm uświadamiać, ale wiemy, jak należy postępować. Uczą nas tego rodzina, szkoła, grupy rówieśnicze, itd. Mówiąc krótko - te normy są pewną umową. Umawiamy się, że ona ma charakter gry w szachy. Jak ktoś zaczyna grać w warcaby, to mówimy: O nie, to nie jest ta gra! I po to są, były autorytety, które – właściwie to pleonazm - siłą swojego autorytetu zaświadczały, że tak właśnie jest.

Pustka po autorytetach

Ostatnie dwa, trzy lata to czas znaczących pożegnań. Odchodzą po kolei osoby niezwykle ważne dla naszego życia społecznego, politycznego, dla kultury. Nie przesadzę chyba mówiąc, że dla naszego narodu. Ludzie-Wzorce. Latarnicy. I muszę przyznać, że jestem na nich trochę zła.

Dlaczego??

Bo nie zostawili po sobie następców, uczniów. Nie przekazali pałeczki. Latarnie gasną i zaczynamy tonąć w mroku.

Ale tak było zawsze. Na tym polega bycie autorytetem. To nie jest coaching. Autorytety to w pewnym sensie osobne, jednostkowe byty, które przydarzają się tylko raz. To prawda, jesteśmy teraz w bardzo ważnym momencie - odchodzi pokolenie ludzi, którzy spełniali wszystkie cechy definicyjne tradycyjnie znanych autorytetów. To pokolenie pamiętające Drugą Wojnę Światową. Było świadkiem epoki, przeżyło traumę. Stąd u nich właśnie taka głębia myślenia, unikanie pochopnych sądów i taka koncyliacyjna postawa. Ale to ich doświadczenie staje się dla dzisiejszych pokoleń zupełnie niezrozumiałe, ponieważ wojna to abstrakcja albo gra. Tym samym, ci ludzie nie mogą być postrzegani tak, jak jeszcze 20 lat temu.

Polityka historyczna i podejście do autorytetów

Może dlatego, że zanika społeczna świadomość tych traumatycznych doświadczeń i straszliwego uwikłania człowieka w historię, tak rośnie dzisiaj kult wzorców historycznych i bohaterów z tragicznej przeszłości. To chyba nie jest normalne, że nasz naród wciąż tak lubi kąpać się we własnej krwi.

Polacy nie wyzbędą się na dobre tego romantycznego rysu. Chociaż w wojnie nie ma nic romantycznego. Kultywujemy mit bohaterstwa, poświęcenia. Ale dzisiaj w całej Europie popularnością cieszy się polityka historyczna, co przekłada się na zmiany w nauczaniu historii narodowej. Tutaj w Polsce widzimy to przecież bardzo wyraźnie. Jest to wynik tęsknoty za autorytetami politycznie stanowionymi i szuka się tych autorytetów właśnie w historii. Mamy pamiętać Curie-Skłodowską, papieża ...

Ale nie Wałęsę.

Ale Wałęsę już nie. To jest bardzo narodowe, a jednocześnie ahistoryczne podejście do autorytetów. Paradoksalnie, ta możliwość nieustannego weryfikowania statusu poszczególnych osób, które chciano by niekiedy uczynić autorytetami, jest akurat mechanizmem bardzo demokratycznym. Tylko, że w Polsce przez ostatnie 10 lat doprowadził on do tych podziałów, które dzisiaj tak wyraźnie widzimy, i o których wszyscy teraz rozmawiamy.

Skoro łączy nas ta sama kultura, ta sama historia, którą pisali dla nas wszystkich ci sami ludzie, to dlaczego, pana zdaniem, nie potrafimy porozumieć się w sprawie autorytetów?

Ponieważ modernizacja społeczna niestety nie dokonała się w Polsce w pełni. Część społeczeństwa myśli i żyje w stylu zachodnim. Ludzie z tej grupy biorą życie w swoje ręce, sami decydują. Chcą tak postępować, by odnieść sukces. Dla nich ten tradycyjnie rozumiany autorytet stał się zbyt wielkim kwantyfikatorem, dlatego słuchają ekspertów. Natomiast ta druga część społeczeństwa, nie poddana modernizacji, ten mityczny suweren, o którym dzisiaj tyle się mówi, jest najbardziej podatna na tradycyjne autorytety instytucji kościoła i jego „funkcjonariuszy”. Ma do autorytetu stosunkowo mało krytyczne podejście, które świetnie znają etnografowie: „Mój ojciec tak robił, mój dziad tak robił i tak ma być”. To bezwiedne, ale i bezrefleksyjne poddawanie się autorytetowi. A nasze społeczeństwo koroduje już w takim stopniu, że nie można się w żadnej sprawie porozumieć. A tym bardziej w sprawie autorytetu.

Autorytet a autorytaryzm

Co może stać się ze społeczeństwem, państwem, w którym autorytety upadają, znikają albo zaczynają być traktowane instrumentalnie?

Taki stan społecznej anarchii trudno sobie wyobrazić, bo historia pokazuje, że zawsze znajdują się tacy, którzy robią porządek. Bywało tak w historii, że podważanie np. autorytetu demokratycznego prowadziło do totalitaryzmów. Do faszyzmu czy do hitleryzmu.

Ale jednocześnie Hitler też stał się autorytetem.

No tak, bo jest jeszcze jeden wątek, o którym trzeba powiedzieć. Autorytet ma bardzo dużo wspólnego z autorytaryzmem. W dziedzinie polityki istnieje delikatna linia pomiędzy byciem autorytetem, a czynieniem zaczątków rządów autorytarnych opartych właśnie na tymże autorytecie i budowaniem całego areopagu politycznie potrzebnych świętych.

Taka droga jest oczywiście możliwa, ale w dzisiejszych czasach wydaje się ona o wiele trudniejsza niż w czasach Hitlera, choćby dlatego, że zbudowanie wokół autorytaryzmu większości społecznej jest niemożliwe. Można połowę społeczeństwa przyciągnąć. Ale na dłuższą metę nie jest w stanie się udać. To samo możemy jednak powiedzieć o demokracji liberalnej - jest w kryzysie dlatego, że ma tak wielu konkurentów. A i w jednej i w drugiej formacji nie mamy autorytetów.

A my, zwykli ludzie, też tak dobrze obchodzimy się bez autorytetów?

Nauczyliśmy się z tym żyć. Albo, tak jak młodzież, nie mówimy o tym, nie używamy słowa autorytet, ale wiemy, które postaci są dla nas ważne, które uważamy za prawe, którym wierzymy, których słuchamy, na których zawołanie jesteśmy skłonni zareagować. Na przykład niebywały dzisiaj rozwój ruchów regionalnych powoduje, że pojawiają się autorytety lokalne, chociaż nikt ich tak nie nazywa.

To, że nie ma szans powrotu do tradycyjnie rozumianych autorytetów, nie oznacza, że zjawisko autorytetu, potrzeba wzorcotwórczości nie są cały czas obecne w naszym życiu. Po prostu znajdujemy je w innych obszarach niż kiedyś.

Artykuł był publikowany w listopadowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 4/17”.
Czasopismo dostępne na stronie »

Znalezione obrazy dla zapytania wojciech burszta swps

O autorze

prof. dr hab. Wojciech Józef Burszta – antropolog i kulturoznawca, eseista i krytyk kultury, wykładowca w Katedrze Kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, profesor Instytutu Slawistyki PAN. Interesuje się teorią i praktyką współczesnej kultury, w tym popkultury i popnacjonalizmu. Zajmuje się badaniami z kręgu antropologii współczesności i kulturoznawstwa, ze szczególnym uwzględnieniem problematyki mitu i symbolu, a także zjawiskami kontestacji i anarchii w społeczeństwach liberalnych.

Jak jeść, by nie szkodzić planecie, żyć długo i być zdrowym? Czy wybory żywieniowe są dziś „testem na człowieczeństwo”? Jakim trikom marketingowym i modom dietetycznym ulegamy najchętniej oraz dlaczego jedzenie stało się dziś dla tak wielu ludzi niemal religią? Na te pytania podczas lutowej premiery „Pisma” odpowiadali eksperci: Magdalena Tomaszewska-Bolałek, kulturoznawczyni, orientalistka i kierowniczka Food Studies na Uniwersytecie SWPS, dietetyczka i trenerka żywienia Katarzyna Biłous oraz kucharz Jan Kuroń

Polecamy debatę „Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś” zorganizowaną przez „Pismo. Magazyn Opinii”, a odbywającą się pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Relacje z bliskimi, problemy, z jakimi boryka się współczesna rodzina i sposoby ich przezwyciężenia, kierunki, w jakich ewoluuje podstawowa komórka społeczna. O tym rozmawiali goście grudniowej debaty z cyklu Premiera Pisma: Alina Gutek, dziennikarka i autorka książki „Patchworkowe rodziny. Jak w nich żyć”, Grzegorz Kasdepke, najchętniej czytany autor książek dla dzieci, i Paweł Bochniarz z Tato.Net. Dyskusję poprowadziła Justyna Dżbik-Kluge, dziennikarka związana z Radiem ZET.

Polecamy debatę „Rodzina na nowe czasy” zorganizowaną przez „Pismo. Magazyn Opinii”, a odbywającą się pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

„Tylko głupiec potyka się o ten sam kamień" – mówi arabskie przysłowie. Ludzka skłonność do popełniania tych samych błędów lub błędów swoich przodków nie wystawia nam pozytywnej oceny. Porównując dyskurs publiczny z dwudziestolecia międzywojennego o roli kobiety i po „czarnym marszu” sprzed kilku lat, możemy dostrzec wiele podobieństw. Gdybyśmy przyjrzeli się szerzej kształtowaniu polskiej tożsamości, to zauważylibyśmy, że wszystko kręci się wokół klęsk, cierpienia, poświęcenia, budowania jej przeciwko komuś, a nie za czymś. Dlaczego mamy szczególne zamiłowanie do powtarzania porażek naszych dziadów i pradziadów? Dlaczego wciąż jesteśmy uczeni historii w niewłaściwy sposób? Podczas debaty, którą poprowadziła Anna Zielińska, dziennikarka Tok FM, na te pytania odpowiedzą wyjątkowi goście: prof. Teresa Gardocka z Uniwersytetu SWPS, prawniczka specjalizująca się w zagadnieniach transformacji ustrojowej, podstawowych wolnościach i prawach człowieka, Anna Kowalczyk, publicystka, dziennikarka, autorka książki „Brakująca połowa dziejów. Krótka historia kobiet na ziemiach polskich" oraz Paweł Machcewicz, historyk, do niedawna dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Polecamy debatę „Dlaczego nie wyciągamy wniosków z historii?” zorganizowaną przez „Pismo. Magazyn Opinii”, a odbywającą się pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Jak nasze dzieci i wnuki będę wspominać swoje dzieciństwo? Ile miejsca w tych wspomnieniach zajmą aplikacje, smartfony, gry, internet? Jak będzie wyglądał 2050 rok? O tym, jak naprawić przyszłość, w duchu filozofii „do it yourself”, czyli naszego swojskiego „zrób to sam” porozmawiamy podczas debaty z naszymi gośćmi: Magdaleną Bigaj – wiceprezes fundacji „Dbam o Mój Z@sięg”, Karoliną Levestam – publicystką i felietoniską oraz Dominikiem Batorskim – socjologiem interentu z Uniwersytetu Warszawskiego.

Polecamy debatę „Czy smartfony niszczą dzieciństwo?” zorganizowaną przez „Pismo. Magazyn Opinii”, a odbywającą się pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Czy nowe technologie sprawią, że miasta będą lepszym miejscem do życia? Bardziej przystępnym dla mieszkańców, oszczędniejszym? Jakie rozwiązania funkcjonują już dziś, a jakie dopiero powstają? Podczas debaty, którą poprowadziła Justyna Dżbik-Kluge, dziennikarka Radia ZET, rozmawiali o tym wyjątkowi goście: Kacper Pobłocki – antropolog, autor wielu książek i publikacji z zakresu nauk humanistycznych i socjologii miast, Natalia Szcześniak – architektka i urbanistka, współtwórczyni wideobloga o architekturze i sztuce, Architecture is a good idea oraz Jola Starzak – architektka związana z Uniwersytetem SWPS.

Polecamy debatę „Czy będziemy żyć w mądrych miastach?” zorganizowaną przez „Pismo. Magazyn Opinii”, a odbywającą się pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Kto w kapitalizmie zyskał, a kto stracił i gdzie w tej kalkulacji sytuuje się klasa średnia? Czy w czasach wolnorynkowej konkurencji i dyktatu pieniądza dostrzegamy jeszcze człowieka? I przede wszystkim: jeśli nie kapitalizm, to co? Czy mamy pomysł na alternatywę?

Na te pytania odpowiedzieliśmy z Kają Puto (publicystką i redaktorką zajmującą się tematyką Europy Wschodniej oraz migracji, związaną z Krytyką Polityczną), Jackiem Giedrojciem (założycielem firmy inwestycyjnej Warsaw Equity Group, autorem książek „Pułapka. Dlaczego ekonomiczne myślenie blokuje innowacje i postęp” oraz „Competition, coordination, social order”) oraz Markiem Tatałą (ekonomistą, wiceprezesem zarządu Forum Obywatelskiego Rozwoju).

Polecamy debatę „Jeśli nie kapitalizm, to co?” zorganizowaną przez „Pismo. Magazyn Opinii”, a odbywającą się pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Cykl tematyczny: Kwiecień 2020
Hasło miesiąca: Koronawirus

Jaką prawdę o naszym systemie opieki zdrowotnej obnażyła pandemia koronawirusa? Czego obecna sytuacja uczy nas o przygotowaniu i wydolności polskich szpitali? Jak w tym systemie czujemy się my, pacjenci, a jak personel medyczny? Dlaczego tak ważne jest, abyśmy rozmawiali o opiece zdrowotnej nie tylko w momentach jej głębokiego kryzysu?

W debacie udział wzięły Agata Polińska (wiceprezeska Alivii – Fundacji Onkologicznej, jednej z najprężniej działających organizacji pacjenckich i rzeczniczych w Polsce), Aleksandra Kurowska (redaktorka naczelna portalu Co w Zdrowiu, współpracowniczka wielu wydawnictw, która o zdrowiu pisze od blisko 20 lat, pracowała m.in. w „Dzienniku Gazecie Prawnej” czy „Rzeczpospolitej”) oraz Kaja Filaczyńska (lekarka w trakcie specjalizacji z endokrynologii, współtwórczyni programu polityki zdrowotnej partii Razem, uczestniczka protestu lekarzy rezydentów). Dyskusję poprowadziła dziennikarka związana z Radiem ZET, Justyna Dżbik-Kluge.

na

Polecamy debatę „Dlaczego do chorowania potrzebne jest zdrowie?” zorganizowaną przez „Pismo. Magazyn Opinii”, a odbywającą się pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Jakie systemy edukacyjne są najlepsze i najbardziej skuteczne? W jakim stopniu odpowiedzialność za edukację i wychowanie spoczywa na rodzicach, a w jakim na nauczycielach? Jak przygotować dziecko do wejścia w dorosłość?

Na te i inne pytania odpowiedzi poszukują: Karolina Elbanowska – szefowa Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców, inicjatorka ruchu Ratuj Maluchy przeciwko obniżeniu wieku szkolnego, Natalia Tur – socjolożka, na blogu i YouTubie jako Nishka opowiada o życiu w rodzinie i społeczeństwie, Rafał Flis – współzałożyciel i wiceprezes platformy Zwolnieni z Teorii oraz Jakub Brdulak – profesor Uniwersytetu SWPS specjalizujący się w zarządzaniu wiedzą i informacją oraz zarządzaniu jakością w szkolnictwie wyższym. Debatę prowadzi dziennikarka Justyna Dżbik-Kluge.

Zapraszamy do wysłuchania debaty „Co nasze dzieci wiedzieć powinny? O edukacji w XXI wieku” zorganizowanej przez „Pismo. Magazyn Opinii”, pod naszym patronatem.

 

Po co nam empatia? Na ile we współczesnych czasach potrzeba współodczuwania jest istotna? W jakim stopniu ją stosować? Czy empatia ma minusy?

Odpowiedzi na te pytania poszukują: Ewa Wołkanowska-Kołodziej – reportażystka, autorka głośnego tekstu pt. „Więźniowie czwartego piętra”, opublikowanego w pierwszym numerze „Pisma”, Maciej Dąbrowski – youtuber, autor popularnego kanału „ZDupy”, Ewa Jarczewska-Gerc – psycholożka z Uniwersytetu SWPS specjalizująca się m.in. w psychologii motywacji, efektywności i wytrwałości w działaniu. Debatę prowadzi dziennikarka Justyna Dżbik-Kluge.

Zapraszamy do wysłuchania debaty „Po co nam empatia?”, zorganizowanej przez „Pismo. Magazyn Opinii”, pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Czasami zmiany są widoczne od razu, czasami postępują. Zmiana klimatu to jeszcze trzecia kategoria – postępuje bardzo szybko, chociaż bez większej refleksji umyka naszym oczom. Wydaje się więc zasadne pytanie nie tylko o przyszłość cywilizacji, lecz także o przyszłość gatunku ludzkiego. Kogo jednak tak naprawdę obchodzi globalne ocieplenie?

Z tym tematem próbują zmierzyć się przedstawiciele różnych pokoleń, a więc różnych punktów widzenia: Ewa Rewers, działaczka Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, Tomasz Chruszczow, ekspert w dziedzinie klimatu, pracownik Ministerstwa Środowiska oraz Szymon Malinowski, fizyk atmosfery z Uniwersytetu Warszawskiego, współtwórca bloga „Nauka o klimacie od lat”. Debatę prowadzi dziennikarka Karolina Głowacka.

Zapraszamy do wysłuchania debaty „Kogo obchodzi globalne ocieplenie?”, zorganizowanej przez „Pismo. Magazyn Opinii”, pod patronatem Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS.

 

Księdza Adama Bonieckiego, mimo nieobecności w mediach, nie trzeba nikomu przedstawiać. To znawca Kościoła i czuły badacz polskiego społeczeństwa. Kościół zmieniał się przez lata. Z kameralnej grupy wyznawców stał się wielomilionową instytucją. Jak to się stało? Co takiego jest w religii chrześcijańskiej, że pociągnęła za sobą Europę, a potem inne kontynenty. Czy Kościół kiedyś się skończy?

Mówiliśmy o tym, jak w praktyce wygląda miłość, nie tylko ta w związkach, ale także ta, jak mówią chrześcijanie, między bliźnimi. Jak kochać w świecie, który coraz bardziej się polaryzuje, jak kochać obcych, innych, nie tylko tych, którzy uciekają przed wojną i głodem do Europy, ale także kolegów i koleżanki ze studiów czy z pracy, którzy mają inne poglądy polityczne niż my. Ksiądz Adam Boniecki, jak zawsze chętnie, odpowiadał na pytania gości. Spotkanie poprowadziła p. Karolina Koziolek.

  • https://podcasts.apple.com/pl/podcast/ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82-cz%C5%82owiek-mi%C5%82o%C5%9B%C4%87-ks-adam-boniecki/id1486199502?i=1000469963666
  • https://open.spotify.com/episode/5ABoLde2rWanuUgYYTTffz
  • https://lectonapp.com/pl/audiobook/4b9df61a-59b3-45c1-b910-afaa91e06238?_lst

 

Adam Boniecki

Ks. Adam Fredro-Boniecki
gość

Urodził się 25 lipca 1934 w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do zakonu Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą, był katechetą młodzieży licealnej w Grudziądzu, współpracował z duszpasterstwem akademickim KUL, prowadził duszpasterstwo akademickie w kościele św. Anny w Krakowie. W 1964 r. na zaproszenie biskupa Karola Wojtyły podjął pracę w Krakowie jako redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Na dwa lata wyjechał do Francji, gdzie studiował w Instytucie Katolickim w Paryżu i poznawał małe wspólnoty. Z Francji pisał do „Tygodnika Powszechnego” felietony o nowym obliczu Kościoła. Po powrocie nadal pracował jako redaktor „Tygodnika Powszechnego” i duszpasterz akademicki. W roku 1979 r. na życzenie Jana Pawła II wyjechał do Rzymu – przygotowywał polskie wydanie dziennika „L’Osservatore Romano”; później został jego redaktorem naczelnym. Nie przerwał współpracy z „TP” – był jego rzymskim korespondentem.

Kiedy w 1991 r., po upadku komunizmu, „L’Osservatore Romano” przestało odgrywać swoją rolę, ks. Boniecki wrócił do redakcji „Tygodnika Powszechnego”. W 1993 r. został wybrany na generała Zgromadzenia Księży Marianów. Od 1999 r. do 2011 r. ksiądz Adam Boniecki pełnił funkcję redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Obecnie jako redaktor senior publikuje na jego łamach.

Od listopada 2011, kiedy to prowincjał Zgromadzenia Marianów nałożył na ks. Adama Bonieckiego nakaz milczenia, jest to jedyne medium, dla którego może się on wypowiadać.

258 karolina koziolek

Karolina Koziolek
prowadząca

Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracowała jako sekretarz literacki w Teatrze Nowym im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu, a potem jako dziennikarka w „Głosie Wielkopolskim”, gdzie przeprowadziła wywiady z dziesiątkami osób mniej i bardziej znanych. Obecnie prezes Fundacji Vox Artis.

Czy w Kościele katolickim jest miejsce na bunt? Czy z kryzysu wiary cieszą się ateiści? A może doczekamy się narodzin nowej, masowej religii? Na te pytania próbowali odpowiedzieć Jolanta Szymańska, prawniczka z wykształcenia, autorka wielu wywiadów o tematyce chrześcijańskiej, prowadząca kanał „Jola Szymańska” na YouTube, Renata Dancewicz, aktorka i feministka oraz prof. Wojciech Burszta, antropolog i kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS. Debatę poprowadził Jerzy Sosnowski.

Zapraszamy do wysłuchania debaty „Trudno nie wierzyć w nic. Gdzie szukamy oparcia we współczesnym świecie?” Skonfrontujemy różne poglądy na temat kondycji Kościoła Katolickiego w Polsce, zwłaszcza w kontekście ogólnospołecznej dyskusji, która właśnie teraz ma miejsca. Posłuchamy o myśleniu magicznym, mitycznym i religijnym, o nauce, o przeszłości i przyszłości kościoła w kontekście współczesności. 

 

„Zostań antyszczepionkowcem. Zarabiaj na ludzkim strachu. Sprzedawaj zestaw kroplówkowy z lewoskrętną witaminą C” – brzmi opis gry karcianej Antyszczepionkowcy.biz. Gra ma edukować i jednocześnie demaskować hochsztaplerów, którzy podważają teorie naukowe dla chęci łatwego zysku. Skąd pomysł na grę i jak może ona zwiększyć świadomość znaczenia szczepień? – wyjaśnia Katarzyna Gęborek, graphic designer, odpowiedzialna za oprawę graficzną projektu.

Na przekór hochsztaplerom

„Chcesz zarobić łatwe pieniądze? Zdobyć sławę? Zostać guru? Nie dostałeś się na studia medyczne? Nie masz za grosz moralności? Dobrze się składa! Antyszczepionkowcy.biz w prosty i przyjemny sposób nauczą cię, jak zrealizować swoje cele, jednocześnie rozwiązując problem przeludnienia!” – przewrotnie i ironicznie zachęcają twórcy gry Antyszczepionkowcy.biz: Aleksandra Stefaniak, doktorantka na Uniwersytecie Medycznym im. Piastów Śląskich we Wrocławiu, Jakub Stefaniak, programista, oraz Katarzyna Gęborek, graphic designer, absolwentka studiów podyplomowych UX Design na Uniwersytecie SWPS, odpowiedzialna za oprawę graficzną: projekt logo, księgi znaku, kart, instrukcji, landing page'a, materiały promocyjne na Facebooka oraz YouTube'a.

kolaz 1

Gra jest przeznaczona dla 2-6 osób powyżej 16 roku życia. Rozgrywka zajmuje od 20 do 60 minut. Gracze mają jeden cel – zdobyć wpływy za wszelką cenę. Jak? Gracz może próbować sprzedać zestaw kroplówkowy z lewoskrętną witaminą C, która tak dobrze sprzyja powstawaniu kamieni nerkowych. Albo zebrać podpisy i przeforsować ustawę znoszącą obowiązek szczepień. Zdecydowani na wszystko mogą wywołać epidemię odry, likwidując przy okazji przykry problem przeludnienia. „Press your luck: zarządzaj ryzykiem, odsłaniaj karty i sam zdecyduj, czy warto się zaszczepić. Mechaniczna mieszanka Port Royale, Splendor i Wybuchających Kotów, w której możesz zorganizować własne Ospa-Party!” – tak pomysłodawcy zagrzewają do gry. Im częściej wybuchają epidemie chorób zakaźnych, tym lepiej. Im większe żniwo one zbierają, tym większe są wpływy guru. Jednak w obliczu epidemii każdy może się przestraszyć, także antyszczepionkowcy, dlatego mogą oni chybcikiem skorzystać ze szczepień.

Projekt gry był weryfikowany i konsultowany ze specjalistami zajmującymi się tematyką szczepień, m.in. dr. Markiem Posobkiewiczem, Głównym Inspektorem Sanitarnym w latach 2012-2018, pediatrami: lek. Łukaszem Durajskim, przewodniczącym komisji ds. szczepień Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, lek. Dagmarą Chmurzyńską-Rutkowską, internautom znana jako Mama Pediatra.

kolaz 2

Siła pozytywnych mitów

Skąd pomysł na grę? – Inspirowały nas prace naukowe dr. hab. Marcina Napiórkowskiego, semiotyka kultury, zajmującego się mitologią współczesną. Gdy w przestrzeni publicznej zaczęło się pojawiać coraz więcej mitów wokół szczepień, napisał on, że skuteczna walka z nimi nie powinna polegać na ich korygowaniu czy odpieraniu kolejnych zarzutów, lecz budowaniu pozytywnych mitów. Atrakcyjnych, wielkich, ważnych opowieści opartych na prawdziwych danych. Postanowiliśmy stworzyć taki mit, który z jednej strony dawałby pretekst do spędzenia czasu z przyjaciółmi, z drugiej umożliwił nam dotarcie do szerokiego grona odbiorców z prawdziwymi informacjami na temat szczepień. Chcemy uświadamiać ludzi, w jaki sposób szczepienia chronią nas przed epidemiami oraz czym jest i jak działa odporność zbiorowa. Poprzez grę zwracamy też uwagę, że hochsztaplerzy podważają teorie naukowe tylko po to, by oferować swoje suplementy diety i „magiczne” urządzenia jako lek na wszystko – wyjaśnia Katarzyna Gęborek.

– To świetny pomysł! Dużo mówi się dziś o negatywnym trendzie polegającym na spadku prestiżu nauki, upadku znaczenia ekspertów. Ale strona akademicka nie jest w tym całkiem bez winy. Zamykając się w specjalistycznych niszach, zbyt rzadko dbamy o to, żeby wiedza naukowa była zrozumiała dla szerszych kręgów społeczeństwa. Szerokie dystrybuowanie informacji, komentowanie aktualnych zjawisk, czy włączanie ludzi w projekty wykorzystujące mechanizmy nauki obywatelskiej z tej perspektywy mogą być nie mniej istotne, niż dokonywanie ważnych odkryć. Przecież bez akceptacji społecznej część tej wiedzy może okazać się niemożliwa do wykorzystania – komentuje dr hab. Mirosław Filiciak, prof. Uniwersytetu SWPS.

Rozrywka i edukacja

Gra jest adresowana do wszystkich, którzy lubią dobrą karciankę. Ale nie chodzi tu tylko o rozrywkę. – Zależy nam na tym, aby gra trafiła do osób, które wątpią w wartość szczepień albo uważają, że prawda może być gdzieś pośrodku. Przy okazji zabawy chcemy rozpocząć dyskusję nad celowością szczepień. Takie działanie ma naukowo udowodniony potencjał osłabiania wiary w teorie spiskowe. Nie zakładamy, że nasza gra trafi do fanatycznych przeciwników szczepień, zresztą takich osób jest garstka. Wielu rodziców boi się o swoje dzieci, a strach ten wzmaga dyskusja medialna, w której ciężko odróżnić naukowe fakty od dezinformacji, manipulacji danymi i gry na emocjach. To im nasza gra powinna pomóc utwierdzić się w przekonaniu, że warto szczepić swoje dzieci – mówi Katarzyna Gęborek.

Czy rzeczywiście gra może mieć charakter edukacyjny? – Gry to nie tylko atrakcyjne i przystępne medium, lecz także format o sporych możliwościach perswazyjnych – tłumaczy dr hab. Filiciak. – W badaniach gier mówimy m.in. o retoryce proceduralnej – przekazywaniu wiedzy poprzez odpowiednią budowę systemu reguł i interakcję z nimi. W odróżnieniu więc np. od filmu, nie jest to zamknięta opowieść, oparta na słowie czy obrazach, ale symulacja i powiązana z nią możliwość przetestowania jakiejś wizji rzeczywistości. Pozwala to wejść w pewnym stopniu w alternatywny scenariusz „co by było, gdyby” albo przyjrzeć się sytuacji z innej od własnej perspektywy.

Gry to nie tylko atrakcyjne i przystępne medium, lecz także format o sporych możliwościach perswazyjnych

Temat szczepień od miesięcy budzi wiele kontrowersji w Polsce. Jak zaznacza Katarzyna Gęborek, spór wokół szczepień wymusił na zespole dodatkową ostrożność w doborze formy gry. – Zależy nam na podkreśleniu, że nasz projekt opowiada o oszustach, którzy zarabiają na manipulowaniu innymi, a nie na ludziach, którzy im uwierzyli.

16 marca br. rusza zbiórka na portalu PolakPotrafi.pl w celu zebrania funduszy na wydanie gry. Już teraz jej prototyp można ściągnąć po zapisaniu się do newslettera na stronie internetowej Antyszczepionkowcy.biz.

Tekst: Ewa Pluta

Jak często dzielimy ludzi na swoich i obcych lub myślimy w kategoriach my i oni? Właściwie bez przerwy, przy każdym kontakcie z innymi. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy nietolerancyjni, ksenofobiczni czy też zamknięci na innych. Raczej posługujemy się mechanizmami, w które wyposażyła nas natura. O pojęciu „swój” i „obcy”, stereotypach oraz kulturowej potrzebie przynależności do określonej grupy opowie psycholog dr Małgorzata Wójcik z Uniwersytetu SWPS.

Natura tak to urządziła

Aby funkcjonować w świecie pełnym informacji, niepewności i chaosu, musimy poukładać bodźce w odpowiednich „pudełkach” w naszym mózgu, a mechanizm za to odpowiedzialny to kategoryzacja społeczna. Jeżeli bodźcami są ludzie, następuje ich podział na określone grupy: etniczne, narodowe, religijne, zawodowe i inne. Zjawisko to sięga ewolucyjnej przeszłości. Dla naszych przodków spójna i współpracująca grupa własna oraz wiedza kto „swój”, a kto „obcy” była kluczem do przetrwania. Musieli konkurować o ograniczone zasoby, co wzmagało zarówno solidarność grupową i przywiązanie do grupy własnej, jak i powodowało narastanie silnej niechęci wobec grup obcych.

Dobry swój i zły obcy

Podobnie jak nasi przodkowie, my także dzielimy innych na dobrych „swoich” i „złych” obcych. Pomaga nam to zorientować się w świecie, zwłaszcza gdy znajdujemy się w nowej czy też niepewnej sytuacji. Dzięki temu wiemy, z kim mamy do czynienia, jak powinniśmy w stosunku do tej osoby postępować – zostać i zaproponować kawę czy może szybko się oddalić. Patrzymy na kolor skóry, strój, atrybuty związane z religią, sposób mówienia i zachowania. Proces ten jest płynny i dynamiczny, możemy postrzegać ludzi w różny sposób, w zależności od własnej pozycji, sytuacji czy kontekstu społecznego. W wielu przypadkach pomaga to stworzyć odpowiedni i selektywny obraz, a w innych kładzie się u podstaw negatywnego lub nieodpowiedniego stereotypu.

Komentując niejako zjawisko kategoryzacji społecznej, Einstein powiedział: „Jeżeli moja teoria względności okaże się trafna, Niemcy będą twierdzić, iż jestem Niemcem, a Francuzi ogłoszą mnie obywatelem świata. Gdyby jednak moja teoria okazała się nieprawdziwa, Francuzi powiedzą, że jestem Niemcem, a Niemcy, że Żydem.” Decyzja czy konkretna osoba należy do grupy własnej czy obcej zależy więc od wielu czynników i przyjętego sposobu kategoryzacji. A jest to decyzja bardzo ważna – zależy od niej to, w jaki sposób będziemy postrzegać i traktować innych. Mamy tendencję do ulegania zjawisku jednorodności grupy obcej, czyli myśleniu „oni wszyscy są tacy sami”. Chętnie, łatwo i szybko przypisujemy jednostce cechy stereotypu grupowego – wszyscy kibice są agresywni, Żydzi skąpi, a Cyganie kradną. I sprawa jest jasna, nie musimy się już więcej zastanawiać.

W takim myśleniu utwierdza nas także efekt wewnątrzgrupowy i międzygrupowy – różnice pomiędzy grupami stają się dla nas ważniejsze niż różnice dzielące jednostki w obrębie każdej z grup. Kontrast pomiędzy „nami” i „nimi” nabiera znaczenia, a to prowadzi do faworyzowania grupy własnej czyli uznania, że „my” jesteśmy lepsi, bardziej pracowici, mądrzejsi i zachowujemy się lepiej niż „oni”. Członkowie grupy własnej postrzegani są jako godni zaufania, przyjacielscy i prawdomówni. Natomiast członków grupy obcej częściej uważa się za nieuczciwych i nastawionych na rywalizację. Dlatego mówiąc o „naszych”, dobieramy pozytywne określenia, a negatywne, by opisać cechy odnoszące się do „obcych”. Popełniamy też krańcowy błąd atrybucji – negatywne działania członków grupy obcej przypisywane są ich wewnętrznym cechom – spóźnił się do pracy, bo jest leniwy i niesumienny (członek mojej własnej grupy spóźnił się bo były korki). Przyczyn działań pozytywnych upatruje się z kolei w czynnikach zewnętrznych (wysiłek, sytuacja, szczęście) – świetnie wywiązał się z zadania, bo miał dzisiaj wyjątkowe szczęście, udało mu się. Wszystkie te mechanizmy przyczyniają się do powstawania i samoistnego utrwalania negatywnych opinii i stereotypów na temat osób, które uznamy za członków grupy obcej.

Lubimy być lepsi

W 1968 r., dzień po zamachu na Martina Luthera Kinga Jr., Jane Elliott, nauczycielka w amerykańskiej podstawówce, postanowiła pokazać swojej klasie (składającej się wyłącznie z białych uczniów), jak odczuwa się dyskryminację na własnej skórze. Podzieliła klasę na „lepszych-niebieskookich” oraz „gorszych-ciemnookich” i udowodniła, że wystarczył jeden dzień, aby niebieskoocy zaczęli gorzej traktować ciemnookich kolegów: unikać ich, wyśmiewać i dokuczać. Co więcej, „gorsze” dzieci uzyskiwały w tym dniu znacznie niższe wyniki niż normalnie, były niepewne, smutne i drażliwe. Kolejnego dnia grupy zamieniły się, aby każdy mógł doświadczyć tego samego. Psycholog społeczny, Muzafer Sherif, w znanym eksperymencie przeprowadzonym podczas letniego obozu dla młodzieży „Robbers Cave” pokazał, że podział na grupy i prosta rywalizacja doprowadziły do wrogich zachowań – wyzwisk, bójek i kradzieży pomiędzy chłopcami z grup Grzechotników i Orłów. Chłopcy wypracowali silną tożsamość grupową – każda grupa miała nazwę, szefa, herb, flagę, ustalone normy i reguły zachowania. Poczucie tożsamości i przynależności do grupy własnej jest dla nas bardzo ważne, ale też silnie obciążone emocjonalnie i wartościujące. Chcemy być odrębni, ale też lepsi niż „oni”, faworyzujemy więc grupę własną i dewaluujemy członków innych grup. Stereotypy są szczególnie uciążliwe z punktu widzenia stereotypizowanych jednostek zwłaszcza gdy są szeroko podzielane społecznie – ograniczają dostęp do zasobów, odcinają od rynku pracy, dobrej edukacji, kontaktów międzygrupowych.

Jasna mapa świata społecznego

Mimo, iż zdajemy sobie sprawę ze społecznych kosztów rozpowszechniających się stereotypów, bardzo trudno się ich pozbyć. Zbyt wiele nam dają: uproszczoną, ale jasną mapą świata społecznego, ekonomizację procesów poznawczych, selekcję i redukcję nadmiaru informacji. Spotykając nowych, nieznanych nam ludzi, posiadamy jedynie informacje o kategoriach społecznych, do których należą, a uzupełniwszy je o stereotyp możemy wnioskować o cechach napotkanej osoby. To z kolei redukuje niepewność, dostarcza poczucia kontroli nad rzeczywistością społeczną i względnego bezpieczeństwa.

Stereotyp pozwala nam czuć się dobrze, nawet jeśli postępujemy niemoralnie albo nieuczciwie. Dostarcza nam gotowych usprawiedliwień i uzasadnień dla zdarzeń i warunków społecznych, naszych własnych zachowań agresywnych i dyskryminacyjnych lub zaniedbań w stosunku do stereotypizowanej grupy. Uznając ludzi bezrobotnych lub biednych za leniwych, możemy usprawiedliwić nierówność społeczną. W wieloklasowym społeczeństwie grupa uprzywilejowana deprecjonuje inne grupy, usprawiedliwiając tym samym swoją pozycję. Niektórzy historycy uważają, iż biali Europejczycy wymyślili koncepcję rasowej niższości czarnych Afrykańczyków, aby usprawiedliwić niewolnictwo i grabieże Afryki. Możemy zastanowić się, czy w taki sam sposób postępujemy w stosunku do mniejszości Romskiej. Lub też, czy nie używamy tego mechanizmu, by wytłumaczyć sobie powód niechęci do przyjmowania emigrantów.

Stereotyp grupy obcej, zwłaszcza negatywny, pozwala uzyskać i utrzymać dobrą opinię na temat grupy własnej. Jedną z metod jest poszukiwanie kozła ofiarnego – tę rolę odgrywają zwykle łatwo rozpoznawalne grupy, które są obiektem społecznie akceptowanych stereotypów i uprzedzeń. Obwiniając je za nasze niepowodzenia i frustracje, potrafimy lepiej radzić sobie ze zwątpieniem i oceniamy siebie korzystniej. Historia pokazuje, że ta chęć posiadania pozytywnego wizerunku grupy własnej i potrzeba obarczenia innej grupy za własne niepowodzenia bądź trudności ekonomiczne kraju, może doprowadzić do wypędzenia lub zagłady całych narodów (np. hitlerowcy i Żydzi).

Swoi na czas dobrobytu, obcy na czas niepokoju

Dlaczego nie wyciągamy wniosków z historii? Dlaczego we współczesnej, zjednoczonej multikulturowej Europie uprzedzenia nie zanikają? A wręcz przeciwnie – globalny negatywny stereotyp obcego – muzułmanina rośnie w siłę? Przecież zdajemy sobie sprawę, że z multikulturowości czerpiemy ogromne zyski, wzbogacając własną kulturę, ucząc się i inspirując. Kontaktujemy się z przedstawicielami innych kultur, znamy ich osobiście, podziwiamy arabską sztukę, lubimy kuchnię, razem pracujemy i studiujemy. Co zatem nie działa? Albo raczej – co działa, doprowadzając do coraz większych niepokojów etnicznych, wzrostu nacjonalizmu i niechęci do obcych? Co spowodowało rozprzestrzenienie się społecznie podzielanego globalnego stereotypu imigranta-muzułmanina, którego należy się obawiać i najlepiej wyrzucić z własnego kraju lub go nie wpuścić?

To trudna sytuacja – z jednej strony wiemy, że spora liczba emigrantów to ludzie tacy jak my, z drugiej jednak widzimy jednostki niebezpieczne. Nie wiemy kto „swój”, a kto „obcy”. Najprościej więc jest postrzegać emigrantów jako spójną grupę dzielącą wspólne cechy. Zapewni to pewien poziom bezpieczeństwa i kontroli.Nawet jeśli osobiście znamy porządnego, pracowitego i uczciwego muzułmanina, nie będziemy czuć dysonansu. Przyjdzie nam z pomocą kolejny mechanizm tworzenia podtypu stereotypowej grupy – oni wszyscy są tacy sami, ale mój przyjaciel jest inny, jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. Można zatem przypuszczać, że tylko w czasach spokoju i dobrobytu możemy pozwolić sobie na rezygnację ze stanowczego podziału na „my” i „oni” oraz stereotypowego postrzegania obcych. W czasach niepewności, niepokoju lub kryzysu ekonomicznego nie jest to chyba możliwe.

Artykuł był publikowany w lipcowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 4/17”. Czasopismo dostępne na stronie »

 

258 malgorarzata wojcik

O autorce

dr Małgorzata Wójcik – adiunkt Uniwersytetu SWPS, dr nauk społecznych w zakresie psychologii, zajmuje się badaniem powodów i przejawów przemocy szkolnej oraz dynamiki grup rówieśniczych. Wraz z zespołem opracowuje i wdraża innowacyjne programy edukacyjne zapobiegające przemocy, stygmatyzacji i dyskryminacji w grupach rówieśniczych.

Zbliżające się wybory samorządowe, zaplanowane na 21 października i (ewentualnie) na 4 listopada będą pierwszymi w długim, prawie dwuletnim maratonie wyborczym. Wiosną nadchodzącego roku wybierzemy posłów do Parlamentu Europejskiego, jesienią posłów na Sejm i senatorów, a wiosną roku 2020 Prezydenta Rzeczypospolitej. Będzie więc (powinien być) nadchodzący okres czasem wzmożonej obywatelskiej aktywności. W tym kontekście zasadne staje się pytanie o to, czemu w Polsce jedni ludzie chodzą na wybory, a drudzy nie. O tym, dlaczego tak się dzieje opowie socjolog i politolog dr hab. Mikołaj Cześnik, prof. Uniwersytetu SWPS.

Funkcje wyborów

Nad tematem zastanawiają się uczeni, piszą o tym i dyskutują dziennikarze. Jest sporo wiedzy zgromadzonej na ten temat; także badacze z Uniwersytetu SWPS mają na ten temat sporo do powiedzenia.

Prowadzone w Centrum Studiów nad Demokracją Uniwersytetu SWPS badania, przede wszystkim Polskie Generalne Studium Wyborcze (PGSW), rzucają sporo światła na tę kwestię. PGSW to projekt szukający odpowiedzi na główne pytania dotyczące zachowań politycznych Polaków. Wybory stanowią w naszym kraju główny akt suwerena, kształtujący polską rzeczywistość społeczną i polityczną, a także funkcjonowanie instytucji życia społecznego, gospodarczego i politycznego. Pełnią wiele funkcji, ale cztery z nich wydają się mieć kluczowe znaczenie.

Po pierwsze, wybory są procedurą selekcji, procedurą wyłaniania rządzących. Obywatele bądź bezpośrednio wskazują sprawujące władzę jednostki (lub grupy), bądź też wybierają swoich przedstawicieli, którzy następnie decydują o składzie egzekutywy. Nie inaczej będzie w nadchodzących wyborach samorządowych – zdecydujemy w nich o składach rad gmin, rad powiatów, sejmików województw, a także o tym, kto konkretnie przez najbliższe cztery lata będzie rządzić naszą miejscowością jako wójt, burmistrz lub prezydent miasta. Po drugie, wybory są procedurą rozliczania. Wystawiamy w nich rachunek osobom sprawującym do tej pory władzę, zwycięzcom poprzednich wyborów (na poziomie lokalnym, regionalnym bądź krajowym). Oceniamy zaangażowanie, działania, ich skuteczność. Rozliczamy ze złożonych obietnic i ich realizacji. Rozliczani są też ze swojej postawy i działalności w ławach opozycji przegrani poprzednich wyborów. Wybory są też, po trzecie, procedurą uprawomocnienia – poprzez uczestnictwo w głosowaniach obywatele legitymizują system. Wybory są w końcu, po czwarte, procedurą agregacji interesów. W procesie wyborczym rozpoznawane i artykułowane są preferencje polityczne obywateli, ich postawy, przekonania.

Nierówności między grupami społecznymi i politycznymi

Uczestnictwo w wyborach zależy, co do zasady, zarówno od czynników systemowych, jak i indywidualnych. Te pierwsze, wpływające bezpośrednio lub pośrednio na zachowania obywateli (obowiązek głosowania, głosowanie pocztowe, głosowanie przez pełnomocnika, częstotliwość głosowań, ich proporcjonalność itd.), nie wyjaśnią jednak zróżnicowania wewnątrzkrajowego, mogą natomiast wyjaśniać różnice między krajami. Te drugie dzielimy na społeczne i polityczne: za jedno z ważniejszych „odkryć” studiów nad polityką należy uznać obserwację, że uczestnictwo wyborcze jest nierówno rozłożone między grupami społecznymi i politycznymi.

Cóż zatem wiemy na podstawie wspomnianych badań o aktywności (i bierności) wyborczej Polaków? Po pierwsze, uczestnictwo wyborcze ma w Polsce związek ze strukturą społeczną. Okazuje się najmocniej związane z płcią (kobiety głosują mniej chętnie), wiekiem (najczęściej głosują osoby w średnim wieku, młodzi i starsi rzadziej), wykształceniem (im wyższe, tym częstsze uczestnictwo), zamożnością (biedni są bardziej bierni) i częstotliwością praktyk religijnych (regularnie praktykujący chętniej głosują).

Te nierówności mają we współczesnych, dużych demokracjach (a więc i w Polsce) fundamentalne znaczenie dla realizacji jednej z podstawowych wartości demokracji – równości. Jedynie równe, „nieskrzywione” pod względem społecznym uczestnictwo wyborcze jest w stanie zaowocować równą reprezentacją, która z kolei jest warunkiem koniecznym zapewnienia równego politycznego wpływu wszystkich grup, warstw i klas społecznych. Ponadto, umiejscowienie w strukturze społecznej jest źródłem zasobów, niezbędnych do uczestnictwa politycznego, w tym wyborczego.

Cechy statusowe nie są jednak jedynymi, które różnicują aktywnych i biernych wyborczo Polaków. W niemniej istotny sposób różnią się oni psychologicznymi profilami, przekonaniami i postawami, powiązanymi zresztą często ze zmiennymi strukturalnymi (przede wszystkim wykształceniem). Uczestnictwo w wyborach jest silnie skorelowane z zainteresowaniem polityką; udział w głosowaniu jest jedynie „behawioralnym zwieńczeniem” skomplikowanego i wieloaspektowego procesu społecznego, o złożonych przyczynach. Inną charakterystyką jednostkową silnie powiązaną z uczestnictwem wyborczym jest przekonanie o „obywatelskim obowiązku” głosowania. Liczne analizy empiryczne dowodzą, że jest to jedna ze zmiennych najlepiej tłumaczących wyborczą aktywność. Równie ważne jest przekonanie o politycznym sprawstwie, silna identyfikacja partyjna, przekonanie o znaczeniu i wadze własnego głosu (i jego wpływie na wynik wyborów).

Wyniki powyższe są istotnym argumentem w dyskusji o kondycji polskiej demokracji. Pokazują mianowicie, dlaczego mamy się wysokim poziomem absencji wyborczej w Polsce martwić. Nierówności w uczestnictwie wyborczym, nieprzypadkowe i stałe, mają dla ustroju demokratycznego fundamentalne znaczenie. Z przedstawionych analiz jasno wynika, że w Polsce, w grupie obywateli podejmujących najważniejsze dla demokratycznej wspólnoty decyzje (a głosowanie jest procedurą zbiorowego podejmowania takich decyzji) systematycznie niedoreprezentowane są duże grupy społeczne: kobiety, ludzie młodsi (a także najstarsi), mniej zamożni, gorzej wykształceni, mniej aktywni religijnie. Ich pozostawanie poza procesem zbiorowego podejmowania decyzji ma prawdopodobnie wpływ na wyniki wyborów i realizowane w ich następstwie polityki. Doświadczany przez nich brak reprezentacji i brak politycznego wpływu nie mogą pozostawać bez wpływu na ich ocenę systemu demokratycznego. A spadek zadowolenia z demokracji, będący zagrożeniem dla jej prawomocności, może mieć dla systemu groźne, a niekiedy wręcz złowrogie konsekwencje.

258 mikolaj czesnik

O autorze

dr hab. Mikołaj Cześnik, prof. Uniwersytetu SWPS – socjolog i politolog. Zajmuje się badaniami opinii społecznej i wyborów politycznych. Specjalizuje się w analizie systemów politycznych, w szczególności demokracji. Występuje w mediach jako stały komentator życia politycznego. Jest członkiem Polskiego Generalnego Studium Wyborczego, pionierskiej w Polsce inicjatywy, która ma na celu systematyczną i rzetelną rejestrację i analizę najważniejszych wydarzeń politycznych w kraju – wyborów parlamentarnych. Współautor książki pt. „Demokracja - gospodarka - polityka. Perspektywa polskiego wyborcy" (2015) oraz autor wielu publikacji naukowych. Kierownik projektu „Wiedza polityczna w Polsce”. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z zakresu badań nad polityką i demokracją.

Każdy bunt jest ważny – zarówno w życiu osobistym danej osoby, jak i w odniesieniu do społeczeństwa. Gdyby nie bunt – i jako ludzie i jako społeczeństwa stalibyśmy w miejscu. Dzięki temu, że istnieje bunt możemy zmieniać świat, możemy walczyć o swoje prawa i własną autonomię. Podobnie ważną kwestią jest wolność, która splata się silnie z kulturą i kształtowana jest w dużym stopniu przez otoczenie. Wolność z kolei daje nam szansę na zbudowanie w sobie poczucia niezależności. O wolności, buncie i niezależności w edukacji i rozwoju człowieka opowie pedagog i animator rozwoju dr dr Marta Majorczyk.

Identyfikacja kategorii wolności, buntu i niezależności w edukacji i rozwoju człowieka z pozoru wydaje się łatwa. Pierwsza trudność pojawia się, gdy pada pytanie: jak kształtować/rozwijać w człowieku postawę niezależności, jego wewnętrzną suwerenność, nie ograniczając praw i wolności innych ludzi? Czym jest bunt, wolność i niezależność człowieka we współczesnym społeczeństwie „będącym w permanentnej zmianie”? Ile wolności i niezależności rodzice powinni uwzględniać w rozwoju i wychowaniu dziecka? Kiedy bunt jest przejawem zachodzących i ważnych dla rozwoju zmian, a kiedy traktowany jest negatywnie i wymaga interwencji specjalisty od rozwoju i edukacji? Co to znaczy edukacja/wychowanie ku wolności i w wolności? Poszukując odpowiedzi na te pytania, próbując rozstrzygać dylematy edukacyjne, prelegentka sięgnęła po wiedzę z różnych dziedzin zajmujących się człowiekiem i jego kulturą.

 

258 marta majorczyk

O autorce

dr Marta Majorczyk – badacz i nauczyciel akademicki, praktyk, edukator, animator rozwoju, pedagog, doradca rodzinny, trener, szkoleniowiec. Adiunkt w Katedrze Edukacji i Nowych Mediów w Collegium Da Vinci w Poznaniu, pracownik niepublicznej poradni psychologiczno-pedagogicznej przy Uniwersytecie SWPS. Autorka ponad czterdziestu prac naukowych, w tym trzech monografii i blisko kilkudziesięciu tekstów popularno-naukowych, analiz i opracowań. Uczestniczka kilkudziesięciu konferencji. Stały współpracownik pism takich jak „OMatko! Magazyn świadomych rodziców”, „Wczesna Edukacja”, „Dyrektor Szkoły”, „Sygnały. Miesięcznik Wychowawcy”, „Bliżej Przedszkola” i wielu innych. Komentator przemian w edukacji, wychowaniu i rodziny w dziennikach („Gazeta Wyborcza”, „Polityka”, „Newsweek”, „Wprost”, „Gazeta Prawna”) i czasopismach (np. „Ja My Oni”) i in. Ekspert medialny występujący często w radiu, telewizji oraz internetowych portalach informacyjnych.

Ktoś nie przychodzi na przesłuchanie w prokuraturze. Ktoś inny nie pojawia się przed komisją badającą decyzje reprywatyzacyjne. A ktoś jeszcze inny próbuje zablokować manifestację organizowaną na ulicach Warszawy. Co łączy te przypadki? Wszystkie tłumaczone są w podobny sposób. To „obywatelskie nieposłuszeństwo” – mówią autorzy poszczególnych decyzji. Co kryje się za tym hasłem? Jak można je rozumieć? I jakie są jego początki? O nieposłuszeństwie obywatelskim opowie politolog i dziennikarz dr Marcin Zaborski z Uniwersytetu SWPS.

Samo nieposłuszeństwo wobec władzy i niepodporządkowywanie się jej decyzjom jest oczywiście zjawiskiem znanym odkąd władza istnieje. Przykłady takich zachowań przynoszą zarówno przekazy historyczne, jak i literackie. Przez wieki toczyły się na ich temat dyskusje filozofów i teologów. Wielcy myśliciele rozprawiali o tym, czy zawsze należy słuchać władców i czy bezwzględnie trzeba respektować ich decyzje – nawet jeśli wydają się być niesprawiedliwe.

Osobą, do której odwołujemy się dzisiaj, mówiąc o obywatelskim nieposłuszeństwie, jest amerykański myśliciel – Henry David Thoreau. Żył w XIX wieku i uważał, że polityka prowadzona wówczas przez rząd Stanów Zjednoczonych jest niesprawiedliwa. Miał na myśli niewolnictwo i prowadzoną wtedy wojnę z Meksykiem. Nie tylko je krytykował, ale też w pewnym momencie odmówił płacenia podatków. Nie przekonała go do tego nawet wizyta poborcy podatkowego; trafił więc do więzienia. Nie był w nim długo, bo został „wykupiony”, ale noc spędzona w celi skłoniła go do napisania tekstu, w którym tłumaczył swój opór wobec rządu. Esej ten zyskał później tytuł „Obywatelskie nieposłuszeństwo” (Civil Disobedience).

Thoreau [...] pisał, że najpierw należy być człowiekiem, a dopiero potem obywatelem. Przekonywał, że dobry obywatel musi kierować się własnym sumieniem i nie może z niego nigdy rezygnować. A już na pewno nie może oddawać władzy nad swoim sumieniem przedstawicielom władzy, bo jeśli to zrobi, pozbawi się swojego człowieczeństwa i stanie się bezwolną maszyną.

Thoreau tłumaczył w nim, dlaczego wolał trafić do więziennej celi niż uregulować zaległości podatkowe. Pisał, że najpierw należy być człowiekiem, a dopiero potem obywatelem. Przekonywał, że dobry obywatel musi kierować się własnym sumieniem i nie może z niego nigdy rezygnować. A już na pewno nie może oddawać władzy nad swoim sumieniem przedstawicielom władzy, bo jeśli to zrobi, pozbawi się swojego człowieczeństwa i stanie się bezwolną maszyną. Amerykański myśliciel, postawiony przed wyborem: sprawiedliwość czy posłuszeństwo wobec prawa? – stawiał na tę pierwszą wartość. Podkreślał przy tym, że taki akt nieposłuszeństwa nie ma być związany z przemocą. Do takiego rozumienia sprzeciwu wobec władzy odwoływali się później na przykład Mahatma Gandhi czy Martin Luther King Jr., upominający się o prawa obywatelskie i nawołujący do pokojowej walki z rasizmem i uprzedzeniami.

Czym więc jest obywatelskie nieposłuszeństwo? Dochodzi do niego, gdy ktoś w jawny sposób łamie obowiązujące przepisy albo nie podporządkowuje się decyzjom władzy i robi to, żeby pokojowo zaprotestować przeciwko – dostrzeganej przez niego – niesprawiedliwości. Przy czym – owa niesprawiedliwość jest na tyle jaskrawa, że nie da się jej – według protestujących – dłużej znosić i tolerować. Protest taki traktowany jest jako swoista ostateczność, to znaczy, że podejmowany jest, gdy inne środki zawiodły. Ci, którzy decydują się na ten ruch, zakładają, że będą osądzeni i w konsekwencji mogą stracić wolność.

Gdy o kategorii obywatelskiego nieposłuszeństwa dyskutują prawnicy czy politolodzy, spierają się między innymi o jego konsekwencje. Przeciwnicy tej formy protestu przekonują, że to droga do anarchii i podkopywanie autorytetu prawa. Namawiają do szukania innych sposobów wpływania na rząd i nakłaniania go do zmiany polityki. Zwolennicy myśli H.D. Thoreau odpowiadają, że jeśli władza tworzy niesprawiedliwe prawo, to sama ograbia je z autorytetu. Nie może więc oczekiwać, że obywatele temu prawu bezwzględnie się podporządkują.

Co ważne – spór ten nie jest tylko abstrakcyjną dyskusją akademicką. Argumenty obu stron spotykają się dzisiaj na salach rozpraw sądowych, gdzie sędziowie analizują konkretne przypadki opisywane właśnie jako „obywatelskie nieposłuszeństwo”.

 

someone

O autorze

dr Marcin Zaborski – Politolog, dziennikarz. Zajmuje się komunikowaniem społecznym i politycznym, polityką wobec przeszłości i kulturą pamięci, a także stosunkami polsko-niemieckimi. Naukowo interesuje się mediami i pamięcią społeczną. Przez kilkanaście lat związany z Programem Trzecim Polskiego Radia, gdzie prowadził programy „Biuro myśli znalezionych” oraz „Salon polityczny Trójki”. Obecnie pracuje w RMF FM. Autor książki „Biuro myśli znalezionych” (2013). Na Uniwersytecie SWPS prowadzi dziennikarski warsztat radiowy, konwersatorium dziennikarskie, retorykę i erystykę, stylistykę praktyczną oraz zajęcia z opinii publicznej.

Europejczycy każdego roku wyrzucają aż 100 milionów ton żywności, wynika z danych Organizacji Narodów Zjednoczonych. Najwięcej jedzenia marnuje się w domach. Wyrzucamy, bo kupujemy za dużo i zapominamy o dacie przydatności do spożycia, albo nie wiemy, jak w pełni wykorzystać określone produkty. Są sposoby, by ograniczyć marnotrawstwo żywności - wyjaśnia dr Aleksandra Drzał-Sierocka, kulturoznawca ze School of Ideas Uniwersytetu SWPS.

Brytyjczyk Tristram Stuart w głośnej książce „Waste: Uncovering Global Food Scandal” („Marnowanie: Odkrywanie światowego skandalu żywieniowego”) przedstawił badania, z których wynika, że w Wielkiej Brytanii rocznie wyrzuca się około 2,6 miliardów kromek chleba, 775 milionów bułek, czy około miliarda pomidorów. Naukowiec wyjaśnia dodatkowo, że zmarnowana przez jego rodaków żywność wystarczyłaby, by każdego roku wspomóc około 30 milionów głodujących.

W Polsce każdego roku marnujemy około 9 milionów ton żywności. Pytani o przyczyny, wskazujemy najczęściej przegapienie terminu przydatności do spożycia oraz zbyt duże zakupy.

 

Problem marnowania żywności na świecie

Stuart przeprowadził też badania efektywności wykorzystania żywności w poszczególnych krajach. Badacz założył, że idea zero waste w praktyce nie jest możliwa do zrealizowania i uwzględnił poziom nieuniknionych strat. Jego zdaniem, optymalna jest sytuacja, gdy produkcja żywności wynosi 130 proc. krajowego zapotrzebowania. Tymczasem większość krajów zdecydowanie ten poziom przekracza. Państwa Europy i Ameryki Północnej lokują się na poziomie 150-200 proc. Przy tym w skali światowej nadprodukcja żywności dotyczy nie tylko krajów kojarzących się z dobrobytem. Rekordzistą wśród marnotrawców są wprawdzie Stany Zjednoczone (produkcja przekracza tam zapotrzebowanie o blisko 100 proc.), ale w czołówce jest też Grecja (produkcja na poziomie 190 proc. względem zapotrzebowania), Egipt (180 proc.), czy Brazylia (170 proc.). Nawet zmagająca się z problemem głodu Nigeria znacznie przekracza poziom optymalny, produkcja jest tam większa od zapotrzebowania o połowę.

W Polsce każdego roku marnujemy około 9 milionów ton żywności. Z badań przeprowadzonych przez Millward Brown na zlecenie Federacji Polskich Banków Żywności wynika, że Polacy najczęściej wyrzucają pieczywo (przyznało się do tego 51 proc. badanych), wędlinę (49 proc.) oraz warzywa (33 proc.) i owoce (32 proc.). Pytani o przyczyny, wskazujemy najczęściej przegapienie terminu przydatności do spożycia oraz zbyt duże zakupy. Kuszeni promocjami sieci handlowych, kupujemy więcej, niż jesteśmy w stanie zjeść.

Czy marnowanie pożywienia można ograniczyć do zera?

Próby przeciwdziałania marnowaniu żywności obejmują zarówno rozwiązania systemowe, jak i oddolne działania, w które może się włączyć każdy z nas. Przykładem jest idea tzw. foodsharingu. W Polsce funkcjonuje pod nazwą jadłodzielnia i najczęściej realizowana jest w formie prowadzonych przez wolontariuszy punktów, do których wszyscy chętni mogą przynosić jedzenie, którego mają w nadmiarze. Również każdy może się tą żywnością poczęstować. Kluczowe wydaje się tu przy tym słowo każdy, w foodsharingu nie chodzi o jałmużnę, tylko o budowanie wspólnoty. Nieistotna jest kwestia społecznego i ekonomicznego statusu.

Bea Johnson, to pionierka tzw. zero waste, której poradnik „Zero waste Home, czyli jak pozbyć się śmieci, a w zamian zyskać szczęście, pieniądze i czas” zyskał niezwykłą popularność. Autorce udała się rzecz niezwykła, ponieważ jej czteroosobowa rodzina produkuje obecnie zaledwie jeden litrowy słoik śmieci rocznie. Johnson do perfekcji opanowała nie tylko umiejętność ograniczania wytwarzania odpadów, ale też ich przetwarzania, ponownego wykorzystywania i kompostowania. Zdaniem Amerykanki, wszystko sprowadza się do zasady „Pięciu R”: refuse – rezygnuj z tego, co jest ci niepotrzebne; reduce - ograniczaj ilość posiadanych rzeczy; reuse – staraj się wykorzystywać ponownie, zamiast od razu wyrzucać; recycle – próbuj przetwarzać; rot – kompostuj i staraj się kupować przede wszystkim te produkty, które da się kompostować.

Nawet jeśli uznamy, że z pewnością nie damy rady być, jak Bea Johnson, warto zastanowić się nad tym, co jesteśmy w stanie zrobić, by ograniczyć marnowanie. Rozsądne zakupy z przygotowaną wcześniej listą, czy kreatywne gotowanie, polegające na wykorzystywaniu całych produktów, nie wymagają wielkiego poświęcenia. Warunek podstawowy to zmiana naszego sposobu myślenia, przekonanie samego siebie, że marnowanie to wstyd.

 

Znalezione obrazy dla zapytania aleksandra drzał-sierocka

O autorce

dr Aleksandra Drzał-Sierocka – wykładowczyni School of Ideas Uniwersytetu SWPS, nowoczesnego kierunku poświęconego projektowaniu innowacji. Naukowo zajmuje się przede wszystkim społeczno-kulturowymi kontekstami jedzenia ze szczególnym uwzględnieniem zagadnienia food film, historią filmu (zarówno fabularnego, jak i dokumentalnego, od zarania kina) oraz kulturowymi obrazami śmierci i umierania (w tym tematyką HIV/AIDS). Kulturoznawczyni, filmoznawczyni, adiunkt w Instytucie Kulturoznawstwa. Prywatnie i zawodowo - kinomanka oraz miłośniczka kulinariów (w teorii i praktyce). Autorka monografii "Luc Besson. Uśmiechnięta twarz filmowego postmodernizmu", współredaktorka tematycznych tomów zbiorowych (m.in. "W garnku kultury. Rozważania nad jedzeniem w przestrzeni społeczno-kulturowej", "Zło w kinie. Bohaterowie, gatunki, twórcy") oraz licznych tekstów naukowych. Współkierowniczka studiów podyplomowych Food Studies na Uniwersytecie SWPS. Prezeska Fundacji Inicjatyw Filmowych TU SIĘ MOVIE. Autorka i realizatorka projektów z zakresu edukacji filmowej, współorganizatorka licznych wydarzeń filmowych.

Na przełomie lat 2016/17 Polska stała się światowym liderem w zanieczyszczeniu powietrza. Głównym powodem zdobycia przez nas tego niechlubnego tytułu jest ogrzewanie domów piecami na węgiel i drewno oraz stosowanie odpadów jako opału. Nie bez znaczenia pozostają również szkodliwe gazy emitowane przez pojazdy spalinowe i fabryki. Poza czynnikami ekonomicznymi, problemem jest niska świadomość społeczna co do przyczyn, konsekwencji i sposobów zapobiegania zanieczyszczeniu powietrza. Jak zatem edukować społeczeństwo? - odpowiada dr Joanna Jeśman, kulturoznawczyni ze School of Ideas Uniwersytetu SWPS.

Państwo reguluje

Nie jesteśmy jedynym krajem europejskim, który boryka się z problemem smogu. Na mniejszą skalę dotyka on między innymi Francję, Wielką Brytanię, Belgię, Hiszpanię czy Węgry. We wszystkich tych krajach wprowadza się różnego rodzaju działania, które mają pomóc szczególnie w trudnych zimowych miesiącach. W 2017 roku najwięcej w tym względzie zrobiono w Paryżu, gdzie wprowadzono obostrzenia dozwolonej prędkości, ograniczono wjazd ciężarówek do centrum miasta, obniżono ceny transportu publicznego, zmniejszono o połowę ilość samochodów w mieście, poprzez wprowadzenie systemu parzystych i nieparzystych numerów rejestracyjnych dozwolonych w ruchu co drugi dzień. Jednak największy paryski sukces to wyeliminowanie z ruchu pojazdów z silnikiem diesla starszych niż 16 lat, za pomocą oznakowania naklejkami. Zielone dla elektrycznych, a pomarańczowe dla samochodów z silnikami benzynowymi wyprodukowanymi między 1997 a 2003. Z kolei w Londynie po raz pierwszy w tym roku ostrzeżenia o dużym zanieczyszczeniu umieszczono na przystankach autobusowych oraz wprowadzono ograniczenia w ruchu w pobliżu szkół i przedszkoli. W Budapeszcie, od poniedziałku do środy, na drogi nie wypuszczano samochodów bez katalizatorów.

Unia Europejska nie ujednoliciła poziomów zanieczyszczenia powietrza, które wymagają od rządów poinformowania społeczeństwa lub wprowadzenia stanu alarmowego. Każdy kraj może takie normy określić sam. Polskie normy przekraczają te w wielu państwach europejskich niekiedy nawet czterokrotnie. W przypadku pyłu zawieszonego PM10 poziomy informowania (w mikrogramach na metr sześcienny) to w: Szwajcarii - 75, Słowacji - 100, Finlandii - 50, Włoszech - 50, podczas gdy w Polsce jest to 200. Z kolei poziomy alarmowe to: Szwajcaria - 100, Słowacja - 150, Finlandia - 80, Włochy - 75, a Polska - 300. Zdaniem Światowej Organizacji Zdrowia dopuszczalne stężenia dobowe PM10 to 50 mikrogramów na metr sześcienny.

UE nie ujednoliciła poziomów zanieczyszczenia powietrza, które wymagają od rządów poinformowania społeczeństwa lub wprowadzenia stanu alarmowego. Każdy kraj może takie normy określić sam. Polskie normy przekraczają te w wielu państwach europejskich niekiedy nawet czterokrotnie.

 

Artyści edukują

Dziś informacja musi wzbudzać emocje i być efektowna. Jak w takich czasach trafić do licznych odbiorców z uniwersalnym i skłaniającym do myślenia przekazem? Wytrychem do mainstreamu jest nowy rodzaj aktywizmu uprawianego przez artystów. Oto kilka przykładów projektów, które skłaniają do przemyśleń, edukują, a nawet rozwiązują problem.

Smogowe bezy

W 2011 roku Center for Genomic Gastronomy, czyli para artystów: Zack DanfeldCat Kramer wpadli na pomysł by ubijać pianę z białek w różnych dzielnicach Bangalore, gdzie odnotowano szczególnie duże zanieczyszczenie powietrza. Piana z białek to w 90 proc. powietrze. Następnie z takiego niezdrowego materiału wypiekali bezy i wysyłali je do polityków, urzędników i innych ważnych dla sprawy smogu, decydentów.

W 2015 we współpracy z Edible Geography – Nicolą Twilly autorką bloga o jedzeniu, Danfeld i Kramer stworzyli projekt „Aeroir”. Jego tytuł nawiązuje do terminu „terroir” stosowanego np. przy produkcji win czy serów, który określa splot warunków klimatycznych i geologicznych nadających produktom spożywczym specyficzny smak. „Aeroir” to przypominająca wózek z hot dogami, przewoźna piekarnia, która oferuje możliwość skosztowania bez w czterech charakterystycznych smakach.

W Stanach Zjednoczonych występują bowiem cztery rodzaje smogu: tzw. smog londyński wywołany paleniem węglem i emisją dwutlenku siarki; smog z Atlanty, gdzie do zanieczyszczeń tworzonych przez człowieka dochodzą opary organiczne, terpenoidy (pochodzące z drzew iglastych i innych odpadów organicznych; smog z doliny kalifornijskiej nasycony amoniakiem emitowanym przez farmy zwierzęce oraz smog typu Los Angeles, fotochemiczny, który powstaje w upalne dni.

Aby bezy smakowały, pachniały i składały się z odpowiednich składników, artyści we współpracy z naukowcami stworzyli niewielka komorę smogową, w której tworzyli swoje „przepisy” z odpowiednich związków chemicznych.

Czy jednak taka beza zawierająca szkodliwe chemikalia nie zaszkodzi tym, którzy odważą się ją zjeść? Otóż projekt „Aeroir” bazuje na wypracowanej w krajach rozwiniętych świadomości związanej ze zdrowym odżywianiem. Zwolennicy diet bezglutenowej, tłuszczowej, śródziemnomorskiej, wegetarianie, weganie, freetarianie mogą opowiadać o zbawiennym wpływie swoich wyborów żywieniowych. A przecież jakość powietrza, którym zasilamy wszystkie komórki naszego ciała jest równie ważna. 

Pyłowa cegła i „The Pigeon Blog”

Z kolei chiński performer Wang Renzheng przemierzał Pekin przez 100 dni w towarzystwie odkurzacza przemysłowego. W ten sposób zebrał około 100 gramów pyłu, który następnie dodał do odpowiedniej mikstury i wypalił cegłę. Projekt miał uświadomić ludziom czym oddychają, a cegła posłużyła do budowy fabryki w mieście Tangshan. Rozenheng chciał by w ten sposób cegła symbolicznie zniknęła, jak kropla wody w oceanie.

Artystka Beatriz Da Costa wraz z grupą przyjaciół stworzyła „The Pigeon Blog”. Początkiem projektu było zbudowanie miniaturowego i lekkiego czujnika zanieczyszczeń, który można przyczepić do szyi gołębia. Następnie, we współpracy z hodowcą gołębi, urządzenia przymocowano do szyj stada ptaków, które najczęściej przebywają dokładnie w tych samych miejscach co ludzie. Dzięki miniaturowym urządzeniom, mieszkańcy Kalifornii mogli na żywo śledzić dane dotyczące zanieczyszczenia powietrza.

„Smog Free Project”

Holenderski artysta Daan Roosegaarde poszedł o krok dalej. „Smog Free Project” to ogromna wieża oczyszczająca powietrze, którą wybudował wraz z zespołem w Rotterdamie za 113 tysięcy funtów zebranych na Kickstarterze. Projektem natychmiast zainteresowali się Chińczycy, którzy zlecili stworzenie podobnej wieży w Pekinie. Siedmiometrowa budowla, działająca podobnie do domowych urządzeń tego typu, oczyszcza około 30 000 metrów sześciennych powietrza z pomocą wolnej od ozonu technologii jonowej, a w dodatku pełni rolę sztuki w przestrzeni miejskiej ze względu na swój wyjątkowy design. Wiedząc, że większość wyłapywanych przez filtry materiału to węgiel, Roosegaarde postanowił przetworzyć go w biżuterię. Kupując pierścionek lub spinki do mankietów możemy przekazać 1000 metrów sześciennych czystego powietrza dla mieszkańców miast, w których zlokalizowane są wieże. Artysta tak mocno zaangażował się w działania na rzecz ochrony środowiska, że biorąc udział w spotkaniu organizowanym przez Organizację Narodów Zjednoczonych zaproponował wprowadzenie nowego prawa człowieka – prawa do schoonheid, co oznacza piękno i czystość.

Działania w Polsce

W Polsce niestety brakuje tego typu inicjatyw. Z obywateli zdejmuje się poczucie obowiązku za zaistniałą sytuację. Powielane przez media teorie na temat znikania smogu pod wpływem zmiany pogody są nieścisłe. Zanieczyszczone powietrze przenosi się po prostu w inne miejsce i staje się zagrożeniem dla wszystkich mieszkańców planety.

Kluczowe jest zachowywanie prawdziwego obrazu problemu i edukacja społeczeństwa. Być może to właśnie przedstawiciele świata sztuki powinni brać udział w tworzeniu kampanii społecznych uwrażliwiających na problem smogu.

 

258 joanna jesman

O autorce

dr Joanna Jeśman - kulturoznawczyni, wykłada na School of Ideas Uniwersytetu SWPS - nowoczesnym kierunku poświęconym projektowaniu innowacji. Prowadzi badania na pograniczu humanistyki i nauk o życiu w perspektywie posthumanistyki, studiów nad nauką i humanistyki medycznej. Zajmuje się też działaniami upowszechniającymi i popularyzującymi naukę oraz komunikacją naukową.

Picie kawy o poranku, obecność ludzi, których się kocha, wiosna po zimie, obrona pracy magisterskiej, widok konta po wypłacie – to dla większości z nas jedne z najszczęśliwszych chwil czy stanów świadomości, które – używając slangu młodzieżowego – „robią nam dzień”. Permanentne uczucie szczęścia jednak nie jest ani łatwe ani możliwe do osiągnięcia, a zwykłe stwierdzenie, że „trzeba chcieć”, to dla większości z nas za mało. Od jakiegoś jednak czasu panuje przeświadczenie, że szczęście da się okiełznać, wystarczy tylko zastosować się do kilku np. duńskich zasad. Co daje ludziom szczęście? Dlaczego tak chętnie poddajemy się różnym koncepcjom osiągania szczęścia? Czym jest nowy trend w natarciu, czyli duńskie „pyt”? Komentarza do artykułu udzieli dr Karol Jachymek, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.

Tęsknota za utopią

W oświeceniowej powiastce filozoficznej autorstwa Voltaire’a, w której wydarza się chyba wszystko, co we współczesnych książkach fantasy razem wziętych, poznajemy przyjaznego bohatera Kandyda, optymistę, który we wszystkim, co go spotyka, doszukuje się pozytywów. Losy bohatera są zawiłe i pełne zrywów akcji. Pewnego razu Kandyd zbacza z drogi po raz 2896 i trafia do Eldorado, zamieszkałej przez racjonalne i sprawiedliwe społeczeństwo, kierujące się dobrem ogółu. W powiastce idealnie zobrazowano powiązanie miejsca ze szczęściem, które jest stare jak świat. 

Takich oświeceniowych krain było całkiem sporo – w tym jedna autorstwa Ignacego Krasickiego, który w „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadkach” stworzył wyspę Nipu, utopię, opartą na koncepcji J. J. Rousseau. Źródeł gatunku utopii należy się doszukiwać choćby w „Państwie” Platona czy dosłownie w „Utopii” Tomasza Morusa, który nie dość, że przedstawił idealne państwo, to jeszcze idealny system społeczny. Sam tytuł – „Utopia” – Morus mógł utworzyć zarówno od greckiego outopos (gr. ou – nie, topos – miejsce, nie-miejsce, miejsce, którego nie ma, nieistniejące), jak i od eutopia (dobre miejsce). Istnieją domniemania, że ta dwuznaczność była przez pisarza zamierzona.

Utopie, podobnie jak motywy arkadyjskie, wyrażają tęsknotę człowieka za lepszym światem. Te tęsknoty ludzi wszystkich epok odnajdujemy w różnych koncepcjach na życie. Na przykład w Danii.

Dania, czyli suma lepszych światów

Filozofie mówiące o tym, co może dać nam szczęście przychodzą do nas z różnych długości i szerokości geograficznych. Pokazują, że wystarczy zastosować się do kilku prostych reguł, a życie spokojne, harmonijne i co za tym idzie – szczęśliwe będzie na wyciągnięcie ręki.

W ostatnich latach przeżywaliśmy różne koncepcje, które podpowiadały, jak osiągnąć szczęście: duńskie „hygge”, japońskie „ikigai”, szkockie „cosagach”, szwedzkie „lagom”. Najnowszym wynalazkiem jest „pyt”. I co ciekawe, „pyt” znowu jest duńskie. Jeśli marzymy sobie czasami o rycerzu w lśniącej zbroi, który przyjedzie na białym rumaku i wyciągnie nas z opresji, lub jeśli śnią nam się piękne, muskularne ramiona a la Sylwester Stalone, które wyrzeźbimy sobie ciężką pracą na siłowni i dzięki którym nasze problemy rozwiążą się same, to może nie wywierajmy na losie i sobie zbyt dużej presji: „pyt” nas wyzwoli. „Pyt” to wykrzyknienie na codzienne frustracje. Gdy wydarza się coś niemiłego, irytującego, wystarczy powiedzieć „pyt” i robi się (w założeniu) lepiej. Polskim odpowiednikiem może być np. „no trudno” lub „zdarza się”. „Pyt” daje komfort myślenia, że presja bycia perfekcyjnym to niewłaściwy kierunek i szkoda na niego energii, przychodzi z pomocą osobom zestresowanym, a takich, jak wiemy, mamy bez liku – i pomaga w znalezieniu balansu między życiowymi wyzwaniami a zdrowym dystansem do wszystkiego, co nam się przytrafia.

Saga o ludziach lodu1

Dlaczego to właśnie Dania cieszy się mianem krainy szczęśliwości? Kiedy myśli się o Danii, ma się skojarzenia dość typowe: państwo północne, więc chłodno nawet latem, dużo deszczu i pochmurnych dni. Najbardziej znanym filozofem jest Kierkegaard, prekursor egzystencjalizmu, a więc koncepcji, która zakłada, że człowiek jest nieograniczony w swojej wolności, a przez to samotny, zatroskany i zalękniony. Pisarzem po dziś czytanym, który wliczany jest do grona najsłynniejszych Duńczyków na świecie, jest Hans Christian Andersen, twórca baśni, w których nie brakowało takich tematów, jak bieda, cierpienie i smutkek. Skąd więc ten fenomen Danii w kontekście szczęścia?

Zagadkę wyjaśniają wskaźniki mierzące zadowolenie z życia. Od lat to właśnie Duńczycy zajmują pierwsze miejsce w kategorii najszczęśliwszych ludzi na świecie. Dania jest krajem, w którym panuje społeczny dobrobyt, pracuje się po 37 godzin w tygodniu, a 6 tygodni wakacji rekompensują wszelkie niedogodności „dorosłego” życia. Duńczycy udzielają się w różnych organizacjach społecznych, klubach czy stowarzyszeń, dbając tym samym o relacje z ludźmi. Za duńskie „carpe diem” odpowiada najbardziej jednak wysoki poziom zabezpieczenie socjalnego, zaufania społecznego i oczywiście wysoka stopa życia.

Komentarz dr. Karola Jachymka

Tęsknota za cudownym miejscem, które daje nam szczęście, towarzyszy człowiekowi od stuleci. Zaryzykuję stwierdzeniem, że większość religii, które przebiły się do szerszego grona odbiorców, nie miałyby racji bytu, gdyby właśnie obietnicy wiecznej szczęśliwości nie gwarantowały. Współcześni ludzie, którzy w krajach wysokorozwiniętych mają dostęp niemal do większości dóbr, a zrozumieli, że dostęp do dóbr nie jest gwarantem szczęścia, zaczęli poszukiwać koncepcji na życie, które łączą dobra cywilizacji z określonym postępowaniem i pozytywnym, choć umiarkowanie, nastawieniem. Okazuje się, że Duńczycy świetnie wykształcili w sobie łączenie jednego z drugim, chociaż na poziomie obiektywnego rozważania Dania taka zimna, mroczna i nieprzystępna. Wychodzi jednak na to, że stan szczęścia jest stanem umysłu, a stoickie korzystanie z epikurejskiej filozofii przyjemności – tak to przewrotnie określmy – to rzeczywisty złoty środek. Pierwsze filozofie szczęścia zatoczyły koło, co też pokazuje, że choć szczęście jest trudne w praktyce, to łatwe w teorii.

258 karol jachymek

O komentatorze

dr Karol Jachymek – doktor kulturoznawstwa, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.

Przypisy

1 Nawiązanie do słynnej serii książek norweskiej pisarki Margarit Sandemo. Fabuła serii rozgrywa się w Skandynawii, a całość ma dość mroczną atmosferę, nawiązującej do literatury grozy i fantazy. 

Tekst: Marta Nizio, Redakcja Uniwersytetu SWPS

Co łączy nasze i obce? W jakiej epoce żyjemy? Czym jest humanizm na miarę XXI wieku? Co wspólnego z tym wszystkim ma biznes? Na czym polega współczesne dziennikarstwo? Czy warto uczyć się języków obcych? Jeśli interesujesz się zjawiskami społecznymi, nowymi technologiami w kontekście kulturoznawczym, lubisz poznawać obce kultury i masz predyspozycje do nauki języków, pragniesz zgłębiać tajniki dziennikarstwa, studia z obszaru kultury, filologii i komunikacji na Uniwersytecie SWPS będą dla Ciebie właściwym wyborem.

Czego uczymy?

Uczymy m.in. tego, czym jest rewolucja cyfrowa i jak wpływa na rzeczywistość, światową politykę, ekonomię, a nawet charakter intymnych relacji (Media i kultura cyfrowa). Podpowiadamy, jak sprawnie diagnozować współczesność i tworzyć efektywne rozwiązania dla świata kultury, biznesu i trzeciego sektora (Kultura współczesna). Uświadamiamy, że problemy życia społecznego, przestrzeni publicznej można rozwiązywać w innowacyjny sposób (School of Ideas). Zachęcamy do zgłębiania prawnych zagadnień dotyczących prowadzenia działalności kulturalnej (Menedżer – agent – producent). Uczymy tego, że projektowanie komunikacji to jedna z najszybciej rozwijających się dziedzin designu, związana z budowaniem wiarygodnego przekazu oraz efektywnych sposobów interakcji (Communication design). Poznajesz sposoby zarządzania potencjałem wizerunkowym oraz zasady planowania i realizowania strategii komunikacyjnych (Kreowanie mediów).

Oferta studiów z obszaru kultury:

Studia I stopnia

Studia II stopnia

Szkoła doktorska

Studia podyplomowe

Oferta studiów z obszaru filologii:

Studia I stopnia

Studia II stopnia

Szkoła doktorska

Studia podyplomowe

Oferta studiów z obszaru komunikacji:

Studia I stopnia

Studia II stopnia

Studia podyplomowe

Jak uczymy?

Na studiach z obszaru kultury będziesz współpracował z najlepszymi specjalistami, którzy łączą pracę naukową z praktyką zawodową i na co dzień zajmują się światem mediów, sztuką i biznesem. Wspólnie z wykładowcami zrealizujesz projekty i przedsięwzięcia kulturalne. Zajęcia, w tym również teoretyczne, będą miały formułę otwartych, interaktywnych warsztatów. Będziesz mógł korzystać ze specjalistycznych pracowni, wyposażonych w najnowszy sprzęt.

Na studiach z obszaru filologii uczysz się przede wszystkim danego języka oraz zgłębiasz zagadnienia z zakresu literatury, historii, kultury, polityki i życia społecznego. Masz do wyboru kilka specjalizacji, np. nauczycielską, tłumaczeniową, biznesową, które otwierają rozmaite możliwości zawodowe. 

Na studiach z obszaru komunikacji będziesz współpracować m.in. ze specjalistami z różnych branż medialnych. Pod ich kierunkiem realizujesz warsztaty w profesjonalnych studiach radiowo-telewizyjnych oraz poznajesz nowoczesne narzędzia niezbędne w dziennikarstwie. Podczas staży i praktyk zdobywasz doświadczenia zawodowe. Będziesz miał do dyspozycji specjalistyczne pracownie, w których przeprowadzisz badania medioznawcze. Nauczysz się montażu obrazu i dźwieku, obróbki graficznej oraz pracy z kamerą i mikrofonem.  

Co po studiach?

Studia z obszarów kultury, filologii i komunikacji umożliwią Ci połączenie zainteresowań i twórczych pasji z praktycznym przygotowaniem do pracy w sektorze kreatywnym, nowoczesnych instytucjach kultury czy opiniotwórczych mediach. Znajdziesz zatrudnienie m.in. jako specjalista w sektorze kultury i przemysłów kreatywnych, w korporacjach medialnych oraz mediach opiniotwórczych, agencjach brandingowych, reklamowych, interaktywnych i PR, studiach projektowych i graficznych, jako projektant aplikacji mobilnych, projektant gier komputerowych, projektant identyfikacji wizualnych, projektant stron internetowych, projektant User Experience. 

Dlaczego studia z obszaru kultury, filologii i komunikacji na Uniwersytecie SWPS?

Nasze kulturoznawstwo zostało nagrodzone wyróżniającą oceną Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Według rankingu „Perspektyw” wraz z Uniwersytetem Warszawskim otwieramy listę najlepszych uczelni w kraju oferujących studia z tego zakresu. Przygotowujemy do pracy w sektorze kreatywnym. Proponujemy nowoczesne programy skoncentrowane na kulturze współczesnej i mediach cyfrowych, warsztaty twórcze i praktyczne zajęcia z ekspertami z branży.

Filologie na Uniwersytecie SWPS cieszą się dużym zainteresowaniem. Według rankingu „Perspektyw” jesteśmy najlepszą niepubliczną uczelnią w Polsce prowadzącą studia filologiczne. 

Studia z obszaru komunikacji wyróżnia bogata współpraca z najbardziej opiniotwórczymi dziennikami – „Gazetą Wyborczą”, „Rzeczpospolitą”, a także stacją TVN, gdzie najlepsi studenci odbywają praktyki i staże. 

W jakim celu rozmawiają kobiety, a w jakim mężczyźni? Kto jest lepszym słuchaczem? Czy to prawda, że kobiety mówią więcej? Czy istnieje coś takiego jak męski i kobiecy model komunikacji? O różnicach w komunikacji kobiet i mężczyzn opowiada dr Karina Stasiuk-Krajewska z Katedry Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu.

Wywiad przeprowadziła red. Jagoda Klonowska. Rozmowa ukazała się w magazynie Publicon: „Komunikacja jest kobietą”, nr 2, 2016.

Geny czy wychowanie? Co wpływa na róznice w komunikacji kobiet i mężczyzn

Skąd wynikają różnice w sposobie, jakim komunikują się kobiety i mężczyźni? Czy są to uwarunkowania czysto biologiczne, czy raczej wpływ wychowania? Co mówi na ten temat współczesna nauka?

Przede wszystkim trzeba podkreślić, że istnienie różnic komunikacyjnych między kobietami a mężczyznami jest tylko tezą, którą możemy uznać za prawdziwą lub nie. Sprawa nie jest oczywista. Trudno chyba byłoby zgodzić się z twierdzeniem, że wszystkie kobiety komunikują w jakiś określony sposób, mężczyźni zaś w inny, całkowicie odmienny. Nasz indywidualny styl komunikacji zależy od wielu czynników, związanych chociażby z zawodem, który wykonujemy, czy sytuacją, w której się znajdujemy. Przypisywanie różnych stylów komunikacyjnych kobietom i mężczyznom jest niewątpliwie jednym z elementów kulturowego konstruowania kobiecości i męskości, czyli tworzenia społecznych oczekiwań dotyczących tzw. prawdziwych/typowych kobiet i prawdziwych/typowych mężczyzn.

I to, zwrotnie, może wpływać na komunikację. Nie chodzi więc o to, że kobiety i mężczyźni komunikują inaczej, ale raczej o to, że inne są społeczne oczekiwania wobec komunikacji kobiet i mężczyzn. W zależności od płci różne standardy zachowań uznajemy za „normalne” czy „właściwe”. Jest to zresztą szersze zjawisko. Inaczej oceniamy/interpretujemy na przykład kobietę siedzącą samotnie przy barze czy palącą na ulicy papierosa, inaczej zaś mężczyznę, wykonującego takie samie czynności.

Jeśli chodzi o komunikację, dobrym przykładem jest używanie wulgaryzmów. Czy prawdą jest, że mężczyźni przeklinają bardziej niż kobiety? Chyba nie. Ale reakcje społeczne, ocena tego typu zachowań różni się w zależności od płci. Dużo gorzej reagujemy na przeklinające dziewczyny niż na przeklinających chłopców. Przywołując przykład z tekstu Robin Lakoff, dotyczącego języka kobiet i mężczyzn, przyjrzyjmy się takiemu zdaniu: Ta ściana jest lilaróż. Zdanie jak zdanie. Ale jeśli wypowiada je kobieta, jest to zdanie, powiedzmy, neutralne – w tym sensie, że informuje o kolorze ściany. Natomiast jeśli wypowie je mężczyzna, do naszej interpretacji dołączają się nowe, silne wątki, związane np. z jego – domniemaną oczywiście – orientacją seksualną lub profesją (np. dekorator wnętrz). A przecież zdanie jest dokładnie takie samo.

Jeśli chodzi o komunikację, dobrym przykładem jest używanie wulgaryzmów. Czy prawdą jest, że mężczyźni przeklinają bardziej niż kobiety? Chyba nie. Ale reakcje społeczne, ocena tego typu zachowań różni się w zależności od płci.

Jak widać, chodzi mniej o możliwe do zobiektywizowania różnice komunikacyjne między kobietami a mężczyznami, a bardziej o to, jakie są społeczne oczekiwania wobec właściwych zachowań komunikacyjnych w zależności od płci. To oczywiście ostatecznie prowadzi do różnic – ponieważ preferujemy te zachowania, które są zgodne ze społecznymi oczekiwaniami.

Podstawą takich różnic są zdecydowania uwarunkowania kulturowe. Chociażby z tego prostego powodu, że komunikacja jest kulturowa. Wszelkie więc zróżnicowania w obrębie stylów komunikacyjnych są kulturowe także. Skąd się biorą? Najogólniej rzecz biorąc, z socjalizacji, czyli wychowania. Istnieją na przykład zachowania komunikacyjne dużo lepiej tolerowane u dziewczynek niż u chłopców. Klasycznym przykładem jest płacz. Proszę zwrócić uwagę na reakcję opiekunów na płacz małej dziewczynki. Jest to pocieszanie. Jeśli płacze mały chłopiec, faza pocieszania najprawdopodobniej też nastąpi, ale zaraz potem włączone zostanie inne zachowanie komunikacyjne w rodzaju: nie maż się, nie jesteś babą, koledzy się będą śmiali itp. Czego uczy się mała dziewczynka i – ostatecznie – kobieta? Że płacz jest efektywnym narzędziem komunikacji, że można dzięki niemu osiągnąć zamierzone cele. Czego uczy się chłopiec/mężczyzna? Że jest to narzędzie nie tylko nieefektywne, ale wręcz szkodliwe dla jego pozycji społecznej.

Nie chodzi więc o jakąś wrodzoną mniejszą czy większą emocjonalność – ale o standardy socjalizacji odmienne w odniesieniu  do obu płci.

Wskazuje się też często na różnice w standardowych zabawach dziewcząt i chłopców. Dziewczynki bawią się w mniejszych grupach, ich zabawy – jak zabawa w dom, szkołę czy szpital – są w istocie oparte na zachowaniach komunikacyjnych i wymagają współpracy. Zabawy chłopców, w większych grupach, wykorzystują komunikację dla celów rywalizacyjnych i po to by koordynować przebieg zabawy, której istota nie polega na komunikacji („gadaniu”), ale na czymś innym.

Sfera prywatna to kobieta, sfera zawodowa to mężczyzna

Czy zdarza się tak i w jakich sytuacjach, że kobiety przejmują język mężczyzn i odwrotnie?

Tak, oczywiście zdarzają się takie konteksty komunikacji.  Istnieją sytuacje komunikacyjne, które dopuszczają na przykład użycie języka emocjonalnego przez mężczyznę. Są to jednak najczęściej sytuacje prywatne, intymne (w relacji z partnerką, z dzieckiem, z matką). W sytuacjach społecznych przejmowanie zachowań językowych zachodzi raczej w przeciwnym kierunku. To jest bardzo ciekawe. Można postawić tezę, że w ogóle przejmowanie elementów płci kulturowej (właśnie komunikacji na przykład, stroju, deklarowanego stosunku do seksualności ) dużo lepiej tolerowane jest w kierunku od mężczyzn do kobiet. Świetnie widać to w reakcjach na przykład na bawiące się samochodami dziewczynki (względnie ok) i bawiących się lalkami chłopców (tu ocena społeczne jest już zdecydowanie bardziej negatywna).

Podobnie jest z językiem – dużo częściej zachowania komunikacyjne wiązane z męskością przejmowane są przez kobiety niż odwrotnie. Dotyczy to na przykład sytuacji komunikacji profesjonalnej, zarządzania czy biznesu. Tendencja ta wynika też zapewne z faktu, że ogólnie sfera aktywności zawodowej kojarzona jest z męskością, sfera zaś prywatna z kobiecością.

Kobieta rozmawia dla relacji, mężczyna dla pozycji

W jakim celu rozmawiają kobiety, a w jakim mężczyźni?

W ramach teorii stylów komunikacyjnych zakłada się, że kobiety rozmawiają po to, by budować symetryczne relacje w grupie, mężczyźni zaś po to, by budować swoją pozycję w grupie. Można to zaobserwować na przykład w rozmowach grup kobiet i grup mężczyzn. W tym pierwszym wypadku, jeśli któraś z uczestniczek sytuacji komunikacyjnej się nie odzywa, możemy spodziewać się działań komunikacyjnych mających włączyć ją do rozmowy: „czemu nic nie mówisz?”, „czy coś się stało?” itp. Mężczyźni natomiast odzywają się „na własny rachunek”, rzadko występują wspomniane wcześniej zachowania komunikacyjne służące właśnie budowaniu symetrycznych relacji. Trzeba jednak podkreślić, że mówimy o sytuacjach modelowych.

Jakie są Pani zdaniem największe, najistotniejsze różnice między językiem, którym posługują się kobiety a językiem, którym posługują się mężczyźni?

Wg mnie zasadniczą różnicą jest to, że społecznie tolerowany język kobiet jest znacznie bardziej emocjonalny. Zestawmy dwa ciągi przymiotników: interesujący, ładny, ciekawy i śliczny, boski, cudny. Który jest bardziej kobiecy? Który jest neutralny? Odpowiedź nie pozostawia wątpliwości. Jest to to zjawisko o tyle ważne, ze wiąże się z szerszym elementem stereotypu płci – mianowicie z założeniem, że kobiety są bardziej emocjonalne. Skutkuje to właśnie emocjonalnością, ale także infantylizacją języka kobiet.

Czy te różnice w komunikacji przekładają się też w jakiś sposób na różnice w podejmowanych działaniach, w rzeczywistym zachowaniu?

Komunikacja jest działaniem i rzeczywistym zachowaniem, więc trudno tu rozgraniczać. Można ewentualnie powiedzieć o różnych funkcjach komunikacji w kontekście całokształtu zachowań społecznych. Na przykład wskazuje się, że dla kobiet komunikacja stanowi wartość samą w sobie, dla mężczyzn zaś jest istotna o tyle, o ile służy koordynacji celów poza komunikacyjnych. Dlatego na przykłada kobiety pytane o to, co to znaczy komuś pomóc, odpowiadają – porozmawiać z tym kimś. Mężczyźni zaś – zrobić coś konkretnego, by rozwiązać problem.

Mężczyźni skupiają się na treści i konkretach, a kobiety lubią ozdobniki, nic nieznaczące przerywniki. Czy to prawda?

Tak, w tym sensie, że jeśli komunikacja jest wartością samą w sobie, to poświęcam jej więcej uwagi i czasu i nie wartościuje jej  tylko operacyjnie. Nie chodzi mi więc o konkret, ale o zbudowanie relacji. Trzeba jednak pamiętać, o czym mówiłam na początku, że mówimy o modelach, w istocie – w pewnym sensie – o stereotypach. Nie można więc w żaden sposób powiedzieć, ze każda kobieta i w każdej sytuacji mówi np. więcej albo mniej konkretnie niż mężczyzna.

Kto mówi więcej i kto jest lepszym słuchaczem?

Jednym z największych stereotypów jest stwierdzenie, że kobiety mówią od mężczyzn zdecydowanie więcej i stąd też wynika ich zamiłowanie do plotkowania, które jest rozrywką obcą dla mężczyzn. To fakt czy mit?

Co do mówienia więcej – wynika to z tego, o czym wspomniałam wyżej. Co do plotkowania, można rzeczywiście łączyć to z pewną cechą komunikacji, która w toku wychowania, socjalizacji, staje się cechą kobiet. Chodzi o wspomniane już budowanie symetrycznych relacji. Jeśli postrzegam komunikację jako współpracę, sytuację symetryczną, to źle znoszę komunikaty negatywne, bo one tę relację zaburzają. Dlatego, jak często się wskazuje, kobiety mają większą trudność  z mówieniem wprost rzeczy niemiłych, z odmawianiem. To dlatego, że – jako dziewczynki – zostały tak wychowane. Oczekiwano od nich, że będą grzeczniejsze, bardziej empatyczne, nastawione na kooperację niż chłopcy. Efektem tego stały się pewne nawyki komunikacyjne.

Kto jest lepszym słuchaczem i dlaczego? W jakim celu pytania zadają kobiety, a w jakim mężczyźni?

Ogólnie przyjmuje się oczywiście, ze lepszymi słuchaczkami są kobiety. Wynikałoby to z wspomnianych już wcześniej dwóch cech konstytuujących model kobiecej komunikacji – nastawienia na budowanie relacji oraz uznania komunikacji za wartość samą w sobie. Generalnie pytania zadajemy w tym samym celu – żeby podtrzymać komunikację. Jednak to podtrzymanie komunikacji, cele jej podtrzymywania mogą być rozumiane inaczej.

 

 Uczucia i interpretacje w komunikacji kobiet i mężczyzn

Jakie cele, uczucia czy interpretacje kryją się za konkretnymi słowami, zwrotami u kobiet i mężczyzn. Czy to prawda, że kobieta często niekoniecznie mówi to, co w danej chwili myśli i nadto analizuje słowa mężczyzny, który z kolei zawsze mówi to, co rzeczywiście myśli?

Taki wniosek można rzeczywiście wyciągnąć z tezy, że dla kobiet komunikacja ma wartość samą w sobie. Jeśli komunikacja jest dla mnie równie ważna (lub nawet ważniejsza) niż inne typy aktywności, to siłą rzeczy przywiązuję większą wagę do zachowań komunikacyjnych. I je szczegółowo analizuję.

Dlaczego kobiety chętniej mówią o swoich problemach i uczuciach? 

Ponieważ bardzo ważnym elementem konstrukcji płci kulturowej jest przyzwolenie, by kobiety o swoich uczuciach mówiły. Takie komunikacje są dobrze tolerowane, a nawet oczekiwane od kobiet. Przeciwnie niż od mężczyzn. A także dlatego, że w przypadku „kobiecych” zachowań komunikacyjnych (język, komunikacja niewerbalna itp.) okazywanie emocji jest dużo lepiej akceptowane społeczne.

Komunikacja niwerbalna kobiet i mężczyzn

Czy istnieją także charakterystyczne różnice w komunikacji niewerbalnej?

Tak, dość wyraźne. Ograniczmy się do specyfiki kultury polskiej. Generalnie mówi się, że kobieca komunikacja niewerbalna jest bardziej rozbudowana niż męska. Rzeczywiście, przy szerokim rozumieniu tej kategorii, widać wyraźnie, że kobiety dysponują szerszym arsenałem niewerbalnych środków komunikacji, takich jak ubiór, zwłaszcza zaś makijaż i biżuteria.

W tym kontekście szczególnie ciekawe są kwestie związane z tzw. haptyką, czyli komunikacja związaną z dotykiem. Bardzo wyraźnie, w kulturze polskiej, widać, ze zachowania haptyczne są dużo lepiej tolerowane między kobietami niż między mężczyznami. Wystarczy pomyśleć o społecznej reakcji na kobiety trzymające się za rękę, siedzące sobie na kolanach czy idące pod rękę. A teraz pomyślmy o mężczyznach – nasza interpretacja, wynikająca oczywiście z tego, czego nauczyliśmy się jako uczestnicy kultury, jest zasadniczo odmienna. Bo to też jest kwestia socjalizacji – obserwuje się na przykład, że chłopcy są przytulani rzadziej niż dziewczynki i że przytulanie to „wcześniej się kończy” (w sensie wieku dziecka).

To, że kobieca komunikacja niewerbalna jest bardziej rozbudowana, skutkuje też tym, co często nazywa się „brakiem bezpośredniości” komunikacji. Polega to właśnie na tym, że cześć komunikatu przekazywana jest niewerbalnie, więc nie bezpośrednio (przez spojrzenie, wyraz twarzy itp.)

Komunikacja kobiet i mężczyzn w mediach i reklamie

Czy Pani zdaniem wiedza o tych różnicach jest skutecznie wykorzystywana w komunikatach medialnych, reklamach, języku marek?

To zależy, co ma Pani na myśli, mówiąc skutecznie. Raczej nie powiedziałabym, że jest to wykorzystywanie wiedzy. Zresztą, jak mówiłam, fakt istnienia różnic komunikacyjnych nie dla wszystkich jest oczywisty i na pewno nie wszystkich kontekstów komunikacji dotyczy. Niewątpliwie jednak te różnice komunikacyjne są bardzo ważnym elementem konstruowania płci kulturowej, a więc także stereotypów kobiecości męskości. I o tyle, o ile kampanie wizerunkowe odwołują się do stereotypów (a odwołują się wyraźnie i często), o tyle też chętnie odwołują się do różnic językowych. Stereotypy są proste w odbiorze i komunikacji, potwierdzaj wizję świata, która (nawet jeśli jej nie akceptujemy) jest dla nas rozpoznawalna, a więc bezpieczna. Są też dobrym punktem wyjścia do różnego typu „gier z odbiorcą”. Dlatego stanowią  zawsze bardzo ważny – jeśli nie zasadniczy – element komunikacji marki.

Czy może Pani wskazać przykład kampanii, w której trafnie wykorzystano wiedzę o tych różnicach i skonstruowano komunikat idealnie trafiający do kobiet? Jakie były w tym przypadku elementy wiedzy i  języka, które wykorzystano?

Powiedziałabym, ze są to kampanie wyraźnie odwołujące się do sterotypizacji płciowej i – raz jeszcze – że niekoniecznie jest to wykorzystanie jakkolwiek rozumianej wiedzy. Być może raczej pewne intuicje komunikacyjne. Efekty, jak wiadomo, bywają dyskusyjne, zwłaszcza jeśli przyjmiemy punkt widzenia etyki czy społecznej odpowiedzialności tego typu komunikacji. W kontekście komunikacji „świątecznej”, która niedługo zdominuje media,  wyraźnie widać na przykład emocjonalizację i infantylizację języka w reklamach, które kierowane są do kobiet lub tych, które komunikują kobiecość. Wszystkie te „magie świąt” i „szaleństwa zakupów” towarzyszą raczej wizerunkowi kobiet niż mężczyzn. Mężczyznom towarzyszą natomiast argumenty racjonalne (np. cena albo technologia).

Charakterystycznym przykładem jest zeszłoroczny spot świąteczny jednago z banków: „Mini ratka łączy na święta”, w zasadzie w całości oparty na zestawieniu (stereotypu) kobiecości i męskości. Mamy tutaj różnice komunikacyjne (emocjonalność versus konkret, infantylność versus powaga), mamy różnice kompetencyjne (mężczyzna przed laptopem i mężczyzna myślący o zmianie opon, kobieta ekscytująca się zakupami), wreszcie różnice dotyczące ról społecznych (mężczyzna wnoszący zakupy i wyprowadzający psa, kobieta sprzątająca mieszkanie). Językowo spot wygląda tak, że kobieta mówi dużo i emocjonalnie („Tomuś…”, Uff, ale męczące te zakupy”, „pierwszy śnieg…”), a mężczyzna odzywa się raz, na samym końcu: „Opony muszę zmienić”.

Stereotypizacja, jak to bardzo często bywa, komunikowana jest w konwencji sympatycznego żartu. Nie zmienia to jednak faktu, że stereotypizacją pozostaje. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy jest efektywna, bo trzeba byłoby zaprojektować badanie, w ramach którego udałoby się oddzielić czynniki związane z ową steretypizacją od innych czynników, które – potencjalnie – decydują o efektywności przekazu.

 

258 stasiuk krajewska

O autorce

dr Karina Stasiuk-Krajewska – zajmuje się etyką w dziennikarstwie, public relations i reklamie, a także budowaniem wizerunku, teorią komunikacji i mediów oraz kulturą popularną. Interesuje się rolą odbiorców i interpretacją przez nich tekstów kultury popularnej. Na wrocławskim wydziale Uniwersytetu SWPS prowadzi zajęcia z zakresu nauki o komunikowaniu, kultury popularnej, public relations, etyki reklamy i PR.

Stereotypowy obraz starości jako kresu ludzkiej egzystencji, silnie zakotwiczony w naszych umysłach, bardzo się… zestarzał. Dziadkowie mają nam dzisiaj przypominać, że starość jest integralną częścią naszego świata i że powiązane z nią normy stale się zmieniają – mówi filmoznawca i kulturoznawca dr Karol Jachymek ze School of Ideas Uniwersytetu SWPS.

W języku polskim istnieje wiele słów odnoszących się do starości. Powszechnie mówi się o matuzalemowych latach, trzecim lub złotym wieku, jesieni, wieczorze i zmierzchu życia czy drugiej młodości. Przypadkowi starsi ludzie stają się w naszych oczach babcią lub dziadkiem, emerytką lub emerytem, starowinką lub staruszkiem, seniorką lub seniorem, a czasami nawet, kiedy kieruje nami gniew - staruchem, piernikiem, dziadem, geriatrą i zgredem. Czy takie bogactwo określeń, zwłaszcza pozytywnych, może oznaczać, że w naszej kulturze starość odgrywa niezwykle istotną rolę, a w naszych umysłach zajmuje ważne i szanowane miejsce? A może każde z tych słów jest przede wszystkim swoistą ucieczką, podświadomym unikiem, chytrym fortelem, które, zestawione razem, uświadamiają nam w gruncie rzeczy, że współcześnie wyraz „starość” nie niesie już ze sobą neutralnych sensów, dlatego też musiał zostać obudowany siecią synonimów?

W świecie, który stawia na młodość i kult ciała, starość jest najczęściej niezauważana lub - w najlepszym wypadku, przezroczysta. Tendencja ta może niepokoić tym bardziej, jeśli uświadomimy sobie, że żyjemy w czasach ogromnych przemian demograficznych i postępującego starzenia się społeczeństw. Oznacza to, że na świecie z każdym rokiem będzie żyło coraz więcej osób starszych, w związku z czym nasze myślenie o starości, zbudowane na wykluczeniu i marginalizacji, powinno zostać przeformułowane.

Człowiek na bocznym torze

Zmiany w społeczno-kulturowym postrzeganiu starości nastąpiły w Polsce mniej więcej w latach 60., a więc w czasach, kiedy nastąpił zmierzch autorytetu i godności starszych osób. Zjawisko to było w istocie konsekwencją wielu różnych czynników. Dynamiczny rozwój kultury młodzieżowej, przeważająca liczba młodych w strukturze społecznej, coraz mniej konserwatywne podejście do sfery obyczajów, wzrost znaczenia relacji koleżeńskich, rówieśniczych i pozarodzinnych, konieczność nadążania za stale zmieniającym się stanem wiedzy, przewartościowania na rynku pracy, upowszechnienie i łatwość dostępu do edukacji – wszystko to w rezultacie wpłynęło na pozycję społeczną osób starszych. Jak pisał na przełomie lat 60. i 70. Marcin Czerwiński: „Znaczna część ludzi starych cierpi dziś z powodu przeszkód w odnawianiu swego poczucia społecznej godności. Mam na myśli – rzecz jasna – nie osoby zniedołężniałe, lecz tych, którzy zszedłszy na boczny tor mniej odpowiedzialnych zajęć lub emerytury, zachowali jeszcze co najmniej minimum sił fizycznych i umysłowych. Ze strony tych ludzi nierzadko słyszy się skargi, które sprowadzają się do stwierdzenia: «Nie jesteśmy potrzebni.»” (Marcin Czerwiński, „Przemiany obyczaju”).

Dziadkowie mogą się wreszcie buntować przeciw wszystkim dotychczasowym, stereotypowym rolom i zadaniom, bo żyją już przecież w zdecydowanie innym świecie.

Święto starości czy „pozytywna” dyskryminacja

Co ciekawe, również w latach 60. zrodził się w Polsce pomysł ustanowienia Dnia Babci – święta honorującego w pewien sposób osoby starsze. Wydaje się, że powołanie tego święta paradoksalnie zaprzecza zmianom w postrzeganiu starości, jakie nastąpiły w Polsce w tym samym czasie. Jego obchody umieściły przecież starość w samym centrum, akcentując przy tym jak ważną rolę odgrywa ona w naszej codzienności. Czy jednak takie święto, ten jeden dzień, nie jest jednak swoistą metaforą tego procesu? Czemu bowiem powinniśmy celebrować starość tylko w tym jednym momencie? Czy wprowadzenie, czy też w ogóle wykreowanie Dnia Babci nie doprowadziło w konsekwencji do myślenia o starości wyłącznie w kontekście relacji rodzinnych? A co z osobami samotnymi i singlami z wyboru, którzy nie wpisują się w ten rodzaj powiązań?

Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że otoczka towarzysząca Dniu Babci stanowi przykład pozytywnej dyskryminacji powiązanej z ageizmem, czyli zbiorem „przekonań, uprzedzeń i stereotypów mających swe podstawy w biologicznym zróżnicowaniu ludzi, związanym z procesem starzenia się, które dotyczą kompetencji i potrzeb osób w zależności od ich chronologicznego wieku” (Piotr Szukalski, „Ageizm – dyskryminacja ze względu na wiek“). Chcąc zrozumieć na czym miałaby polegać owa „pozytywna” dyskryminacja, trzeba odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: czy wszystkie „babcie” muszą mieć siwe włosy, umieć świetnie gotować, być wyrozumiałe i każdą chwilę spędzać ze swoimi wnukami, o których nieustannie myślą, i na których odwiedziny ciągle czekają? Oczywiście, że nie muszą, mimo iż na pewno wszystkie te cechy wzbudzają w naszej kulturze miłe, dobre, serdeczne i ciepłe skojarzenia, utrwalając równocześnie kolejny, niezwykle popularny stereotyp dotyczący starości. W tym przypadku jak najbardziej „pozytywny”, choć tak samo mylący i nie do końca prawdziwy.

Co może dziadek?

Po co nam zatem dziadkowie? Na pewno mogą odgrywać ważną rolę w wychowaniu najmłodszych pokoleń, przekazując im niezbędne później wartości. Mogą opiekować się swoimi wnukami, dla których niekiedy mają znacznie więcej czasu niż dla swoich dzieci. Mogą rozpieszczać i łamać rodzicielskie zasady. Opowiadać historie i przekazywać wiedzę na temat rodzinnych korzeni. Bawić się, chodzić na długie spacery i kupować prezenty. Mogą rozwijać wrażliwość wnuków, wpływać na kształt ich osobowości, uczyć bycia dobrym człowiekiem, być wzorem, autorytetem, mędrcem i wzbudzać zasłużony podziw. Mogą pomagać w nauce i uczyć wykonywania różnych czynności domowych. Również doradzać, podsuwać rozwiązania, pełnić funkcję uważnego i zaufanego powiernika. Mogą wspomagać finansowo, sprzątać lub zajmować się domem. Przede wszystkim mogą jednak buntować się przeciw wszystkim tym rolom i stawianym im zadaniom, bo żyją już przecież w zdecydowanie innym świecie od tego, w którym takie role wydawały się oczywiste.

Zmiany demograficzne związane z nieustającym starzeniem się społeczeństwa to wielkie wyzwanie. Szczególnie wobec wszechobecnemu dzisiaj „młodocentryzmu”, przy którym starość stoi w drugim planie, na uboczu i ma powielać utrwalone w naszej kulturze klisze, dystrybuowane m.in. przez przekazy medialne. W taki właśnie sposób funkcjonuje szeroko rozumiana popkultura, która od wielu już lat serwuje nam stateczny obraz osób starszych. Podobnie działają powszechnie obowiązujące normy społeczne, które tłumaczą nam, co wypada robić, a czego nie, w kolejnych etapach naszego życia. Musimy jednak pamiętać, że żyjemy obecnie w kompletnie innych czasach.

Dzisiaj ten stereotypowy obraz starości jako kresu naszej egzystencji, silnie zakotwiczony w naszych umysłach, jest już odrobinę (nomen omen) przestarzały. Po co nam więc dziadkowie? Otóż choćby po to, żeby nieprzerwanie przypominać nam, że starość jest integralną częścią naszego świata i że powiązane z nią normy stale się zmieniają.

A muzyka gra dla wszystkich

Ciekawy przykład potwierdzający zachodzące zmiany stanowi Dancing Międzypokoleniowy – start up wymyślony i koordynowany przez Paulinę Braun, aktywistkę i działaczkę miejską. W ramach tego projektu m.in. powstała szkoła didżejska dla seniorów – DJs Senior Academy, w której osoby starsze mogą nauczyć się zupełnie nowych umiejętności, zyskując dzięki temu nowy zawód (dość powiedzieć, że z Dancingiem Międzypokoleniowym związana jest chociażby DJ Wika, nazywana „najstarszą didżejką w Polsce”). Paulina Braun zainicjowała również powstanie agencji castingowej zrzeszającej seniorów (i przedstawicieli mniejszości narodowych), których można „wynająć” na potrzeby różnych produkcji filmowych i telewizyjnych. Przede wszystkim jednak projekt Dancing Międzypokoleniowy znany jest z cyklicznych imprez i eventów tanecznych organizowanych w najmodniejszych klubach i innych „gorących miejscówkach” w całej Polsce. Imprezy te, podczas których można potańczyć do „starej” i „nowej” muzyki granej przez „starych” i „młodych” didżejów, za każdym razem cieszą się ogromną popularnością i zainteresowaniem. Co jednak najważniejsze, mimo iż odbywają się one w miejscach, które można by nazwać przybytkami młodości, nie mają żadnych ograniczeń związanych z wiekiem. Na imprezy przychodzą więc zarówno „starzy” i „młodzi”, ludzie o różnych kolorach skóry i orientacjach psychoseksualnych, wreszcie przedstawiciele różnych narodów czy mniejszości etnicznych. Wszystko oczywiście po to, aby przełamywać stereotypowy obraz starości utrwalony w naszej kulturze i przeciwdziałać towarzyszącym mu wykluczeniom. Ale również po to, aby udowodnić, że w dzisiejszych czasach nie powinno się już tworzyć jakichkolwiek podziałów, i że twórczy, budujący dialog pomiędzy pokoleniami jest jak najbardziej możliwy, a nawet konieczny.

Spotkanie w połowie drogi

Mimo iż projekt Dancing Międzypokoleniowy na pierwszy rzut oka wydaje się mieć więcej wspólnego z zabawą niż poważną diagnozą społeczną, uwydatnia on niezwykle palący problem, z jakim się współcześnie mierzymy. „Starość” i „młodość” to bowiem często dwa zupełnie odrębne światy, które często starają się wzajemnie nie dostrzegać i przypisują szereg nieprawdziwych w gruncie rzeczy przywar. W rzeczywistości przemian demograficznych musimy jednak nauczyć się zgodnej koegzystencji, wymazując z naszego myślenia stereotypowe wizerunki, które przyczyniły się do ukonstytuowania często wykluczających się przekonań. W tym celu warto się na chwilę zatrzymać, spotkać w połowie drogi i poznać siebie nawzajem.

Dancing Międzypokoleniowy to najlepszy przykład, że to współgranie jest możliwe. Każdy z nas ma przecież własną historię, posiada doświadczenie i umiejętności, czas, którym bez trudu może się podzielić, stawiając tym samym fundamenty międzypokoleniowego pomostu. W ostatnich latach tego typu projekty, swego rodzaju systemy wzajemności, stają się zresztą w naszym kraju coraz bardziej popularne, a ich oferta jest dosyć różnorodna. Możemy więc zdecydować się np. na wspólne strzelanie z łuku i inne zajęcia sportowe, wieczorki taneczne, działania artystyczne, naukę robienia przetworów, języków obcych czy obsługi komputera i urządzeń mobilnych. Po co nam bowiem dziadkowie? A po co my naszym dziadkom?

 

Artykuł był publikowany w listopadowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 4/17”. Czasopismo dostępne na stronie »

Znalezione obrazy dla zapytania karol jachymek

O autorze

dr Karol Jachymek - kulturoznawca, filmoznawca, członek kadry i współtwórca School of Ideas Uniwersytetu SWPS, nowoczesnego kierunku poświęconego projektowaniu innowacji społecznych i społeczno-biznesowych. Zajmuje się społeczną i kulturową historią codzienności oraz kinematografii (w szczególności polskim kinem popularnym i kinem okresu PRL-u), a także zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych oraz problematyką ciała, płci i seksualności.

Styl życia stał się strategią życiową i ramą dla wyborów konsumenckich. Nie wystarczy już jedynie żyć. Trzeba demonstrować jakość tego życia w postaci autowizerunków i oznak przynależności - wyjaśnia prof. dr hab. Wojciech Burszta, antropolog i kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.

Life-style czy lifestyle? - źródło i definiacja pojęcia

Według Oxford English Dictionary pojęcia „life-style" użył jako pierwszy Alfred Adler w 1929 r., odnosząc je do cech charakteru jednostki nabywanych we wczesnym dzieciństwie, rządzących jej reakcjami i zachowaniami. Do lat 70. XXw. styl życia miał głównie konotacje psychologiczne i w angielszczyźnie obowiązywała jego pisownia z łącznikiem. Mimo że pojecie było nieobecne w większości kompendiów z połowy minionego stulecia, to nie znaczy, że humanistyka i nauki społeczne nie interesowały się różnymi sposobami życia poszczególnych grup ludzi z punktu widzenia zarówno pionowej (hierarchicznej), jak i poziomej (w obrębie jednej grupy) stratyfikacji społeczeństw kapitalistycznych.

Prekursorzy badań, Thorstein Veblen, Maks Weber i Georg Simmel, zwracali uwagę, że wraz z bogaceniem się i dysponowaniem coraz większą ilością czasu wolnego ludzie zaczynają w nowy, świadomy sposób kształtować własne życie i nadawać mu znaczenie. Nie wystarczy już jedynie żyć, trzeba demonstrować jakość tego życia w postaci odrębnych sposobów, jakości czy - właśnie - stylów życia jako swoistych autowizerunków i oznak przynależności. W wyniku badań rynku w USA w latach 70. life-style zamienił się w dzisiejszy lifestyle, powiązany wyłącznie ze sferą praktyk konsumpcyjnych.

Life-style to połączenie pojęć wymagających krytycznego namysłu nad sposobami, w jaki można je łączyć: w jaki sposób life zależy od styles narzuconych przez grupę dominującą. Forma lifestyle naturalizuje pojęcie i pozbawia społecznego kontekstu. Na magiczno-hipnotyczne działanie podobnych zbitek zwracał uwagę Herbert Marcuse. Miał rację - pojęcie stylu życia należy dziś do repertuaru terminów, które na dobre urwały się ze smyczy nauki i funkcjonują zwykle w ścisłym związku z kulturą konsumpcyjną.

Mamy dziś nieprzebrane bogactwo definicji stylu życia, głównie w literaturze promującej go jako wartość związaną ze szczególnym pomysłem na autowizerunek. Wszystkie utożsamiają lifestyle z refleksyjnym, biograficznym projektem budowania tożsamości i autoprezentacji, opartym na konsumpcj i symbolicznych wymiarach dóbr materialnych, zwłaszcza z dziedziny kultury, usług i rozległego pola skomercjalizowanych doświadczeń (wojaże, sporty ekstremalne, zabiegi pielęgnacyjne etc.). 

Styl życia - strategią życiową

Styl życia stał się strategią życiową, ramą interpretacyjną konsumenckich wyborów, sugeruje swobodne decyzje co do symbolicznych i estetycznych przyjemności wypełniających sens udanego i zmiennego w treści lifestyle'u. Już nie dziwią ogłoszenia, że nowo budowane osiedle oferuje „najlepszy miejski styl życia", ani zachęta, abyśmy „przeżyli życie stylowo", kupując określony typ mebli. Z „National Geografic" dowiemy się, czym różni się nasz styl życia od „lifestyle of hyenas" (w naturalnym środowisku, nie w filmach Disneya). Styl życia mają też, a jakże, koty i psy, dlatego należy im kupić np. kurczaka po prowansalsku.

Główna zasada nakazuje wybierać, by nie tylko po prostu żyć, ale demonstrować styl tego życia. „Kupuję, więc jestem" oznacza, że rodzaj i jakość zakupionych przedmiotów zezwalają na kategoryzowanie ludzi według kryteriów konsumenckich preferencji, mimo iż nie muszą oni poza  tym mieć żadnych wspólnych cech: zatrudnienie, przekonania polityczne, preferencje seksualne nie wchodzą bezwarunkowo w skład listy wyznaczników stylu życia.

Brytyjski socjolog Anthony Giddens uważa, że styl życia stał się koniecznością w warunkach późnej nowoczesności, choć to pojęcie brzmi nieco trywialnie, gdyż najczęściej kojarzy się z powierzchownym konsumeryzmem. Przy bliższym oglądzie okazuje się, że „mamy jednak do czynienia ze zjawiskiem znacznie bardziej fundamentalnym, niż wynikałoby to z takich skojarzeń" - pisze Giddens w książce „Nowoczesność i tożsamość". I dodaje: „W warunkach późnej nowoczesności każdy ma jakiś styl życia i w dodatku jest do tego w istotnym sensie zmuszony: nie ma wyboru - trzeba wybierać". Giddens przyznaje, że pojęcie stylu życia wiąże się głównie ze sferą konsumpcji, jako że pozostaje ona w większym stopniu pod kontrolą jednostki, zwłaszcza jeśli porównać ją ze sferą pracy, choć ta ostatnia nie jest całkowicie oddzielona od sfery wyboru.

Trudno jednak byłoby analizować realia, w których zmuszeni są żyć bezrobotni w terminach ich (przymusowego?) stylu życia! Ma rację Zygmunt Bauman, pisząc o unemployed (bezrobotnych) jako „konsumentach z defektem", którzy wypadli z horyzontu stylu życia i znajdują się na uboczu warstwy społecznej. Im pozostaje life, a tego nie daje się wystylizować i obudować znakami identyfikacyjnymi.

 

Już nas nie dziwią ogłoszenia, że nowo budowane osiedle oferuje „najlepszy miejski styl życia”. Ani zachęta, abyśmy „przeżyli życie stylowo” kupując określony typ mebli. Dzisiaj styl życia mają nawet koty i psy.

Kultura przeróbek

Do niedawna styl życia ściśle wiązał się z poziomem konsumpcji dóbr materialnych, ale coraz częściej staje się sposobem życia zorientowanym wprawdzie głównie na siebie, ale odwołującym się do wartości niematerialnych. W takim rozumieniu mieszczą się idee związane ze zdrowiem i edukacją. „Zdrowy styl życia" i „uczenie się jako styl życia" odwołują się więc do jakości życia.

O ile przełom XX i XXI w. można określić jako erę refleksyjności, o tyle drugą dekadę XXI w. coraz powszechniej nazywa się erą reinwencji. Refleksyjność zakładała świadome kształtowanie tożsamości, zwłaszcza wydajnych i na tyle elastycznych, by sprostać wyzwaniom neoliberalnego modelu życia. Dziś kulturowym imperatywem staje się transformacja praktyk społecznych. Zabiegi liderów biznesu, polityków, trenerów osobistych, a także przedstawicieli neuronauk, kładą nacisk na elastyczną, nieustającą reinwencję jako jedyną właściwą jednostkową reakcję na życie w świecie zglobalizowanego neoliberalizmu.

Jeśli przyjąć za profesor nauk politycznych Wendy Brown, że nadążać oznacza podzielać cechy konstytutywne tej koncepcji świata, to sprowadza się to do akceptacji trzech zasad: 

  1. życie polityczne sprowadza się do ekonomii, i wszystko, włączając indywidualne działania, ocenia się zgodnie z regułami „racjonalności" i korzyści (zysku);
  2. sukces państwa ocenia się w terminach wzrostu ekonomicznego, musi więc ono „myśleć i działać jak aktor na rynku we wszystkich funkcjach, także w dziedzinie prawa;
  3. racjonalność rynku rozciąga się na jednostki, oczekuje się, że wszyscy będziemy przedsiębiorczy i gotowi do „reinwencji"; indywidualną moralność osądza się według kryterium dbania o siebie, od każdego oczekując odpowiedzialności za czyny we wszystkich sferach życia.

Państwo staje się swoistym autorytarnym narzędziem dbania o interesy neoliberalnej gospodarki, a podmioty, nazywane wolnymi obarczone są coraz większymi ograniczeniami. A także zmuszone do reinwencji permanentnej. Ci, którzy nie dają się zarządzać w taki sposób, z definicji stają się podejrzani i państwo rości sobie prawo do ich specjalnego traktowania. Jak to ujęła w książce „Millennial Capitalism" antropolożka Jean Comaroff, w czasach neoliberalnych „nie chodzi już tylko o to, że osobiste jest polityczne, ale że osobiste jest jedyną istniejącą polityką".

Każdy, kto czuje się ofiarą neoliberalnej gospodarki, musi uwzględniać własną odpowiedzialność za porażkę. Już nie tyle refleksyjność się liczy, ile, powiedzmy, refleks w strategiach reinwencji osobistej po to, aby niejako metaforycznie przylegać do świata, który coraz mniej obiecuje, a więcej wymaga. Socjolog Anthony Elliott mówi wręcz o bziku reinwencji, sprawiającym, że reinwencja staje się rodzajem „kultury stylizacji" albo „przeróbek", polegającej na demonstrowaniu jednostkowej gotowości do zmiany, elastyczności i permanentnej adaptacji. Nazwałbym to pragnieniem zmiennokształtności zewnętrznego wizerunku i pragmatyzacją ego. 

Przymus ruchliwości

Kilkanaście lat temu refleksyjność wiązała się z nadzieją i optymizmem oraz różnymi formami oparcia w instytucjach doceniających jednostkowe osiągnięcia. Dziś korporacyjny świat nie ocenia jednostek według kryteriów poprzednich osiągnięć, ale wedle deklarowanej woli i skłonności do podejmowania zmian. W ten sposób „lęk i niepewność swobodnie dryfują poza życiem organizacyjnym". Niepewne własnego losu są oczywiście jednostki, które nie mają już czasu na „refleksyjność", ale muszą być w ciągłej gotowości do zmiany, czemu służyć mają różne strategie reinwencji. W sytuacji, kiedy elastyczny kapitalizm ma obsesję organizacyjnych restrukturyzacji, ludzie, których biografie są coraz bardziej biografiami zawodowymi - pracodawcy, pracownicy, konsumenci, rodzice, dzieci - wszyscy poddają się presji reinwencji.

Kluczowe dla tych strategii są szybkość i bycie w nieustannym ruchu. Żyjemy w czasach globalnego słowotoku cyfrowych słowoobrazów, co wyznacza też kontekst dla reinwencji. Ale reinwencja ma także stronę mniej mroczną: powoduje wzrost postaw zorientowanych na wartości i popularność uczestniczącego stylu życia. Wpisuje się on w ogólniejszy trend ruchliwości i polityki zdrowego, wydajnego życia. Reinwencja związana z byciem w ruchu musi więc uwzględniać też tak banalne, zdawałoby się, praktyki, jak kariera jeżdżenia rowerem, mitologia biegania dla zdrowia, ale i uczestnictwo w biathlonach czy inne formy demonstrowania tężyzny jako oznaki naturalnej społecznej przydatności.

W wolnej chwili zaś, kiedy pragniemy odpocząć od przymusu ruchliwości, mamy do wyboru uspokajającą strategię reinwencji w ramach mindfulness. Coraz częściej wybierana jest ona subiektywnie po to, aby odzyskać to, co bycie w nieustającym ruchu i szybkości tracimy: skupienie, chwilę wytchnienia i odpoczynku w wyścigu, o którym tak przejmująco pisze John Maxwell Coetzee w „Zapiskach ze złego roku": „Metaforyczna wizja działalności gospodarczej jako wyścigu czy też turnieju wydaje się trochę niejasna w szczegółach, lecz jeśli istotnie jest to wyścig, najwidoczniej nie ma on mety, a więc i naturalnego zakończenia. Jedyny cel zawodnika stanowi wysforowanie się na czoło i utrzymanie tej pozycji. Nikt nie pyta, dlaczego życie koniecznie trzeba przyrównywać do wyścigu, ani czemu gospodarki różnych krajów muszą się ścigać, zamiast po przyjacielsku razem sobie potruchtać dla zdrowia.

Wyścig, rywalizacja: tak to już jest. Z natury rzeczy należymy do odrębnych narodów, narody rywalizują z innymi narodami. Jesteśmy tacy, jakimi nas stworzyła natura. Świat jest dżunglą (tak oto mnożą się metafory), gdzie każdy gatunek konkuruje z wszystkimi innymi o przestrzeń i pożywienie. Pamiętajmy jednak, że nie jest to strategia powrotu do tego typu refleksyjności, którą miał na myśli Giddens. Jak bowiem piszą znawcy tej formy praktyki, nie należy mylić uważności (mindfulness) z refleksyjnością (ang. również mindfulness). Mindfulness to „uważność" albo „uważna obecność" w sensie elastycznego stanu umysłu, w którym jesteśmy aktywnie zaangażowani w teraźniejszość, zauważając nowe rzeczy i będąc wrażliwi na kontekst. Praktycy odróżniają ten stan od bezrefleksyjności (ang. mindlesness), kiedy zachowujemy się zgodnie z wzorem naszego zachowania uformowanego w przeszłości, która zamyka nas w pojedynczej, ograniczonej perspektywie i uniemożliwia drogę ku alternatywnym sposobom myślenia.

Mindfulness widziane z antropologicznej perspektywy, daje czasowe złudzenie wyłączenia ze świata i wpisuje się w bardziej zindywidualizowaną formę reinwencji, zawieszającą to wszystko, do czego i tak trzeba będzie powrócić. W tym wypadku mamy do czynienia z ruchem kolistym, mindfulness to przystanek na niekończącej się drodze ku maksymalnej doskonałości przystosowania. Podobnie jak wszystkie style życia - historyczne i dzisiejsze, nietrwałe i ciągle ewoluujące.

 

Artykuł był publikowany w majowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 2/16”. Czasopismo dostępne na stronie »

258 wojciech burszta

O autorze

Prof. dr hab. Wojciech Józef Burszta - antropolog i kulturoznawca, eseista i krytyk kultury, wykładowca i kierownik Katedry Antropologii Kultury Uniwersytetu SWPS, profesor Instytutu Slawistyki PAN. Interesuje się teorią i praktyką współczesnej kultury, w tym popkultury i popnacjonalizmu. Zajmuje się badaniami z kręgu antropologii współczesności i kulturoznawstwa, ze szczególnym uwzględnieniem problematyki mitu i symbolu, a także zjawiskami kontestacji i anarchii w społeczeństwach liberalnych.

Każdy, kto interesuje się wydarzeniami politycznymi nie raz śledził pewnie jego relacje z Sejmu. Przenikliwe pytania, błyskotliwe komentarze i celne riposty to, bez dwóch zdań, jego znaki rozpoznawcze. Radomir Wit, bo o nim mowa, mógłby stać się inspiracją dla wszystkich, którym marzy się praca reportera czy komentatora życia publicznego.

W rozmowie z dr Sylwią Szostak, Radomir Wit opowiedział o swojej drodze do telewizji i kulisach pracy dziennikarza. Zdradził też jakie predyspozycje powinien mieć kandydat na dobrego reportera telewizyjnego, jak wygląda codzienność korespondenta sejmowego i czy w tej pracy da się zachować work-life balance. Nie zabrakło też pytań o największe wyzwania, z jakimi wiąże się wykonywanie tego zawodu oraz wielu innych intrygujących wątków.

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

Radomir Wit

Radomir Wit
gość

Dziennikarz telewizyjny i radiowy. Od czerwca 2016 pracuje jako reporter polityczny TVN24 i korespondent sejmowy, a od listopada 2022 jest gospodarzem autorskiego programu "Kampania #BezKitu" emitowanego w piątkowe wieczory na antenie TVN24. Od 2020 autor politycznego vloga „Sejm Wita” dostępnego na platformie TVN24 GO. W latach 2021-2022 prowadził dostępny na tej samej platformie program „#BezKitu”. Gościnnie prowadzi rozmowy w programach „Jeden na jeden” i "Tak jest". W 2023 wydał książkę "Sejm Wita", dokumentującą kulisy funkcjonowania sejmowego i politycznego świata. Debiutował w 2010 we wrocławskim Radiu Traffic FM. W latach 2012-2016 był związany z Radiem ZET jako prezenter i gospodarz audycji. Od 2012 do 2016 współpracował także jako reporter i prezenter z różnymi kanałami Telewizji Polskiej.

dr Sylwia Szostak

dr Sylwia Szostak
prowadząca

Medioznawczyni. Ze szczególnym zainteresowaniem przygląda się przemianom telewizji, interesuje się także kulturą produkcji i organizacją branży audiowizualnej, marketingiem show biznesu oraz przemysłem kreatywnym. Jako ekspertka i komentatorka współpracuje z tygodnikiem „Wprost”, czasopismem „Ekrany” i portalem Interia. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z obszaru komunikacji wizualnej, public relations oraz technologii komunikowania.

Czy w czasach animacji 3D i globalnej dostępności bajek z dowolnej części świata, rysunkowa historyjka o uproszczonej warstwie fabularnej i umownej kresce ma szanse na zainteresowanie małych widzów? Otóż ma! Co zatem sprawia, że kultowa dla pokolenia 40+ animowana seria „Bolek i Lolek” wciąż przyciąga dzieci przed ekrany? Na czym polega ponadczasowość kreskówki sprzed… ponad pół wieku?

Ten i wiele innych wątków podjęli – Maciej Chmiel, Roman BaranMałgosia Zmaczyńska (prowadząca), w ramach webinaru organizowanego przez Strefę Kultur USWPS. Podczas spotkania, opowiedzieli m.in.: Jaka jest historia powstania Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej? Co było inspiracją do stworzenia „Bolka i Lolka” oraz jak przebiegał ten proces? Czy twórcy konsultowali treści ze specjalistami, np. z zakresu psychologii dziecięcej? Czy scenariusze bajek podlegały cenzurze? Na ile ówczesna technologia pozwalała realizować pomysły twórców? Czy powstały odcinki, których nigdy nie wyemitowano? I czy tworząc kolejne animacje, np. „Reksia”, korzystano ze sprawdzonych przy „Bolku i Lolku” rozwiązań fabularnych?

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

Maciej Chmiel

Maciej Chmiel
gość

Od 28 kwietnia 2021 roku pełni funkcję dyrektora w Studiu Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. Przez lata związany był ze światem muzycznym, wpisując się w jego historię jako pomysłodawca prestiżowej Nagrody Muzycznej „Fryderyk". Był także wicedyrektorem festiwali muzycznych Opole'95 i Sopot'95. Zdobył uznanie jako dziennikarz radiowy i telewizyjny. Chmiel to obserwator, ale i kreator sztuki dźwiękowej. W swoim dorobku ma również pracę scenarzysty i producenta programów telewizyjnych, filmów dokumentalnych, koncertów oraz wideoklipów.

 

Roman Baran
gość

„Weteran” (jak sam o sobie mówi) sztuki operatorskiej i grafiki komputerowej z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem zawodowym.  Zadebiutował jako operator w 1996 roku. W ramach działalności Studia Filmów Rysunkowych miał swój udział w blisko pięćdziesięciu produkcjach, w które angażował się także jako animator, stanowiąc nieodłączną część zespołu kreatywnego. Swoją wiedzą i pasją dzieli się jako przewodnik wycieczek po bielskim Studiu, a jego unikalna perspektywa oraz fascynujące opowieści o kuluarach produkcji filmowej sprawiają, że każda wizyta tam staje się niezapomnianym doświadczeniem. Poza pracą operatorską, Roman angażuje się również w prowadzenie prelekcji i eventów.

258 Martyna Obarska

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz Zmacznego. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

„Przyjaciele” – amerykański serial komediowy emitowany przez stację NBC w latach 1994–2004, trafił na ekrany ponad stu krajów świata. Historia sześciorga przyjaciół z Manhattanu szybko zyskała status kultowej i dla wielu pozostaje taka do dziś. Mówi się nawet, że był to serial „formacyjny” dla pokolenia 35 plus, swego rodzaju „okno na świat”, bo sitcom pod płaszczykiem czystej rozrywki przemycał progresywne (na tamte czasy), ważne obyczajowo treści. Niedawno serial znów odżył w masowej świadomości, gdy świat obiegła informacja o śmierci Matthew Perry’ego, serialowego Chandlera. Smutna wiadomość wywołała nie tylko ogromne poruszenie wśród fanów, ale trafiła również na czołówki poważnych serwisów informacyjnych.

Na czym polegał fenomen „Przyjaciół”? Co wyróżniało go spośród innych sitcomów? Czy rzeczywiście zasługuje na miano kultowego? Jak serial znosi konfrontację z czasem? Czy któraś z dzisiejszych produkcji telewizyjnych miałaby szansę na podobny sukces?

Te i wiele innych wątków związanych z kulturowym kontekstem serialu, poruszyli –  medioznawczyni Sylwia Szostak i redaktor naczelny portalu Popkulturowcy, Krzysztof Wdowik. Rozmowę poprowadziła autorka podcastów i pasjonatka szeroko pojętej kultury, Małgosia Zmaczyńska.

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

dr Sylwia Szostak

dr Sylwia Szostak
gościni

Medioznawczyni. Ze szczególnym zainteresowaniem przygląda się przemianom telewizji, interesuje się także kulturą produkcji i organizacją branży audiowizualnej, marketingiem show biznesu oraz przemysłem kreatywnym. Jako ekspertka i komentatorka współpracuje z tygodnikiem „Wprost”, czasopismem „Ekrany” i portalem Interia. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia z obszaru komunikacji wizualnej, public relations oraz technologii komunikowania.

 

Krzysztof Wdowik
gość

Redaktor naczelny portalu Popkulturowcy. Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszły Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie, choć czasem musi…

258 Martyna Obarska

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz Zmacznego. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

Tysiące amerykańskich scenarzystów filmowych, serialowych i telewizyjnych rozpoczęło strajk 2 maja tego roku. Protest trwa już ponad 100 dni, tymczasem negocjacje z wytwórniami filmowymi utknęły w punkcie martwym. Tym samym strajk autorów okazał się dłuższy niż analogiczne, historyczne dla branży, protesty z końca 2007 roku, zakończone wiosną 2008 r.

Z jakimi postulatami tym razem wystąpili twórcy? Dlaczego strajki scenarzystów w Hollywood trwale zapisują się na kartach historii kina? O co walczono wcześniej i jak wpłynęło to na przemysł filmowy? Jak przebiega protest i które grupy zawodowe do niego dołączyły? W jakim stopniu strajk już teraz wpłynął na amerykański przemysł filmowy? Czy wydarzenia z Hollywood mają lub mogą mieć wpływ na branżę filmową poza USA? Jakie są perspektywy na przyszłość?

Na te i wiele innych pytań odpowiedział dziennikarz filmowy, redaktor portalu Filmweb Łukasz Muszyński w rozmowie z autorką podcastów i pasjonatką kultury Małgosią Zmaczyńską.

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

Łukasz Muszyński

Łukasz Muszyński
gość

Od ponad dekady związany na stałe z redakcją portalu Filmweb, współpracował z radiową Czwórką, magazynami „Logo” oraz „Playboy”. Autor i współgospodarz audycji „Movie się”, twórca podcastu „Mój Ulubiony Film”. O kinie regularnie opowiada m.in. w: TVN, TVN24, Polsacie, Polsacie News i radiowej Trójce.

258 Martyna Obarska

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz Zmacznego. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

Dawniej związane były głównie z obrzędami rytualnymi, dziś stanowią sposób autoekspresji, ozdobę ciała i bywają prawdziwymi dziełami sztuki. Tatuaże. Stały się tak popularne, że nikt chyba nie nazwie tatuowania skóry kontrowersyjną praktyką. Ale jeszcze kilka dekad temu kojarzyły się głównie z więziennym półświatkiem i były, delikatnie mówiąc, w złym guście. Tymczasem tatuowanie ciała ma naprawdę długą historię. Wprawdzie precyzyjne określenie jego początków jest dyskusyjne (skóra ulega przecież całkowitej biodegradacji), to wiele wskazuje na to, że na wyspach polinezyjskich tatuaże występowały już 12000 lat przed naszą erą Samo słowo “tatuaż” pochodzi zresztą z języka polinezyjskiego od „tatau” czyli „naznaczyć”.

Jak na przestrzeni wieków zmieniało się kulturowe znaczenie tatuaży? Jaką rolę odgrywają w różnych częściach świata? Dlaczego w Polsce tak długo miały negatywne konotacje i w którym momencie „dziary” przeszły do mainstreamu? O tym wszystkim – w rozmowie Małgosi Zmaczyńskiej, pasjonatki kultury i autorki podcastów, z Aleksandrą Jarysz – etnolożką, antropolożką kultury, historyczką oraz z Piotrem Dąbrowskim.

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

Aleksandra Jarysz

Aleksandra Jarysz
gościni

Etnolożka, antropolożka kultury, historyczka, absolwentka Muzealniczego Studium Podyplomowego Uniwersytetu Warszawskiego, członkini Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego oraz Stowarzyszenia Muzealników Polskich. Kustoszka w Dziale Sztuki i Estetyki Muzeum Etnograficznego w Toruniu. Autorka publikacji z zakresu antropologii obrazu, rzeczy, codzienności oraz sztuki ludowej i nieprofesjonalnej. Współautorka i autorka wystaw o profilu antropologicznym: „Zwierzęta idą do nieba. Twórczość Genowefy Magiery”, „Macierzyństwo od początku i bez końca. Antropologiczna opowieść”, „Tatuaż. Symbol, piętno, piękno”, „Etnofotozofia Andrzeja Różyckiego”.

Piotr Dąbrowski

Piotr Dąbrowski
gość

Absolwent Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu – studia magisterskie jednolite na kierunku Ochrona Dóbr Kultury oraz studia III stopnia z zakresu nauk o sztuce. Od 2016 roku pracownik Działu Sztuki i Estetyki Muzeum Etnograficznego w Toruniu. Zainteresowania zawodowe: antropologia sztuki, sztuka nowoczesna, sztuka popularna i nieprofesjonalna, religioznawstwo i ezoteryka.

258 Martyna Obarska

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz Zmacznego. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

Palcem po mapie lub kursorem po stronach internetowych – w taki sposób egzotyczną podróż marzeń może odbyć każdy. Ale tylko niektórzy przekuwają marzenia w rzeczywistość i faktycznie ruszają w świat, a jeszcze mniej liczna grupa potrafi z miłości do podróżowania uczynić zawód. Czy jednak pasja, która staje się pracą nadal pozostaje fascynująca?

Czy świat potrzebuje podróżników? Jak z podróżowania zrobić pracę na pełen etat? Kto nadaje się do takiego zawodu i co warto wiedzieć, zanim wyruszy się na pierwszą wyprawę? Jak wygląda życie „etatowego” podróżnika? Co stanowi o dobrym reportażu lub programie podróżniczym? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań udzielił podróżnik, dziennikarz, organizator wypraw Tomek Michniewicz w rozmowie z Małgosią Zmaczyńską – pasjonatką kultury i autorką podcastów.

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

Tomek Michniewicz
gość

Podróżnik, dziennikarz, reportażysta i organizator wypraw. Autor pięciu bestsellerowych, nagradzanych reportaży książkowych, programu „Inny świat” w telewizji TTV i audycji w radiowej Trójce, Jedynce oraz Radiu Zet. Tomek jest także współzałożycielem Radia 357.

258 Martyna Obarska

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz Zmacznego. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

Można je kochać albo nienawidzić, ale jedno jest pewne – nie da się obok niego przejść obojętnie. Indyjskie kino – przepełnione kolorem i muzyką, znane ze spektakularnych scen tańca, feerii barw i… często dość naiwnej fabuły, ma swoich entuzjastów na całym świecie. Indyjski przemysł filmowy, w skrócie – Bollywood (określenie powstałe z połączenia słów Bombaj i Hollywood) bije amerykańską stolicę filmową na głowę pod względem liczby produkowanych filmów – rocznie powstaje ich tam ok. tysiąca, czyli prawie o jedną czwartą więcej niż w Stanach Zjednoczonych.

Jak wygląda indyjski przemysł filmowy od kuchni i w jaki sposób filmowcom udaje się utrzymywać tak intensywne tempo produkcji? Jakie są najpopularniejsze mity na temat Bollywood? W jaki sposób sami Hindusi reagują na niezwykłe efekty specjalne, które często stają się obiektem memów. Dlaczego wciąż tak niewiele bollywoodzkich produkcji trafia do naszych kin? Tajemnice indyjskiego przemysłu filmowego odsłoniła indolożka i miłośniczka wszystkiego co indyjskie Margita Filipek w rozmowie z pasjonatką kultury, autorką podcastów Małgosią Zmaczyńską.

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

Margita Filipek

Margita Filipek
gościni

Margita jest indolożką, zakochaną w podróżach i przede wszystkim w Indiach. To Polka zanurzona w kulturze indyjskiej od 2015 roku. Uwielbia Indie i to do tego stopnia, że zamieszkała w Indiach sama w wieku 23 lat. Jej pasja do tego kraju rozwinęła się od obejrzenia filmu bollywoodzkiego oraz na studiach filologii indyjskiej i kultury Indii na Uniwersytecie Wrocławskim. Mówi w języku angielskim i w hindi na co dzień i przybliża indyjską kulturę na profilu na Instagramie, krusząc stereotypy i pokazując, ile Indie skrywają różnorodności, wiedzy, inspiracji i piękna. Odwiedziła 34 kraje a w Indiach 16 stanów i 4 terytoria unijne. Pokazywanie Indii takimi, jakie są, niestereotypowo, tworząc wyjątkowe projekty podróży i opisując ten kraj wielowymiarowo jest jej największą pasją. Kino indyjskie i Disney'a ogląda nałogowo.

258 Martyna Obarska

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz Zmacznego. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

Kraków – miejsce z duszą, wyjątkowe ze względu na swoją historię, ale także – niepowtarzalną atmosferę. Przyzna to każdy, kto choć raz odwiedził stolicę Małopolski, drugie pod względem powierzchni i liczby mieszkańców miasto w Polsce. Warto wiedzieć, że znany ze wspaniałych zabytków Kraków, to nie tylko Zamek na Wawelu, Bazylika Mariacka, czy Muzeum Czartoryskich; miasto skrywa też swoje sekrety i posiada mniej znane oblicze.

Na czym polega magia Krakowa? Co decyduje o jego unikalnym charakterze? Jak wygląda Kraków „po godzinach” i dokąd chodzą „lokalsi”? Czy Kraków jest dobrym miejscem do życia? No i dokąd się udać, jak już się wyjdzie „na pole”? O słowniku szanującego się krakowianina i wielu innych sprawach opowiedział przewodnik miejski Szymon Gatlik w rozmowie z pasjonatką kultury i autorką podcastów Małgosią Zmaczyńską.

Uniwersytet SWPS w Krakowie! Już od października 2023 nowo powstały Wydział Psychologii planuje uruchomić w tym mieście studia na kierunku psychologia. Więcej informacji na stronie Uniwersytetu SWPS. W ciągu kilku najbliższych lat Wyższa Szkoła Europejska im. ks. Józefa Tischnera zostanie zintegrowana z filią Uniwersytetu SWPS w Krakowie.

Kliknij tutaj, by posłuchać podcastu na Spotify, lub wybierz swój ulubiony serwis streamingowy: Apple Podcasts, Lecton.

Cykl webinarów „Rozmowy Kulturalne”

Czy wykluczenia są zaszyte w algorytmach? Jak wygląda siostrzeństwo po polsku? Dlaczego warto odwiedzić muzea gier komputerowych? Kim jest pokolenie TikToka? Jak budujemy swoją tożsamość w mediach społecznościowych? To tylko kilka pytań, które stawia przed nami współczesna kultura. W cyklu „Rozmowy Kulturalne” realizowanym w ramach Strefy Kultur Uniwersytetu SWPS wspólnie zagłębiamy się w kulturę, w której funkcjonujemy. Spotkania prowadzą: Małgorzata Zmaczyńska, autorka dwóch podcastów i producentka oraz Martyna Obarska, redaktorka i kulturoznawczyni związana ze School of Ideas. Gośćmi webinarów są badacze, eksperci i praktycy, którzy od lat przyglądają się współczesnej kulturze.

Szymon Gatlik
gość

Od ponad 20 lat przewodnik miejski po Krakowie i pilot wycieczek zagranicznych. Rodowity krakowianin, stara się pokazać przybyszom swoje miasto, nie tylko z perspektywy Rynku Głównego i Wawelu, ale także nieznanych turystom zaułków, w których toczy się lokalne życie. Jest także przewodnikiem kulinarnym i winiarskim, miłośnikiem lokalnej kuchni i małopolskiego wina, członkiem Slow Food International, międzynarodowej organizacji dbającej o “dobre, czyste i sprawiedliwe” jedzenie. Jest m.in. autorem tras kulinarnego zwiedzania Krakowa i jedynym certyfikowanym przewodnikiem po krakowskiej winnicy Srebrna Góra. Organizuje gry miejskie i terenowe, prowadzi wycieczki na rowerach, biega wzdłuż bulwarów nad Wisłą i po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

258 Małgorzata Zmaczyńska

Małgorzata Zmaczyńska
prowadząca

Jej supermocą jest mówienie. Nagrywała podcasty, zanim to było modne – Podcast RADIOaktywny oraz Zmacznego. Kręci ją motoryzacja, nieznane historie związane z jedzeniem, psychologia i przekręty na Wall Street.

 

kanały

zobacz też

strefa psyche strefa designu strefa zarzadzania strefa prawa logostrefa kultur logo