Miłosne uniesienia, zakochanie, wielkie nadzieje, a później często… bolesne rozstanie. Drogi miłości bywają kręte. Co wnosimy z poprzednich związków i relacji w kolejne? Czy miłosny zawód i rozczarowanie to porażka i trwałe zranienie czy wspaniała lekcja i szansa na lepszą przyszłość? Dlaczego popadamy w schematy i ciągle „trafiamy” na tę niewłaściwą osobę? Odpowiedzi na te pytania szukamy z ekspertami z Uniwersytetu SWPS – psycholog prof. Katarzyną Popiołek i psychoterapeutką Bożeną Borutą-Gojny.

Marta Januszkiewicz: Jak doświadczenie odrzucenia i złamanego serca we wczesnej młodości wpływa na późniejsze tworzenie związków?

Prof. Katarzyna Popiołek: To boli i zostawia trwały ślad. Ktoś odrzucony w bardzo młodym wieku przez kogoś, kogo kochał i komu wyjawił miłość, często później przestaje jej szukać. Bo stracił pewność siebie, uznał, że się nie nadaje do związków, że jest za mało atrakcyjny.

A jak zaważy na naszych przyszłych związkach niespełniona miłość?

K.P.: Niezrealizowany związek to coś zupełnie innego niż odrzucenie i jak się go przeżywa, zależy w dużej mierze od naszej osobowości i okoliczności życiowych. U jednych wywoła poczucie straty i niespełnienia, u innych pozostawi piękny ślad we wspomnieniach. Może także pobudzać przyjemne marzenia (co nie znaczy, że namawiam czytelników do takich związków). Brak realizacji związku z powodu na przykład tego, że mężczyzna był dużo młodszy od kobiety i nie był gotowy na założenie rodziny, może sprawić, że on dalej ją podziwia z daleka, a ona wspomina go jako kogoś czarującego, kto obdarował ją uwielbieniem. Kiedy mają czasem okazję się spotkać, to moment ten ma specyficzny urok, towarzyszy mu nutka łagodnej nostalgii. Ta relacja niczego nie niszczy, a wręcz przeciwnie – nadaje wielu chwilom życia wdzięk.

Bożena Boruta-Gojny: Poczucie odrzucenia, a niezrealizowanie związku to skrajnie różne doświadczenia, które wpływają na nasze zasoby emocjonalne, ocenę własnych walorów, kompetencji partnerskich, a nade wszystko rozwoju talentów do kreowania następnego związku. Wspomnieniom towarzyszą wzruszenia, uniesienia lekkość ducha i ciała. Natomiast nawet bardzo dojrzałym osobom absolutnie nie towarzyszy refleksja o tym, że przecież spełnienie przyniosłoby zapewne także znużenie, rozczarowania, złość i łzy. Pamięć o niespełnionych związkach może pełnić rolę „wewnętrznego terapeuty”, krzepi energetyzującą nadzieją korespondencyjnego kochanka – „niechaj piękne będzie to, czego nie ma, albowiem wszystko jeszcze być może”.

Odrzucona miłość może tworzyć sztywne przekonania, na przykład o tym, że nie ma trwałych związków, że mężczyźni poszukują tylko coraz to nowych doświadczeń seksualnych.

 

Z poczuciem odrzucenia żyje się gorzej. Może mieć ono silnie destrukcyjny wpływ na nastawienie do siebie i świata zewnętrznego, a także na oczekiwania wobec nowych relacji. Odrzucona miłość może tworzyć sztywne przekonania, na przykład o tym, że nie ma trwałych związków, że mężczyźni poszukują tylko coraz to nowych doświadczeń seksualnych, a kobiety kierują się jedynie powierzchownością i pozycją potencjalnego kandydata na partnera. Równocześnie bolesny zawód może tworzyć negatywne nastawienie do siebie „jestem beznadziejna/beznadziejny, brzydka, głupia” itd. Przy kolejnej próbie skutkuje to nieufnym, podejrzliwym nastawieniem, sztywnym, nienaturalnym zachowaniem. Równocześnie oczekiwania wobec nowego związku mogą pozostawać takie same jak poprzednio, a, co gorsza, bywa, że rosną. W efekcie oczekiwania i nastawienie rozjeżdżają się, a możliwość spełnienia maleje. Niektórzy jednak porzucenie wykorzystują w kolejnym związku na swoją korzyść. Nie ulega wątpliwości, że każde doświadczenie ma wpływ na następne, ale też nie zapominajmy, że nawet do pierwszej relacji wchodzimy z jakimś nastawieniem i jakimś bardziej lub mniej uświadomionymi oczekiwaniami.

Skąd bierzemy te pierwsze oczekiwania i nastawienie?

B.B.-G.: Z relacji z ojcem, z matką, najbliższą rodziną, z przyjaciółmi. Z tego, jak budujemy obraz własnej osoby, co jest wynikiem wzorów przywiązania, obcowania, okazywania sobie uczuć, które przyswoiliśmy w dzieciństwie w procesie wychowania. U kobiety szczególną rolę pełni ojciec. Jest pierwszym mężczyzną, który patrzy na swoją córeczkę jak na kochane dziecko i jako na przyszłą kobietę. To, co od niego usłyszy, zostanie w niej. I z takim nastawieniem względem siebie wchodzi w pierwsze relacje romantyczne, doświadcza pierwszych „motyli w brzuchu”. Jest pewna swojej wartości, ma odwagę formułować oczekiwania, jakie ma względem tej pierwszej relacji. Albo przeciwnie – jest w niej zagubiona, zadziwiona i niepewna.

A co się dzieje, kiedy byliśmy już w kilku nieudanych związkach?

B.B.-G.: Zdarza się, że w miarę coraz większej liczby związków oczekiwania i nastawienie rozjeżdżają się, o czym wspomniałam już wcześniej. Oczekiwania często rosną, a nastawienie się psuje; pojawia się myślenie „i tak nie spotkam nikogo”, „znowu skończy się tak jak poprzednio” albo „ja się nie nadaję”. Skutkuje to nieświadomą demonstracją tych postaw i zniechęca obie strony. Nieudane powtórki doprowadzają jednak czasem do zadawalającej rekonstrukcji oczekiwanego modelu związku, na przykład w takiej wersji, którą można by nazwać „trochę razem – trochę osobno”. Dla wielu osób jest to wersja pozytywnych skutków wcześniejszych niepowodzeń.

Mężczyźni bardzo często tkwią w patriarchalnym modelu. Mówią: „oczywiście, niech żona się rozwija i robi karierę, nie mam broń boże nic przeciwko temu”, ale jednocześnie wymagają by była sprawną sprzątaczką i niezawodną, samodzielną menedżerką życia rodzinnego.

 

K.P.: Znam mężczyznę, który kierował się jedynie prostym wzorem, według którego wybierał partnerki – musiała być posiadaczką długich nóg i długich ciemnych włosów. Później narzekał: „o rany, jaka ona płytka”, więc poradziłam mu – „to może zmień kryteria”. Jak się okazało, wzór miał swoje źródło: była nim piękna siostra, która przy okazji była jednak równocześnie mądra i interesująca, o czym nasz bohater zapomniał. Kierując się wydumanymi, sztywnymi wzorcami, możemy spowodować, że odrzucimy naszego „księcia z bajki”, bo przyjechał nie na białym koniu, tylko na łaciatym. Kopciuszkowi zechcemy obciąć piętę, by weszła w bucik, który oczywiście nosimy ze sobą, i nie zauważymy kogoś, kto nie pasuje do naszego szablonu, a jest wartościowy.

Dlaczego wpadamy w błędne koło pewnych schematów, które powielamy? „Mam pecha, znów spotkałam takiego samego, złego faceta”.

K.P.: Bo wybieramy te same osoby. Podświadomie szukam dominującego mężczyzny, bo taki wydaje się bardzo męski, a potem boleję nad tym, że chce nade mną panować. Tłumaczymy to potem: „mam pecha”.

B.B.-G.: Powtarzalność pewnych błędów korzeniami sięga relacji w rodzinie, w której się wychowywaliśmy. Na przykład kobieta w relacji z mężczyzną przemocowym lub uzależnionym ma problem, by wyplątać się z tej toksycznej relacji, co wynika najczęściej z jej osobowości zależnej ukształtowanej w toksycznej rodzinie. Często bywa tak, że kiedy uwalnia się ona od swojego partnera-prześladowcy, wkrótce poznaje mężczyznę, który początkowo wydaje się jej zupełnie inny… i powtarza się ten sam model związku. Aby wyjść z błędnego koła, należy rozpocząć psychoterapię. Kobieta, która ją podejmie, najprawdopodobniej nie powieli już złych schematów.

Przeczytaj także: Obrazy związku

A mężczyźni?

K.P.: Bardzo często tkwią w patriarchalnym modelu. Mówią: „oczywiście, niech żona się rozwija i robi karierę, nie mam broń boże nic przeciwko temu”, ale jednocześnie wymagają by była sprawną sprzątaczką i niezawodną, samodzielną menedżerką życia rodzinnego. Mężczyzna ma oczywiście poczucie, że jest partnerski, a z całą mocą tkwi w utartym schemacie i w ten sposób wiąże żonie ręce.

Skąd się bierze tzw. zazdrość wsteczna, czyli zazdrość o wcześniejsze związki naszego partnera/partnerki? Wiele osób wypytuje o byłych albo o nich opowiada, próbuje znaleźć o nich informacje, by się z nimi porównać, co obniża jakość relacji.

K.P.: To jeden z przepisów na to, jak zepsuć dobry związek. Najlepiej, żeby było jak w piosence: „Każda miłość jest pierwsza, najgorętsza, najszczersza, wszystkie inne usuwa w cień. Każda miłość jest siłą, która niszczy co było, zanim nastał dzisiejszy dzień”.

B.B.-G.: Kierujmy się złotą regułą: zamknij jeden związek zanim otworzysz następny. Jeśli jednak osoba wprowadza przeszłość do związku, robi to z jakiegoś powodu. Jeśli to mężczyzna, to prawdopodobnie oczekuje, że nowa partnerka będzie leczyła jego rany albo modelowała się na tamtą kobietę – w sensie obyczajowym, psychologicznym czy nawet wizualnym. U kobiet może to wynikać z kiepskiego obrazu własnego „ja” – może czuć się mało atrakcyjna i niezdolna do tego związku. Przyczyny mogą też mieć bardziej złożoną psychologiczną głębię, jednak niezależnie od nich, jest to niszczące i chore. Taki związek wymaga terapii.

Każde doświadczenie uczy, ale nie można powiedzieć, że w nowym związku uda się wykorzystać wszystkie dobre doświadczenia, a złe ominąć.

 

Na pewno warto uczyć się na przeszłych błędach, ale czy w miłości jest to realne?

B.B.-G.: Tak, to jest realne. Wymaga jednak przyłożenia trochę większej wagi do trwałości związku, przywiązania, wspólnoty i woli pracy w sytuacjach kryzysowych. Terapia, modlitwa, wspólna droga przez ból i łzy przynosi często nadspodziewane dobro, sublimuje miłość, wznosić ją na wyższy poziom.

K.P.: Moim zdaniem ludzi można podzielić na dwie grupy. Jedni stale popełniają w kolejnych związkach te same błędy, bo nie zastanawiają się nad tym, czy zrobili coś nie tak, lecz uważają, że „co złego to nie ja, to partner jest winny”. To syndrom zjawiska: „nowa żona, stare kłopoty”. Ci należący do drugiej grupy potrafią uczyć się na błędach. Myślą np. „powinnam była nie tak szybko wyrzucać go za drzwi, kiedy się pokłóciliśmy”, „może za łatwo wybuchałam”, albo przeciwnie – „powinnam była więcej żądać i wymagać, a byłam cicha i posłuszna, na tym przegrałam”. Można też zacząć unikać partnerów o pewnych cechach – mężczyzn autorytarnych, oglądających się za kobietami albo zbytnio poświęcających się pracy.

W zakochaniu trudno jednak o racjonalność.

K.P.: Pięknie to powiedział psycholog Jacek Santorski: „Po etapie zakochania, kiedy działała mózgowa amfetamina i wszystko wydawało się bliskie ideału, przychodzi czas, kiedy spadają różowe okulary i wtedy trzeba na nowo poznać dotychczasowy obiekt uwielbienia i ponownie wyjść mu naprzeciw”. Jeśli nas na to nie stać, nigdy nie przekroczymy progu miłości i będziemy uciekać w kolejne stany oszołomienia.

Czy wnoszenie doświadczenia w następny związek daje gwarancję, że będzie lepszy niż poprzedni?

B.B.-G.: Gwarancja będzie tu tylko co do tego, że ten związek jest nowy, że jest ożywczą zmianą i szansą. Każde doświadczenie uczy, ale nie można powiedzieć, że w nowym związku uda się wykorzystać wszystkie dobre doświadczenia, a złe ominąć. Czy spłynie mądrość, czy zastąpi ją nieuchronność złych nawyków? Po każdym doświadczeniu relacji – radosnym czy bolesnym – jesteśmy trochę inni i z takim większym lub mniejszym entuzjazmem wchodzimy w nową relację. Bezpieczniej i zdrowiej wydaje się żyć w związku opartym na przekonaniu „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. W szczególnych sytuacjach można wszakże „śmierć” rozumieć metaforycznie, a wewnętrzny terapeuta podpowie: „Choć miłość umarła, żyjesz”.

K.P.: Aby kolejny związek był lepszy – to wymaga dużej dojrzałości. A dziś jesteśmy w biegu i nie mamy czasu na głębsze zastanawianie się nad naszymi związkami. Często też towarzyszą nam obawy przed niepowodzeniem, jak w piosence Jonasza Kofty: „Czasu coraz mniej do odjazdu, coraz większy lęk przed złą gwiazdą”. Jeśli boimy się, że nowy związek źle się dla nas skończy, może się to okazać samosprawdzającą się przepowiednią. Osoba pełna negatywnych uczuć inaczej odbiera i reaguje na zachowanie partnera. Złe doświadczenia w bliskich relacjach mogą też spowodować tak dużą obawę przed kolejnym zranieniem, że przestaniemy szukać miłości i nawet gdyby pojawiła się szansa, to z niej zrezygnujemy.

Mówiąc o wpływach przeszłości na teraźniejsze związki, możemy brać pod uwagę poprzednie bliskie relacje, doświadczenia, jakie z nich wynieśliśmy, wzory, w jakich się wychowaliśmy, i ideały, którymi chcemy się w życiu kierować. Musimy jednak być również świadomi tego, że każdy związek ewoluuje i my też się w nim zmieniamy, bo „Podróżą każda miłość jest”. Posiadany wzór „szczęśliwego związku”, do którego koniecznie chcemy dopasować nasz obecny, może nam skutecznie psuć naszą relację. Algorytm idealnego związku nie istnieje, bo jak powiedział Pierre La Mure: „Miłość niejedno ma imię”.

258 Katarzyna Popiolek

prof. Katarzyna Popiołek – psycholog społeczny. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki relacji międzyludzkich, sposobów udzielania pomocy i wsparcia, uwarunkowań funkcjonowania w bliskich związkach, znaczenia odczuwanego konflikt roli zawodowej i rodzinnej. Prowadzi także badania nad percepcją czasu i jej konsekwencjami. Wiele uwagi poświęca zachowaniom człowieka w sytuacjach kryzysowych. Jest autorką ponad 100 publikacji naukowych. Angażuje się w rozwiązywanie trudnych spraw Śląska i jego mieszkańców, za co została nagrodzona w roku 2012 „Platynowym laurem Pro Publico Bono”. W 2016 r. w plebiscycie na najbardziej wpływową kobietę regionu znalazła się w pierwszej dziesiątce. Jest współzałożycielką Fundacji Pomocy „Gniazdo”, Instytutu Współczesnego Miasta i Stowarzyszenia Zrównoważonego Rozwoju Śląska LIBRA, a także członkiem zarządu Fundacji Gieche.

258 Boruta Gojny

Bożena Boruta-Gojny – psycholog, psychoterapeuta. Posiada certyfikat EPC oraz PFP. Kierownik Studium Coachingu i Mentoringu na katowickim wydziale Uniwersytetu SWPS. Współautorka metody i trener intermentoringu pracowniczego. Zajmuje się psychoterapią indywidualną, grupową i rodzinną. Wieloletni organizator i kierownik ośrodków pomocy psychologicznej, terapii, szkolenia i doradztwa. Współautorka i trener metody intermentoringu oraz podręcznika dla trenerów tej metody. Łączy pracę psychoterapeutyczną, coachingową i mentoringową z dydaktyką.

Artykuły

Zobacz także

Group 426 Group 430 strefa zarzadznia logo 05 logo white kopia logo white kopia