Skąd się biorą innowacje?

udostępnij artykuł
Skąd się biorą innowacje?
float_intro: images-old/2015/Aktualnosci/innowacje_2000_1316.jpg

– Nie uczymy dzieci i młodzieży współpracy i stawiania pytań problemom. Nie pokazujemy im, że warto ryzykować. W zamian zaszczepiamy w nich dużo zwątpienia, lęku przed publicznym ośmieszeniem oraz schematów myślenia i działania. Na późniejszym etapie tworzymy sztuczny i nieprawdziwy podział na odtwórczych, przeładowanych niepraktyczną wiedzą humanistów i obdarzonych zmysłem kombinacji, innowacyjnych ścisłowców-inżynierów. To nie sprzyja tworzeniu innowacyjnego społeczeństwa oraz innowacyjnych produktów i usług – tłumaczy dr Karolina Charewicz-Jakubowska, kulturoznawca ze School of Ideas Uniwersytetu SWPS, z którą rozmawiamy o grzechach głównych systemu edukacji, tworzeniu oryginalnych rozwiązań i kształceniu innowatorów.

pobierz pakiet 2

Innowacja, innowacyjność – to ostatnio słowa odmieniane przez wszystkie przypadki. czym właściwie jest innowacyjność?

Mówiąc krótko: innowacyjność to zmiana prowadząca do nowej jakości, nowej relacji czy nowego sposobu działania lub rozwiązania. A mówiąc jeszcze zwięźlej i osadzając sprawę w realiach rynkowych: zmiana, w efekcie której powstaje nowa usługa lub nowy produkt. Posłużę się przykładem: do istniejącego już zestawu klocków wprowadzamy nieoczekiwane elementy. W rezultacie powstaje inny zestaw klocków, który lepiej odpowiada aktualnym potrzebom użytkowników, otwiera nowe możliwości przed budowniczymi i jednocześnie wpływa na pozostałe zestawy klocków. Nie chodzi jednak o np. nowy wariant budowli, utworzony ze znanych elementów. Chodzi o odmienny sposób myślenia, za którym idą nowatorskie działania czy nieistniejące wcześniej relacje./p>

Co jest zatem warunkiem powstania innowacyjnych produktów, usług, działań?

Najbardziej podstawowe warunki to otwartość na niestandardowe sposoby myślenia, uważna obserwacja, gotowość poniesienia ryzyka, odwaga w działaniach, ale też… umiejętność słuchania, prowadzenia dialogu z innymi i współpracy.

Doskonałe rezultaty mogą przynieść prace w interdyscyplinarnych, uzupełniających się zespołach – pod warunkiem, że zespoły te potrafią naprawdę się komunikować, a nie jedynie dzielić odcinkami zadań. Idąc dalej, warunkiem koniecznym do powstania i zrealizowania innowacji jest dopełnianie się kilku czynników: pomysłu konkretnej osoby czy grupy osób, narzędzi do jego wcielania, pieniędzy na realizację inwestycji oraz koncepcji jej wprowadzenia na rynek. Co więcej, musi zaistnieć sprzężenie zwrotne między tymi czynnikami, dzięki czemu świetna koncepcja nie zmarnuje się, lecz dostanie szansę na wdrożenie i sprawdzenie się w rzeczywistych warunkach.

dr Karolina Charewicz-Jakubowska, School of  Ideas Uniwersytetu SWPS

Na kogo stawiać, tworząc innowacyjne społeczeństwo – technicznych specjalistów czy humanistów?

Na ludzi bez kompleksów, bystrych obserwatorów, odważnie podejmujących decyzje, z otwartą głową, chętnych do podejmowania wyzwań i przede wszystkim – gotowych do współpracy. Inna sprawa, że w wyniku braku sprzężenia, o którym mówiłam wcześniej, przy najlepszych nawet inwestycjach w prace badawcze, np. nad innowacyjnymi rozwiązaniami technicznymi, nie będzie sukcesu, jeśli zabraknie pozostałych czynników: inwestora, sprzyjającej sytuacji prawnej i rynkowej, zaangażowania i wsparcia na etapie wdrażania nowego pomysłu. Innowacyjność nie jest jednak równoznaczna wyłącznie z rozwiązaniami technicznymi. Innowacje społeczne, organizacyjne, marketingowe czy procesowe nie powstają w grupie stereotypowo rozumianych technicznych specjalistów. Inwestowanie w skrajności i sterowanie rynkiem przez analizy zapotrzebowania na konkretnych specjalistów oraz ekspertyzy w rodzaju: „Szanse na rynku pracy mają absolwenci uczelni technicznych” to droga, która z pewnością nie prowadzi do innowacyjnego społeczeństwa.

Chyba mamy jeszcze sporo do zrobienia w tej kwestii. w rankingu global innovation index 2015, określającym poziom innowacyjności poszczególnych państw, polska zajęła 46. miejsce na świecie na 141 sklasyfikowanych krajów. skąd tak kiepski wynik?

Cóż, przyczyn należy upatrywać w nadal niesprzyjającej sytuacji rynkowej oraz w braku kompleksowo pomyślanego wsparcia innowacyjnych inwestycji. Inwestor wyłoży pieniądze na realizację konkretnego pomysłu, jeśli szanse na jego powodzenie będą sensownie skalkulowane. Jeśli ryzyko nie opłaca się, bo otoczenie nie sprzyja jego podjęciu, a zwrot poniesionych kosztów jest zbyt długodystansowy lub niepewny, nikt nie zapłaci za nawet najbardziej obiecującą inwestycję. To jedna strona medalu. Druga, to faktycznie edukacja. Jednak poszłabym tu nieco dalej: poziom uniwersytecki to dopełnienie edukacyjnej ścieżki, która zaczyna się znacznie wcześniej i niestety w naszym przypadku nie jest pasmem sukcesów. Nie uczymy dzieci i młodzieży współpracy, nie pokazujemy, że warto ryzykować. W zamian zaszczepiamy w nich dużo zwątpienia, lęku przed publicznym ośmieszeniem oraz schematów myślenia i działania. To dzieje się znacznie wcześniej, niż na etapie wyboru między kierunkiem humanistycznym a ścisłym. Jeszcze inną kwestią jest całkowicie nieprawdziwy podział, umieszczający po jednej stronie barykady odtwórczych, przeładowanych niepraktyczną wiedzą humanistów, po drugiej obdarzonych zmysłem kombinacji, innowacyjnych ścisłowców i inżynierów. Tak wcale nie powinno być i nie jest w żadnym z krajów z czołówki Global Innovation Index.

Jaki więc powinien być program studiów kształcących osoby, które są w stanie stymulować innowacje?

Obok skrupulatnie przemyślanego trzonu niezbędnej wiedzy kierunkowej konieczne są zajęcia pobudzające kreatywność, zmuszające do przedstawiania własnych rozwiązań – nie kompilacji czy wyuczonej szczegółowej wiedzy. Znacznie lepsze efekty przyniosłoby np. zadanie, zmuszające do postawienia 10 pytań konkretnemu problemowi, niż przygotowywanie jego kolejnej z rzędu prezentacji, zawierającej skompilowaną i coraz częściej zaczerpniętą z sieci powierzchowną wiedzę. Absolutną podstawą są „lekcje z myślenia”, polegające na zadawaniu sensownych pytań, zmuszaniu do analizy, wyciągania wniosków, proponowania własnych rozwiązań i… dyskusji – wyrażania swoich przekonań i konfrontowania się z opiniami innych. Co ważne, to zasady, które można wcielić niezależnie od kierunku studiów. Konieczne jest przestawienie zwrotnicy w sposobie przekazywania wiedzy i egzekwowania rezultatów nauczania. Program School of Ideas został stworzony z myślą o takiej właśnie aktywizacji i dynamizacji procesu nauczania. Chcemy, by nasi studenci potrafili zdobytą wiedzę wykorzystać do tworzenia własnych rozwiązań, eksperymentowali bez kompleksów, mając na podorędziu nowatorskie narzędzia i koncepcje. Słowem, by odważnie praktykowali wiedzę i wykorzystywali ją na rzecz innowacyjnych rozwiązań.

Skoro mowa o oryginalnych rozwiązaniach – ich powstawaniu sprzyja metoda design thinking. na czym ona polega?

Design thinking to metoda działania i zarazem proces kreatywny, który pozwala na znalezienie optymalnego rozwiązania problemu. Sprowadza się do kilku podstawowych etapów. Pierwszym jest zdefiniowanie problemu, czyli określenie tego, czego faktycznie szukamy. To kluczowy moment, gdyż uważna obserwacja zachowań użytkowników – przyszłych odbiorców usługi lub produktu – mówi bardzo wiele o ich potrzebach, często niezwerbalizowanych lub nawet sprzecznych z tym, co sami deklarują. To etap zadawania pytań, przyglądania się problemowi z wielu perspektyw, tak by dotrzeć do jego sedna. Kolejny etap polega na stworzeniu wielu różnych opcji rozwiązania problemu. Taka gimnastyka zmusza do porzucenia schematów, w jakich porusza się każdy z nas, szukania wielu możliwości, swoistej ekwilibrystyki umysłowej. To przede wszystkim etap pracy zespołowej (jak cały zresztą proces design thinking), dyskusji, uzupełniania się, eksperymentowania z innymi niż nasze własne doświadczeniami, wiedzą i pomysłami na osiągnięcie celu. Spośród wielu propozycji wybiera się następnie kilka do uważniejszego rozważenia i sprawdzenia, jak mogą się zachowywać w różnych warunkach. Może się zdarzyć, że na tym etapie zostaną zweryfikowane dotychczasowe ustalenia i wrócimy do punktu drugiego, by raz jeszcze rozważyć możliwe rozwiązania, wybrać nowe i znów je przetestować. Wreszcie nadchodzi ostatni etap – wybór najlepszej opcji, szczegółowe przebadanie jej po raz kolejny i przygotowanie prototypów konkretnego rozwiązania. Design thinking jest więc procedurą rozwiązywania problemów i szukania nowych możliwości. Końcowy efekt może całkowicie odbiegać od początkowych wyobrażeń i jednocześnie rewolucyjnie wyznaczać zupełnie nowe pola rozwoju, wskazywać nisze rynkowe oraz kreować rozwiązania dla dopiero kształtujących się potrzeb.

W jakim ze znanych pani projektów zastosowanie tej metody pracy projektowej zakończyło się sukcesem?

Zawodowo zajmuję się m.in. projektowaniem programów i rozwiązań edukacyjnych, więc posłużę się przykładem z tego obszaru. Jakiś czas temu w Finlandii powstała inicjatywa Demola. Obecnie to międzynarodowa, prężnie rozwijająca się organizacja. Jej działalność polega na uczeniu młodych ludzi innowacyjnej pracy dla firm, co najważniejsze – pracy interdyscyplinarnej. Zespoły studentów pracują m.in. metodą design thinking nad konkretnymi projektami dla biznesu. Firma, która szuka ulepszenia produktu czy usługi zgłasza się do Demoli i zleca zaprojektowanie rozwiązania. Do określonych problemów/zadań tworzone są zespoły specjalnie wybranych studentów z różnych obszarów dyscyplinarnych, pracujących wspólnie przez kilka miesięcy, by znaleźć innowacyjne rozwiązanie dla postawionego problemu. Studenci mogą walczyć o ustaloną kwotę, którą firma jest w stanie zapłacić, jeśli rezultaty spełniają ustalone przez nią kryteria. Najlepsze pomysły są wdrażane, a studenci mają okazję do zdobycia bezcennego doświadczenia i praktycznej wiedzy. Uczą się nie tylko interdyscyplinarnej pracy zespołowej i stymulujących ją narzędzi, lecz także organizacji pracy, odpowiedzialności. Wreszcie poznają tzw. biznesową rzeczywistość i jej priorytety – to szalenia ważna lekcja, która przydałaby się wielu naszym naukowcom, planującym udział w badaniach dla biznesu.

Współpraca środowiska naukowego i biznesu wydaje się koniecznością.

Popatrzmy na Zachód – taka współpraca ma tam miejsce i przynosi świetne efekty. Komisja Europejska, wspierająca kooperację nauki i biznesu poprzez takie inicjatywy jak Knowledge Alliances, HEInnovate czy The University-Business Forum, przygotowuje również raporty mierzące poziom kooperacji między światem uniwersyteckim i biznesem dla poszczególnych państw Europy. Raporty te uwzględniają szereg wpływających na współpracę czynników. Nie ma co ukrywać – Polska wypada w tych zestawieniach dość blado. Wskazuje się na konieczność „kulturowej zmiany” w relacjach biznes – świat akademicki w naszym kraju. Zmiana taka powinna objąć m.in. również poziom zrozumienia biznesowego świata przez naukowców. Koszt inwestycji, czas realizacji, jej rynkowa wartość czy oszacowanie kosztu samych badań to kluczowe kwestie, których akademiccy specjaliści często w ogólne nie biorą pod uwagę. Tak rozumianej komunikacji i wzajemnego zrozumienia dla priorytetów powinno się jednak uczyć znacznie wcześniej – wracamy więc znów do kwestii edukacji. Dobrym wzorcem działania i miejscem treningu w ramach akademickiego świata jest chociażby wspomniana już przeze mnie Demola.

 


Te artykuły mogą
cię zainteresować

Poproś o komentarz ekspercki

Napisz nam o swoim temacie, a my znajdziemy dla Ciebie eksperta z naszej bazy ponad 400 naukowców.

Przejdż do formularza
Bądź na bieżąco

Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z publikowanymi przez nas nowościami.

Zapisz się