ChRL a ruch reform w Polsce: z historii stosunków chińsko-polskich
Choć Polska leży daleko od Chin nasze związki wzajemne były o wiele bardziej znaczące dla Polski niż można by sądzić. W związku z planowaną wizytą Prezydenta ChRL Xi Jinpinga w Polsce w czerwcu 2016 r. przedstawiamy artykuł prof. Krzysztofa Gawlikowskiego, Dyrektora Centrum Cywilizacji Azji Wschodniej Uniwersytetu SWPS.
Możliwość reform 1981 r. a interesy ZSRR
Wiosną 1981 r. było już jasne, że ruch reform w Polsce rozwijający się od lata poprzedniego roku musi się niedługo skończyć. W kierownictwie PZPR nie było żadnego liczącego się przywódcy, który byłby gotów do głębokich reform ustrojowych we współpracy z nowo powstałą „Solidarnością”. Większość stanowili w nim politycy niewielkiego kalibru, albo nawet tępi aparatczycy. Godzili się na pewne ustępstwa i zmiany, ale dopiero pod ogromnymi naciskami. W rezultacie wewnątrz „Solidarności” narastały nurty radykalne, prące do konfrontacji. W partii rozwijał się oddolnie pół-buntowniczy ruch „porozumień poziomych”, ale wewnątrz aparatu miał on niewielkie poparcie. Wpływowy był natomiast „partyjny beton”, ze sławnym Forum Katowickim i ważnymi bossami w KC.
Reformy w Polsce nie miały też szans na ich zaakceptowanie przez kierownictwo epoki L. Breżniewa w Moskwie. Świat był podzielony wciąż na dwa bloki, z absolutną sowiecką dominacją nad tak zwanymi "bratnimi państwami socjalistycznymi". Jednak ZSRR wchodził w okres coraz głębszego kryzysu. Długa „epoka zastoju” Leonida Breżniewa kończyła się, był on coraz ciężej chory (zmarł on ostatecznie w listopadzie 1982 r.). O następstwo starał się Jurij Andropow (1914-1984), szef KGB uchodzący za reformatora, ale twardego, budujący blok „resortów siłowych”. W tej sytuacji było niemal nieprawdopodobne, by Moskwa zezwoliła na jakieś głębokie reformy w Polsce, chociaż także trudno było podjąć w tym chaosie i rozmaitych rozgrywkach politycznych na szczytach władzy decyzję o interwencji militarnej w Polsce. Tym bardziej, iż od grudnia 1979 r. trwała trudna inwazja na Afganistan. Jednak zrezygnowanie z pełnej kontroli nad Polską było wtedy dla Moskwy również nie możliwe, gdyż kraj nasz leżał przecież w samym środku bloku sowieckiego.
Po naszej zachodniej stronie leżała NRD z super-granicą polityczno-militarnej konfrontacji między blokiem sowieckim i NATO na Łabie. Przez Polskę biegły więc żywotne dla Moskwy linie transportowe i komunikacyjne z jej siłami w NRD. Nad Odrą, po polskiej stronie, leżały wielkie bazy sowieckie i magazyny Układu Warszawskiego. „Utrata Polski” musiałaby oznaczać koniec panowania sowieckiego w Europie Wschodniej i załamanie polityki konfrontacji militarnej z kapitalistycznym Zachodem. Rezygnacja z panowania nad Polską groziłaby całej strukturze militarno-politycznej zbudowanej przez Moskwę po II wojnie światowej: utratą NRD i rozpadem całego bloku sowieckiego, a także koniecznością zlikwidowania frontu zimnej wojny na Łabie. Bez Polski nie byłaby możliwa kontrola radarowa i panowanie w powietrzu nad całym obszarem Układu Warszawskiego.
W Polsce po tak zwanym „kryzysie bydgoskim” w marcu 1981 r., kiedy to w ostatniej chwili udało się zapobiec otwartej konfrontacji ogólnonarodowego w istocie ruchu społecznego „Solidarności” i władz PZPR, a być może i interwencji sąsiadów – stało się jednak jasne, że ówczesny dziwny „stan wrzenia” może jeszcze trochę potrwać. Było też oczywiste, że zachodzące w Polsce przemiany są w dużej mierze nieodwracalne. Jak w przypadku króla z bajki Andersena, coraz więcej ludzi wołało, że król jest po prostu nagi, a kiedy to zostało publicznie powiedziane, nie było już możliwości wmówienia znowu społeczeństwu, że jest znakomicie ubrany. W tej sytuacji każdy miesiąc dłużej tego narodowego „festiwalu reform” i kruszenia starego systemu politycznego – wydawał się cenny.
Chińska pomoc w 1981 r.
Pewna osoba zwróciła mi uwagę, że w tej sytuacji można by ponowić przywołanie Chin na pomoc, jak to było w 1956 r., kiedy to poparcie Mao spowodowało rezygnację Kremla z interwencji wojskowej w Polsce, chociaż czołgi sowieckie już były pod Warszawą. Wiadomo też było, że właśnie ze względu na zaangażowanie Pekinu Moskwa zaakceptowała ostatecznie przejęcie władzy w Polsce przez Władysława Gomułkę, oskarżanego przez Bieruta o „tendencje nacjonalistyczne”. Po zastanowieniu postanowiłem na swoją skromną miarę spróbować namówić stronę chińską do ponownego zaangażowania na terenie Polski. Gdyby Chiny zechciały włączyć się w taką grę – jak liczyłem – bardzo utrudniłoby to dogmatykom w Moskwie podjęcie interwencji militarnej w Polsce. Przy napiętych wówczas stosunkach Z Pekinem oznaczałoby to otwarcie nowego frontu konfrontacji z nim i to nader kłopotliwego.
A czas sprzyjał takiemu zaangażowaniu Chin. W grudniu 1979 r. kierownictwo partyjne zaakceptowało rozpoczęcie fundamentalnych reform pod przywództwem Deng Xiaopinga (1904-1997) i stopniowy demontaż dawnego systemu „koszarowego komunizmu” pozostały po paroksyzmach Rewolucji Kulturalnej. Między innymi zaakceptowano uruchomienie mechanizmów rynkowych oraz prywatnej przedsiębiorczości i likwidację tzw. komun ludowych na wsi, niegdyś sztandarowego projektu politycznego, a przywrócenie gospodarstw rodzinnych1.
Kiedy 70 proc. ludności mieszkało na wsi, oznaczało to w praktyce wyprowadzenie się z dawnego systemu prawie trzech czwartych Chińczyków. Co prawda, skala zaczynających się reform w Chinach nie była wtedy jeszcze dla nikogo jasna, ale było oczywiste, że Chiny zaczynały porzucać dawne dogmaty i poszukiwać nowych dróg rozwoju. Było to tym bardziej istotne, że od 1971 r. Chiny współpracowały ze Stanami Zjednoczonymi i rozwijały stosunki z Zachodem, a właśnie w 1979 r. doszło do ustanowienia pełnych stosunków dyplomatycznych z Waszyngtonem, który ostatecznie wycofał swoje uznanie dla rządu kuomintangowskiego rezydującego po przegranej wojnie domowej na Wyspie Tajwan. Polska podejmująca reformy i chcąca zwiększyć swą suwerenność, mogła być atrakcyjnym polem rozgrywek dla dyplomatów.
Wychodząc z tych założeń w połowie kwietnia 1981 r. zacząłem przeprowadzać w tym duchu rozmowy w Ambasadzie ChRL w Warszawie, gdzie wiele osób mnie znało jako badacza Chin. Przypominałem wdzięczną pamięć Polaków za Październik i ówczesną rolę Chin, o czym wiedzieli znający Polskę dyplomaci chińscy. Rozmowy prowadziłem głównie z Panem L., polonistą, moim starym kolegą ze studiów na UW, bardzo życzliwym Polsce. Mieliśmy kilka spotkań. Informował mnie on o debatach w Ambasadzie, jakie konkretne propozycje można by wysłać do Pekinu. Wymyślili oni rzecz genialną: chińskie dostawy – na warunkach kredytowych – wieprzowiny, której wtedy dramatycznie brakowało na rynku polskim, w skali takiej, aby to było widoczne i liczące się, a zarazem dobrze dostrzegalne w Moskwie, bez prowokowania konfrontacji z nią.
W sierpniu 1981 r. Pan L. Poinformował mnie, że dzięki osobistemu zaangażowaniu Deng Xiaopinga sfinalizowano sprawę pomocy reformującej się Polsce. Właśnie zakończyły się negocjacje międzyrządowe. Warszawa zgodziła się przyjąć dostawy wieprzowiny wartości 100 mln USD. Kredyt, jak to praktykował Pekin wobec „przyjaciół”, był nieoprocentowany, i miał być spłacony po 10 latach. Polska powinna wtedy oddać równowartość rynkowej ceny dostarczonej wcześniej ilości wieprzowiny. Strona polska postawiła natomiast jeden warunek, jak komentował – narzucony zapewne przez Moskwę: o kontrakcie tym Chiny nie mogą informować światowych mediów. Mój rozmówca dodał, że się na to zgodzili, bo przy takich ilościach mięsa i tak w Polsce wieści się rozejdą, skąd ono przyjeżdża, a dobrze, że Moskwa się denerwuje. Podkreślał, że dla Chin, które same są teraz w bardzo trudnej sytuacji gospodarczej, jest to ogromna kwota.
Paradoksem losu pierwsze dostawy niedużych tuszek chińskich świnek docierać zaczęły do Polski na Boże Narodzenie 1981 r., tuż po wprowadzeniu stanu wojennego przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Jak się później dowiedziałem, zamieszkując już w Europie Zachodniej, w tej nowej sytuacji „kontrakt świński” stracił dla Pekinu polityczny sens. W związku z tym strona chińska zażądała jego renegocjacji i obniżyła jego wysokość do 40 mln USD.
Na początku lat 90. jego spłata stała się przedmiotem wielu sporów w stosunkach polsko-chińskich, gdyż ówcześni polscy funkcjonariusze zupełnie nie wiedzieli, skąd się wziął tak dziwaczny kredyt. A nikt już nie pamiętał, że było to związane z poparciem dla Polski z epoki pierwszej „Solidarności”.
Nazwę „Solidarność” przełożono na chiński znakomicie, jako tuanjie, co znaczy „jedność”, „zespolenie”, także „wspólna solidarność”. Był to termin powszechnie znany, o dość patetycznym i bardzo pozytywnym zabarwieniu. A trzeba pamiętać, że kwestia przekładu na chiński często bywa trudna i skomplikowana.
prof. Krzysztof Gawlikowski
Ambiwalentny stosunek do ruchu „Solidarności” w Chinach
W latach 80 jeżdżąc często do Chin., w ramach studiów naukowych, już jako emigrant polityczny mieszkający we Włoszech, bez trudu dostawałem oczywiście wizy do tego kraju, odbywałem tam również różne spotkania, nawet w kręgach rządowych, w tym w MSZ. Chociaż ówczesne władze polskie pod przewodem gen. Wojciecha Jaruzelskiego – izolowane przez Zachód – starały się rozwijać stosunki z kim tylko się dało, w tym także z Chinami, polityka Pekinu wobec Polski była złożona. Z jednej strony ChRL rozwijała współpracę międzypaństwową, z istniejącymi w Polsce władzami stanu wojennego, jeśli mimo przynależenia do sfery dominacji Moskwy – tego one chciały. Oznaczało to bowiem pewne wyłamywanie się Polski z moskiewskiego frontu bojkotu Pekinu. Z drugiej jednak strony nielegalną w Polsce „Solidarność” w oficjalnych publikacjach chińskich stale zaliczano do „ruchów narodowo-wyzwoleńczych”, co z góry implikowało jej „słuszność moralną”, gdyż walczyły one przecież o wyzwolenie swoich narodów spod obcego ucisku.
W praktyce stosunek do ruchu „Solidarności” był w Chinach ambiwalentny, przede wszystkim w związku z uwarunkowaniami wewnętrznymi. Po śmierci Mao w 1976 r. oraz po zaaresztowaniu zaraz po uroczystościach pogrzebowych tzw. „bandy czworga” z Jiang Qing, wdową po nim na czele – stanął problem rozliczeń z przeszłością. Tym był ostrzejszy, iż ostatecznie postawiono maoistowskich radykałów przed sądem i stali się oni jedynymi hierarchami komunistycznymi w świecie, których skazano pod koniec 1980 r. na wieloletnie więzienie za ich zbrodnie po długotrwałym procesie transmitowanym przez telewizję2. W społeczeństwie występowały wtedy, co naturalne, różne tendencje: bardziej zachowawcze – broniące systemu maoistowskiego i jego ideologii tylko z usunięciem „wypaczeń”; pragmatyczne – stopniowego demontażu systemu oraz jego ideologii, ale bez ich otwartych potępień; i radykalne – potępień dawnego systemu, choć z bardzo mętnymi wyobrażeniami, co miałoby powstać na jego gruzach.
Komunizm „polski” a komunizm „chiński”
Trzeba jednak pamiętać, że w Chinach stosunek do komunizmu był zupełnie inny niż w Polsce: nie przyniosły go tam obce czołgi i nie był on tam formą zniewolenia narodu przez znienawidzonego, dawnego zaborcę, lecz jego polityczne zwycięstwo było wynikiem wydarzeń wewnętrznych – walk rewolucyjnych, wojny partyzanckiej z okupantem japońskim i wojny domowej (1946-1949). W Chinach to komunizm właśnie zapewnił narodowi wybicie na prawdziwą niepodległość, ogromną poprawę warunków życia i awans cywilizacyjny kraju, przy rozmaitych błędach, nawet bardzo poważnych, jakie coraz odważniej krytykowano. Komunizm tam nie był też „obcy”, lecz dobrze korespondował z rodzimymi tradycjami konfucjańskimi i chłopskimi.
Władze pod wodzą Denga lawirowały miedzy skrajnościami starając się zachować stabilność polityczną kraju i rządy KPCh, jako cel główny stawiając przyspieszony rozwój gospodarczy Chin i szybką poprawę warunków życia, co rzeczywiście następowało. Godziły się one na najróżniejsze oddolne reformy, albo nawet inicjowały je same porządkując kraj po latach politycznego chaosu i przejmując doświadczenia z zagranicy, przede wszystkim z szybko rozwijających się krajów Azji, jak Korea Południowa, Singapur i Tajwan, gdzie miejscowe rządy przeprowadziły skok cywilizacyjny.
Różne obrazy „Solidarności”
Przypadek „Solidarności” w Polsce władze chińskie traktowały jako poważne ostrzeżenie, do czego prowadzi zaniechanie koniecznych reform, albo jako przykład, do czego prowadzi zbytnia liberalizacja i „danie głosu ulicy”. Te rozbieżności ocen nie były przypadkowe, i wiązały się z poglądami ludzi danej opcji na sprawy chińskie, jak też z wysiłkami władz hamowania działań i ruchów uznanych za „nazbyt radykalne”, lub wręcz „wywrotowe”. Głosy z kręgów rządowych gen. Jaruzelskiego ukazujące „Solidarność” jako siłę antykomunistyczną, grożącą wtrąceniem Polski w chaos, znajdowały zatem wielu chętnych słuchaczy w kręgach władzy w Pekinie; tym bardziej, że podobne opinie płynęły z innych „krajów socjalistycznych”, choć w Pekinie określano je jako „rewizjonistyczne” i traktowano jako „marionetki Moskwy”.
Z Zachodu płynęły jednak zupełnie inne opinie o „Solidarności” jako nowej sile szukającej „trzeciej drogi” między starym kapitalizmem i biurokratycznym komunizmem. Zachodnie partie socjalistyczne traktowały ją jako ruch w istocie lewicowy. Trzeba pamiętać, że „Solidarność” nielegalna z lat ’80. była zupełnie inna od dzisiejszego, prawicowego związku zawodowego, i w zasadzie akceptowała ona socjalistyczne zasady, co znalazło jeszcze wyraz w dokumentach Okrągłego Stołu z 1989 roku. Partie prawicowe na Zachodzie popierały zaś ją przede wszystkim jako siłę antysowiecką, rozbijająca monolityczne imperium Moskwy. Te rozmaite głosy z Zachodu znajdowały, rzecz jasna, odzew w Chinach coraz bliżej z nim wtedy współpracujących.
„Tuanjie” - czyli „Soildarność” po chińsku
Nie bez znaczenia był również stosunek do „Solidarności” w samych Chinach. Przez coraz bardziej otwarte na świat media krajowe, a zwłaszcza przez zachodnie, które zaczęły coraz łatwiej docierać do Chińczyków, dowiadywano się o tym, co dzieje się w Polsce i o ogromnej fascynacji świata nowym ruchem. W Chinach znano więc społeczny Komitet Obrony Robotników (KOR), „Solidarność”, a nawet nazwiska niektórych działaczy, przede wszystkim L. Wałęsy, ale także J. Kuronia i A. Michnika. Nazwę „Solidarność” przełożono na chiński znakomicie, jako tuanjie, co znaczy „jedność”, „zespolenie”, także „wspólna solidarność”. Był to termin powszechnie znany, o dość patetycznym i bardzo pozytywnym zabarwieniu. A trzeba pamiętać, że kwestia przekładu na chiński często bywa trudna i skomplikowana. Co więcej, inteligencja chińska na początku lat ’80, kiedy Deng Xiaoping rozpoczął po latach samoizolacji Chin politykę otwarcia na świat we wszystkich aspektach, fascynowała się Europą i światem, który zaczęto poznawać. W tym interesowano się przemianami zachodzącymi w Polsce, tym bardziej, iż same Chiny przechodziły burzliwy proces transformacji. Było zatem w Chinach wtedy sporo dyskusji o Polsce, oficjalnych i nieoficjalnych, z różnymi wnioskami i dyskusjami. I było wtedy w Chinach dużo życzliwości dla Polski.
Polska oczami Chińczyków
Oto kilka przykładów ilustrujących ówczesną atmosferę. Idziemy wieczorem ze znajomymi do domu znanego pekińskiego intelektualisty (w latach 90. wybranego do chińskiego parlamentu). Telefony domowe były jeszcze rzadkością, więc można było chodzić bez umawiania, a wizyty cudzoziemca, mówiącego w dodatku po chińsku, stanowiły dużą atrakcję jako zetknięcie ze światem do niedawna zupełnie zakazanym. Okazało się, że znajomego moich przyjaciół nie ma w domu, właśnie wyjechał do Nowego Jorku na spotkanie z chińską emigracją, ale jest przemiła żona, redaktor jakiegoś czasopisma. Certuje się, że niczego nie ma w domu, choć stół szybko się zapełnia. Po przemiłej, długiej gawędzie o sprawach chińskich i polskich starsza, nobliwa dama upiera się, że będzie nas odprowadzać, co jest wyrazem ogromnej atencji, choć już ciemno i noc głęboka. Odprowadza nas aż do bramy osiedla, najdalej jak można, a na koniec przy ostatecznym pożegnaniu deklaruje z ogromnym animuszem: „Ciebie nawet dalej bym odprowadziła, a tego Jaruzelskiego przez bramę byśmy nie wpuścili, miotłami byśmy go przegonili, chociaż ważny dostojnik”! W ustach tej damy, był to przejaw radykalizmu politycznego, jakiego po niej zupełnie bym się nie spodziewał, dlatego go zapamiętałem.
Spotkany przypadkowo wielki malarz chiński, znajomy znajomych, po wizycie jako prezent przesyła mi mój „duchowy” portret jako mędrca chińskiego z nader sympatyczną dedykacją o Polsce, kraju dlań roztańczonym i rozśpiewanym (zapewne echa występów tam „Śląska” lub „Mazowsza”), a teraz „rządzonym wbrew Dao”3 i dołącza stwierdzenie, że modli się, aby porozbijane przez stan wojenny rodziny polskie mogły się znowu połączyć4.
Zapraszano mnie, bym opowiadał o Polsce, a to do jakichś klubów uliczkowych, a to na prowincjonalne uniwersytety. Z większości tych zaproszeń nie miałem szans skorzystać. Najlepiej zapamiętałem spotkanie na jednym z wielkich stołecznych uniwersytetów. Wiosną 1990 roku, kilka miesięcy po głośnym ruchu studenckim, byłem gościem tej uczelni. Znajomi z tej uczelni powiedzieli mi, że studenci chcieliby się ze mną spotkać, bym opowiedział o najnowszych przemianach w Polsce. Mieliśmy wtedy właśnie pierwszy rząd Mazowieckiego po zasadniczych zmianach politycznych. Oczywiście się zgodziłem. Okazało się, że mam mówić w ogromnej auli nabitej wieloma setkami studentów. Spotkanie trwało kilka godzin. Było jasne, że studenci interesowali się Polską, a dziesiątki dociekliwych pytań ukazywały dobrą znajomość spraw naszego kraju. Podobnych spotkań trudno zapomnieć, a było ich wiele.
Nigdy wcześniej ani później nie było w Chinach tak szerokiego zainteresowania Polską i tak ogromnej dla niej życzliwości, w jakiej wyrosło całe pokolenie ludzi z otwartymi głowami. Niestety, polska niepodległa zmarnowała zupełnie ten kapitał przez swą politykę, której brakowało elementarnego zrozumienia dla procesów przemian zachodzących w Chinach i dla wzrostu znaczenia Azji Wschodniej w świecie. Później, kiedy władze Polski przez ponad dwadzieścia lat mało interesowały się Chinami i ograniczały współpracę z tym krajem, znowu o nas zapomniano. Jedynymi znanymi jego symbolami pozostali Kopernik, Fryderyk Chopin i Maria Curie-Skłodowska jako przykład emancypacji kobiet. Warto też zwrócić uwagę, że po obu stronach nasze relacje wzajemne i wizje partnera były głęboko uwikłane w przemiany polityczne zachodzące wewnątrz każdego z krajów, co bardzo je utrudniało i wypaczało obraz partnera, gdyż służył on często jakimś grom politycznym.
Niedoszła wizyta podziemnej „Solidarności” w Chinach
Orientując się trochę w skomplikowanych realiach chińskich z tym większym zaskoczeniem przyjąłem zatem ofertę złożoną mi podczas pobytu w Pekinie w 1986, albo 1987 roku (niestety nie zachowały mi się notatki), podczas mojej wizyty w chińskim MSZ. Funkcjonariusz tego ministerstwa zaproponował mianowicie oficjalne zaproszenie do Pekinu przez chińskie związki zawodowe delegacji podziemnej „Solidarności”, ewentualnie z Lechem Wałęsą na czele. Prosił mnie, bym pomógł w jej zorganizowaniu.
Natychmiast po powrocie do Włoch telefonicznie skontaktowałem się z Jerzym Milewskim (1935-1997), szefem Biura Koordynacyjnego NSZZ „Solidarność” w Brukseli, z którym utrzymywałem luźne kontakty. Docenił on znaczenie tego zaproszenia i poprosił mnie o oficjalne pismo z tą ofertą. Przekazał ją następnie do kraju, gdzie należało podjąć decyzję. Trwało to długo, dopytywałem wiele razy, co mam przekazać do Chin. Wreszcie Milewski zadzwonił ze smutną wiadomością: Bogdan Lis, wówczas kierujący stosunkami zagranicznymi „S”, odrzucił to zaproszenie. Powodów mi nie podano. I tę decyzję z Polski musiałem przekazać do Pekinu. Najprawdopodobniej ludzie „Solidarności” w Polsce nie zdawali sobie zupełnie sprawy z ogromu przeobrażeń gospodarczych, politycznych i społecznych zachodzących od końca lat ’70. W Chinach.
Tak więc nie doszło do goszczenia w Pekinie podziemnej „Solidarności”, co byłoby zapewne wydarzeniem odnotowywanym na pierwszych stronach wszystkich światowych gazet i co odbić by się musiało wielkim echem także w Warszawie i w Moskwie. Jakie byłyby konsekwencje takiego kroku w Polsce, możemy dziś tylko spekulować. A mogło to chyba mieć pewne znaczenie również dla Chin, bo przecież delegacja spotkałaby się tam z bardzo gorącym przyjęciem i wielkim zainteresowaniem. Być może przyspieszyłoby to pewne reformy tamtejszych związków zawodowych. A na pewno po tryumfalnej podróży po Chinach podziemnej „Solidarności” goszczonej entuzjastycznie, inny zupełnie byłby klimat dla stosunków polsko-chińskich po przełomie 1989 roku i o wiele lepiej rozumiano by i doceniano nad Wisłą skalę przemian chińskich. Jak widać historia stosunków polsko-chińskich zawiera jeszcze wiele mało znanych kart.
O autorze
prof. dr hab. Krzysztof Gawlikowski – wybitny badacz Chin, założyciel i dyrektor Centrum Cywilizacji Azji Wschdniej na Uniwersytecie SWPS. Jest założycielem i wieloletnim redaktorem naczelnym pisma „Azja-Pacyfik: Społeczeństwo – Polityka – Gospodarka" (1999-2003, 2006-2009, 2012-, Wyd. A. Marszałek, Toruń) – jedynego czasopisma w Polsce poświęconego problemom współczesnej Azji Wschodniej i Południowej. Założył w ISP PAN Centrum Badań Azji i Pacyfiku i przez wiele lat kierował nim. W SWPS zainicjował utworzenie działu orientalnego w Bibliotece Uniwersytetu SWPS z bogatymi zbiorami o Azji Wschodniej. Jest autorem kilku książek, kilkudziesięciu studiów naukowych (w różnych językach) i organizatorem oraz redaktorem wielu prac zbiorowych integrujących wysiłki polskich badaczy Azji Wschodniej. Zorganizował także wiele konferencji naukowych krajowych i międzynarodowych. Posługuje się językiem chińskim (putonghua i klasycznym), angielskim, rosyjskim i włoskim.
- PRZYPISY -
1 Patrz porównanie upadku dawnego systemu w Związku Sowieckim i w Chinach przez wybitnego badacza z Uniwersytetu Harvarda: Min Xinpei, From Reform to Revolution: The Demise of Communism in China and in the Soviet Union, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1994. Recenzja autora z tej książki: Azja-Pacyfik, t. 2/1999, s. 262-271. Patrz także analiza procesów przemian w Chinach w pracy: Azja Wschodnia na przełomie XX i XXI w., pod red. K. Gawlikowskiego i M. Ławacz, Trio – ISP PAN, Warszawa 2004, t. 1, s. 81-147.
2 Jiang Qing (1914-1991) skazano na karę śmierci, najpierw zawieszoną, a później zamienioną na dożywocie. Zmarła w więzieniu. Zhang Chunqiao (1917-2005), innego radykała z okresu Rewolucji Kulturalnej też skazano na podobną karę. W 2002 r. zwolniono go z wiezienia w związku z rakiem. Yao Wen-yuana (1931-2005) i Wang Hongwena (1936-1992) skazano na dożywocie i obaj zmarli w więzieniu. W procesie tym skazano również 6 innych pomniejszych hierarchów. Ich proces rozpoczął się 20 listopada 1980 r. przed specjalnie, powołanym trybunałem. Oskarżeni mogli się bronić i ich wypowiedzi, w tym także potępienia ówczesnych władz ChRL, były transmitowane przez telewizję. Wyrok ogłoszono ostatecznie 25 stycznia 1981 r.
3 Dao czyli „Droga”, oznacza tajemny porządek bytu, w interpretacji konfucjańskiej – o charakterze moralnym. Zatem rządzenie „wbrew Dao” oznacza rządy łamiące zasady moralne.
4 Obraz ten i przekład dedykacji zostały opublikowane w piśmie „Azja-Pacyfik: Społeczeństwo – Polityka – Gospodarka”, t. 10/2007, s. 225-226. Zawartość wszystkich tomów czasopisma jest dostępna bezpłatnie w Internecie na stronie: www.azja-pacyfik.pl
Wersja skrócona studium opublikowanego w pracy: Polska – Chiny: wczoraj, dziś, jutro, pod red. Bogdana Góralczyka, Wyd. A. Marszałek, Toruń 2009, s. 290-306.