Sprawdź nasze rozbudowane narzędzie do wyszukiwania.

Szukaj po kategoriach – oszczędzaj swój czas.

Uniwersytet SWPS - Strona główna

Szukasz studiów? Wybierz tematykę:

Szukasz studiów?

Chodzi o to, aby język giętki...

float_intro: images-old/2015/Blog/mowic.jpg

Staranne pisanie, ważenie każdego słowa to dziś rzadkość. Potoczna polszczyzna jest uboga, prymitywna składniowo, często też wulgarna. Jednak wbrew dość powszechnym opiniom, średni poziom sprawności językowej Polaków ciągle się podnosi – przekonuje prof. dr hab. Włodzimierz Gruszczyński, językoznawca z Uniwersytetu SWPS.

Język, dopóki nie umrze, znajduje się na jakimś etapie rozwoju. Zmienia się z pokolenia na pokolenie, a często nawet w czasie życia jednej generacji. Dzisiaj wszyscy Polacy mówią po polsku w miarę dobrze. Olbrzymia większość także pisze i czyta. Chociaż istnieje analfabetyzm wtórny, nie da się go porównać z tym, jaki występował w okresie międzywojennym. Mamy internet, radio, telewizję, telefonię komórkową. Możemy rozmawiać o każdej porze dnia i nocy z wujkiem góralem czy ciocią z Chicago. Wszyscy, którzy mówią po polsku, mają ze sobą kontakt.

Doprowadziliśmy do tego, że właściwie wszyscy posługujemy się pewną standardową odmianą polszczyzny bez względu na to, czy ktoś jest bardzo wykształcony i należy do elity społeczeństwa, czy skończył tylko pięć klas szkoły podstawowej. Wbrew pozorom, między takimi dwoma biegunami istnieją dzisiaj mniejsze różnice niż jeszcze sto lat temu. Dawniej zupełnie niewyedukowany Polak po kilku klasach szkoły wiejskiej nie znalazł wspólnego języka z wykształconym studentem.

CYBULA I DEREKTOR, CZYLI DEMOKRATYZACJA JĘZYKA

Po II wojnie światowej władze polityczne zrobiły wszystko, żebyśmy żyli w kraju jednolitym językowo i kulturowo. To była wielka walka komunizmu z analfabetyzmem. Oczywiście szczytny cel nie był bezinteresowny. Nie było radia i telewizji, a jedynym kanałem, oprócz żywego języka, przez który nowa władza mogła docierać do podwładnych, była prasa drukowana. W formie mówionej ludzie odbierali to, co mówił Kościół, bo chodzili do kościoła. Na zebrania partyjne chodzili, ale rzadko i niechętnie. Z kolei czytanie gazet było oznaką awansu kulturowego. Nastąpiła rewolucja. Ci, którzy byli na dole hierarchii społecznej - proletariat i chłopi - zaczęli zajmować eksponowane stanowiska. Mimo że się kształcili, nadal mówili slangiem albo gwarą wiejską. Ta grupa zaczęła nadawać ton. Przyczółki dawnego inteligenckiego języka zaczęły się kurczyć. Nastąpiła demokratyzacja języka. Przed wojną, gdyby ktoś powiedział na spotkaniu towarzyskim "cybula" czy "derektor" - byłaby to katastrofa towarzyska. Po wojnie jedynym sposobem dawania odporu przez starą inteligencję, która z domu wyniosła dobrą polszczyznę, był śmiech. Zwłaszcza po roku 1956, kiedy mogły powstawać kabarety, w latach 60., kiedy pojawiło się radio wraz ze swoim Programem Trzecim oraz audycje typu "Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy", w której Andrzej Fedorowicz parodiował "kierowników" partyjnych. Pewne formy nie weszły do języka, np. "poszłem", ale już chyba ok. 90 proc. Polaków mówi "wziełem". Taka była cena za awans społeczny i - o ironio - upowszechnienie edukacji.

Od momentu, kiedy skończył się PRL, wbrew dość powszechnym opiniom, średni poziom sprawności językowej Polaków ciągle się podnosi. Jako społeczność językowa nie idziemy w dół. Obiektywnie rzecz biorąc, jeśli 50 proc. dorosłej społeczności ma maturę, chodziło do średniej szkoły, przeczytało pewną liczbę wartościowych tekstów, to jednak jest lepiej. Nawet gdy uznamy, że dzisiejsza matura i ta sprzed lat 30 to zupełnie inne egzaminy.

Dla całego okresu I i II Rzeczypospolitej charaktery styczna była opozycja pan–cham. Jeśli ktoś nie chciał być chamem, starał się zmieniać zwyczaje, w tym językowe. W drugiej połowie XX wieku nastąpiło przyspieszenie - lokalne społeczności gwałtownie wyzbywały się gwary, bo ludzie wstydzili się wiejskiego pochodzenia. Skutki tego trwają do dziś - z powodu kompleksów zatracamy lokalną kulturę. Wyjątkiem jest chyba tylko Śląsk. Ogólny stosunek do inności jest jednak ciągle negatywny. Nadal wielu z nas pogardza kulturą wiejską, a to przecież ona jest ostoją regionalizmów, różnorodności językowej.

Bez względu na to, czy ktoś jest wyedukowany, czy skończył tylko 5 klas szkoły podstawowej, wszyscy posługujemy się dzisiaj pewną odmianą polszczyzny. Między tymi biegunami istnieją mniejsze różnice niż jeszcze sto lat temu. Dawniej Polak po kilku klasach szkoły wiejskiej nie miał wspólnego języka z wykształconym studentem.

prof. dr hab. Włodzimierz Gruszczyński

ANGIELSKIE TORNADO

Alarm podnoszony w związku z wpływem języka angielskiego na polski w ostatnim ćwierćwieczu jest mocno przesadzony. W XVII wieku zdecydowanie większe oddziaływanie na nasz język miała łacina - co 30. wyraz w przeciętnym tekście był zapożyczony albo po prostu cytowany z tego języka.

Rzeczywiście angielski wtargnął jak tornado. W latach 90. nastał moment, że ulotki informacyjne wielu produktów były dostępne tylko w tym języku (czasem też po niemiecku lub... chińsku), nazwy budynków, sklepów, lokali gastronomicznych i bardzo wielu firm zaczęły się zmieniać na angielskie. To była choroba okresu dziecięcego. Jako młoda demokracja musieliśmy przez nią przejść.

Dzisiaj zaczyna się to powoli zmieniać. 25 lat temu, odzywając się po angielsku, można było zaimponować w towarzystwie. Nadając firmie angielską nazwę, nie tylko leczyło się kompleksy, lecz także osiągało cel marketingowy. W tej chwili młode pokolenie zna angielski całkiem dobrze i popisywanie się jego znajomością raczej należy do przeszłości.

W dalszym ciągu jednak język angielski bardzo mocno wpływa na tzw. korpojęzyk, czyli swoisty slang środowiskowy używany przez pracowników wielkich korporacji. Prawdopodobnie charakterystyczne dla niego mieszanie polskiego z angielskim też minie. Początkowo był to także skutek snobizmu, dzisiaj wynika raczej z tego, że w korporacjach, firmach międzynarodowych wiele osób, zwłaszcza na wyższych stanowiskach, pracuje na pograniczu języka angielskiego i polskiego. Szereg terminów lub zwyczajowych określeń ma tylko wersję angielską. Właśnie one wplatane są w tekst polski, co sprawia wrażenie swoistego współczesnego makaronizowania. Co ciekawe, nawet pracownicy, którzy nie muszą korzystać z anglojęzycznych sformułowań, wiedząc, że szefowie posługują się tym językiem, próbują ich naśladować.

INWAZJA POTOCZNOŚCI

Kiedy internet zbłądził pod strzechy, powstała nowa odmiana polszczyzny. Stało się tak, ponieważ narodził się nowy rodzaj komunikacji za pomocą tego języka. Tworzymy teksty, które z formalnego punktu widzenia są pisane, bo składają się z liter, ale jednocześnie - mówione, bo pod względem składniowym, a przede wszystkim stylistycznym, zbudowane są tak, jakby były częścią rozmowy. Odrzuciliśmy w tej odmianie języka większość standardów języka pisanego. Nawet w gatunku tekstu, który jest następcą tradycyjnego listu, czyli w mailu, nie zawsze piszemy "Szanowny Panie" czy "Szanowna Pani" i nie przestrzegamy innych zasad obowiązujących w korespondencji prowadzonej na papierze.

Internet spowodował, a przynajmniej wzmocnił upotocznienie i tzw. językowy luz. Komunikacja internetowa odbywa się tak szybko i jest jej tak dużo, że nie jesteśmy w stanie pisać tak, jak dawniej. Staranne pisanie, ważenie każdego słowa jest czasochłonne, ale dawniej ludzie mieli więcej czasu. Zwłaszcza ci, którzy umieli pisać. Dawniej bardzo zasadna była łacińska sentencja "Verba volant, scripta manent" czyli "Słowa (mówione) ulatują, pisma pozostają". Kiedyś, jeśli napisało się coś na papierze, wydrukowało, to ponosiło się za to odpowiedzialność, nawet do końca życia. Dziś pisze się na ekranie i za chwilę tego nie ma, przynajmniej pozornie. Do tego anonimowość w internecie sprawia, że zaczynamy się czuć bezkarnie. Często nie wiemy, z kim mamy do czynienia w sieci, bo większość użytkowników nie podpisuje się prawdziwymi imionami i nazwiskami. Nie wiemy nawet, czy odpowiadamy nastolatkowi, czy emerytowi, czy człowiekowi na wysokim poziomie, który się zdenerwował i wyjątkowo użył jakiegoś niecenzuralnego wyrażenia na forum, czy prymitywnemu prostakowi, który na co dzień bez zahamowań używa kuchennej łaciny.

Polszczyzna potoczna jest uboga składniowo, często też wulgarna. Mimo to, a może właśnie dlatego wielu Polaków posługuje się w zasadzie tylko nią. Można się spotkać z opinią, że jej stan wynika z braku kontaktu użytkowników z kulturą wysoką, a w szczególności z literaturą piękną. Odpowiedzialnością obarcza się liczne czasopisma i gazety, które publikują proste teksty o charakterze sensacyjnym, a także popularne programy telewizyjne. Podobnej, krytycznej ocenie poddawano dawniej masowo sprzedawane tzw. harlekiny. Dwadzieścia kilka lat temu mówiono, że te romanse, cieszące się w latach 90. ogromną popularnością, zapowiadają upadek kultury. Jednak warto się zastanowić, kto je czytał? W większości byli to ci, którzy prawdopodobnie i tak nie czytaliby nic innego. Spójrzmy z podobnej perspektywy na osoby, które dzisiaj prymitywnie i wulgarnie wypowiadają się na forach internetowych. Gdyby nie możliwość ekspresji w jedynym stylu, jaki znają, byłyby nieobecne, w ogóle by nie pisały, a być może także nie czytały. Dzięki temu, że piszą i po swojemu "uczestniczą w debacie publicznej", wiemy, z kim żyjemy nad Wisłą. Komunikacja w sieci pokazuje, że społeczeństwo jest bardzo różnorodne. Tzw. hejterzy, którzy dawniej nie mieli żadnej możliwości zaistnienia w przestrzeni publicznej i ograniczali działania do własnego podwórka, mogą dzisiaj publikować swoje opinie.

Do czego to doprowadzi? 

Czy ulegniemy prymitywnym i prostackim wzorom językowym?

Możliwe są dwa warianty rozwoju sytuacji - pesymistycznyoptymistyczny. W tym pierwszym większość naszej społeczności językowej ulegnie prymitywnym, prostackim wzorom. W drugim, w który głęboko wierzę, potomkowie dzisiejszych językowych i kulturowych prostaków wykształcą się i awansują, a wielu wejdzie do elity. Istnienie takiej możliwości widać na przykładzie historii Stanów Zjednoczonych czy Australii - państw stworzonych przez ludzi będących w większości potomkami prostych emigrantów z Europy, ludzi niegrzeszących wykształceniem, wyrzutków, awanturników mających problemy z prawem. Potomkowie tych ludzi po wielu dziesiątkach lat stworzyli społeczności mające wspaniałe elity. Ich członkowie wytworzyli nową kulturę, która w coraz większym stopniu zaczyna być nawet kulturą globalną. U nas w ostatnich stuleciach elity to wzrastały, to były przyduszane, a w najgorszych latach - nawet eksterminowane. W tej chwili jesteśmy na lekkiej fali wznoszącej.

JĘZYK W SŁUŻBIE SPOŁECZNEJ

Odczucie społeczne jest takie, że nasz język działa w oparciu o zasadę: im tekst jest bardziej skomplikowany, tym brzmi poważniej. Zasada jest literalnie realizowana w języku urzędniczym, który w dużym stopniu odziedziczyliśmy po zaborcach, zwłaszcza pruskim i austriackim. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że polski styl kancelaryjny stanowi swego rodzaju kontynuację dawnego kancelaryjnego stylu niemieckiego. W zasadzie wszyscy mamy problem ze zrozumieniem dokumentów urzędniczych, często też instrukcji obsługi różnego rodzaju urządzeń, a także ulotek dołączanych do lekarstw i środków farmaceutycznych. Na ulotkach do leków jest napisane, że zawierają informacje dla pacjenta, ale często są napisane tak, że może je w pełni zrozumieć tylko ktoś z wykształceniem medycznym lub farmaceutycznym. A przecież ważne teksty, które funkcjonują w przestrzeni publicznej, powinny być zrozumiałe dla obywateli. To warunek bezpieczeństwa, a przede wszystkim - warunek uczestnictwa w życiu publicznym.

Jasnopis - narzędzie do zmierzenia trudności tekstu

Z takiej idei zrodził się Jasnopis, czyli narzędzie informatyczne, które potrafi zmierzyć stopień trudności tekstu, a jednocześnie wskazać jego trudniejsze fragmenty. Jasnopis powstał w wyniku współpracy językoznawców, psychologów, informatyków i statystyków. Największym problemem w projekcie było znalezienie odpowiedzi na pytanie: co to znaczy, że Kowalski zrozumiał tekst i jak sprawdzić, w jakim stopniu go zrozumiał?

W badaniach przeprowadzonych na potrzeby projektu respondenci otrzymywali po trzy lub dwa krótkie teksty. Każdy z nich miał długość około 300 wyrazów. Jeden z tekstów zapisany był w szczególny sposób, znany wielu osobom z testów sprawdzających znajomość języka obcego: co piąty wyraz zastąpiony był w nim poziomą kreską. Jest to tzw. test Taylora, w którym należy kreski zastąpić słowami faktycznie występującymi w pierwotnej wersji tekstu. Drugi, który stosowaliśmy, to test pytań otwartych - sprawdzających, czy czytelnicy właściwie zrozumieli poszczególne teksty.

Poza tym za każdym razem badani mieli określić na skali poziom trudności tekstu w ich subiektywnym odczuciu. W jednym z badań przed tekstami pojawiała się informacja o ich tematyce, na przykład: "Tekst dotyczy energii wiatrowej", a następnie pytanie: "Czy myślisz, że ten tekst Cię zainteresuje i czy wykonasz to zadanie z chęcią?". Jeśli kogoś temat nie interesował lub ktoś był negatywnie nastawiony do zadania, wyniki - jak się okazało - były znacznie gorsze. To pokazuje, że rozumienie tekstu zależy nie tylko od tego, jak jest on napisany, lecz także od nastawienia czytelnika i warunków czytania.

Badania objęły ponad 3 tysiące osób, a ich wyniki dały podstawę do stworzenia i wyskalowania Jasnopisu. Badacze wyodrębnili cechy tekstu, które najwyraźniej wpływały na wyniki. Potem za pomocą skomplikowanych obliczeń statystycznych każdej z takich cech przyznano odpowiednią wagę (czyli stopień, w jakim wpływa na zrozumiałość), aż w końcu powstał długi i skomplikowany wzór, na podstawie którego Jasnopis wylicza wskaźnik zrozumiałości tekstu.

Krótsze zdania, prosty język

Wyniki badań pokazały, że oczekiwania czytelników wobec tekstów "użytkowych" są dość oczywiste. Na poziomie gramatyki i składni najlepsze są krótkie zdania, zawierające jak największą liczbę czasowników w formach osobowych, a jak najmniej imiesłowów biernych (np. "robiony", "pisany"). Łatwe w odbiorze są proste konstrukcje typu: "Ktoś coś zjadł".

Okazuje się, że statystycznie nawet stosunkowo trudny czasownik wielosylabowy, rzadko występujący w tekstach, jest lepszy niż łatwy rzeczownik. Na przykład zdanie "Jan zaobserwował coś ciekawego" jest w pełni zrozumiałe dla wszystkich znających dobrze język polski, ale zdania: "To, co zostało zaobserwowane przez Jana, było ciekawe" albo "Wynik obserwacji Jana był ciekawy" mogą niektórym sprawiać kłopot, zwłaszcza jeśli stanowią fragment dłuższego tekstu.

Jeszcze bardziej pod względem zrozumiałości różnią się zdania: "Zjadł obiad i wytarł usta chusteczką" oraz "Zjadłszy obiad, wytarł usta chusteczką". Warto wspomnieć, że dla stylu prawniczego i urzędniczego bardzo charakterystyczne są tzw. szeregi dopełniaczy, czyli wiele następujących po sobie rzeczowników w dopełniaczu, np. "skutek ryzyka pozbawienia oferentów skutecznej drogi odwołania decyzji uczestnictwa w przetargu". Przytoczone wyrażenie brzmi niemal tak, jak żartobliwie utworzony pseudotermin "zatyczka zawleczki ucha skoblowąsa osi wyrzutnika". Niemal nikt nie wie, o co chodzi, ale w odczuciu wielu osób brzmi to poważnie, oficjalnie, a nawet naukowo. Niestety, taki jest styl wielu polskich tekstów urzędowych, prawnych, a nawet instruktażowych.

Rzecznik Praw Obywatelskich obliczył, że jedna trzecia skarg obywatelskich spowodowana jest tym, że ludzie nie zrozumieli pisma urzędowego lub sądowego, które otrzymali z urzędu lub sądu. Gdyby zrozumieli, nie straciliby pieniędzy, majątku, szansy na odwołanie w sądzie, bo "termin zawity minął". Kto wie, co znaczy "termin zawity"? Zapewne ci, którzy rozumieją, co znaczy "termin prekluzyjny".

Oczywiście wielu sformułowań prawniczych nie da się zmienić. Sam Jasnopis nie odmieni języka prawnego, ale urzędniczy - być może tak. Może za jego pomocą uda się poprawić bezpośrednią komunikację urzędów, kancelarii prawnych, firm farmaceutycznych z klientami. Tam, gdzie w grę wchodzi bezpieczeństwo, majątek obywatela, prawa obywatelskie, każdy człowiek powinien być informowany w sposób zrozumiały i prosty. Jasnopis to narzędzie, które informuje o klasie trudności. Podkreśla zdania za trudne i zbyt długie. Niekiedy podpowiada też łatwiejsze słowa. Autor tekstu może na tej podstawie wprowadzać poprawki. Reszta zależy od jego dobrej woli.

newsweek psychologia logoArtykuł był publikowany w listopadowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/15”.

Wlodzimierz Gruszczynski

O autorze

Prof. dr hab. Włodzimierz Gruszczyński - językoznawca, wykładowca Uniwersytetu SWPS. Jest specjalistą w zakresie językoznawstwa polonistycznego. Interesuje się słownikami, zwłaszcza dawnymi, oraz kulturą języka. Zajmuje się badaniem współczesnego i dawnego języka polskiego.