Pożegnanie Przyjaciółki... wspomnienie prof. Teresy Gardockiej

Tereso, jak pomieścić w słowach kogoś, kto był większy niż słowa? Kogoś, kto był domem, sercem, busolą? Ciebie. Nie wiem, jak to zrobić. Nie wiem, jak pisać o Tobie w czasie przeszłym. Nie chcę. Jeszcze nie umiem. Dla mnie wciąż jesteś – w każdym wspomnieniu, w każdym kącie uczelni, w każdej nucie tanga, które tak kochałaś.
Byłaś moją najbliższą Przyjaciółką. Nie tylko mentorką, nie tylko wybitną prawniczką, nie tylko dziekanem czy prorektorem SWPS. Byłaś kimś, kto rozumiał mnie bez słów. Przy Tobie nie trzeba było się tłumaczyć, udawać, wyjaśniać. Twoje spojrzenie, Twój uśmiech – to wystarczało. Potrafiłaś słuchać, jakby świat się zatrzymał. A potem, z tą swoją prawniczą precyzją, mówiłaś coś, co trafiało w sedno. Zawsze w punkt. I zawsze potrafiłaś zapytać – nawet wtedy, gdy wszystkim wydawało się, że wszystko jest jasne. Twoje pytania miały moc. Nie były zwykłe – one obnażały istotę problemu, zmuszały do myślenia głębiej, do sięgania do prawdy. To była Twoja siła: widzieć to, co ukryte, i prowadzić nas tam z cierpliwością i mądrością.
Uczyłaś mnie – nas wszystkich – nie tylko prawa. Uczyłaś życia. Pokazywałaś, co to znaczy być przyzwoitym, odważnym, oddanym. Nigdy nie chodziło Ci o poklask, o splendory. Pracowałaś dla sprawy, dla ludzi, dla studentów, dla przyjaciół. Twoje drzwi na Wydziale Prawa były zawsze otwarte. Nie było problemu zbyt małego ani zbyt dużego – każdy, kto do Ciebie przychodził, wychodził z poczuciem, że został wysłuchany. I że coś da się zrobić.
Pamiętam, jak w 2008 roku przyszliśmy na SWPS z szalonym pomysłem. Wydział Prawa? Na uczelni, która kojarzyła się głównie z psychologią? To brzmiało jak marzenie szaleńców. Ale Ty, Tereso, nie tylko w to uwierzyłaś – Ty to wzięłaś na swoje barki. Z Twoją wizją, determinacją i nieprawdopodobną pracowitością ten pomysł stał się rzeczywistością. Krok po kroku, z precyzją, którą wnosiłaś we wszystko, budowałaś ten wydział. I dziś, po kilkunastu latach, Wydział Prawa SWPS jest jednym z najlepszych w Polsce. To Twoje dzieło. Twoje pytania, Twoje spojrzenie na problem, Twoje nieustanne dążenie do prawdy i doskonałości sprawiły, że coś, co wydawało się niemożliwe, stało się dumą nas wszystkich.
Byłaś sercem naszej społeczności. To wokół Ciebie wszystko się kręciło. Organizowałaś, wspierałaś, dźwigałaś najcięższe zadania – zawsze pierwsza do pracy, zawsze gotowa domknąć, dopilnować, naprawić. Jako dziekan, jako mentorka, jako człowiek. Bez narzekania, bez oczekiwań. Z odpowiedzialnością, która była Twoim drugim imieniem.
Ale byłaś też radością. Boże, jak Ty potrafiłaś rozświetlić każde miejsce! Te Twoje charytatywne aukcje na uczelnianych wigiliach – to nie były zwykłe wydarzenia. To były święta, które Ty tworzyłaś. Twój śmiech, Twoja energia, ten błysk w oku, kiedy wchodziłaś na scenę. Wszyscy czekali, żeby Cię zobaczyć, usłyszeć, być blisko. I zawsze, prędzej czy później, w tle pojawiało się „La cumparsita”. Tango. Twój znak. Kiedyś tańczyłaś je z taką pasją, z taką klasą. W ostatnich latach już tylko słuchałaś, ale my wiedzieliśmy – to Ty. To Twoje serce.
Do końca byłaś obecna. Do ostatniego dnia. W sobotę jeszcze prowadziłaś zajęcia, w niedzielę pracowałaś nad opiniami. Wieczorem szpital. W poniedziałek… wiedziałaś. Ale nawet wtedy nie myślałaś o sobie. Porządkowałaś, mówiłaś, co trzeba zrobić, jak dalej działać. Zawsze taka byłaś – stawiałaś innych przed sobą.
Wiedziałem, że od lat walczysz. Cicho, z godnością, z siłą, której nie da się opisać. Choroba była przeciwnikiem, którego przyjmowałaś z milczeniem i determinacją. Dla innych to by była granica. Dla Ciebie – po prostu kolejny warunek, z którym trzeba żyć i pracować. Nigdy nie widziałem, żebyś się poddała. Nigdy.
Odeszłaś tak, jak żyłaś. Szybko, cicho, na swoich zasadach. Żeby nikomu nie przysparzać kłopotu. Tuż przed urodzinami, jakbyś chciała zamknąć ten rozdział z elegancją, która zawsze Ci towarzyszyła.
Tereso, pustka po Tobie boli. To nie jest tylko brak Twojej obecności. To brak Twojego głosu w rozmowach, Twojego śmiechu w korytarzach, Twojej rady, kiedy nie wiem, co robić. Zawsze byłaś. Zawsze. A teraz… nie wiem, jak to udźwignąć.
Ale wiem, że nie chciałabyś, żebyśmy się zatrzymali. Chciałabyś, żebyśmy szli dalej. Uczyli, działali, pomagali. Byli przyzwoici – to było dla Ciebie najważniejsze. Więc obiecuję: będę próbował.
Nie mówię „do widzenia”, bo to za trudne. Na razie tylko dziękuję. Za wszystko. Za Twoją mądrość, za Twoją dobroć, za to, że byłaś sobą. I że zostajesz – w moim sercu, w naszej pracy, w każdej nucie „La cumparsity”.
Dziękuję, Tereso.
Zawsze będziesz.
Paweł Kowalski